„Nie w chlewie, lecz wolnym człowiekiem jam się urodził. (...) Wolność swoją kocham i będę jej strzegł. Z woli Bożej wyście mnie królem swym obrali, na wasze prośby i nalegania tu przybyłem, wyście mi koronę na skronie włożyli, jestem więc królem waszym, ale nie glinianym ani malowanym; chcę królować i nie ścierpię, by mi ktokolwiek grał na nosie!”.
Stefan Batory do posłów
Podwójna elekcja
Kiedy pierwszy nasz król elekcyjny, Henryk Walezy, w kilka miesięcy po koronacji opuścił Polskę, aby po śmierci swego brata Karola objąć tron Francji, szlachta dość długo czekała aż powróci. Wreszcie, w maju 1575, gdy tytularny władca nie posłuchał wezwania senatorów i w oznaczonym czasie nie pojawił się w kraju, uznano, że tron Polski jest pusty i do wzięcia. Doszło do kolejnej elekcji. O monarszą władzę w Rzeczpospolitej zamierzało walczyć dwóch kandydatów – książę siedmiogrodzki Stefan Batory oraz cesarz Maksymilian II. Habsburga poparli niemal wszyscy biskupi, senatorowie litewscy znakomita większość koronnych, posłowie litewscy i pruscy, a także najbogatsze miasto Gdańsk. Jego elekcja miała miejsce 12 grudnia 1575 roku. Niemieckiego cesarza okrzyknął polskim królem prymas Jakub Uchański, pośpiesznie odśpiewano w katedrze uroczyste „Te Deum Laudamus”.
Okazało się jednak niebawem, że olbrzymia większość szlachty koronnej nie zamierzała poprzeć tego wyboru. Znacznie bliższy był jej książę z Węgier. Zwolennicy Batorego działali energicznie, na elekcję Habsburga zareagowali szybko. Już dwa dni później, 14 grudnia 1575 roku, marszałek poselski Mikołaj Siennicki ogłosił władcę Siedmiogrodu królem polskim i wielkim księciem litewskim „pod warunkiem, że złączy się małżeństwem z Infantką Anną”, ostatnią z Jagiellonów. Entuzjastycznie poparła go grupa szlachty zebrana na rynku Starego Miasta w Warszawie. Władca z Siedmiogrodu został zaproszony do kraju, nie zamierzał się jednak spieszyć. Zanim wkroczył do Polski, musiał najpierw ułożyć sprawy swego księstwa. Wiosną przeszedł Karpaty i 23 marca 1576 roku wjechał uroczyście do Krakowa. Towarzyszyło mu pół tysiąca węgierskich rycerzy i doborowy oddział zahartowanych w bojach hajduków. 1 maja, wypełniając warunki umowy, Batory poślubił leciwą Annę Jagiellonkę i biskup Karnkowski mógł bez obaw włożyć na jego skronie koronę polską.
Gdański patrycjat od samego początku popierał cesarza Maksymiliana Habsburga. Z pewnością liczył na to, że wykorzysta moment słabości Rzeczpospolitej, aby rozszerzyć i tak niemałe przywileje miasta. Gdańsk spodziewał się, że cesarz nie będzie kontynuował niepopularnej polityki morskiej Zygmunta Augusta, ostatniego Jagiellona, i nie wprowadzi krępujących jego wolność statutów Karnkowskiego. Wręcz żądał, aby nowy król zniósł znienawidzone „Constitutiones Carncovianae”, które opierały się na założeniu, że Gdańsk jest częścią Rzeczpospolitej. Ich wypełnianie oznaczałoby w praktyce złamanie niezależności miasta. Odtąd bowiem jego burmistrzowie i rajcowie mieli składać przysięgę na wierność królowi i Rzeczpospolitej, zaś zwierzchnictwo nad morzem przysługiwać miało jedynie królowi, który nabywał prawo otwierania i zamykania portu. Bez jego zgody miasto nie mogło prowadzić wojny, a prokurator koronny mógł powołać każdego mieszkańca przed sąd królewski.
