Problem powrócił, dokładnie dwie godziny przed włożeniem CanSata do rakiety.
Po powrocie z przerwy świątecznej zaczęliśmy budowanie prototypów. W marcu, tuż przed ogłoszeniem wyników, wiedzieliśmy jak bardzo nasz CanSat będzie się różnił od tego co przedstawiliśmy w prezentacji. Iteracji było kilkadziesiąt. W pewnym okresie wysyłałam co drugi dzień prośbę o drukowanie nowych części w 3D. Uczelnia bardzo nas we wszystkim wspierała. Testowaliśmy CanSat w całości dwukrotnie, żaden z testów się nie powiódł. Od marca do czerwca zrobiliśmy jednak niesamowity postęp. Wszystkie subsystemy działały i nawet masa ograniczona została do 500g. Nie zniechęciliśmy się 41 miejscem. Zmotywowało nas to tylko do sprawdzenia kolejnej prezentacji wielokrotnie. Każdy bez wyjątku musiał przejść przez około 100 slajdów. Wiedzieliśmy, że szansa na podium dalej istnieje.
Tuż po ostatnim egzaminie zamiast świętować ze znajomymi poszłam do laboratorium. Część z nas wylatywała już następnego dnia, więc trzeba było wszystko przygotować. Możecie wyobrazić sobie tylko, ile „losowych kontroli” miał nasz zespół na lotnisku.
- Przepraszam, czy będzie w porządku jeśli zabiorę dodatkowe pudełko ze sobą na pokład?
- A co w nim?
- Antena Yagi.
- Ant…co?
No tak. Po co ktoś miałby zabierać ze sobą antenę do samolotu? Albo urządzenie tak okablowane, że wygląda jak mała bomba? Kolega, który przechodził przez kontrolę z CanSatem został „losowo” zatrzymany aż trzykrotnie na jednym lotnisku.
Manchester – Atlanta – Dallas. A potem jeszcze trochę samochodem do Stephenville. Powiedzieliśmy sobie, żeby przespać w podróży jak najwięcej się da, bo jak dojedziemy na miejsce to spania już nie będzie. Przebudzając się w samochodzie myślałam, że jesteśmy na pasie startowym i mój zaspany umysł potrafił tylko stwierdzić, że „długo się rozpędzamy jak na tak mały samolot”.
Konkurs trwał w sumie 3 dni. Jeden dzień na sprawdzenie czy CanSat może w ogóle polecieć (mając na względzie bezpieczeństwo uczestników i organizatorów), jeden na lot oraz jeden na podsumowanie wyników w formie prezentacji.
Nagranie ze startu rakiety z naszym CanSatem. Niestety nie udało mi się nakręcić lotu:
Bardzo często jest tak, że wszystko działa świetnie jak nikt nie patrzy, a kiedy przychodzi co do czego to przestaje. Kto tak nie miał? U nas podczas tych trzech dni wszystko potoczyło się na odwrót. Co jakiś czas powstawał nowy problem skutkując w średniej ilości snu znacząco odbiegającej od zalecanej normy. Dwie godziny przed oddaniem naszego urządzenia kamera znowu przestała działać (okazało się w końcu, że jest to wynik złego lutowania). Jednak w momencie kiedy CanSat poddawany był ocenie, wszystko zaczynało iść po naszej myśli. CanSat, który nie przeszedł ani jednego kompletnego testu działał znakomicie.
Moment, w którym zorientowaliśmy się, że kamera pomyślnie nagrała lot. Polecam przygotować się na dużo okrzyków oraz pisków:
Wiedzieliśmy, że poszło nam dobrze. Jako jedni z niewielu mieliśmy nagrany film oraz tak dużo zebranych danych. Ale jak to doświadczenie nas nauczyło, zakładanie wygranej może być zgubne. Zaczynają wyczytywać od piątego miejsca. „Team 5….278”. Chyba wszystkim z nas zatrzymało się wtedy serce. Całemu zespołowi 5002. Kolejne miejsca są wyczytywane. Ściskam dłonie Nicole i Alexa. „Pierwsze miejsce..”. Biorę głęboki wdech. „…Team 5002”.
Więcej zdjęć autorstwa Macieja Talara znajdziecie na: www.ksaf.pl
Julia Stankiewicz