Od śmierci księdza Jana Gotfryda Borka, urodzonego pod Gdańskiem plebana z odległych Borzyszków na kaszubskich Gochach, bibliofila i dziejopisa upłynęło już ponad dwa i pół wieku. Został cokolwiek zapomniany, jednak wszystko wskazuje na to, że przynajmniej jedno z jego koronnych dzieł, „Echo z grobów”, da się niebawem przywrócić zbiorowej pamięci.
***
Znaczna część XVIII stulecia w dziejach naszego państwa i narodu nie kojarzy się zbyt dobrze. Z wielu klasycznych, historycznych i filologicznych opracowań dowiemy się o okresie anarchii i daleko posuniętym demontażu jego struktur, zaniku obywatelskiego ducha. Usłyszymy stereotypowe epitety w rodzaju „zwyrodniały barok sarmacki”, „ciemnota czasów saskich”, dowiemy się o całym panteonie „wierszorobów w kontuszach, sutannach i habitach”. Do rangi symbolu urósł cytat – kwintesencja intelektualnej mizeroty: „Koń, jaki jest, każdy widzi” (to z „Nowych Aten” księdza Benedykta Chmielowskiego). Ale opinia o tej epoce nie powinna być aż tak jednoznacznie negatywna. Schyłek czasów saskich to narodziny polskiego oświecenia: publikował już wtedy ten, który „ośmielił się być mądrym” – pijar Stanisław Konarski, działali bracia Załuscy, fundatorzy biblioteki swojego imienia. Przez cały ten okres mocnym blaskiem na mapie polskiej kultury jaśniał protestancki ośrodek naukowy w Gdańsku z takimi tuzami wiedzy i nauki jak historyk i prawnik Gotfryd Lengnich, czy przyrodnik i demograf Michał Krzysztof Hanow.
Po latach wypłynęły nieznane ogółowi rękopiśmienne dzieła poetyckie i naukowe, pochodzące z tamtego czasu. Wydawano je drukiem po całych dekadach, a nawet stuleciach „szufladowego” niebytu. Do najbardziej spektakularnych odkryć tego rodzaju należały, między innymi, „Opis obyczajów za Augusta III” i „Pamiętniki” księdza Jędrzeja Kitowicza, a na naszym rodzimym, pomorskim „podwórku” opracowania uczonego przeora kartuzów, Georga Schwengla. Całkiem niedawno – staraniem księdza doktora Grzegorza Rafińskiego – światło dzienne ujrzały przejmujące, „spisane w świetle lampy” poezje Iwo Rowedera, cystersa z Oliwy. Bork i jego historiograficzne dokonania z pewnością będą idealnym uzupełnieniem tego nowego obrazu kulturalnych dziejów kraju i regionu.
***
Jan Gotfryd Bork (czy też Borck, jak przez część swego życia się pisał) urodził się w luterańskiej rodzinie w Chmielnikach (Hoppenbruchu) pod Gdańskiem, wsi użytkowanej wówczas na zasadzie emifiteuzy (czyli długoterminowej dzierżawy) przez cystersów pelplińskich, a stanowiącej własność – wraz z równolegle do niej położonymi Starymi Szkotami – biskupów włocławskich. Dzisiaj obie te wsie stanowią część szeroko pojętej Oruni. Było swoistym paradoksem przedrozbiorowych czasów, że ludne podmiejskie osady pozostające w gestii Kościoła, choć stanowiły dogodne zaplecze dla upośledzonego w granicach protestanckiego Gdańska katolicyzmu, zamieszkiwane były w większości przez protestantów. Z punktu widzenia biskupów były to bardzo dochodowe majątki, a zatem nie ingerowano w sumienia poddanych.