Delegaci Gdańska, klęcząc, odebrali statuty Karnkowskiego z rąk Zygmunta Augusta 24 lipca 1570 roku, ale nigdy się z tym faktem nie pogodzili. Gdańsk chciał być złączony z Rzeczpospolitą, ale na innych zasadach, marzył mu się układ choć w części przypominający unię personalną. Tutejsze bogate mieszczaństwo liczyło, że cesarz, jako nowy władca Polski, spełni ich aspiracje, zapewni protekcję w walce z konkurencją obcych kupców, a także umożliwi zacieśnienie związków z miastami Rzeszy.
Batory i jego zwolennicy w dość krótkim czasie zdołali osiągnąć przewagę w kraju, ale Gdańsk, ufający w swą siłę, bogactwo i poparcie Europy, nie zamierzał ustępować. Do oporu zachęcał miasto poseł i wysłannik cesarski Kurcbach, jeden z projektodawców niezrealizowanej ugody między Wiedniem a Moskwą, na mocy której dojść miało do rzeczywistego rozbioru Polski. Koronę miała otrzymać Austria, Litwę zaś Moskwa.
Banicja
W połowie sierpnia 1576 roku, po odebraniu hołdu z ziem Korony, król ruszył na północ. W Gdańsku zawrzało. Wszyscy zdawali sobie sprawę ze zbliżającego się niebezpieczeństwa. 26 sierpnia Trzeci Ordynek, reprezentujący gdańskie mieszczaństwo, zażądał od Rady, aby powiadomiła wszystkie cechy o ostatnich wydarzeniach, gdyż dotyczą one wszystkich mieszkańców miasta. Rada wyraziła na to zgodę. 29 sierpnia wezwano starszych cechów do Ratusza, gdzie burmistrz Konstantyn Ferber wygłosił mowę dotyczącą elekcji obu kandydatów. Chociaż starsi cechowi zdecydowali się po krótkiej naradzie poprzeć kandydaturę Maksymiliana, to postawa Trzeciego Ordynku stanowiła dla Rady pierwszy sygnał, że ci, którzy mieli ponieść ciężar przyszłych działań wojennych, będą chcieli mieć wpływ na rządzenie.
Uroczysty wjazd króla Stefana do Torunia miał miejsce 27 sierpnia 1576 roku. Tu, na przełomie sierpnia i września, władca przyjął hołd od stanów pruskich, potwierdzając wszystkie przywileje tej prowincji. Batory wciąż miał nadzieję na pojednanie z buntownikami. Zdecydował się wysłać do Gdańska biskupa chełmińskiego Piotra Kostkę oraz wojewodę brzesko-kujawskiego Jana ze Służewa, polecając im, aby wezwali miasto do uległości i odebrali od niego przysięgę. Rada stanowczo odmówiła. Jej przedstawiciele buńczucznie zapowiedzieli, że król wcześniej musiałby potwierdzić wszystkie przywileje i wolności miasta. Był to jawny akt rebelii. Król zareagował natychmiast. 15 września wezwał miasto w osobach burgrabiego, burmistrzów, rajców, ławników oraz stu mężów z Trzeciego Ordynku przed swój sąd do Malborka. Postawiono im zarzut obrazy królewskiego majestatu. Termin sądu wyznaczono na 20 września 1576 roku. Jednocześnie wszędzie ogłoszono edykt monarchy, w którym przestrzegał, aby nikt „od tego czasu zboża i wszelkich innych rzeczy dalej Malborka i Tczewa Wisłą spuszczać nie śmiał, a ziemią także do Gdańska nie woził pod srogim karaniem”.
