PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Sytuacja Gdańska

Sytuacja Gdańska
Tekst Hermanna Rauschninga, byłego prezydenta Senatu Wolnego Miasta Gdańska, opublikowany w „Wiadomościach Literackich” w lipcu 1939 roku
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Pod koniec lipca 1939 roku, niewiele ponad miesiąc przed atakiem na Westerplatte i wybuchem wojny, wydany został podwójny numer najważniejszego ówcześnie polskiego tygodnika społeczno-kulturalnego, który w całości poświęcony był Gdańskowi. Tym tygodnikiem były „Wiadomości Literackie”, a wydanie, który przy winiecie nosiło tytuł „Gdańsk a Polska”, liczyło 44 strony dużego formatu gazetowego. Wśród wielu tekstów, zgromadzonych w tym nume­rze, a dotyczących historii, kul­tury, gospodarki, związków Gdańska z Polską (na pierwszej stronie obszerny reportaż Ksawerego Pruszyńskiego), a także aktualnej sytu­acji politycznej, znalazł się zamówiony specjalnie przez redakcję artykuł Hermanna Rauschninga.

Rauschning (1887-1982) był w tym czasie emigrantem, który rozstał się z partią hitlerowską. Urodzony w Toruniu (napisał pracę doktorską poświęconą muzyce w Gdańsku), po I wojnie pozostał na terytorium, które znalazło się w polskich granicach. Był aktywnym działaczem mniejszości niemieckiej w Wielkopolsce. W 1926 roku nabył majątek na Żuławach, a później przyjął obywatelstwo gdańskie. W 1931 lub 1932 roku wstąpił do NSDAP a wygrana tej partii w gdańskich wybo­rach 1933 roku (która miała być w dużej mierze jego zasługą), dała mu stanowisko prezydenta Senatu Wolnego Miasta, a więc jakby szefa rządu. Jako prezydent był zwolennikiem porozumienia z Pol­ską, doprowadził do umowy w sprawie wykorzystania portu gdań­skiego i uregulowania problemu traktowania ludności polskiej w Wol­nym Mieście. Ale szybko popadł w konflikt z gauleiterem Forsterem, co stało się przyczyną jego dymisji w listopadzie 1934 roku.

W1939 roku byt już autorem „Rewolucji nihilizmu. Kulisy i rzeczywi­stość w Trzeciej Rzeszy”, w której krytycznie odnosił się do nazi­zmu. Rozgłos przyniosły mu, wydane w 1940 roku w Zurichu, „Roz­mowy z Hitlerem” (dziś badacze podejrzewają, że treści przekaza­ne przez Rauschninga nie pochodzą w całości z rozmów z führerem). Po 1945 roku podejmował próby zaistnienia na scenie poli­tycznej. Ostatecznie osiadł w Ameryce, gdzie między innymi prowadził far­mę. Zmarł w Portland w Oregonie.

Publikując tekst Hermanna Rauschninga, „Wiadomości Literackie” opatrzyły go odredakcyjną notą, którą też przypominamy. W prze­druku pisownia została dostosowana do dzisiejszych zasad.
Na Zielonym Moście, lata trzydzieste XX w.

Artykuł b. prezydenta Senatu Wolnego Miasta Gdańska, Hermanna Rauschninga, autora głośnej książki „Rewolucja nihilizmu. Kulisy i rzeczywistość Trzeciej Rzeszy”, napisany specjalnie dla „Wiadomości Literackich”, zamieszczamy jako głos gdańszczanina i patrioty niemieckiego. Założenia, z których autor wychodzi, nie są, rzecz prosta, założeniami polskiej racji stanu; mimo wyraźnej tendencji do obiektywnej oceny stosunków polsko-niemieckich, autor daje niejednokrotnie wyraz poglądom, na które Polak zgodzić się nie może, np. gdy zagadnienie dostępu Polski do morza uważa za równorzędne z zagadnieniem połączenia Prus Wschodnich z Rzeszą. To samo zastrzeżenie dotyczy wniosków, jakie autor wyciąga z tej tezy. Zresztą nie prostujemy błędów, wynikających z pewnej jednostronności autora, w przekonaniu, że czytelnik polski sam je sprostuje.

Za zgiełkliwym entuzja­zmem oddziałów bojo­wych gdańskiej partii narodowo-socjalistycznej i hałaśliwymi manifestacjami nieuświa­domionej młodzieży ukrywa się rosnąca troska mieszczan gdań­skich o przyszłość. Pozbawiono ich prawa decydowania o wła­snym losie, a nawet prawa gło­śnego wypowiadania myśli. Nie umiano im jednak odebrać świa­domości, że to oni będą ofiarami nieuchronnych krwawych wyda­rzeń. Wśród rdzennych mieszkańców Gdańska wszelkich od­cieni politycznych trudno by było znaleźć wielu takich, którzy nie stawialiby sobie pytania, czy obecne zaostrzenie sytuacji poli­tycznej leży w interesie narodu niemieckiego, czy było nieunik­nione, i którzy nie dochodziliby do wniosku, że jeżeli Gdańsk stanie się w najbliższym czasie powodem wybuchu nowej wojny światowej, wina spadnie tylko i wyłącznie na kierownictwo narodowo-socjalistyczne Niemiec i Gdańska.

