Friedrich Dietert-Dembowski, ur. 11 VIII 1884 w Londynie, miejsce i data śmierci nieznane, dzieciństwo i młodość spędził w Prusach Wschodnich, kilka lat mieszkał w Sopocie i Gdańsku, pracował jako księgarz, wydawca czasopism, był także sekretarzem generalnym Deutscher Heimatbund. Pisywał eseje, artykuły prasowe i reportaże z podróży. Publikowany tekst pochodzi z tomu „Reisebilder aus dem Deutschen Osten. Ein Heimat- und Wanderbuch”, Frankfurt a. M. 1909.
Jak wiadomo, gdańszczanin zna się na trunkach wszelakich! Tego faktu dowodził już po wielokroć pieśnią i czynem syn sędziwego, nadwiślańskiego miasta Johannes Trojan, któremu ostatnio powieszono na ścianie jego rodzinnego domu przy ulicy Psiej (nr 101) tablicę pamiątkową z podobizną [Hundegasse – po 1945 przemianowana na ul. Ogarną; tablicę odsłonięto 29 sierpnia 1909 roku]! Istnienie owej alkoholowej właściwości u gdańszczanina stwierdził także […] poeta Atz von Rhyn [pod tym pseudonimem publikował swe teksty niemiecki dziennikarz i pisarz Arthur Rehbein (1867-1952)], który bawił w tych okolicach kilka tygodni a potem umiejętnie i skrupulatnie opowiedział w dwóch drobiazgowych artykułach o alkoholowym Gdańsku. Tłumaczy się w nich, że przyjął założenie, w myśl którego odnajdzie „charakterystyczne rysy miasta”, a przecież właściwa ocena Gdańska byłaby niepełna bez wzmianki o jego spirytualiach! [...]
Siedzę w tylnym pomieszczeniu portowego szynku nad Motławą, który odwiedzam od czasu do czasu przed południem, by pomarzyć i poczynić obserwacje. Przede mną stoi niemal opróżniona filiżanka kawy, a dym mojego cygara przemieszcza się delikatnymi kłębami w głąb wyszynku, który wypełniony jest hałaśliwymi mężczyznami grającymi w karty. Wokół krąży wielki kufel piwny wypełniony siwuchą. Ten i ów kopci fajkę, którą portowcy mają w zwyczaju trzymać bez ustanku w ustach. Przez okrągłe okno nad zasłoniętymi drzwiami, na którym prostymi, białymi literami wymalowano napis „Szynk pod Półksiężycem”, wpada długimi, pełnymi promieniami światła przedpołudniowe słońce i igra swymi żółtozłotymi kolorami, tworząc na nabrzmiałych twarzach dziwaczne arabeski. Kilku karcianych graczy siedzi przy narożnym stole, nie zwracając uwagi na panujący harmider, a na kontuarze stoi kubek do gry w kości – kto zapłaci za następną kolejkę? Miejsce, w którym przebywam, to lokal portowców i sztauerów.
Inny obrazek: na Długim Pobrzeżu u starego i miłego Schulza w porze obiadowej. Tu spotykają się żydowscy kupcy z portowej promenady i przy partii skata popijają swą gorącą i mocną kawę, podawaną tu w wielkich filiżankach. Z przyjemnością przysłuchiwałem się tu często rozmowom, w których owi z reguły prości ludzie wykazywali się żądzą wiedzy, gdy ich zainteresowania rozciągały się na wszystkie obszary życia publicznego, a zwłaszcza wtedy, gdy z tęsknotą rozprawiali o zagranicy i jej cudownych światach. Przed południem zachodzą do lokalu kapitanowie i urzędnicy podatkowi, by w przelocie wychylić kieliszek machandla [wódka jałowcówka, jej nazwa wzięła się od używanej w północnych Niemczech nazwy jałowca ‘Machandel’]; przychodzą tu też kobiety, które mieszkają w wioskach nad Wisłą i w oczekiwaniu na parostatek umilają sobie czas kawą i ciastem. Przed południem zjawiają się tu również starsi panowie, grywający zazwyczaj w szachy.
Prawdziwego gdańszczanina typowo mieszczańskiego pokroju znajdzie się jednak w starym Browarze Zamkowym [dawny browar przy Rittergasse 10 (ul. Rycerska) i Zapfengasse (ul. Czopowa)], w którym uwielbiał przebywać także nasz Trojan. Jak w domu czuje się tutaj także rencista Poguttke, który – jako gdańskie indywiduum – stał się popularny w całych Zachodnich Prusach i poza prowincją dzięki cotygodniowym pogawędkom w „Danziger Neueste Nachrichten” [postać słynnego rencisty wykreował w pisanych urbanolektem gdańskim Missingsch felietonach i wierszach architekt, pisarz i redaktor „DNN” Fritz Jaenicke (1885-1945)]. Tutaj można spotkać stałe grono miejscowych, którzy przy kuflu „podgrzanego”, to jest zamkowego piwa, wyrabiają sobie opinię na temat wydarzeń dnia bieżącego.
