W drugiej połowie lat dwudziestych przygotowywano tzw. plan Wielkiego Gdańska. Był to pierwszy całościowy plan zagospodarowania przestrzennego, którym objęto nie tylko zabudowane już tereny Gdańska i Sopotu, ale też tzw. Dolny Taras. Choć projekt zakładał zachowanie w śródmieściu dawnej zabudowy, powstawały pomysły przebudowy wielu historycznych fragmentów miasta. Konserwatorzy, architekci i urbaniści toczyli zażarte spory. Jednym z gorących orędowników zachowania gdańskiej starówki w dawnym kształcie był profesor Otto Kloeppel. Urodził się wprawdzie w Kolonii, ale od 1912 roku był profesorem (a w latach 1926-1927 również rektorem) Wyższej Szkoły Technicznej w Gdańsku. Był przewodniczącym Rady Zabytków w Wolnym Mieście i kierował Stowarzyszeniem Ochrony Zabytków Budowlanych i Artystycznych. W dużej mierze przyczynił się do tego, że projekty przebudowy ulicy Długiej i rozbiórki Stągwi Mlecznych, nie uzyskały akceptacji i nie zostały zrealizowane. W latach trzydziestych kierował pracami rekonstrukcyjnymi w Kościele Mariackim. Tekst Otto Kloeppela pochodzi z 1928 roku, a zamieszczony został w czasopiśmie „Ostdeutsche Monatshefte”. |
Tak jak Bóg dał całemu swemu dziełu możliwie piękną postać, tak też wyposażył swoje ukochane stworzenie w popęd, każący mu naśladować ten wzór. I jak się zdaje, udawało się rodzajowi ludzkiemu przez setki lat tworzyć tak pięknie, jak to tylko było w jego mocy. Dopiero od stu lat zdaje się być nie wszystko w porządku. Tylko niewiele dzieł w porównaniu z przeszłością można nazwać dziełem tworzenia. Najwyraźniej widać to w tworzeniu układów miejskich, które najprędzej porównać można do organizmu ludzkiego.
Dzisiejsze miasto to organizm szalenie skomplikowany w porównaniu ze skromnymi wymaganiami, które trzeba było technicznie zabezpieczać w przeszłości. I jeśli wówczas układ i konstrukcja miasta stanowiły artystycznie jednolitą syntezę rzeczy, to obecne nowoczesne miasto przedstawia, mimo wielu starań, obraz chaosu. Fakt ten stał się przyczyną coraz silniejszego dążenia do utrzymania owych starych, tworzących piękną całość obrazów miasta. Takie konserwatorskie podejście napotyka jednak ostry opór, zwłaszcza ze strony przedstawicieli trzech grup. Po pierwsze chodzi tu o właścicieli domów, którym opieka nad ich zabytkowymi domami, wydaje się zamachem na ich własność. Nader rzadko można ich pozyskać, podkreślając artystyczne wartości ich domów. Drugą grupę stanowią ci, którzy decydują o strukturach technicznych, sanitarnych, itd., ale i tu możliwe jest porozumienie.
Trzecia grupa to architekci, którzy czują się zagrożeni przez konserwatorów w swej wolności twórczej. Wydaje się, że ta właśnie grupa stanowi największe zagrożenie. Wśród architektów wyróżnić można trzy kategorie: staroświeckich, nowoczesnych i nowomodnych. Architekt staroświecki ze swą niechęcią do wszelkich nowości, fałszywym pojęciem istoty tworzenia przestrzennego był niegdyś wielce niebezpieczny dla starego obrazu miasta, dziś praktycznie nie stanowi problemu. Architekt nowoczesny zawsze wyróżniał się rozsądnym podejściem. Z radością witał nowe zadania, materiały budowlane i konstrukcje otwierające możliwości artystycznego kształtowania przestrzeni. Zdawał sobie sprawę, że sztuka budowlana to sztuka przestrzenna, a jej zasady są niezmienne. I tak w niewielkim tylko stopniu skłania się do eksperymentów, odchodzących od istoty jego zadania. Zawsze potrafi dojść do porozumienia z konserwatorem, bywa nawet jego najlepszym pomocnikiem.
