Otwarcie Dominika anno 1890
„Danziger Courier”, 6.8.1890
Jak co roku piątego sierpnia tak też i dzisiaj – od jedenastej do dwunastej w południe – obwieszczano dzwonem rozpoczęcie Dominika. Rozgardiasz jarmarkowy zapanował już trzy dni wcześniej. Na Targu Siennym, Drzewnym i Dominikańskim stoi ponad tuzin karuzel a niewiarygodnie rozstrojone katarynki i organy korbowe tworzą muzykę, która na publice i słuchaczach potrafi wywrzeć długotrwałe wrażenie. Wśród tego rozbrzmiewają ogłuszające sygnały trąbek, grzmią kotły, dzikie zwierzęta wyją w menażeriach, wywoływacze wykrzykują, a zaciekawione tłumy śmieją się i tłoczą między budami. Przeraźliwe dźwięki piszczałek przeszywają tak potwornie duszne powietrze sierpnia, że najlepiej byłoby zatkać uszy watą. Miodowników i pierników nie ma już tak dużo jak kiedyś, zmniejszyła się też znacznie liczba szewców, wikliniarzy, szczotkarzy itp. Najwięcej dzieje się na trzech wspomnianych już targach, których powierzchnia jest maksymalnie zagospodarowana; trudno zliczyć budy, namioty, itd., oczom jawi się kolorowy, barwny i znajdujący się w ciągłym ruchu obraz.
Tak jak w roku ubiegłym tęsknimy znowu za przedstawieniami przerażających mordów, wizerunkami ojco- matko- i dzieciobójców, które za dawnych, dobrych czasów wzbudzały takie samo zainteresowanie jak dziś. A jednak nie można dziś już zobaczyć malowideł z mordercami – obrazy reklamowe przed poszczególnymi budami stanowią ich doskonałą namiastkę. To, co straszne, koszmarne i przerażające należy do najznamienitszych rozrywek ciekawskich ludzi. Jedno ciekawi bardziej, inne mniej i jeśli chcemy ujrzeć wnętrza domków z płótna, usilnie zachwalanych przez ich właścicieli, to zrobimy dobrze, wchodząc na chybił trafił do pierwszego lepszego lokalu.
Udajmy się zatem do muzeum anatomicznego Winklera na Targu Drzewnym. Przy wejściu przypomniano nam o malowidle Caracciego, znajdującym się w wiedeńskiej Akademiegalerie [Gemäldegalerie der Akademie der bildenden Künste]. Przedstawia ono nagiego mężczyznę, którego ciało jest rozcięte od piersi ku dołowi. Mężczyzna sięga obiema dłońmi do otwartej rany i rozrywa ciało w obu kierunkach, powodując wypłynięcie wnętrzności. Koszmarny temat o niezapomnianym efekcie, rzadki okaz z kolekcji włoskich naturalistów z XVI wieku. Całkiem sporo takich rozerwanych ciał znaleźć można teraz w muzeum na Targu Drzewnym. Zazwyczaj mówi się, że owe preparaty z wosku mają naukowy, pouczający charakter i że prezentacja rozmaitych objawów najdokuczliwszych chorób posiada moralizatorski wymiar ostrzeżenia przed wszelkimi wybrykami. Mimo tego wolno stwierdzić, że w tym wypadku stworzono specyficzne, wyraziste miejsce zaspakajania ludzkiej ciekawości. Tego rodzaju gabinety mają już swoją historię, w nieco innej formie można było je spotkać na jarmarkach już w minionych stuleciach.