Swoisty sposób, w jaki narodowy socja­lizm zamierza „rozwiązać” sprawę gdańską, od kilku miesięcy przestał być tajemnicą dla każdego, kto chciał się w tej sprawie zorientować. W myśl wypróbowanej już metody, plan polegał na wywołaniu akcji rewolucyj­nej od wewnątrz. Fakty, jakie powstały na terenie wolnego miasta Gdańska, same w sobie nie są niczym nowym. Niespodzian­ką jest tylko monotonia metod politycznych narodowego socjalizmu, co potwierdza, że wprowadza on w życie recepty, a nie praw­dziwie twórcze impulsy polityczne.

Już pod koniec marca br. narodowy so­cjalizm zamierzał rozwiązać sprawę gdań­ską przez fakt dokonany. Po niespodziewanym zajęciu Pragi Hitler nabrał przekona­nia, że akcja na Wschodzie przeciwko izolo­wanej Polsce spotka się z obojętnością lub co najwyżej platonicznymi protestami Za­chodu. Nie dostrzegł zupełnie przewrotu, jaki wydarzenia praskie wywołały w umy­słach świata, który do tej pory okazywał Niemcom dobrą wolę w nadziei, że łagodna perswazja i „leseferyzm” wpłyną na osła­bienie zaborczości Hitlera. Jeżeli Hitler my­lił się, licząc na izolację Polski po zajęciu Czech, daleko bardziej pomylił się w swoich przewidywaniach co do postawy, jaką zajmie Polska. Obie te pomyłki doprowadziły do pierwszej wielkiej, może nawet decydującej klęski politycznej narodowego socjalizmu. Okupacja Gdańska w marcu miała nie tylko stworzyć Hitlerowi pierwszorzędną pozycję strategiczną, ale równocześnie pomyślana była jako próba odporności Polski, w której wyniku Rzeczpospolita miała stać się no­wym wasalem Niemiec. Lecz zamierzona wówczas przez gaulaitera gdańskiego de­klaracja „Anschlussu” została uniemożli­wiona przez zdecydowany opór Polski.

Nie mogło być wątpliwości, co się za tymi planami kryło. Stosunkowo popularne, może nawet usprawiedliwione „zagadnienia czę­ściowe” [przez „Teilprobleme” rozumie autor takie żądania polityczne, które stanowią tylko etap szeroko zakrojonej akcji zaborczej – przyp. tłum.]  miały być wstępem do wielkiej, szeroko zakrojonej akcji. Z pozornym umia­rem polityka narodowo-socjalistyczna ogra­niczyła się tylko do żądania powrotu nie­mieckiego miasta Gdańska do Rzeszy – co nawet zagranicą było raczej popularne – i do żądania autostrady przez Pomorze jako mi­nimalnego programu rozwiązania sprawy korytarza. Lecz taka taktyka rozłożenia wielkich zagadnień na zagadnienia częścio­we przestała być nowością. W Polsce nikt się co do niej nie łudził. W swoim „Mein Kampf” Hitler sam nieostrożnie i nader wyraźnie wypowiedział się o metodzie rozpoczynania od drobnych żądań, mających na celu spara­liżowanie siły odpornej przeciwnika. Na str. 759 czytamy: „Mądry zwycięzca stawia swo­je żądania zwyciężonemu o ile możności etapami. Może wówczas liczyć się z tym, że na­ród pozbawiony charakteru – a taki jest każ­dy naród, który się dobrowolnie poddaje – w poszczególnych etapach nacisku nie znaj­dzie dostatecznego powodu, by raz jeszcze chwycić za broń. Im częściej ludzie ulegają w ten sposób bezwolnie szantażowi, tym mniej uzasadnione wyda im się stawianie oporu z powodu nowego, na pozór odosobnio­nego, a przecież stale ponawianego nacisku –zwłaszcza, gdy się już tyle gorszych nie­szczęść zniosło cierpliwie i w milczeniu”.

„Rozwiązanie” z miesiąca marca było jed­nak nie tylko groźbą, utrzymywało bowiem nadal w tej czy innej formie fikcję „ugodo­wego” załatwienia spraw polsko-niemieckich, tj. zawierało ofertę czegoś w rodzaju współpracy. Głównym rezultatem tego przedsięwzięcia miał być moralny fakt pierwszej kapitulacji Polski, która objawiła­by się w tym, co polityka narodowo-socjalistyczna nazywa „sparaliżowaniem woli” przeciwnika, a co ma być psychologicznym warunkiem dalszych kapitulacji. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że te poglądy narodowo-socjalistyczne mają swoje źródło w wyczerpującej lekturze literatury rewolu­cyjnej, a zwłaszcza we wskazaniach, za­czerpniętych z nauki o przewrocie społecz­nym lub o zamachu stanu.