Oczywiście, nie wolno im było dysponować tu własnymi obiektami sakralnymi. Rodzice Jana Gotfryda, piwowar z Chmielników, Daniel Borck i Maria z domu Zarvergk, zawarli zatem ślub (2 września 1715 roku) w pobliskim, znajdującym się już w obrębie gdańskiej jurysdykcji, kościele Zbawiciela (St. Salvator Kirche) na Zaroślaku. Także tu, 14 listopada 1717 roku, ochrzczono – jako ich drugie w kolejności dziecko – Jana Gotfryda. Późniejszy ksiądz katolicki urodził się zatem luteraninem. Wcześniejsze dzieje rodziny Borcków giną w pomroce dziejów. Nazwisko „Borck” – „Bork” zdradzałoby pomorski rodowód. Na Pomorzu Zachodnim była rodzina szlachecka o takim nazwisku, ci wokół Gdańska zaliczali się jednak do plebejuszy. Niejaki Gregor Borck był w 1681 roku kowalem w podgdańskich Siedlcach. W księdze chrztów luterańskiego kościoła na Zaroślaku zaledwie kilka lat przed narodzinami Jana Gotfryda, bo w 1714 roku, odnotowano żyjących w tej okolicy Christiana i Elizabeth Borcków. W Chmielnikach mieszkał też stryj przyszłego dziejopisa, Joachim. To rodzinny konflikt z Joachimem miał doprowadzić do przejścia Daniela, ojca Jana Gotfryda, na katolicyzm. Natomiast jego matka, Maria (w źródłach także Marianna oraz Anna Maria), mogła być katoliczką od urodzenia.
W uroczystościach chrzcielnych siedmioosobowego rodzeństwa przyszłego plebana z Borzyszków zapisana jest historia tej wyznaniowej przemiany. Jego starszą siostrę, Krystynę (urodzona 1716), jego samego oraz młodszego brata Daniela (urodzony 1719) chrzcił jeszcze luterański kaznodzieja z kościoła Zbawiciela. Następna w kolejności Maria (Marianna) Elżbieta otrzymała ten sakrament u jezuitów, w kościele św. Ignacego na Starych Szkotach (1721). Na podstawie sugestywnej autobiograficznej noty Borka, zamieszczonej w jednym z opracowań wspomnianego Georga Schwengla, można domniemywać, że to przy jej narodzinach przypomniano sobie o obowiązującym w Gdańsku prawie, że dziewczynki powinny być chrzczone w religii matki (a przy narodzinach pierworodnej Krystyny jakoś o tym zapomniano). W każdym razie, w sierpniu 1721 roku (chrzest Marii Elżbiety) Daniel był jeszcze luteraninem. Jednak wkrótce wraz z całą rodziną zmienił wyznanie. Co więcej, najprawdopodobniej z powodu konwersji Borkowie opuścili wówczas Chmielniki, znajdując bezpieczniejsze schronienie w należących do tychże samych jezuitów Giemlicach na Żuławach Steblewskich, katolickiej enklawie w protestanckim terytorium Gdańska (tu w grudniu 1723 roku ochrzczono kolejnego z braci, Tomasza). W Giemlicach urodził się jeszcze jeden brat Jana Gotfryda, Marcin (1726). Ten ostatni – po latach – również został katolickim kapłanem. Podjęcie nauki przez Jana Gotfryda w kolegium jezuickim w Starych Szkotach (w maju 1728 roku) skłoniło rodzinę do zamieszkania ponownie w Chmielnikach (Starych Szkotach?). I tu urodził się ostatni z rodzeństwa, Piotr (1730). Piwowar Daniel – po burzliwym żywocie – opuścił jednak okolice Gdańska i zmarł w 1738 roku w Miłobądzu. Tam też został pochowany.
Nauka w prowadzonych przez jezuickie kolegium szkołach dała przyszłemu dziejopisowi podstawy wiedzy i szereg praktycznych umiejętności. Ukształtowała też przed wszystkim jego życiowy światopogląd. Zgodnie z ówczesnym jezuickim modelem edukacyjnym Bork zgłębiał najpierw w szkołach tzw. niższych (klasy tzw. gramatykalne) tajniki posługiwania się językiem łacińskim, a dopełniające ten etap edukacji klasy poetyki i retoryki nauczyły go obcować z klasykami łacińskiej literatury, nascyciły go erudycyjną wiedzą i zamiłowaniem do ksiąg. Niewykluczone, że tu także lepiej poznał język polski, bo z domu wyniósł znajomość języka niemieckiego. W szkołach tzw. wyższych czekała go natomiast filozofia i teologia, które z pewnością ukształtowały powołanie do stanu duchownego. W murach jezuickiego kolegium spędził dwanaście lat. Już w trakcie tych studiów, w 1738 roku zdecydował się na przyjęcie niższych święceń kapłańskich. Kończące formację kapłańską śluby diakonatu i prezbiteriatu przyjął natomiast w 1741 roku w seminarium diecezjalnym we Włocławku.
