PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Wyspa Spichrzów

Wyspa Spichrzów
Szkic Ludwiga Passarge’a z 1857 roku, z tomu „Z wiślanej delty”
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Ludwig Passarge (albo Louis Passarge) [nazwisko wymawiane z niemiecka: Pasarge; z francuska: Pasarż] urodził się w 1825 roku w miejscowości Wolittnick (obecnie Primorskoje-Nowoje w Obwodzie Kaliningradzkim Federacji Rosyjskiej) w Prusach Wschodnich. Pisał znakomite relacje z podróży, które odbywał głównie po północno-wschodnich obszarach ówczesnych Niemiec, był tłumaczem i wydawcą. Z zawodu był prawnikiem.

Od młodości podróżował po całej Europie, spisując swoje wrażenia w licznych artykułach i książkach. Utrzymywał kontakty towarzyskie ze znanymi pisarzami, jak E. T. A. Hoffmann czy Ernest Wichert. Oprócz rodzinnych Prus Wschodnich, Prus Zachodnich (Pomorza) zwiedził Półwysep Iberyjski i Bałkany.

Passarge podróżował do późnej starości, zmarł w trakcie podróży do Odenwaldu, 19 sierpnia 1912 roku w Lindenfels w Hesji w wieku 87 lat. Opublikował kilka książek: „Die Kurische Nehrung” („Mierzeja Kurońska”); „Aus dem Weichseldelta” („Z delty Wisły”), Berlin 1857; „Die Marienburg” („Malbork”); „Strandbriefe” („Listy znad brzegu morza”); „Aus den Baltischen Landen” („Z krajów nadbałtyckich”); „Ein ostpreußisches Jugendleben” („Życie młodzieży w Prusach Wschodnich”).

Publikowany szkic pochodzi z książki „Z delty Wisły”, którą w języku polskim opublikowało Wydawnictwo Oskar przy współpracy z Maszoperią Literacką w 2014 roku.

Znaczenie handlu hurtowego nie jest negowane przez nikogo, za to jego poezję zna jedynie niewielu. Co prawda żeglujące po morzach statki mają w sobie ponoć wiele romantyzmu i przygody oraz otoczone są pełnym poezji nimbem, który od czasu wypraw Argonautów aż po epokę Franklina zdobywa obszary nieznane, otoczone nieprzeniknioną mgłą. Za to celom, którym służą te wyprawy, komunikacji czy handlowi, większość przypina łatkę małostkowości, mierzonej wagą i łokciem. A już gdy idzie o pozbawione jakiejkolwiek poezji i czaru przygód budynki służące jedynie materialnym interesom, czyli składowaniu towarów, to poznanie ich głębszego, duchowego znaczenia, będzie zapewne dla większości czytelników rzeczą trudną, jeśli nie niemożliwą. Kto jednak tego nie potrafi, ten nie zobaczy we wspaniałej gdańskiej Wyspie Spichrzów nic więcej, aniżeli wielki kwartał pełen magazynów reprezentowanych jedynie pewnymi wartościami: kolumnami liczb, z których tylko te dotyczące własnego udziału będą wywoływać zainteresowanie; będzie to polem do popisu głównie dla statystyków.

Północny cypel Wyspy Spichrzów, ok. 1880; rycina A. C. Clossa

A jednak jeden z tych elementów miał mieć decydujące znaczenie: handel jest mianowicie pośrednikiem w wymianie kulturalnej. Jego śladami podąża nie tylko bogactwo, ale i wiedza czy wykształcenie. Nie tylko mgła rozwiewa się w oddali, gdzie widać pojawiające się światło, ale także i opary zabobonu i przesądów. Handel poszerza w nieskończoność fizyczne i intelektualne horyzonty, niosąc ze sobą cywilizację, kulturę, wiedzę i wolność. Jedynie ludzie ograniczeni widzą w tym wielkim czynniku rozwoju kultury tylko kramarstwo; dla osób dalekowzrocznych waga kupca staje się symbolem tej potęgi otaczającej ziemię swymi szlakami.