Z zupełnie innymi zamiarami planowano przed kilkoma tygodniami drugie uderzenie partii narodowo-socjalistycznej w Gdańsku. W tym wypadku partia szła już wyraźnie na rozpętanie krwawej rozprawy między Niemcami a Polską, przy czym winą za jej wybuch miała być obciążona Polska i przy ­czym koła kierownicze były najwidoczniej przekonane, że w związku z tym możliwe bę­dzie izolowanie konfliktu polsko-niemieckiego. Rewolucyjne zamachy na urzędy celne i inne placówki, broniące praw Polski w Gdańsku, miały stworzyć sytuację, w któ­rej Polska byłaby zmuszona do interwencji w Gdańsku w celu przywrócenia porządku lub do faktycznej kapitulacji przez tolero­wanie likwidacji jej praw w Gdańsku. Skoń­czyło się na znanych wypadkach w Kałdowie. Trudno jednak wątpić, że planowane było większe przedsięwzięcie oraz że i tym razem właściwe plany narodowego socjali­zmu rozbiły się o zdecydowany opór Polski. Mimo wszystko należy się obawiać, że akcja ta jeszcze nie jest ukończona. Miała ona m.in. na celu osłabienie kontroli celnej nad granicą niemiecką, co pozwoliłoby wypełnić luki w uzbrojeniu Gdańska. Nie pozostało tajemnicą, że tymczasem uzbrojenie wolne­go miasta Gdańska, zarówno w zakresie sprzętu wojennego jak i materiału ludzkie­go, poczyniło znaczne postępy. Natomiast wątpliwej wartości jest wyzyskiwany w Niemczech do celów propagandowych ar­gument, że dla przywrócenia porządku i obrony swych praw w wolnym mieście Pol­ska byłaby zmuszona użyć wobec Gdańska siły. Dla opinii światowej sytuacja jest już dziś tak jasna, że daremne byłyby próby za­ciemniania obrazu lub przerzucenia odpo­wiedzialności. Propagandzie niemieckiej uda się, być może, wywołać u mieszkańców Rzeszy przeświadczenie, że to Polska ataku­je Gdańsk, i Niemcy mają niezaprzeczone prawo przyjścia Gdańskowi z pomocą. Resz­ta opinii światowej natomiast nie będzie miała najmniejszej wątpliwości, że sprawcą zaognienia sytuacji w Gdańsku jest nie kto inny, tylko narodowy socjalizm, i że odpo­wiedzialność za wojnę światową, jakaby z tego mogła wyniknąć, spada na Niemcy.

Czy Hitler wobec tego zechce, lub choćby tylko będzie mógł zrezygnować ze swego przedsięwzięcia w Gdańsku, czy też będzie sądził, że przez taktyczne posunięcia uda mu się ułatwić Anglii decyzję ogłoszenia desinteressement w sprawie Gdańska – nie zmieni to faktu jego odpowiedzialności za zaostrzenie się sytuacji, z której niema chy­ba innego wyjścia jak kapitulacja jednej al­bo drugiej strony. Słychać przy tym, zwłasz­cza wśród ludności Gdańska, głosy pełne rozgoryczenia, że temu kierownictwu poli­tycznemu wcale nie chodzi o rozwiązanie sprawy Gdańska i że narodowy socjalizm podejmuje tę sprawę tylko dlatego, że otwiera mu ona drogę do urzeczywistnienia szerszych celów imperialistycznych na Wschodzie. Nie o wyjaśnienie i oczyszczenie atmosfery, nie o rozładowanie napięć poli­tycznych i wyrównanie sprzecznych intere­sów politycznych chodzi Hitlerowi, lecz przeciwnie, o zaostrzenie, o zaognienie sytu­acji, o osiągnięcie dalszego etapu w zabor­czym pochodzie. Rosnące dziś w Gdańsku i w Niemczech rozgoryczenie przeciwko reżimowi świadczy o niechęci do imperializmu światowego i do metod rewolucyjnych, które służą nienasyconej żądzy władzy hi­tlerowców, a nie przyszłości narodu niemiec­kiego. Sprawa Gdańska nie jest zagadnie­niem nierozwiązalnym, którego załatwienie po myśli Niemiec wymagałoby za wszelką cenę pójścia na ryzyko wojny światowej: nierozwiązalnym zagadnieniem staje się ona dopiero na tle metod hitlerowskich i w ramach hitlerowskiego imperializmu. To Hi­tler wyolbrzymia trudności, wyzyskując wszystkie swoje posunięcia polityczne dla pogłębienia rozkładu dotychczasowego po­rządku prawnego w świecie i dla dokonania „nowego podziału świata” po swojej myśli. Rozgoryczenie, z jakim coraz częściej spo­tykają się te poczynania w Niemczech, zmniejsza z dnia na dzień prawdopodobień­stwo, że wojna z Polską mogłaby się stać w Niemczech popularna. Wobec faktu, że właśnie Hitler był tym, który dążył do zbli­żenia się z Polską i który obudził wiarę w możliwość wielkiego konstruktywnego rozwiązania spornych spraw polsko-niemiec-kich, należy zapytać, dlaczego takie na­prawdę pokojowe rozwiązanie miałoby dziś nagle być niemożliwe.