Z edukacji tej wyniósł ogromny szacunek dla Towarzystwa Jezusowego i uczonych członków tego zakonu. Po latach w „Echu z grobów” zapisał, że „w tym to kolegium żyło wielu zakonników odznaczających się gorliwością i wiedzą”. Wychwalał swych nauczycieli i wychowawców i chętnie sięgał po dzieła napisane przez jezuitów. Co jednak ciekawe, jezuicka edukacja nie zawęziła jego naukowych horyzontów. Na pewno był prawowiernym katolikiem i gorliwym kapłanem. A jednak wczytywał się także w dzieła wyznaniowych adwersarzy i często je w swoich dziełach przywoływał, zwłaszcza, gdy dotyczyły historii regionu. To jego szerokie, uniwersalne, a przy tym krytyczne podejście, zdradzało umysł otwarty, wolny od uprzedzeń. A może po prostu – ukryty sentyment do porzuconego za młodu świata.
***
Kariera duchowna Jana Gotfryda Borka trwała przez ponad trzy dekady. Najpierw był wikariuszem w Kościerzynie (1741-1744). Potem trafił na wikariat do kościoła norbertanek w Żukowie. Spędził tam siedem długich lat i miał okazję osobiście spotkać się i współpracować ze wspomnianym wyżej kartuzem Georgiem Schwenglem. To pod jego okiem uczył się „fachu” historyka: zbierał dane, sporządzał notatki, kopiował dokumenty. Niektóre z notatek (w tym wspomniany autobiogram Borka) Schwengel zamieścił w swoich dziełach, także w dobrze znanym dzisiejszym badaczom „Ad historiam ecclesiasticam apparatus pauper collectus…” (wydane drukiem w ramach toruńskiego „Fontes” w latach 1912-1915).
Zaprzyjaźniona z Janem Gotfrydem szlachecka rodzina Wolskich z podgdańskiego Niestępowa wyrobiła mu w 1751 roku posadę plebana, co ciekawe, w sąsiedniej diecezji (a ściślej – archidiecezji) gnieźnieńskiej. Ta ostatnia w skomplikowanym układzie jednostek administracji kościelnej na obszarze Rzeczpospolitej obejmowała nie tylko kawał Wielkopolski, w tym Krajnę, ale także fragment Prus Królewskich z Chojnicami i Tucholą pospołu. I z Gochami położonymi na samej zachodniej krawędzi Prus Polskich. Jan Gotfryd Bork trafił do Borzyszków, nieformalnej stolicy tego kaszubskiego regionu i do śmierci zarządzał tą parafią oraz jej filią w Brzeźnie Szlacheckim.
Skromna wiedza na temat jego duszpasterskiej aktywności pozwala stwierdzić, że był gorliwym i aktywnym plebanem. Godność borzyszkowskiego proboszcza objął w maju 1751 roku, a już w październiku tego roku przy współudziale gdańskich dominikanów był promotorem i organizatorem powstania Arcybractwa Różańca Świętego. W lokalnej społeczności Bork cieszył się opinią „męża zaufania” – tak często powoływano go na świadka, lub członka różnych rozjemczych gremiów. On sam przez lata walczył w sądach – zarówno świeckich jak i kościelnych – o uznanie różnych praw, roszczeń i należności dla zarządzanych przez siebie parafii. Jeden z takich sporów, o przynależność parafialną wsi Prądzonka (przedmiot sporu z parafiami w Ugoszczy i Brusach) toczył się z jego udziałem przez lata i został opisany w „Echu z grobów”. O Janie Gotfrydzie jako człowieku dobrze świadczyło również to, że sprowadził do siebie owdowiałą matkę, Marię. Mieszkała w Borzyszkowach do śmierci w 1763 roku. Była na pewno gospodynią na plebanii, ale z czasem zastąpiła ją siostra Jana Gotfryda, Maria Elżbieta, po mężu – Glok.