Tym samym przechodzę do omówienia uwarunkowań piwnych na terenie starego miasta. Leciwe przysłowie, którego prawdziwość wschodnioniemiecki etnograf Frischbier podważył już w 1865 roku [autor ma na myśli najprawdopodobniej: Hermann Frischbier, „Preussische Sprichwörter und volksthümliche Redensarten”, Berlin 1865], powiada tak: „gdańskie piwo więcej ma mocy niż cztery woły u karocy”. Jednak jopejskie ma w sobie jeszcze to coś, za co je uwielbiano już w osiemnastym stuleciu. U Rodenackera [Alte Danziger Brauerei Eduard Rodenacker – powstały w 1712 roku browar, przejęty w 1835 roku przez rodzinę Rodenacker, znajdował się przy dawnej Hundegasse 11/12] na Psiej cieszy się taką samą dobrą opinią, jak piwo z Browaru Zamkowego. Trojan, który przyjechał do Gdańska, by uciąć sobie pogawędkę z przyjaciółmi po ukończeniu wyznaczonego mu na dwa miesiące przez sąd przymusowego urlopu letniego w Wisłoujściu [była to kara za obrazę majestatu cesarskiego, której sąd dopatrzył się w kierowanej przez niego gazecie; swój pobyt opisał w książce „Zwei Monate Festung”, której obszerne fragmenty przetłumaczono na język polski w roku 2017], również i tu przystawił do spragnionych ust niejeden kamionkowy kufel. Dziś Browar Rodenackera stanowi rodzaj nocnego lokalu dla poważanych kupców i urzędników miejskich i jest przyjemnym miejscem przyciągającym młodzież akademicką.
Kolejnym przystankiem jest „Łosoś”. Z Browarem Zamkowym, Rodenackerem i Piwnicą Rajców, o której będzie jeszcze mowa, należy on do charakterystycznych symboli hanzeatyckiego miasta. Nie kto inny, jak sam Lessing „zrobił reklamę” „Łososiowi”, nakazując w „Minnie von Barnhelm” dzielnemu Justowi, któremu berliński gospodarz proponuje swoją „prawdziwą gdańską wódkę z podwójnym łososiem”, złożyć taką oto deklarację: „Muszę przyznać: dobre, bardzo dobre – widzi pan, panie gospodarzu – gdybym był obłudnym, kłamałbym panu po wypiciu czegoś takiego” [polskie tłumaczenie cytatów zaczerpnięto z: Gotthold Efraim Lessing, „Minna von Barnhelm czyli żołnierska dola”, przeł. H. Zymon-Dębicki, Wrocław 1958]. A księga komersowa [księga z pieśniami korporacji studenckich, które organizowały komersy, czyli spotkania] zawiera niezwykle popularną pieśń o kramambuli [słodka wódka ziołowa], jednym z wielu wyrafinowanych sznapsów starego zakładu. Jego najsłynniejszym likierem jest jednak „Goldwasser”. To on rozsławił po całym świecie nazwę starej firmy, której założyciel osiedlił się w Gdańsku w roku 1598 [był nim pochodzący z Niderlandów menonita Ambrosien Vermöllen].
W swym „Sängerkrieg zu Trabach” Johannes Trojan opowiada, że wino mozelskie podbiło Gdańsk, który wcześniej nie chciał o nim nawet słyszeć. Mozelskie, a bardziej jeszcze stare bordeuax pijają rajcy i patrycjusze gdańscy w swojej chłodnej Piwnicy Rajców, która w czasie pracy giełdy [w tym czasie gdańska giełda funkcjonowała w Dworze Artusa] i wieczorem wygląda na ciepłą i całkiem przytulną. I jeśli na koniec miałbym właściwie ocenić nowoczesny Gdańsk, to muszę poczynić tu uwagę, iż Deutsches Haus ze swoim Café i Carltonem staje się miejscem spotkań wyższych sfer gdańskich po ich wyjściu z teatru albo koncertu. Ten wytworny, różnorodny lokal nie ustępuje w niczym „Ogrodowi zimowemu” w Danziger Hof.
I na tym kończę przegląd alkoholowy; chociaż właściwie pewna całkiem szczególna grupa mieszkańców Gdańska wzięłaby mi za złe, gdybym ją teraz pominął! To handlarki ryb, które nie pogardzą konkretną, mocniejszą kropelką, a na ich pochwałę trzeba powiedzieć, że w wyrzucaniu z siebie najbardziej uwłaczających czci przekleństw, rozpoczynających się niemal na każdą literę alfabetu, mają wprawę światowej wręcz sławy. Z własnego doświadczenia mogę jedynie powiedzieć tyle, że jeśli te kobiety traktowane są uprzejmie, wówczas potrafią być równie pomysłowe w słodziuteńkich słowach, które mają przywabić do nich kupującego.
Ponieważ ponownie przybyłem „nad wodę”, niechaj swe odpowiednie miejsce znajdzie poetycki, dziś już odbiegający od rzeczywistości opis przedstawicieli obcych nacji. Dostarczył go przed blisko pięćdziesięciu laty Brandstäter [prawdopodobnie chodzi o Franza Brandstätera (1815-1883)] w pewnym tomiku poetyckim o Gdańsku:
Spod Bramy Zielonej, het królom Polski
Na próżny pobyt pobudowanej,
Gdzie dziś Merkury ładunki waży,
Wiedzie nas długi pomost portowy
Ku bramie kolejnej. Mnogie statki
Tulą się do brzegu, choć nie wszystkie,
Zbyt wiele ich. Brytyjczyków mowa
Wdziera się z sykiem do naszych uszu.
W krasnej koszuli, czarny jak smoła
Chłopak z Gaskonii nuci wesoło;
Ze skronią złotą, cała w koronkach
Rzuca się w oczy Holendra żona.
Spójrz na blond Szweda energię wielką,
I na Polaka bardzo biednego.
Kroczy odziany w bluzę lub futro
Sarmacji syn słońcem ogorzały
Zupełnie boso z piersią odkrytą;
Patrzy na budy pełne tandety
I strojów, tani obraz kupuje,
Puszeczkę albo nawet skrzypeczki,
Lecz nie Stainera czy Amatiego.
Spity rzepoląc idzie z druhami
W dal do Warszawy lub do Krakowa.
Friedrich Dietert-Dembowski
Przełożył Janusz Mosakowski
Przypisy tłumacza
Publikowane: „30 Dni” 1-2/2022