Długi Targ w czasie tygodnia kultury okręgu gdańskiego, 1939

Zdecydowana, lecz spokojna postawa Pol­ski niemało przyczyniła się do wyjaśnienia sytuacji i ustalenia odpowiedzialności. Zresztą jedynie ta zdecydowana postawa może uratować pokój światowy, a nie ustępstwa i nie „paraliż woli”. Również na­ród niemiecki i ludność Gdańska mają wszelkie powody po temu, by odnieść się z sympatią do zdecydowanego oporu prze­ciwko światowemu imperializmowi partii narodowo-socjalistycznej, ponieważ dalsza seria „sukcesów” przez jakiś czas jeszcze utrzymałaby przy życiu obecny reżim, na­kładając jednak w przyszłości tym większe ciężary na naród niemiecki.

Jest rzeczą pewną, że powrotu do Rzeszy za cenę wojny światowej, lub choćby tylko wojny polsko-niemieckiej, Gdańsk sobie nie życzy. Nie mniej pewne jest, że większość obywateli gdańskich wzdrygałaby się przed powrotem do państwa terroru, niewoli i bar­barzyństwa i że większość ta zgodziłaby się raczej na każde inne rozwiązanie, które za­pewniłoby jej wolność, praworządność i możność egzystencji. Jest to rozwój natu­ralny i konsekwentny, odpowiadający powszechnym w Rzeszy tendencjom. Dla przykładu wymieńmy Nadrenię, Bawarię, Hanower i Prusy Wschodnie, gdzie budzą się marzenia o wyzwoleniu, powstałe z pra­gnienia ucieczki od zabójczego centralizmu dyktatury narodowo-socjalistycznej. Dąż­ności tych nie można piętnować mianem „separatyzmu”, są one raczej objawem świadomości niezmiennie federalistycznego charakteru Rzeszy Niemieckiej. Ludność Gdańska daje więc tylko wyraz głębokiemu instynktowi regeneracji, a nie wyłącznie pragnieniu korzyści gospodarczych lub trosce o własne interesy, gdy opiera się wewnętrznie powrotowi do dzisiejszej Rzeszy. Po sześciu latach rządów narodowo-socjalistycznych w Gdańsku należy w każdym razie stwierdzić, że mimo hałaśliwych manifestacji nie ma tu jak w Sudetach entuzjazmu dla powrotu do Rzeszy, i że tym, co się w Gdańsku rzuca w oczy jest rezygnacja, wypływająca z niemożności przeciwstawienia się losowi.

Minęlibyśmy się jednak z prawdą i tym samym sprzeniewierzylibyśmy się sprawie przyszłego pokojowego rozwiązania, w którego możliwość nie należy tracić wiary, gdybyśmy chcieli przemilczeć, że przez wiele lat istniała w Gdańsku wyraźna wola powrotu do Niemiec. Złożyły się na to różnorodne przyczyny. Fakt ten stanie się zrozumiały dopiero po rozpatrzeniu sprawy gdańskiej na szerszym tle, bez uprzedzeń, które zdążyły się już stać nałogami myślowymi. Narodowy socjalizm nie obawia się niczego bardziej niż dążenia do obiektywizmu w rozpatrywaniu zagadnień politycznych. Bez pewnej dozy obiektywizmu nie znajdziemy wszakże wyjścia z dzisiejszej sytuacji. Zdaję sobie przy tym doskonale sprawę, że punkt widzenia, który zajmuję w sprawie gdańskiej, nie jest dzisiejszym niemieckim punktem widzenia ani punktem widzenia polskim. Mimo to pragnąłbym, aby poniższe uwagi przyczyniły się choćby w części do wyjaśnienia problemu.

Byłoby to z krzywdą dla ludności gdańskiej gdybyśmy czynili jej z tego zarzut, że po półtorawiecznej przynależności do Prus, nacjonalistyczny motyw niemieckiego pochodzenia przeważa w jej świadomości nad motywem korzyści gospodarczych, wynikających ze związku Gdańska z polskim zapleczem. Sądzę, że rezygnacja z korzyści gospodarczych, płynących ze związku z Polską i nieustanne deklarowanie w ciągu przeszło dziesięciu lat woli pokojowego współżycia z Polską, a równocześnie powrotu do Niemiec, przynosi ludności gdańskiej raczej zaszczyt i wolno mi przypuścić, że właśnie naród polski, znany z patriotyzmu, znajdzie dla tej postawy pełne zrozumienie. W świecie, w którym motywom nacjonalistycznym przypisuje się tak zasadnicze znaczenie jak we współczesnej Europie, postawa ludności gdańskiej w ostatnich czasach n ie mogła być chyba inna. Dlatego wydaje się, że wszelkie spory na temat nastrojów w Gdańsku są bezowocne. Bezowocne byłoby także przypominanie długiego szeregu polsko-gdańskich kwestii spornych oraz poszukiwanie strony „winnej”; dowodzą one tylko, że rozwiązanie traktatu wersalskiego, które miało zapewnić Polsce dostęp do morza przez Gdańsk, nie było doskonałe. Jest to rozwiązanie połowiczne. Ale czy inne rozwiązanie było do pomyślenia?