Bork był jednak przede wszystkim namiętnym bibliofilem i kolekcjonerem książek, w czym bardzo przypominał dzisiejszych badaczy historyków. Żyjący z dala od naukowych i księgarskich centrów ówczesnego świata, w małej wiosce „za górami i lasami” pleban zgromadził księgozbiór, którego główny zrąb zachowany do dzisiaj, liczy jeszcze obecnie 170 woluminów i około 340 tytułów różnych dzieł. Niejedna klasztorna biblioteka miała w tamtych czasach o wiele mniejsze intelektualne zasoby, a probostwa z kilku, kilkunastoma książkami nie należały do rzadkości. Woluminów tych mogło być zresztą dużo więcej, ale w spisanym dwa lata przed śmiercią testamencie Bork – świadom ich wartości – zalecał, aby sprzedano je na poczet ewentualnych parafialnych długów.
Następca Borka w Borzyszkowach, Szymon Jan Nepomucen Plutowski, nie do końca posłuchał tych zaleceń i zachował główny zrąb zbioru w parafialnej bibliotece, a obecnie – po różnych peregrynacjach – trafiły one do zasobu Biblioteki Diecezjalnej im. Biskupa Jana Bernarda Szlagi w Pelplinie. Były to dzieła głównie historyczne, hagiograficzne, teologiczne, literatura dewocyjna. Nieliczne z nich wydano jeszcze w początku XVI wieku, jednak większość pochodziła z wieku XVIII. Niektóre z nich służyły do przygotowywania kazań i prowadzenia działalności duszpasterskiej, ale były i takie, które Bork zacytował w „Echu z grobów”. Tych opracowań, które cytował najczęściej, np. „Herbarza” Kaspra Niesieckiego, „Dziejów Prus” Jana Leo, „Preussische Sammlung” Hanowa, czy przyrodniczych dzieł jezuity Gabriela Rzączyńskiego, w zachowanym do naszych czasów księgozbiorze nie ma. Zapewne więc wpadły w ręce często wówczas buszujących po takich księgozbiorach „książkołapów”.
Co wiemy o twórczości Jana Gotfryda Borka? Na pewno był dzieckiem swojej epoki, a ta nie mogła obyć się bez kazań-panegiryków. Za sarmackich czasów powstawały masy takich sztampowych broszurek, niczego niewnoszących, zwłaszcza pod względem faktograficznym. Peany takie pisano, aby się przypodobać, odwdzięczyć, zdobyć protekcję lub gażę. W styczniu 1751 roku, a więc jeszcze w okresie „żukowskim”, Bork wygłosił takie kazanie (a wcześniej zapewne spisał je własnoręcznie na papierze) na pogrzebie Barbary z Heidensteinów Wolskiej w Sulęczynie. Co ciekawe, było to kazanie w języku polskim. Przetrwało do naszych czasów w podworskiej spuściźnie rodziny Wolskich i jest obecnie przechowywane w Bibliotece Kórnickiej. Można powiedzieć, że wygłoszenie kazania-panegiryku opłaciło się, skoro kilka miesięcy później Wolscy wyrobili Borkowi patent na Borzyszkowy… Być może taki sam charakter miało inne z dzieł Borka, genealogia rodziny Żeromskich, ale nie znamy jego treści, a jedynie tytuł. Nie wiadomo nawet, czy był to kolejny rękopis, czy może jednak druk, ale wtedy jedyny za życia borzyszkowskiego plebana.