Kiedy w wyznaczonym czasie wysłannicy Gdańska nie pojawili się, 24 września 1576 roku Batory za zdradę stanu rzucił na miasto banicję. Powiadomił o tym stany pruskie: „Nie wątpimy, że wszyscy dobrze wiecie, z jakim zuchwalstwem i wściekłością postąpili sobie nasi nieposłuszni poddani, magistrat i ogół obywateli gdańskich, lekce sobie ważąc i poniżając naszą powagę królewską oraz zaniedbując należnej, jako ich królowi koronowanemu, wierności i posłuszeństwa względem królestwa i nas samych”. Dwa dni później wezwał stany pruskie do udzielenia zbrojnej pomocy. A Gdańsk szukał sprzymierzeńców w zaprzyjaźnionych miastach hanzeatyckich (głównie Lubece), u cesarza i w Danii. Obie strony zdawały sobie sprawę z faktu, że wszystko nieuchronnie zmierza ku zbrojnemu starciu.
Przygotowania
Król nie był przygotowany do wojny. We wrześniu 1576 roku miał zaledwie sześciuset pieszych hajduków, których przywiódł z Siedmiogrodu, tysiąc jazdy przybocznej, dowodzonej przez kasztelana gnieźnieńskiego Jana Zborowskiego oraz 2 590 żołnierzy koronnych. Razem stanowiło to około czterech tysięcy żołnierzy. Brakowało mu piechoty i dział oblężniczych. Tymczasem Gdańsk był jedną z potężniejszych twierdz w Europie. Osłaniał go przemyślny system fos oraz wysunięte głęboko ku wrogowi ziemne szańce i basteje, a obronę ułatwiały korzystne warunki naturalne. Przygotowania do wojny szły tutaj pełną parą: umacniano wały, budowano nowe bastiony dla uzupełnienia fortyfikacji. Aby lepiej zabezpieczyć miasto przed spodziewanym atakiem od strony Elbląga, Rada kazała od wschodniej ściany spichlerzy przekopać głęboki rów, który wypełniono wodą. W ten sposób powstała Wyspa Spichrzów i kanał nazwany później Nową Motławą. Tuż przed wybuchem wojny wzniesiono kilka bardzo nowoczesnych bastionów typu włoskiego z kazamatami. Wzmocniono również fortyfikacje potężnej twierdzy w Wisłoujściu, tak zwanej Latarni.
Miasto potrafiło w razie potrzeby zebrać dość liczne wojsko. Pod broń powoływano mieszczan. 149 rot miejskich, czyli 8 tysięcy uzbrojonych gdańszczan, całkowicie wystarczało do obsadzenia umocnień. Dzięki doskonałej sytuacji finansowej pozyskiwano najlepszych najemnych żołnierzy. W przededniu wojny Gdańsk przyjął pod swoje sztandary 4 tysiące żołnierzy – pięć chorągwi piechoty i dwie jazdy. Także artyleria miejska, licząca 65 sztuk dział mniejszego kalibru, prezentowała się całkiem znośnie.
Na dowódcę miejskiego garnizonu wybrano doświadczonego Hansa Winkelbrucha z Kolonii. Sprowadzono go z Niemiec, gdzie wsławił się między innymi obroną Magdeburga w 1551 roku. Pomocą służyła mu rada wojenna złożona z dwunastu przedstawicieli miasta. Gdańscy wysłannicy docierali do wszystkich sąsiednich dworów, przekonując ościennych władców do swoich racji. Dzięki temu miasto mogło liczyć na pomoc króla duńskiego Fryderyka II, który pozwolił na zaciąg żołnierzy w swoim kraju, udzielił pożyczki w wysokości 20 tysięcy talarów, a także przysłał jednego z najlepszych swoich wodzów Klausa Ungerna. Liczna gdańska flota oraz flota sprzymierzeńców umożliwiała stały dowóz zapasów i posiłków do miasta.