Opieranie się na przeszłości historycznej przy ocenie współczesności i uzasadnianie słuszności takiego czy innego rozwiązania ar­gumentami historycznymi nie przynosi wiel­kiego pożytku. Przeszłość historyczna od­grywa niewątpliwie wielką rolę w układzie współczesnych stosunków i w genezie aktual­nych zagadnień. Poprzez długie okresy czasu wywierają wpływ swój ideologie polityczne, wyrażające się w pewnych dążnościach pań­stwowych i racjach stanu, a najbardziej nie­zaprzeczony jest wpływ położenia geopoli­tycznego. Widać to wyraźnie w sprawie Gdańska i jego stosunku do Polski. Widać to jednak również w całym zespole zagadnień, ogniskujących się we fragmentarycznym za­gadnieniu gdańskim. Spotykają się tu na niewielkim obszarze dwie, wykluczające się wzajemnie ideologie państwowe.

Państwu, którego byt gospodarczy jest ściśle związany z wielką rzeką, trudno odmówić słuszności, gdy dąży do tego, by uj­ście tej rzeki leżało w jego przestrzeni ży­ciowej, zwłaszcza jeżeli stanowi ono jedyny dostęp do morza. Niedorzeczne jest przy tym powoływanie się na przykłady tego ro­dzaju, jak np. sprawa ujścia Renu, którego panem nie jest Rzesza, ale neutralne pań­stewko. Błąd traktatu wersalskiego polegał nie na tym że przyznano Polsce wolny do­stęp do morza, ale na tym, że przy „historycznym” rozwiązaniu sprawy wolnego mia­sta Gdańska przeoczono istotne momenty przeszłości, które wówczas prowadziły do na pozór podobnej sytuacji. Jednym z głów­nych zaniedbań było uznanie dawnej zależ­ności Gdańska od Polski za argument po­ważniejszy od sprawy terytorialnego związ­ku Prus Wschodnich z Niemcami. W czasie, gdy Gdańsk był ściśle zależny od Polski, Prusy Wschodnie były lennem polskim, a także w późniejszych czasach – wobec dy­nastycznego charakteru polityki – sprawa związku terytorialnego Brandenburgii i Prus nie miała tak zasadniczego znaczenia, jakie dziś ma sprawa stosunku oddzielonych od terytorium macierzystego Prus Wschod­nich do Rzeszy.

Sprawa gdańska staje się zagadnieniem trudnym dopiero przez to, że nie można jej rozpatrywać bez związku ze sprawą koryta­rza. Trudność stwarza dylemat, co uznać za ważniejsze: narodowościową przynależność Pomorza do Polski i wolny dostęp Polski do morza, czy narodowościową przynależność Gdańska do Niemiec i połączenie Prus Wschodnich z Rzeszą. Daremne byłoby po­szukiwanie sprawiedliwego rozwiązania, które by zaspokoiło obie strony. Chodzi tu tylko o rozstrzygnięcie które z dwóch żądań jest dla danej strony koniecznością życiową: czy związek terytorialny Prus Wschodnich z Rzeszą, czy wolny dostęp Polski do morza. Wydaje się, że nie może tu być innego roz­wiązania niż tylko na płaszczyźnie polityki siły; dotychczas rozwiązanie to było ko­rzystne dla Polski, jutro mogłaby nastąpić rewizja na korzyść drugiej strony.

W tych kategoriach obracały się dotąd nieomal wyłącznie rozważania na ten temat zarówno po stronie broniącej swoich praw, jak i po stronie domagającej się praw. Pro­paganda niemiecka, zmierzająca do osiągnięcia korzystniejszego dla Niemiec rozwiązania sprawy gdańskiej i sprawy Pomo­rza, nie dostrzegła w ogóle innych możliwo­ści, jak tylko radykalną likwidację tzw. „granic wersalskich”. Nawet najbardziej szczegółowe i najrozleglejsze badania gospodarcze, polityczne i geograficzne nie mogły wykazać nic innego niż to co i tak było oczywiste: że rozerwano istniejące związki i zależności, i że nowe granice wprowadziły nawet do życia prywatnego zainteresowanych niejedno­krotnie bardzo bolesne zmiany, wreszcie, że Niemcy i Gdańsk ponoszą wspólne ciężary swobodniejszego bytu Polski. Rozwiązanie, którego domagają się Niemcy, byłoby jed­nak tylko odwróceniem kota ogonem, gdyż cały ciężar spadłby z kolei na przeciwnika; żądania te poddają konieczności życiowe przeciwnika potrzebom własnym. Rozumo­wanie takie trudno uznać za próbę znalezienia prawdziwego rozwiązania zagadnień. Zresztą w propagandzie niemieckiej sprawa gdańska nigdy nie była zagadnieniem odrębnym, stanowiła ona zawsze część zagadnie­nia korytarza. Poważni politycy uważali przedwczesne załatwienie sprawy gdańskiej bez rewizji sprawy korytarza za niewskaza­ne, ponieważ musiałoby to utrudnić rozwią­zanie zagadnienia korytarza.