***
Na tym kończy się panegiryczna wyliczanka. Natomiast już od czasów „żukowskich” schyłku lat czterdziestych XVIII wieku Bork sporządzał obszerne notatki na temat miejsc, w których pracował. Może czynił to za zachętą Schwengla, może sam z siebie pragnął zebrać i uporządkować wiedzę na temat aktualnego stanu tych parafii/klasztorów. W Żukowie opracował zbiór danych o norbertankach i ich duchownych opiekunach, wydany po dwóch stuleciach w 1957 roku przez Władysława Szołdrskiego pod roboczą nazwą „Miscellanea żukowskie”, przez nieznanego z nazwy wydawcę przypisany niesłusznie księdzu Michałowi Gamratowskiemu (w momencie powstania dzieła spowiednikowi mniszek). Obecnie ponad wszelką wątpliwość, co jest zasługą badacza i znawcy spuścizny Borkowej, doktora Jacka Kowalkowskiego z Poznania, przypisany został Borkowi (bo to ten sam charakter i styl pisania). Bork – proboszcz w Borzyszkowach – opracował rodzaj raportu na temat zarządzanej przez siebie parafii. Tę tzw. „Liber status… ecclesiae parochialis Borzyszkoviensis”, opublikował z kolei w 1905 roku w „Rocznikach” Towarzystwa Naukowego w Toruniu znany pomorski badacz, Konstanty Kościński.
Jednak przez lata Bork zbierał przede wszystkim materiały do swojego koronnego dzieła, po łacinie zatytułowanego „Echo sepulchralis…” – „Echa z grobów”. Najdawniejsze ślady jego kwerend do tego monumentalnego zamysłu pochodzą jeszcze z lat czterdziestych XVIII wieku (wykorzystał np. dokumenty dotyczące sporu pomiędzy katolicką parafią w Żukowie a ewangelickim zborem w Przyjaźni). Siadł jednak do pisania tego wielotomowego kompendium dopiero w latach sześćdziesiątych, a zatem u schyłku życia. Do maja 1765 roku powstała część pierwsza, a do początku kolejnego roku część druga rękopiśmiennego opracowania. Analiza części drugiej, zachowanej w całości, sugeruje, że jeszcze do czerwca 1769 roku pracował nad nią i ją uzupełniał. W sferze przypuszczeń pozostaje teza, że mogła istnieć także część trzecia.
Tak czy owak – do naszych czasów zachowało się około 1200 stron rękopiśmiennego tekstu po łacinie, opisu – pod względem przede wszystkim historycznym – około setki parafii i jeszcze większej liczby miejscowości z obszaru bardzo rozległego, wykraczającego poza granice ówczesnych Prus Królewskich. Spoza tego obszaru były np. jednostki parafialne w pasie Krajny (np. Nakło i Łobżenica), czy Lębork – wówczas lenno polskie w rękach królestwa brandenbursko-pruskiego. Autor dorzucił do zestawu Gniezno i Łowicz, zapewne z myślą o pozyskaniu sponsoringu pośród kościelnych dygnitarzy archidiecezji, w której strukturach pracował.
Całostronicowy, barokowy tytuł dzieła (znamy go z zachowanej w całości części drugiej), sugerował, że będzie to przede wszystkim zbiór epitafiów z wnętrz poszczególnych kościołów, lecz autor przeliczył się w swoich zamiarach. Inskrypcji epitafijnych zebrał niewiele, a stało się tak z różnych powodów. Przede wszystkim jednak imponował erudycją i umiejętnością pozyskania historycznych informacji. Sięgał zarówno do dzieł starszych, jak i nowości, niektóre z nich opublikowano nieomal równolegle do powstawania „Echa”. Kompilował herbarze, historie, encyklopedie, zbiory i kodeksy dokumentów. To prawda, że przepisywał, jednak zawsze wskazywał, skąd i od kogo. Łącznie udało się zidentyfikować 185 tytułów zacytowanych przezeń książek, głównie łacińskich, ale także niemieckich i polskich. Ale wydobywał też druki obecnie nieznane i przede wszystkim zaglądał do archiwów i bibliotek kościelnych. Pod tym względem jego dzieło jest nieocenione i pozwala zapoznać się z materiałami obecnie nieznanymi lub niezachowanymi.
