Pobyt Komendanta w gdańskim więzieniu był mało badany przez historyków. Czy był epizodem niewiele znaczącym? Kiedy studiuje się dwa referaty Jana Pastwy (był to geograf, pedagog i działacz polonijny w Wolnym Mieście, żył w latach 1901-1972): jeden wygłoszony w 1972 roku na zjeździe Filomatów Gimnazjum Wejherowskiego oraz drugi, częściowo opublikowany w 1988 roku w dwutygodniku „Gwiazda Morza” (nr 8/125), możemy wnioskować, iż był to w życiu Piłsudskiego moment dramatyczny. Dowiadujemy się, że Marszałkowi groził w Gdańsku proces i niechybna śmierć. I mogło to nastąpić, gdyby nie pewien korzystny zbieg okoliczności.
Sekretarz sądu wojennego w Gdańsku
W 1917 roku sekretarzem sądu wojennego w Gdańsku był Alojzy Rapior, Polak urodzony w 1893 roku w Pelplinie; absolwent Collegium Marianum z 1912 roku i gdańskiego gimnazjum realnego z 1915 roku. Powołany podczas I wojny światowej do wojska niemieckiego, początkowo bodaj do ciężkiej artylerii, później pełnił służbę w gdańskim sądzie wojennym jako zaprzysiężony tłumacz i sekretarz sądowy (Staatlich Vereingter Deutsch-Polnischer Dolmetscher und Sekretar des Kriegsgerichts zu Danzig). Pastwa pisze, że Rapior często jeździł służbowo do Warszawy, gdzie nawiązał szerokie kontakty w środowisku wyższych urzędników niemieckiego generalgubernatorstwa, ale przy okazji także w polskich kołach wojskowych (zwłaszcza POW) i w warszawskim świecie artystycznym.
Dwie koperty
Rapior zaczynał służbę rano. Jego zwierzchnik, generał prezes sądu wojennego, we wszystkie poniedziałki zjawiał się dopiero w południe. Spotykamy Rapiora właśnie w poniedziałek rano, 23 lipca 1917 roku. Co robi? Widzimy go przyglądającego się dwóm kopertom sądowym. Wpatruje się w nie z rosnącym zaciekawieniem. Na jednej wyraźnie można odczytać wykaligrafowany napis: „Brigadier Joseph v. Pilsudski”.
Błyskawiczna decyzja i pan sekretarz robi to, czego bez upoważnienia generała prezesa sądu wojennego robić nie wolno. Zagląda do kopert. „Dyrektywy wyłuszczone w tych aktach, przesłanych od generalnego gubernatora Beselera do generała prezesa sądu wojennego w Gdańsku” są dla Piłsudskiego i Sosnkowskiego „niedwuznacznie zasądzające”.
Rapior doskonale rozumie, co w Gdańsku znaczą dyrektywy generalnego gubernatora Beselera. To po prostu rozkazy. Życie Komendanta i Sosnkowskiego znalazło się w poważnym niebezpieczeństwie: w przyfrontowym Gdańsku stosowano rygorystyczne prawo wojenne według paragrafów obowiązującego kodeksu „Reichsgesetzbuch”, orzekających likwidację osób szczególnie zagrażających sukcesom militarnym i politycznym Rzeszy. Rapior widział „jedyny ratunek dla obu, oskarżonych w jak najpośpieszniejszym przeniesieniu sprawy i obu aresztantów (...) do strefy wewnętrznej Rzeszy”, tam bowiem nie zapadały tak pospolicie wyroki skazujące na śmierć.
Wykorzystując przedpołudniową nieobecność szefa, Rapior bezzwłocznie zatelefonował do Warszawy i skontaktował się z „gronem rodaków” skupionych w Polskiej Organizacji Wojskowej, by ich zaalarmować wiadomością o niebezpieczeństwie „naszych mężów stanu”. Znajomych Niemców z generalgubernatorstwa zelektryzował zmyślonym naprędce kłamstwem, donosząc jakoby „pewne tajne grupy przygotowują atak na więzienie gdańskie i chcą wywołać na Pomorzu powstanie”.