Mamy tu do czynienia z niebłahym kulturowo-historycznym czynnikiem kształtowania się ludowych gustów. Wcale nie tak łatwo zszargać nerwy ludziom z epoki preindustrialnej; trzeba zastosować najostrzejsze kontrasty, by w głowie prostego człowieka wywołać odpowiedni efekt. Takowy jest tutaj z pewnością osiągany i lepiej nie roztrząsajmy zbytnio, jakie czynniki mają w tym udział. Ten, kto usiłuje poruszyć i zabawić liczniejszą publikę, lub w ogóle chce ją czymś zainteresować, może się tutaj więcej nauczyć, niż by się mogło mu zdawać. Ponieważ naszym współczesnym kierunkom literackim i artystycznym (?) blisko do smaku wybitnego Caracciego, korzystne byłoby zbadanie, jak wysoce wysublimowane, nadmiernie podrażnione nerwy mają się do nerwów człowieka epoki przedprzemysłowej. Wychodzi na to, że w celu osiągnięcia satysfakcji z pobudzenia, środki podrażniające muszą być w obu wypadkach nad wyraz ostre. Być może wskazówki te nadają się do tego, by wywołać w zwiedzających inne spostrzeżenia i dla tej oto przyczyny możemy polecić obejrzenie muzeum.
Teraz dochodzimy do karawany murzyńskich wojowników Wakamba na Targu Siennym. Sympatycy niemieckiego ruchu kolonialnego mają teraz doskonałą sposobność, by zapoznać się nieco bliżej z Afryką Wschodnią. Akurat prezentowani są tutaj wojownicy Wakamba w sile szesnastu mężczyzn pod przewodnictwem bardzo znanego pana Urbacha, który właśnie objeżdża z nimi Niemcy. Z tego powodu usilnie doradzamy, by nie przepuścić okazji odwiedzenia tego rodzaju atrakcji, zwłaszcza jeśli same w sobie są szczególnie warte zachodu. Kiedy obserwuje się muskularne, zręczne sylwetki wojowników Wakamba, nietrudno pojąć, że mogą być oni nad wyraz niebezpiecznymi wrogami. Szczególne zainteresowanie wzbudzają naturalnie wszelkie zabawy z bronią, tańce z włóczniami, uderzenia maczugą, nade wszystko jednak walki na miecze, które pozwalają też wyciągnąć wnioski na temat niezwykłej zręczności i pewności w posługiwaniu się przez owych wojowników tą, bądź co bądź, prymitywną bronią. Pan Urbach zabawi w Gdańsku na krótko.
Jednak właściwy spektakl rozpoczyna się wtedy, gdy wychodzimy z domu i przybywamy na to miejsce pod wieczór. To „odpustowe święto” w wielkim stylu. W mieście już od dawna nikt nie pamięta o pierwotnie kościelnym charakterze tej uroczystości. Dziś ulicami nie chodzą już w parach dominikanie, ale to bardzo ładnie, że Plac Dominikański uczyniono centralnym miejscem jarmarku. W przeciwieństwie do dawnych czasów ulica Długa i Długi Targ są zwyczajowo ciche, tylko twarze przejeżdżających ludzi nadają fizjonomii naszego Głównego Miasta szczególnej reputacji i wyglądu.
O Dominiku
„Danziger Courier”, 9.8.1890
Budy jarmarczne są czasem bardziej interesujące z zewnątrz niż od środka, reklama wywieszona jest na tablicach tak wysoko, że sama w sobie zasługuje na oddzielną uwagę. Przechodząc przez Bramę Wyżynną w stronę Targu Siennego już na moście dostrzeżemy „Szybką fotografię” oraz „Murzyńskich wojowników Wakamba, dowodzonych przez Milu”. Część posiadaczy bud zdecydowała się na długie napisy, część na krótkie. Jakże często kwestie plakatu, wielkość tablic, kolorystyka czcionek i tła, itp. mogą być przedmiotem namysłu, któremu towarzyszą niezwykle poważne miny! „Ogromna panorama” wychwala swoje skarby przy użyciu nietuzinkowego dopisku „z naturalną niepowtarzalnością”. Teatr rozmaitości mówi o fizyce, metafizyce, spirytyzmie, hipnotyzmie, somnambulizmie – brakuje tylko alkoholizmu, mistycyzmu, supranaturalizmu i innych, niezrozumiałych dla większości ludzi i głęboko tajemniczych słów zakończonych na -izm. Godne polecenia byłoby pokrycie całej powierzchni płótna tajemnymi słowami i aluzjami. Sensowną metodą jest też prezentacja spodziewanych w budzie atrakcji jeszcze przed wejściem do niej! I tak natrafiamy także na klaunów oraz pogrążone w całkowitej hipnozie dziewczęta, których głowami można wedle uznania kręcić w prawo lub lewo. Biedne dziecko poddawane jest hipnozie mniej więcej trzy razy na godzinę; to jednocześnie wspaniała reklama jej nerwów.