Na wieść o decyzji królewskiej, dotyczącej banicji, doszło w Gdańsku do wystąpień antypolskich. Wzburzony tłum splądrował klasztory dominikanów, karmelitów i św. Brygidy. W ciągu kilku dni zamieszki ogarnęły tereny najbliższe miastu. Na zlecenie Rady, pod pozorem przygotowań do oblężenia, zdewastowano dobra kościelne klasztoru cystersów w Oliwie. Spalono pobliskie osady: Kolibki, Sopot, Gdinno, Brzeźno, Zaspę. Ze względów taktycznych zostały doszczętnie zniszczone, położone na przedpolu miasta, wsie należące do biskupa i kapituły włocławskiej: Stare Szkoty, Chełm, Biskupia Górka, Oliwa i Chmielniki. Spłonęły zabudowania Podgórza, Nowych Ogrodów, a nawet stacja pomp zasilająca miejskie wodociągi wodą z Potoku Siedleckiego. Wśród przygotowań do wojny toczyły się rokowania, których chyba nikt już nie traktował zbyt poważnie.
Pierwsze podejście
Plan działań przeciw zbuntowanemu miastu ustalono w Malborku podczas narady z podkanclerzym Janem Zamojskim, kasztelanem Janem Zborowskim i dygnitarzami ziem pruskich, którzy byli dobrze zorientowani w miejscowych warunkach terenowych, stanie fortyfikacji miasta i jego przygotowań do wojny. Celem początkowych działań zbrojnych miało być nie tyle zdobycie twierdzy, co demonstracja potęgi polskiego oręża, aby skłonić miasto do uległości. W razie niepowodzenia tej operacji liczono się z koniecznością przygotowania w następnym roku kampanii, dla której trzeba będzie zebrać wszystkie środki materialne i wojskowe, jakimi dysponowała Rzeczpospolita. 25 września 1576 roku wojska królewskie wyruszyły z Malborka do Tczewa, nocą skierowano je na Żuławy Gdańskie. Do końca miesiąca zdobyto zameczek Grabina nad Motławą, kilkanaście kilometrów od miasta oraz szaniec Głowę (Haupt) w rozwidleniu Wisły i Wisły Elbląskiej. W ten sposób zablokowano gdańszczanom drogę wodną na Tczew i do Zalewu. W Grabinie Batory wydał pierwszy kaperski list upoważniający do zajmowania wrogich statków. Następnie król udał się do wsi Łostowice, aby osobiście przyjrzeć się fortyfikacjom miasta i jego położeniu. Przekonał się, że oblężenie będzie trudne.
Kiedy zawiodła kolejna próba układów, król wznowił 9 października wezwanie do stanów pruskich, aby gromadziły wojska, żywność i sprzęt. Miejscem koncentracji miał być Starogard. Wojska królewskie, dowodzone przez Jana Zborowskiego, po spustoszeniu Żuław cofnęły się do Tczewa.
Bezpośrednie zagrożenie miasta konsolidowało jego mieszkańców. 11 października Rada ponownie zgodziła się wezwać starszych cechowych. Rozpoczynająca się wojna wymagała znacznych środków finansowych. W mieście pojawił się okolicznościowy utwór „Der polnische Verstand”, który był ostrą satyrą atakującą Polskę jako sojuszniczkę Turcji i wyśmiewającą zdolności bitewne polskiego wojska. Tymczasem Batory nie próżnował. Udał się do Torunia, gdzie na 19 października zwołano sejm walny w sprawne gdańskiej. Obrady trwały niemal do końca listopada 1576 roku. Władca przekonywał posłów o pilnej potrzebie uruchomienia wojennej machiny i jak najszybszego ukarania buntowników. Króla popierał biskup kujawski Stanisław Karnkowski, autor statutów z roku 1569 roku, a także wojewoda sandomierski i podskarbi pruski Jan Kostka.