Co najważniejsze, na skalę wówczas niespotykaną i to u najbardziej profesjonalnych uczonych tamtego czasu, Bork sporządzał przypisy i adnotacje bibliograficzne. Tych pierwszych, z dyskusjami, zestawieniami stanowisk, zamieścił pod tekstem około czterystu, tych drugich, w tekście głównym jest kilka tysięcy! Takiej pieczołowitości nie powstydziłby się żaden badacz, nawet taki z przełomu XX i XXI wieku. W XVIII wieku tego rodzaju warsztat historyczny należał do rzadkości.
Układ notat na temat danej parafii/miejscowości też był bardzo konsekwentny. Najpierw była to informacja o położeniu geograficznym, potem wiadomości ogólne o powstaniu i historii miejsca. Prezentowano nazwiska i krótkie biogramy na temat związanych z daną miejscowością osób, urzędników, szlachty, duchownych. Opisywano dzieje parafii, kościołów, klasztorów, wymieniano z nazwiska zakonników. Tok narracji zamykały ciekawostki przyrodnicze i epitafia, jeśli udało się do ich treści dotrzeć. Na temat sporej części parafii/miejscowości było to czasem kilka zaledwie linijek. Na temat niektórych Borkowi udało się zebrać dziesiątki stron. Najobszerniejsza jest obecnie – mimo że niezachowana w całości – narracja na temat kościołów i klasztorów Gdańska. To około sto pięćdziesiąt stron rękopisu. Gdyby dorzucić do tego parafie wchodzące w skład obecnego Gdańska, a wówczas odrębne miejscowości (Oliwę, Matarnię) – strony „gdańskie” stanowią szóstą część zachowanego do naszych czasów dzieła.
Uważna lektura „Echa z grobów” pozwoliła na zidentyfikowanie jeszcze kilku innych dzieł, które Bork opracowywał równolegle, ale które do naszych czasów nie przetrwały. Był to więc zbiór biogramów, genealogii i ciekawostek w formie kalendarza (na każdy dzień inna historyjka), zatytułowany roboczo „Annus Joannaeus” – „Rok Janowy” (zapewne w nawiązaniu do imienia autora). Bork sporządzał ponadto biogramy biskupów sufraganów (tytuł tego opracowania „Infula minor Regni Poloniae”, w tłumaczeniu „Infuły mniejsze Królestwa Polskiego”). I wreszcie powstawała „Monasteriologia”, zbiór notat na temat klasztorów – w domyśle – nie tylko z obszaru Pomorza.
Bork kipiał wręcz badawczą inwencją i pomysłami, ale podejmowane wciąż nowe zadania z pewnością rozpraszały go i uniemożliwiały skoncentrowanie się na koronnym dziele. Dziejopis nie zdążył go bowiem ukończyć. W chwilę po ostatnim znanym dopisku do części drugiej „Echa z grobów” na obszar Pomorza Gdańskiego zawitała konfederacja barska (sierpień 1769), a we wrześniu 1770 roku wojska pruskie utworzyły tzw. kordon sanitarny, odcinający prowincję od reszty Rzeczpospolitej i stanowiący wstęp do rozbioru. W tym czasie Bork już chorował na bliżej nieznaną chorobę, o czym informował w napisanym w styczniu 1770 testamencie. 25 listopada 1771 roku po raz ostatni udzielił sakramentu chrztu w swojej parafii. 25 stycznia 1772 roku umarł. Mocarstwa rozbiorowe właśnie w tych dniach dogadywały się co do szczegółów pierwszego rozbioru Polski…
***
To tak naprawdę cud, że z rękopiśmiennej spuścizny Borka cokolwiek przetrwało do naszych czasów. On sam jakby zwątpił w sens i wartość swojego dzieła. W testamencie ani słowem nie zająknął się na temat swoich rękopisów. Można się tylko domyślać, że pozostały one na plebanii w Borzyszkowach i że zajął się nimi główny egzekutor testamentowych postanowień, młodszy brat Jana Gotfryda, Marcin, w tym czasie proboszcz w Nowej Cerkwi i Pawłowie koło Chojnic. Jednak na sto lat zupełnie zniknęły one z pola widzenia. Na podstawie dalszych losów tego materiału można snuć jedynie przypuszczenia co do przebiegu zdarzeń. Po śmierci księdza Marcina Borka (1787) prawdopodobnie papiery te pozostały w nowocerkiewskiej plebanii. W 1872 roku po raz pierwszy wspomniano o ich istnieniu, a uczynił to nie byle kto, bo Wojciech Kętrzyński, wybitny uczony, badacz-historyk i jednocześnie działacz polityczny, kojarzony z walką o polskość Mazur. W opracowaniu pod znamiennym tytułem: „1872. Stuletniej niewoli rok pierwszy” odnotował istnienie „Echa z grobów”, ale właściwie jeszcze zeń nie korzystał. Uczynili to dopiero następni badacze, wśród nich ksiądz Stanisław Kujot, jeden z najbardziej zasłużonych badaczy historii Pomorza Nadwiślańskiego w XIX wieku.