A tak w ogóle, to właściciele bud sumiennie frymarczą kobietami. Zapaśniczki, zwane też „herkuleskami” zdołają przyciągnąć liczną publikę. Można tam też ponownie obejrzeć „żywy cud”; igrającą z centnarami olbrzymkę odmalowano z zachowaniem naturalnej wielkości modelu. „Grand salon plastycznych piękności” też jest ładny. „Kobieta morza” kusi nas syrenimi dźwiękami starej katarynki. Nawet jakąś świątynię wzniesiono z rozmachem – to świątynia metempsychozy, po niemiecku „wielka buda przeobrażeń”. Łatwo sobie wyobrazić, jakie magiczne, magnetyczne siły przyciągania posiada ów dalekowschodni salon cudów. Obrazy są piekielnie upiorne, przepełnione kabalistycznymi znakami i symbolami. Tajemnica Pigmaliona, teatr automatów, itd. – wszystko jest tajemnicze i naprawdę warte obejrzenia, jak to obwieszczają krzykliwie i wyraźnie kolorowe plakaty, a za nimi powtarzają wciąż wywoływacze. To, co cudowne, niezwykłe, olbrzymie, pogrążone we śnie, niezgłębione zdaje się tu wszędzie objawiać. Jak poważna jest choćby „Wystawa Walhalla” i jak wstrząsające są przerażające obrazy morderstw! Nie tylko obcięte głowy sprawiają dziką radość, kapiąca krew też stanowi wielką podnietę. Daphne, istota żywa wprost ze świata bogów jest nowością – wspaniałe przemiany przenoszą publiczność do „królestwa bogów”.
Cudom tajemniczych zjawisk i przeobrażeń nie ma końca, a fantazja może podpowiedzieć, jak za tysiąc lat będzie wyglądał jarmark, skoro reklama nieustannie się rozwija. Wtedy przeczytamy: „Wejrzenie w wieczność, tutaj zwiedzający mogą zamienić się, wedle upodobania, w anioły lub diabły”. „Stan pośmiertny i prenatalny, łatwo dostrzegalny dla każdego zwiedzającego”. „Tu zobaczą państwo i poczują nieskończoną przestrzeń”. A cóż dopiero zaoferuje bardziej zaawansowany spirytyzm? Zadziwi nas, że sporo teatrów magicznych zamieści ogłoszenie: „Tutaj mogą państwo spożyć obiad ze swoim dziadkiem i równocześnie ze swoimi praprawnukami”. To byłoby pociągające a dziś odrobina atrakcyjności sprawia w tych dusznych czasach sporo przyjemności.
Nawet jeśli często mówi się o tym, że gdański Dominik zostanie wkrótce odłożony z pompą ad acta, to z równym powodzeniem można twierdzić, że czeka go wspaniała przyszłość. Jedynie wystawy światowe przysparzają jarmarkom w wielkich miastach za dużo konkurencji, dlatego stopniowo będą one musiały oferować coś podobnego, co owe wystawy. Teatry rozmaitości, które na swych plakatach umieszczają zwyczajną „sztukę i wiedzę”, są jednak obecne już na gdańskim Dominiku anno 1890.
Paul Scheerbart
Przełożył Janusz Mosakowski
Publikowane: „30 Dni” 3/2023