„Dnia 15 grudnia 1908 roku w Brzeźnie, woj. gdańskie, płaczem oznajmiłem otoczeniu swoje przyjście na świat, jako poddany króla Prus i cesarza Niemiec Wilhelma II” – tak rozpoczął swoje wspomnienia Alojzy Swiniarski, w międzywojniu i latach powojennych pracownik Poczty Polskiej w Gdańsku. Nie wiadomo, czy był świadom znaczenia swojej relacji, niemniej na wszelki wypadek uprzedził przyszłych czytelników, że „styl pisowni, gramatyka, ortografia (…) jest zła”, bo „pół roku polskiej szkoły nie nauczyło nikogo literackiego języka”.
Braki w edukacji Swiniarski nadrabiał czytaniem „Pielgrzyma”, w czym pomagali mu dziadkowie. Z czasem okaże się, że ta determinacja w dążeniu do celu jest jednym z wyróżników jego osobowości. Kolejnym będzie trwanie przy polskości, wbrew wszelkim przeciwnościom. „Rodzice i dziadkowie moi dbali o to, bym wyrósł na uczciwego człowieka, abym cenił i kochał Polskę i wszystko, co polskie. Nauczyli mnie oraz mocno wpoili we mnie uczciwość, godność, dumę i poczucie honoru Polaka” – tłumaczył.
Dalsza część tekstu znajduje się pod zapowiedzią obchodów 82 rocznicy wybuchu II wojny światowej
Przywiązania do polskości nie osłabiły ani szykany, jakich doznał w niemieckiej szkole i kościele, ani problemy ze zdobyciem posady. Osiadłszy z rodziną w Gdańsku, pracował jako goniec w przedsiębiorstwie Polmin i Polskim Banku Przemysłowym, zaś od 1923 roku był uczniem u niemieckiego piekarza w Oliwie. Jednocześnie uczęszczał do szkoły dokształcającej. Zdał egzamin czeladnika, ale pracy w zawodzie nie dostał. Zatrudnił się więc sezonowo przy naprawie torów kolejowych. W końcu los się do niego uśmiechnął, dostał wymarzoną posadę.
„Dnia 6 lutego 1928 roku otrzymałem pracę w Poczcie Polskiej jako kontaktowy pracownik fizyczny z 14-dniowym wypowiedzeniem. Zaraz po podpisaniu umowy o pracę otrzymałem od magazyniera pocztową czapkę koloru czekoladowego – rogatywkę. Byłem z tego powodu bardzo dumny, szczęśliwy i zadowolony. Trudno sobie wyobrazić, czy był ktoś szczęśliwszy ode mnie. Czułem się jak człowiek obdarzony najwyższymi zaszczytami. A wszystko dlatego, że miałem prawo nosić czapkę polskiego pocztowca”.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy trudno wręcz wyobrazić sobie dryl, jaki panował na Poczcie Polskiej w Gdańsku. Za najmniejsze uchybienie można było zaliczyć karny dyżur – osiem godzin dodatkowej służby. Wystarczyło spóźnić się dwie minuty do pracy, przyjść w niewyglansowanych butach lub spodniach niewyprasowanych w kant, tudzież być nieogolonym. Do tego przed pracownikami stawiano wyższe wymagania niż te, które musieli spełnić ich koledzy w kraju. W Gdańsku nie było pocztowca, który po odbyciu kursu zdałby egzamin z wynikiem bardzo dobrym. „Daję przykład, jeden z doręczycieli oblał egzamin, ale za rok został przeniesiony do Polski. Tam zdał egzamin z wynikiem bardzo dobrym, jednocześnie za posiadane znajomości fachowe dostał pochwałę i postawiono go jako wzór do naśladowania” – przekonywał Swiniarski.
Jakby mało było obowiązków służbowych, pocztowcy udzielali się w różnego rodzaju organizacjach. W przypadku Alojzego Swiniarskiego było to Towarzystwo byłych Powstańców i Wojaków, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej, Macierz Szkolna, Gmina Polska Związek Polaków, Towarzystwo Śpiewu Lira, harcerstwo, Klub Sportowy Kaszuba, Pocztowy Klub Sportowy, Towarzystwo Gimnastyczne Sokół, Liga Morska i Kolonialna, Związek Niższych Urzędników Pocztowych. Od jesieni 1937 roku należał też do tajnej Organizacji Bojowej, gdzie zajmował się między innymi propagandą antyhitlerowską i przemytem broni do Wolnego Miasta.