Jednak dopiero osiem lat po Kętrzyńskim, w 1880 roku, związany ze środowiskiem pelplińskiego „Collegium Marianum” ksiądz Jakub Fankidejski w przypisie do swojego opracowania na temat otoczonych kultem obrazów i sanktuariów na Pomorzu uchylił rąbka tajemnicy, co tak naprawdę dzialo się z „Echo sepulchralis”. Rękopis odnaleziono na strychu plebanii w Raciążu, wsi położonej w odległości kilku kilometrów od Nowej Cerkwi. W niewyjaśnionych do końca okolicznościach po śmierci Marcina Borka „Echo z grobów”, a może i cała spuścizna rękopiśmienna po dziejopisie, przeniknęły zatem w granice raciąskiej parafii. Mógł to uczynić któryś z wikarych, może po linii rodzinnych lub towarzyskich koneksji. Stało się to przed 1823 rokiem, bowiem w 1823 nowocerkiewska plebania spłonęła doszczętnie, a wraz z nią księgi metrykalne. Mogłoby to więc spotkać i rękopisy Borka, gdyby tam jeszcze były. Spłonęła zresztą i plebania w Raciążu, a stało się to w 1851 roku. Pożarowi uległ wtedy także kościół, a nawet – jak zapisano – niemal cała wieś. Tym razem jednak metrykalia (a więc i inne papiery) udało się ocalić.
Jak wskazywał ksiądz Fankidejski to nie pożar był przyczyną poważnego uszczuplenia dzieła. W zacytowanym powyżej przypisie tak bowiem dopowiedział o pierwszej z części „Echa”: „niestety niedopatrzna ręka powyrywała pewnie do zapalenia fajki prawie połowę kartek”. To ten przypis pozwolił zrekonstruować dzieje ujawnienia resztek Borkowego kompendium, co więcej, ponad wszelką wątpliwość ułatwił zidentyfikowanie nazwiska jego odkrywcy. Tym cichym bohaterem był ksiądz Mikołaj Frydrychowicz, starszy brat Romualda, dobrze znanego wielu pokoleniom historyków dziejów Kościoła na Pomorzu. Cała rodzina Frydrychowiczów, a także ich powinowaci (np. wuj, Franciszek Malinowski), od pokoleń tworzyli pod zaborami polską inteligencję, zabiegali też o zabezpieczenie kulturowego dziedzictwa dawnej Rzeczpospolitej. Mikołaj Frydrychowicz trafił do Raciąża w 1871 roku, zaraz po święceniach. To był jego pierwszy parafialny wikariat. To on musiał rękopis odnaleźć, zorientować się co do jego wartości i – za zgodą proboszcza – udostępnić badaczom. Póki żył proboszcz, ksiądz Józef Michał Wielandt, pokazana została jedynie zachowana w całości część druga dzieła. Tak skorzystali z „Echa” wspomniani wyżej Kętrzyński i Kujot, a nawet – brat Mikołaja, Romuald Frydrychowicz, gdy pisał książkę na temat Tucholi. Kiedy jednak Wielandt umarł (a stało się to w 1879 roku) i rządcą parafii w Raciążu na kilka lat został Mikołaj, ujawniona została również część pierwsza, zdekompletowana. Co więcej, z czasem obie zachowane części dzieła trafiły w ręce Romualda, który stał się dysponentem rękopisu aż do swojej śmierci w 1932 roku. Dopiero wówczas „Echo z grobów” znalazło się w zbiorach pelplińskiej biblioteki.