Jakże monotonne jest w zimie życie w obrębie tej milczącej masy spichlerzy! Rozładowuje się jedynie pojedyncze wozy ze zbożem, zaś z otwartych luków dochodzi charakterystyczne szuranie szufli, którymi przerzuca się zapasy ziarna, by nie zatęchło. Z niektórych słychać śpiew robotników. Wieczorem szerokie ulice między spichrzami oświetla tylko kilka latarni, a już z zapadnięciem zmierzchu zaczynają co kwadrans rozbrzmiewać gwizdki nocnych strażników.

Kiedy jednak wiosną zaczynają rzekami i kanałami portowymi spływać lody, pogrążone we śnie magazyny zaczynają budzić się do życia. Pierwszy statek, prawdziwa jaskółka czyniąca lato, jest witany z wielkim entuzjazmem, za nim przypływa drugi, a po nim już cały ich szereg. Jedne przypływają puste, wyrzucają balast – w którym mali chłopcy szukają zagranicznych kamieni – i zaczynają przyjmować fracht do swych nienasyconych ładowni; inne zaś przywożą towary, cumując po kolei do nabrzeżnych polerów.

I tak zaczyna rozwijać się niespodziewane, pełne ruchu życie. Ciężar za ciężarem jest przenoszony ze spichrzów na statki w workach przez mrowie tak zwanych „tragarzy worków”, tworzących specyficzną, własna korporację. Część z nich pokonuje drogę odwrotną: ze statków do spichrzy. Podrygując dziwnie, tragarze śpieszą gęsiego drogą łączącą nabrzeże ze spichrzami.

Z niektórych spichrzów zboże jest wyrzucane na ulicę przez specjalne otwory, aby oddzielić w ten sposób zbutwiałe i nadgniłego ziarno, oczyszczając je przy tym całkowicie. W promieniach słońca pszenica sypie się w dół niczym deszcz złota. W jednym ze spichrzów kobiety przygotowują w odpowiedni sposób przywiezione konopie i len, które natychmiast zwijane są w bele i sortowane. Tu rozładowuje się węgiel kamienny, tam drewno. Niedorostki podskakują po deskach nabrzeża, potykając się o rozciągnięte łańcuchy i liny. Dziwią się na widok Murzyna z pokładu trójmasztowca przybyłego z Bostonu i myślą zapewne, że to wszystko jest nadzwyczajne i niezmienne. Jednak dla człowieka myślącego nie ma nic bardziej wspaniałego i cudownego jak ten widok. Ze zdumieniem czyta nazwy miejsc, z których przypłynęły te wszystkie statki, ogarniając jednym spojrzeniem całą ziemię i czując się częścią tego wielkiego makrokosmosu i zarazem jednym z jego umykających atomów.

Kiedy zbliża się środek lata przypływają wielkie, zaprawdę kolosalne statki Polaków, ich wyładowane zbożem tratwy. Przyglądamy się na wpół ze wstrętem, na poły z uśmiechem ich flisakom, jak siedząc wokół drewnianej miski jedzą z niej wszyscy, dokładnie zważając na „naczelnika”, za jego przykładem zanurzając w zupie równo, niczym wiosła łyżki, by wyłowić kawałek słoniny.

Większe jednak zainteresowanie wzbudza ich oryginalny taniec, który wykonują na swym statku w takt melancholijno-tęsknej słowiańskiej melodii, granej na własnoręcznie przez nich wykonanych skrzypcach. Ci „flisacy” i „szymkowie” to jednak zazwyczaj nędznie odziane towarzystwo; unikamy kontaktu z nimi, jako zbyt niebezpiecznego. Jedynie starsi chłopcy chętnie prowadzą z nimi handel, kupując rzeźbione laski, za które „płacą” metalowymi guzikami – od wczesnej wiosny grali nimi, odbijając od ściany. Jak widać, jest to klasyczna wymiana kulturalna między półdzikusami a dziećmi.