Inaczej ma się sprawa z architektem nowomodnym. To człowiek wielkich słów. Cała, licząca wieki, artystyczna przeszłość jest dla niego jedynie odskocznią dla jego własnego, imponującego dzieła. Ale to szokujące nowością dzieło, zmienia się co najmniej raz na pięć lat, a istotą jego jest sensacja. Środki potrzebne do osiągnięcia owej nowości, są mu równie obojętne jak odwieczne zasady sztuki przestrzennej. Jeśli dziś gustuje w nagromadzeniu osobliwych form, to jutro odrzuci wszelką formę, żonglując wyłącznie bryłami kubistycznymi. Takie nastawienie czyni niemożliwą wszelką współpracę z konserwatorem.
Jeśli chcemy podjąć trudną walkę o zachowanie naszego starego obrazu miasta, musimy najpierw uświadomić sobie, czego chcemy. Dla każdego miasta zaistniał czas, w którym konstruował się właściwy mu styl; był to historyczny czas, w którym w danym mieście budowano najwięcej, tworząc w ten sposób jego charakter. Dobrze się działo, jeśli nowo powstające budowie wznoszono w tym samym języku form. Niemniej jest faktem, że tak jak doskonale uzupełniają się w naszych starych miastach różne historyczne style, tak jest i miejsce dla form współczesnych, pod warunkiem, że nie naruszy się istoty sztuki przestrzennej starego założenia miejskiego.
Niemieckie miasta w większości mają pochodzenie średniowieczne. Najważniejsze cechy przestrzenne miasta średniowiecznego, to jego jasny układ, wewnętrzna i zewnętrzna zwartość przestrzenna oraz jego charakterystyczna jednorodna struktura. Pod tym względem miasta niemieckie istniały praktycznie nie zmienione aż do wojny trzydziestoletniej. Dopiero wiek XVII i XVIII zarzuca system średniowieczny, kiedy szczyty domów biegły równolegle do kierunku ulicy, ulegając ogólnemu dążeniu sztuki renesansu, wyrażającym się w horyzontalnym działaniu w obrazie przestrzennym. Wiele niemieckich miast o średniowiecznym pochodzeniu, traciło w XVII, XVIII i XIX wieku pod tymi wpływami swój stary charakterystyczny wygląd. Część zachowała się jednak do dnia dzisiejszego, a dotyczy to zwłaszcza Gdańska. Tutaj także w XVII i XVIII wieku budowano w starym stylu domów szczytowych, zaś stuletni sen gospodarczy, w jaki zapadło w XIX wieku to niegdyś tak potężne hanzeatyckie miasto, miał tę dobrą stronę, że stosunkowo wiernie zachowała się jego architektura.
Opisane trzy istotne cechy budownictwa średniowiecznego przetrwały tu w tak dużym stopniu, że – po usunięciu zaistniałych usterek i przy odpowiednim kształtowaniu nowo powstających form – wydaje się absolutnie możliwym utworzenie jednorodnego przestrzennie i artystycznie miasta. W tym sensie pracowano od czasów wojny nie bez efektów (chodzi o I wojnę światową - przyp. redakcji). Zwłaszcza Długi Targ wygląda dziś lepiej niż przed dziesięciu laty, co jest zasługą przede wszystkim budowniczego F. Fiszera, obecnie profesora w Hanowerze. Był to też skutek faktu, że Gdańsk od czasu oddzielenia od Rzeszy stworzył swoje własne prawo ochrony zabytków, korzystając z wzoru hamburskiego, zaś powstała Rada Zabytków od początku dążyła do tego, by nie zachowywać najważniejszych zabytków niczym mumii w zupełnie przekształconym otoczeniu, lecz, aby uratować całościowy obraz starego miasta.
Ostatnio jednak owe dobre zamiary są szturmem atakowane. I tak znalazło się konsorcjum, planujące budowę nowoczesnego domu towarowego przy ulicy Długiej, w stylu niepodzielnie panującym obecnie na Leipziger Str. w Berlinie. Nie wdając się w ocenę wartości samego projektu, to tego rodzaju budowla przy ulicy Długiej oznacza jej śmierć w sensie przestrzennej całości artystycznej. Wszelkie próby nakłonienia budowniczych, aby ową wątpliwą bryłę dopasować za pomocą stylowych szczytów do obrazu ulicy, tak jak czynił to Antoni van Obberghen przy budowie Zbrojowni, zawiodły. Nie pomogły argumenty, że zachowanie starego stylu nie przeszkodzi w zastosowaniu najnowszych rozwiązań technicznych, a także umożliwi lepsze wykorzystanie przestrzeni budowlanej. To, że wspomniana budowla nie przystawałaby do swego otoczenia, stanowiło bowiem dla panów budowniczych właśnie najwyższą wartość. Tego rodzaju sensacja to najlepszy rodzaj reklamy. Jest to chyba w ogóle najgłębszy powód niekończącej się architektonicznej mizerii, która najmniejszy nawet budynek tworzy z myślą o reklamie.