Zagadką pozostanie, do kogo należała owa „niedopatrzna” (czyli lekkomyślna) ręka. Proste podejrzenie, że był to bezpośredni przełożony księdza Mikołaja Frydrychowicza, czyli proboszcz Wielandt, może nie być do końca trafione. Zarządzający parafią w Raciążu w latach 1845-1879 ksiądz Józef Michał Wielandt pochodził z chłopskiej rodziny, ale był człowiekiem tutejszym, wywodził się z pobliskiego Piastoszyna. Ukończył akademię w Münster, studiował ponadto w stanowiącym ośrodek polskości Pelplinie. Co więcej – chociaż był Niemcem – zapisał się do Polskiego Towarzystwa Pomocy Naukowej i wspierał je finansowo. Trudno sobie wyobrazić, że z brulionu poświęconego dziejom regionu rwie kartkę po kartce, by zapalić fajkę, nawet jeśli był nałogowym palaczem (co ostatecznie nie było czymś niezwykłym, także wśród księży). Można odnieść wrażenie, że korzystający z rękopisu duchowni historycy wiedzieli jednak o kogo chodzi i trochę go w ten sposób kryli (by nie spadło nań odium niszczyciela bezcennego manuskryptu).
***
Dla następnych pokoleń pozostało więc „Echo z grobów” znacząco okrojone. Szacuje się, że z części pierwszej usunięto około dwustu sześćdziesięciu stron (w tym dwieście początkowych, wśród nich obszerny fragment poświęcony klasztorowi gdańskich dominikanów). Część druga pozostała nienaruszona, ale domniemana część trzecia (Bork odsyłał do niej kilkukrotnie w części drugiej) przepadła w całości. Nie ma też ani śladu po pozostałych rękopisach proboszcza z Borzyszków. Jednak to, co się zachowało, jest godne najwyższej uwagi i z pewnością zainteresuje niejednego badacza stosunków wyznaniowych i społecznych w skali makro i zadowoli regionalistów z każdego niemal zakątka Gdańskiego Pomorza.
Tym bardziej, że już niebawem zostanie udostępnione szerszemu odbiorcy. O wydaniu drukiem ustaleń Borka zamyślali już XIX-wieczni historycy, rozpisywali się na ten temat i Kujot, i Kętrzyński. W początku XX wieku ksiądz Paweł Czaplewski, dobrze znany wydawca wielu źródeł i autor opracowań na temat Prus Królewskich, sporządził nawet maszynopisową kopię. Najpierw jednak pierwsza, a potem druga wojna światowa stanęły na przeszkodzie tym zamiarom. W czasach PRL-u nie było zaś korzystnej dla takiego przedsięwzięcia atmosfery. W wolnej Polsce wielkim orędownikiem wydania „Echa” drukiem stał się znawca kaszubskiej historii i kultury, powiązany z Gochami i jego wiejską stolicą profesor Józef Borzyszkowski. W ostatniej dekadzie przystąpiono zatem do przygotowania edycji. Znalazł się tłumacz, ksiądz doktor Mieczysław Józefczyk, elbląski badacz dziejów Kościoła, który odczytał łacińską wersję i przygotował polski przekład „Echa”. Rolą piszącego te słowa było natomiast – nie bez udziału życzliwych recenzentów i konsultantów – opracowanie tekstu i objaśnień. Teraz pozostaje już tylko czekać na wydanie. I oby żadna nowa zawierucha nie stanęła temu na przeszkodzie!
Sławomir Kościelak
Pierwodruk: „30 Dni” 6/2022