I tak wygląda życie między spichrzami i na pomostach rozładunkowych na rzece. Jednakże interesujący jest nie tylko widok tego ożywionego ruchu czy spacer po ulicach, ciekawość i podziw mieszkańców wnętrza kraju wzbudzają również same budowle, owo zgrupowanie wielu pięter i łuków, wielkość i potęga ich murów. Z uśmiechem czytamy nad bramami nazwy przydane tym spichrzom, ich różnorodność i fantazja jest wprost oszałamiająca. Niektóre z nich noszą nazwy miast: Toruń, Malbork, Starogard itd., inne – roślin, jak wiśnia czy kawowiec. Głównie jednak spotykamy zwierzęta: Biała Owca, Adebar (Bocian – tak też nazywa się jedna z ulic), Delfin, Złoty i Czerwony Lew, Biały Niedźwiedź, Pod Pozłacanym Rakiem 1614, Biały Rumak, Słoń, czy Pelikana. W przypadku jednego ze spichrzów symbolem jest bosman, drugiego znowu Turek, trzeciego patriarcha Jakub (aczkolwiek nie był najuczciwszym patriarchą, stąd dla handlu to raczej dwuznaczny symbol). Na jednej z tablic widzimy namalowaną płaska wyspę (tak zwaną Kempe), a pod nią napis: Spichrz na Kępie.

Niektóre nazwy są całkiem abstrakcyjne – znaleźć możemy na przykład płaskorzeźbę przedstawiającą jednego z rajców, który trzyma w prawej ręce małe dziecko, w lewej zaś trupią czaszkę; nad nim wymalowano napis: „hodie mihi cras tibi” – „dziś mnie, jutro tobie”). Jeden ze spichrzów nosi nazwę Jedność, inny zaś Stary Testament .

Obyczaj nadawania nazw własnych spichrzom istnieje również i w innych miastach, ale nie jest tak częsty jak w Gdańsku . Także i w przypadku domów mieszkalnych znaleźć możemy często ponad portalami wejściowymi takie napisy, jak:

Neminem time neminem laede

(Nie lękaj się nikogo, nie rań nikogo)

Lękaj się Boga, szanuj króla.

Lękaj się Boga, czyń sprawiedliwie,

Tak się Bogu spodobało

Lepiej zazdrościć, aniżeli się skarżyć.

Do najwspanialszych spektakli, jakie można zobaczyć, należy pożar spichrza. Jako iż większość z nich jest konstrukcji drewnianej, a składowane towary jak len, konopie czy olej są bardzo podatne na ogień, płomienie pożaru rozprzestrzeniają się często w sposób błyskawiczny. Z tej przyczyny, by chronić się przed niebezpieczeństwem pożaru, spichrze buduje się zazwyczaj na wydzielonym terenie; wyspa naturalnie jest obszarem jeszcze bardziej korzystnym.

Na takich obszarach pożary wybuchają często, przykładem niech będzie ogień, jaki rozszalał się 1 listopada 1813 roku, gdy podczas oblężenia Gdańska przez Prusaków i Rosjan ofiarą ognia padło 173 spichrzów wraz z całą ich zawartością.

Podczas takiego pożaru dziwne wrażenie sprawia widok stojących nieopodal na kotwicy statków, które uchodzą przed ogniem. Najstraszniejszym bywa rozszalały żywioł, gdy przestaje walczyć ze swym przeciwnikiem – wodą – lecz czyni z niej sprzymierzeńca: podczas wielkiego pożaru w Królewcu w roku 1811 zaczęły pękać beczki z olejem, a ich zawartość rozlała się po Pregole, która niebawem zamieniła się w rzekę ognia, uniemożliwiając jakiekolwiek gaszenie pożaru.

Jak wszędzie, tak i tutaj najbardziej przeraża nie sama siła natury, ale rzeczy dziwne, nowe, niespotykane, wobec których stajemy bezradni.

 

Ludwig Passarge

Przekład: Wawrzyniec Sawicki

Redakcja: Jacek Borkowicz