Konsorcjum grozi rezygnacją ze swych planów budowy, jeśli jego wymagania nie zostaną spełnione, zaś najmądrzejsi gdańszczanie uznają tego rodzaju ujmę – z czysto sentymentalnych względów – za nie do przyjęcia. Lecz przecież zachowanie starego obrazu naszego miasta, to kwestia nie tylko sentymentów, lecz przede wszystkim jego rozwoju gospodarczego. Tysiące turystów odwiedzają Gdańsk każdego roku wyłącznie dla jego wspaniałej architektury, bowiem gdańskiego łososia dubeltowego (chodzi o znany gdański trunek - przyp. redakcji) mogą wypić równie dobrze w Berlinie lub gdziekolwiek indziej. Sprawy jeszcze się ważą, budowa domu towarowego być może, z powodu trudności finansowych, nie zostanie wykonana, w każdej jednak chwili wypłynąć mogą pomysły w podobnym duchu, a pierwszy tego typu przeforsowany projekt oznacza koniec starego Gdańska, zaś wszyscy odpowiedzialni ludzie powinni sobie zdawać sprawę, że nie będzie możliwości odwrotu.
Ochrona zabytków utrudniana jest nie tylko ze strony właścicieli prywatnych, problem ten dotyczy także zabytków będących własnością publiczną. I tak coraz bardziej niepewny jest los resztek fortyfikacji gdańskich, i tak już mocno uszczuplonych. Co jednak – dzięki Bogu – do dziś się zachowało, to stara, monumentalna, wschodnio-zachodnia oś miasta ze swymi wspaniałymi akcentami bram miejskich: Długich Ogrodów (dziś Żuławska), Stągiew Mleczna, Zielona Brama, jak również zespół składający się z Bramy Złotej, Wieży Więziennej, Katowni i Bramy Wyżynnej wraz z zamkniętymi przestrzeniami Długich Ogrodów, ulicy Stągiewnej, Długiego Targu i ulicy Długiej. Nie znam żadnego innego niemieckiego miasta, które posiadałoby podobną miejską via trumphalis. Lecz już muszą rozpaczliwie walczyć o życie obie wschodnie części tego szeregu, Stągwie Mleczne i Brama Długich Ogrodów.
Ilustracja powyżej przedstawia projekt przebudowy ulicy Długiej, autorstwa budowniczego Kiesslinga, który autor przedstawił w czasie swego wykładu 31 stycznia 1928 roku. Kiessling, który jako kierownik Zarządu Budownictwa jest jednocześnie opiekunem zabytków w Gdańsku, stwierdził, że przedstawiona koncepcja przebudowy ulicy Długiej stanie się aktualna, gdy tylko reprezentowany przez niego nowy kierunek sztuki (który nazwałbym prymitywnym kubizmem), zyska uznanie. Sam Kiessling nie wątpił ani przez moment, że tak się stanie, gdyż nowy styl był – według niego – wyrazem nowych, wspaniałych czasów, porównywalnych jedynie z powstaniem gotyku.
O przekonaniach źle się dyskutuje, sprawy te jednak przypominają wyraźnie stare i nowe poglądy Davida Straussa, pisarza, którego tak pięknie objaśniał Fryderyk Nietzsche. Strauss wykazał niemałą przenikliwość, określając ducha, towarzyszącego nowej Rzeszy mianem „filistra kształcenia”. Sądzę, że nowy duch znów nowej Rzeszy, dałby się scharakteryzować analogicznym określeniem „filister kulturalny”. Ja ze swej strony nie wierzę, aby ten nowy styl mógł przenieść góry, choć po zyskaniu odpowiedniej liczby zwolenników, byłby pewnie w stanie w krótkim czasie zrujnować obraz naszego starego miasta. Dla naszego kiedyś tak dumnego i pięknego miasta wybiła może ostatnia godzina przeznaczenia. Gdańsk stoi na rozdrożu!
Otto Kloeppel
Tłumaczenie: Sonia Tusk
Publikowane: „30 Dni” 11/2000