Starania konspiratorów nie powstrzymały (bo w żaden sposób nie mogły) niemieckiej agresji. 1 września 1939 roku Westerplatte i Poczta Polska na placu Heweliusza stanęły w ogniu, zaś Alojzy Swiniarski został wraz z kolegami aresztowany w urzędzie Gdańsk 2 na Dworcu Głównym. Tutaj rozpoczęła się wędrówka przez kolejne katownie – Victoriaschule, Prezydium Policji… Wszędzie to samo bicie i te same obelgi, które zresztą były najgorszym doświadczeniem: „Bólu już od dawna nie odczuwam. Bolą tylko wyzwiska, ale na to nie mogę nic zaradzić” – przyznawał.
Po przesłuchaniu Swiniarski został przewieziony na Biskupią Górkę, gdzie osadzono go razem z obrońcami Poczty Polskiej. Dzięki temu wiemy, jak wyglądały ich ostatnie dni życia. I że do końca zachowali się godnie.
Swiniarski spodziewał się, że jako pocztowiec zginie w egzekucji razem z kolegami.
Tak się jednak nie stało. Wysłano go do porządkowania Westerplatte, potem zaś do obozów Stutthof, Sachsenhausen, Ravensbrück i – w 1942 roku – Auschwitz, gdzie pracował w różnych grupach roboczych. Tutaj też dostał wiadomość, której się nie spodziewał: „Dnia 14.06.44 po porannym apelu zgłosić się w Krankenbau (izba chorych) na badanie lekarskie. Dnia 15.06.44 po porannym apelu zgłosić się w kancelarii obozowej do zwolnienia. Trudno w to uwierzyć. Czytam ponownie treść kartki, czytam powoli i uważnie. Tak, to prawda – wychodzę na wolność”.
Zwolnienie, niestety, miało swoją cenę, a było nią wcielenie do Wehrmachtu. Zanim jednak znalazł się w koszarach, odwiedził na krótko Gdańsk i spotkał się z rodziną: „Nie poznałem córki ani syna, a oni również mnie nie poznali. Trudno im było uwierzyć, że jestem ich ojcem” – konstatował ze smutkiem.
Po przeszkoleniu Swiniarski znalazł się na froncie. Walczył w Prusach Wschodnich, a w ostatnich tygodniach wojny został – drogą morską – ewakuowany do Kopenhagi. Stamtąd, via Lubeka, powrócił do Gdańska. Był 10 marca 1946 roku.
„Należałoby w tym miejscu zakończyć swoje opowiadanie, lecz okazuje się, że co prawda jestem już w Polsce, ale jeszcze nie jestem jej obywatelem”. W to ostatnie nie mógł uwierzyć, tak samo, jak nie mógł pojąć dlaczego on, Polak z krwi i kości, musi przechodzić upokarzający proces weryfikacji. Cóż bowiem z tego, że ostatecznie otrzymał pozytywną opinię, skoro w polskim już Gdańsku był obywatelem drugiej kategorii. Dla wielu to upodlenie było nie do zniesienia. Wyjechali do… Niemiec.
„Są aż nadto jaskrawe dowody na to, że czego nie była w stanie dokonać pruska hakata przez 150 lat niewoli, tego dokonali bez większego wysiłku przybyli tu różnego rodzaju »pionierzy«, w stosunkowo krótkim czasie” – puentuje swoje wspomnienia. Ich ostatnim akcentem jest wiersz ze strofami:
„I prosimy, krzyczymy, żądamy milczenia!
Nie wznoście nas na jakiś piedestał z kamienia
Nie dawajcie nam kwiatów, orderów czy wieńców
Pozostawcie w spokoju chorych i szaleńców
My chcemy z tym, co było, być na zawsze sami
Pomińcie nas milczeniem, precz ze sztandarami”.
Marek Adamkowicz
Pierwodruk: „30 Dni” 1-2/2018