Republika weimarska liczyła w staraniach o rewizję granic wschodnich na poparcie Anglii, na desinteressement Francji i pomoc Ro­sji, mniejsza o to, czy słusznie. Zbyteczne byłoby wdawać się w rozważanie wszystkich wysuwanych wówczas planów rewizji. Jeżeli jednak Niemcy twierdzą dziś, że jeszcze przed r. 1933 istniała bezpośrednia możli­wość rozwiązania sprawy gdańskiej po myśli Niemiec, to trzeba powiedzieć, że są to złu­dzenia. Niewątpliwie błędne jest jednak rozumowanie, które z „dojrzałej” już rzekomo sytuacji wyciąga wnioski co do możliwości rozwiązania sprawy w obecnej chwili. Na­dzieje republiki weimarskiej, które niejed­nokrotnie sięgały dalej niż dzisiejsze żądania Hitlera, miały tę wyższość nad nimi – że opierały się mimo wszystko na uznaniu Polski jako wolnego, suwerennego i potężnego państwa. Nad rozpowszechnianymi pierwot­nie, a napiętnowanymi nienawiścią pogląda­mi o Polsce jako „państwie sezonowym” przechodzę do porządku, bo są bez znacze­nia. Jest niewątpliwie zasadnicza i decydują­ca różnica, czy w rozmowach na temat rewi­zji ma się do czynienia z Niemcami nastrojonymi pokojowo, czy z Niemcami hitlerowskimi, dążącymi gwałtem i przemocą do hegemonii nad światem. Dopiero narodowy socjalizm w Niemczech zdobył się na to, by zdolność do życia państwa polskiego podać w wątpliwość lub raczej aby tej zdolności w ogóle zaprzeczyć. Pytanie, czy przed r. 1933 istniały możliwości pokojowej rewizji sprawy gdańskiej, staje się wobec tego obo­jętne. Jeżeli bowiem nawet istniały, uległy tymczasem na skutek przewrotu polityczne­go całkowitemu unicestwieniu. Wartość ich jest dziś czysto historyczna.

Należało się spodziewać, że tym dążno­ściom rewizyjnym Niemiec przeciwstawi Polska inne radykalne propozycje, które miałyby nad tamtymi przynajmniej tę wyż­szość, że nawiązanie do przeszłości histo­rycznej dawałoby im pewną konsekwencję. Za taki radykalny projekt można uważać plan Dmowskiego, który polegał na stwo­rzeniu z Prus Wschodnich niezależnego od Niemiec organizmu politycznego. [Wiadomości swoje o koncepcji Dmowskiego i polskich tezach w sprawie Prus Wschodnich autor czerpie zapewne ze źródeł niemieckich, uszło więc jego uwagi, że opinia polska uważa znaczną część dzisiejszych Prus Wschodnich za terytorium rdzennie polskie i zamieszkałe przez żywioł polski – przyp. tłum]. Jeśli się jednak nie mylę, od czasu konferencji poko­jowej w Wersalu Polska nie powracała już na serio do tego rodzaju koncepcji politycz­nych. Jako absolutny dylemat pozostaje fakt, że walczyły o uznanie dwa sprzeczne żądania, dwie sprzeczne tendencje politycz­ne, z których ani jednej ani drugiej nie moż­na odmówić głębokiego uzasadnienia.

Połowiczne rozwiązanie traktatu wersal­skiego było więc na razie jedynym możliwym rozwiązaniem. Zapewniało ono ludności Gdańska nieskrępowany byt, a Polsce ko­nieczny dostęp do morza. Nie pozostawało więc nic innego, jak czekać na zmianę sytu­acji politycznej i spodziewać się prędzej czy później lepszego rozwiązania sprawy. Być może, istniała jeszcze i taka ewentualność, że zamiast porozumiewać się przeciwko Pol­sce z Francją i Anglią w sprawie rewizji, Niemcy porozumiałyby się bezpośrednio z Polską, Polska była ostatecznie potęgą mi­litarną, zdolną do poparcia siłą swojej woli trwania. Polska była rosnącym w siłę pań­stwem, z którym opłacałoby się zawrzeć przymierze polityczne. Lecz w chwili naj­większego zaostrzenia się stosunków polsko-gdańskich doszedł do władzy narodowy socjalizm.

Narodowy socjalizm miał warunki na to, by podjąć się nowego, naprawdę wielkiego i konstruktywnego rozwiązania istniejących zagadnień wschodnich. W pierwszej chwili wydawało się też istotnie, że Hitler jest zde­cydowany wejść na drogę bezpośredniego porozumienia z Polską, tj. na jedyną drogę, obiecującą mu powodzenie. Jeżeli założymy, że obie strony miały rzeczywistą dobrą wo­lę, powstaje pytanie, w jakim kierunku mo­gły pójść konkretne rozwiązania. Oczywi­ście, pierwszym warunkiem było oczyszcze­nie atmosfery politycznej, doprowadzenie do wzajemnego zaufania i wiary w dobrą wolę kontrahenta. Drugim warunkiem była rezygnacja z planów rewizyjnych, zneutrali­zowanie kwestii granic, a trzecim wzmoże­nie politycznej i gospodarczej współpracy. Po dłuższym okresie rozwoju przyjaznych stosunków można by było pomyśleć o ukoro­nowaniu współpracy jakąś rewizją, ale nie można było od niej zaczynać i nie można by­ło ni z tego ni z owego wyrywać z całości ja­kiegoś zagadnienia i domagać się natych­miastowego rozwiązania.