Pospolite ruszenie
Na telefon Rapiora POW zareagowała energicznie. Pastwa tak pisze: „Polskie koła wojskowe podjęty odpowiednie kroki za pośrednictwem świata artystycznego. Mianowicie artystki teatru w Warszawie utrzymywały kontakty towarzyskie z wysoko postawionymi urzędnikami gubernatorstwa i użyły swych wpływów, ażeby cofnąć i zmienić dyrektywy wysiane do sądu wojennego w Gdańsku”. Jeszcze w ten sam poniedziałek zatelefonowano z generalnego gubernatorstwa do Gdańska z dyrektywami, nakazującymi nie dopuścić do rozruchów oraz przenieść Polaków poza teren Gdańska. Nazajutrz zaś „dwa telegramy od władz okupacyjnych z Warszawy” spowodowały, że „już w dniu 29 VII 1917 obaj więźniowie zostali wywiezieni w głąb Rzeszy”.
Mamy powody przypuszczać, że Jan Pastwa był jedyną osobą, która wiedziała o zaangażowaniu Rapiora w sprawę Piłsudskiego i Sosnkowskiego. Jak mówi, wyjawił mu to sam Rapior w 1936 roku podczas zjazdu absolwentów Collegium Marianum zwołanego w Opaleniu, gdzie Rapior był proboszczem. Ksiądz zastrzegł sobie prawo mówienia o tej sprawie publicznie. Stwierdził, że nawet opracował własną relację. Dobrze zabezpieczona ma czekać na swoją chwilę. Spisane w Opaleniu zapiski Pastwa wykorzystał dopiero po śmierci księdza, po wojnie. Potwierdzenia ich wiarygodności nie ma; nie ma też dowodów i poszlak podważających ich prawdziwość.
Ksiądz Alojzy Rapior
Urodził się 2 czerwca 1893 roku w Pelplinie, gdzie Rapiorowie mieli mały dom przy Friedrichstrasse 16. Święcenia kapłańskie przyjął 17 czerwca 1923 roku w katedrze pelplińskiej. Był wikarym w Śliwicach i Kościerzynie. W Brzeźnie był kuratusem (1926-1931), a następnie proboszczem w Opaleniu (1931-1937) i Lubichowie (1937-1939). Ks. Rapior miał w Opaleniu około 50 ha dobrej ziemi kościelnej. Działał w miejscowym kółku rolniczym. Bywał gościem u mieszkającego w Opaleniu generała Wojska Polskiego Burchardta, właściciela okazałego dworu. Ale też nie gardził towarzystwem zawiadowcy z Lip, z którym grywał w karty. Po wielkiej powodzi 1934 roku udzielał się w Komitecie Niesienia Pomocy Powodzianom. Wspierał miejscowe koło rezerwistów wojskowych. Należał do antyniemieckiego Związku Zachodniego.
Przenosząc się na parafię w Lubichowie, zabrał tam z Opalenia 16 koni, 48 krów oraz maszyny rolnicze. Lubichowskie gospodarstwo kościelne liczyło blisko 100 hektarów. Większość parafian utrzymywała się z pracy u księdza. Mówiono tam, że ksiądz latał własnym dwupłatowcem, dzisiaj jednak nikt tego nie potwierdza
Z chwilą wybuchu wojny wszystkie dokumenty dotyczące działalności patriotycznej księdza Rapiora i innych działaczy polskich zostały zamurowane w skrytce urządzonej w cegielni w Opaleniu. Ktoś doniósł o niej Niemcom. Księdza Rapiora Niemcy aresztowali 13 października 1939 roku podczas nabożeństwa różańcowego i uwięzili w Starogardzie Gdańskim. Trzy dni później zginął zamordowany w Lesie Szpęgawskim. Parafianie z Opalenia i Lubichowa wspominają go różnie, ale zawsze z sympatią. Jedni mówią: „Bardzo porządny. Wypił, pożartował. Lubił poszaleć! Pociągał młodzież”. Inni: „Zawsze uważający. Nie można słowa powiedzieć. Prawdziwy ksiądz”.
Tadeusz T. Głuszko
Pierwodruk: „30 Dni” 11-12/1999