Wydawało się, że narodowy socjalizm jest gotów do takiej polityki. Marzenia, jakie przy tym snuli Niemcy o przyszłym rozwiąza­niu konkretnych zagadnień, musiały ustąpić w cień wobec realnej skuteczności ścisłej współpracy. Można było przy tym, stosownie do powiedzenia ministra Becka przystoso­wać się elastycznie do konkretnych przemian szybko zmieniającego się świata, nie ulegając motywom psychologicznym, które parły do przedwczesnych a ostatecznych decyzji.

Lecz stosowana przez Hitlera polityka po­rozumienia z Polską, pomijająca całkowicie wszystkie kwestie graniczne, była prostym mydleniem oczu. U jej dna leżała chęć rozbi­cia przeciwników politycznych, a mianowicie zneutralizowania Polski na wypadek konflik­tu Niemiec z Zachodem, i pozyskania w niej sprzymierzeńca na wypadek konfliktu z Ro­sją. Ale nawet w ramach tych koncepcji Hi­tler miał możność osiągnięcia realnego wy­równania sporów z Polską. Mógł włączyć Pol­skę do swoich rewolucyjnych planów przebu­dowy świata jako „państwo odnowicielskie” („Erneuerungsmacht”), jak Włochy, Japonię, Hiszpanię. Taki udział w hegemonii nad światem ma co prawda swoje ciemne strony, jak to widać obecnie choćby we Włoszech, za­lewanych przez niemieckich funkcjonariuszy. Ale nawet w tych warunkach byłby możliwy realny podział interesów. Wówczas to sprawa gdańska albo sprawa korytarza musiałyby stać się zagadnieniami o całkowicie podrzędnym znaczeniu wobec wytkniętych wspólnie celów politycznych.

Takie zamiary w stosunku do Polski nigdy jednak nie istniały. Miałem możność sam się tym przekonać. Hitler zgłosił co prawda go­towość rozwiązania spraw spornych możliwie pokojowo, tzn. bezkrwawo i na swój sposób ewolucyjnie, lecz w gruncie rzeczy myślał za­wsze o zepchnięciu Polski do roli niesamo­dzielnego państwa o drugorzędnym znacze­niu i nie zamierzał nigdy uznać jej mocarstwowości. Polska miała wejść w skład plano­wanego związku państw jako państwo półsuwerenne. Hitler chciał ją zarówno odepchnąć od Bałtyku, jak nie dopuścić do morza Czar­nego. Jeżeli naprawdę brano kiedykolwiek praktycznie pod uwagę wspólne wystąpienie przeciwko Rosji sowieckiej, to Hitler godził się na nie z ukrytym zamiarem oddania Wileńszczyzny niesamodzielnemu państwu wielkolitewskiemu, a Małopolski Wschodniej nowemu państwu ukraińskiemu.

Postawa polskiej polityki zagranicznej sprawiła, że udało się uniknąć niebezpieczeństwa wejścia na pochyłą kompromisów i „zagadnień częściowych”. Tu już nie było mowy o zagadnieniach częściowych. Hitler sam dostarczył kryterium dla oceny swej polityki w cytowanym już powiedzeniu o kompromisie jako oznace słabości i poli­tycznej nikczemności i o metodzie stawiania dalszych żądać aż do integralnego rozwiąza­nia, tj. do całkowitej kapitulacji przeciwni­ka. W obliczu takiej polityki przestaje ist­nieć zarówno sprawa gdańska jak i sprawa korytarza, w obliczu takiej polityki istnieje tylko jedno niepodzielne zadanie obrony niepodległości.

Lecz nawet powrót Gdańska do Niemiec z zastrzeżeniem strefy wolnocłowej i nie ko­rzystania z wolnego miasta dla jakichkol­wiek celów militarnych staje się rzeczą nie­możliwą w czasie trwania rządów, które z ła­mania uroczystych przyrzeczeń uczyniły za­sadę swej polityki. W ten sposób powstała sytuacja bez wyjścia, jakiej dotychczas jesz­cze nie było. Co do Polski, musi ona w opar­ciu na mocarstwach zachodnich odrzucać wszelką dyskusję z uzasadnieniem, że obec­na sytuacja prawna stanowi dla zapewnienia interesów życiowych Polski rozwiązanie mi­nimalne a nie maksymalne.

Jest to oczywiście osobistą i wyłączną wi­ną Hitlera, że wytworzyła się sytuacja, w której nie tylko niemożliwa jest dyskusja nad zagadnieniami częściowymi, lecz w któ­rej stosunek Polski do Niemiec tak się za­ostrzył, że jedynym możliwym rozwiązaniem wydaje się konflikt zbrojny. Lecz – za­pytają Niemcy – czyż istniała konkretna możliwość rozwiązania choćby tylko sprawy gdańskiej bez stawiania Polski pod presją nowej potęgi militarnej Niemiec, a tym sa­mym w sytuacji bez wyjścia?

Na Długim Targu, 1939

Jeżeli wyobrażenia o możliwych rozwią­zaniach poruszały się w kategoriach, które wyznaczają politykę hitlerowską, to niewąt­pliwie kierownictwo polityczne było konse­kwentne i musiało prędzej czy później dojść do punktu, w którym się obecnie znalazło. Lecz czy nawet w najbardziej przyjaznym klimacie politycznym dałoby się pomyśleć rozwiązanie sprawy gdańskiej w sensie ko­rzystnym dla Niemiec? Czyż wszystkie te popularne wyobrażenia o wymianie Gdań­ska i korytarza na porty litewskie – choćby nawet przy tym nie miano poprzestać na Kłajpedzie, ale wziąć pod uwagę nawet Tyl­żę i niemieckie desinteressement w pań­stwach bałtyckich – czyż te wyobrażenia nie pomijały właściwych trudności?

Istniało co prawda jedno rozwiązanie: prze­nieść sprawę gdańską i pomorską z płaszczy­zny rewizji terytorialnych i rewizji granic na wyższą płaszczyznę politycznej i gospodar­czej współpracy. Hitler miał tę możliwość i być może, był on jedynym, który mógł nową potęgę Rzeszy oddać na usługi trwałego związania Europy wschodniej z Niemcami na zasadzie równouprawnienia. Byłoby to nie­wątpliwie przedsięwzięcie ryzykowne. W oczach tzw. „polityków realnych” musiałoby nabrać charakteru utopii. Ze strony ludzi uczciwych i niewątpliwie dobrej woli (nie tyl­ko narodowych socjalistów) spotykał mnie za­rzut, że próba takiej zgody musiałaby unice­stwić półtorawiekowy wysiłek polityki pru­skiej. Lecz także ze strony polskiej dałyby się słyszeć głosy sceptyczne i musiałyby paść za­strzeżenia. Dla narodu, który dopiero nie­dawno odzyskał suwerenność państwową i który dla wytworzenia świadomości pań­stwowej potrzebuje szczególnej dyscypliny, nie byłoby rzeczą łatwą przyswoić sobie ideę współpracy z dotychczasowym przeciwnikiem politycznym. Powstawało pytanie, czy – wobec konkretnych trudności – rozwiązanie takie nie miałoby znaczenia czysto akademic­kiego. Co do mnie, jestem przekonany, że tak by nie było i że w tym kierunku należy szukać jedynej możliwości rozwiązania problemów pokoju. Rozważania tego typu muszą w każ­dym razie stanowić kryterium tego co się obecnie dzieje, tego nawrotu do walk politycz­nych - w duchu XIX ale nie XX w.

Kwestia Gdańska i kwestia korytarza dadzą się załatwić jedynie pod warunkiem skierowania wszystkich wysiłków na jakąś ostateczną „entente europeenne”. W tej perspektywie obie kwestie sporne tracą rację bytu. W organizacji świata, w której państwa suwerenne byłyby łączone w gru­py przy wprowadzeniu uprzywilejowania celnego, porozumienia walutowego i ewo­lucyjnie narastającej wspólnej sfery prawnej – zagadnienia, które nas dzisiaj poru­szają, stracą wszelkie znaczenie. Daleki je­stem od koncepcji paneuropejskich, od re­zygnacji z suwerenności państwowej. Ale niektóre z haseł polityków dynamicznych mają w sobie ziarno słuszności, które kiedyś musi się rozwinąć: „ciasnota terytorialna” i „łoże madejowe granic” nie są wca­le nieuchronnym losem Europy, a przede wszystkim Europy środkowej i Bliskiego Wschodu. Lecz wyzwalające działanie „wielkich przestrzeni” nie rodzi się w skleconych terrorem i gwałtem dyk­tatur „terenach dyspozycyjnych (Befehlsträume)”, ale w dobrowolnym związ­ku narodów, mającym na celu rozwiązanie określonych i realnych zagadnień i ożywio­nym dobrą wolą współpracy, zapewniającą mu organiczny rozwój.

Rozważania tego typu poruszają się po­za sferą czystej polityki przemocy, której środki nie wystarczają do rozwikłania ak­tualnych zagadnień europejskich, a w każdym razie do likwidacji zagadnień Gdań­ska i korytarza. Rozwiązania, do których one prowadzą, mogłyby to zagadnienie zneutralizować, ale nic ponadto. Niemniej bezowocne byłoby rozwiązywanie trudno­ści dzisiejszego położenia przez jakieś krótkie spięcie. Wszelkie w ogóle rozwiąza­nia, które miałyby charakter ustępstwa na rzecz tego reżimu rewolucyjnego imperializmu światowego, musiałyby mieć fatal­ne skutki. Nie tylko uczyniłyby z Polski daremną ofiarę, lecz nie przyniosłyby żad­nej korzyści ludności gdańskiej i odsunęły­by w daleką przyszłość realizację właści­wej misji narodu niemieckiego, który po­winien stać się głównym filarem trwałego pokoju europejskiego.

Miejmy nadzieję, że obecne zaognienie na odcinku kwestii gdańskiej przyczyni się do wyjaśnienia sytuacji ogólnej, powstrzymu­jąc pochód bezpłodnego, destruktywnego, powierzchownego rewizjonizmu i nawołując siły polityczne Europy do prawdziwie twór­czego współdziałania w myśl idei trwałej pa­cyfikacji naszego kontynentu.

 

Hermann Rauschning

 Przelożył Jan Ulatowski

 

Przypomniane: „30 Dni”4/2003