Nie wszyscy jednak podzielali ten punkt widzenia. O porozumienie z miastem apelowało wielu dygnitarzy i magnatów wśród nich wpływowy podkanclerzy Zamojski i potężny wojewoda krakowski Zborowski, którzy domagali się ugody. Takiemu rozwiązaniu sprzyjał fakt, że 12 października 1576 roku w Ratyzbonie zmarł drugi pretendent do tronu polskiego Maksymilian Habsburg. Odbierało to miastu formalną podstawę uporu. Wojenne postulaty króla nie były przyjmowane z entuzjazmem, przeciwna wojnie była szlachta, obawiająca się utrudnień w handlu i zmniejszenia dochodów z folwarków. Szara szlachta nie bez racji przekonywała, że główny ciężar finansowy kampanii powinni ponieść ci, którzy często bezprawnie dzierżą bogate królewszczyzny, a nie płacą podatków.
Batory był wzburzony postawą posłów, nie krył irytacji, ich postępowanie skwitował słowami pełnymi goryczy: „Złymi stróżami jesteście swojej wolności”. Koniec końców w Toruniu zdołano uchwalić jedynie potępienie gdańszczan za występowanie przeciw królowi oraz powołanie pospolitego ruszenia ziem pruskich, które było absolutnie nieprzydatne podczas oblężenia. Nie uzyskano zgody na podatek przeznaczony na zaciąg zawodowych żołnierzy.
23 października na sejm przybyli wysłannicy miasta z burmistrzem Konstantynem Ferberem i rajcą Jerzym Rosenbergiem. Patrycjat rozumiał, że w nowych warunkach, po śmierci Maksymiliana, trudno będzie udawać, że miastu chodzi o coś więcej niż własne przywileje i zamierzał próbować układów. Niestety, warunki, jakie przedstawiła strona królewska, były dla gdańszczan nie do przyjęcia i uniemożliwiły jakiekolwiek porozumienie. Władca żądał natychmiastowej przysięgi, rozbrojenia miasta, a zatem rozpuszczenia wojsk zaciężnych, zburzenia nowo wzniesionych fortyfikacji, wydania ośmiu dział i oddania twierdzy Wisłoujście. Gdańsk miał także zapłacić 300 tysięcy złotych polskich odszkodowania, przyznać królowi połowę dochodu z palowego (opłata zacumowanie statków przy brzegu), a także ponieść świadczenia na rzecz przewidywanej wojny z Moskwą o Inflanty. Tak wygórowane warunki wstępne podyktowane przez króla muszą dziwić, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę sytuację, w jakiej się znajdował. Pod koniec października Batory dysponował zaledwie 3 tysiącami żołnierzy, którzy stali pod Tczewem, nie miał pieniędzy na dodatkowe zaciągi, na domiar złego zbliżała się zima, podczas której wszelkie działania oblężnicze były utrudnione i kosztowne.
Twarda postawa króla zrobiła wrażenie na przedstawicielach Rady. W mieście zawrzało. Patrycjat zaczął mówić o konieczności zawarcia pokoju oraz uchwaleniu podatku dla zebrania sum potrzebnych na przejednanie dworu. Tym samym wzmogła się nienawiść do tej grupy, która najpierw rozpętała wojnę, aby rozszerzyć swe przywileje, a teraz chciała się z niej wycofać kosztem mieszczaństwa i pospólstwa. Trzeci Ordynek jednogłośnie poparł twarde żądania cechów domagających się ustąpienia skompromitowanej Rady. Była to pierwsza próba odsunięcia jej od rządów. Po burzliwych naradach uznano postulaty króla za zbyt wygórowane i odrzucono je, nie rezygnując jednak z prób dogadania się, a przynajmniej udając, że wszystkim w mieście na tym zależy. Rokowania trwały cały styczeń. Batory zdecydował się znacznie złagodzić swoje stanowisko. Przedstawiono gdańszczanom nowe warunki. Tym razem żądano przysięgi, wydania dział i wysłania tysiąca żołnierzy na wyprawę przeciwko Moskwie.Batory przebywał w Bydgoszczy, gdy pojawili się przed nim posłowie z Gdańska – wymienieni wcześniej Ferber oraz Rosenberg, a także syndyk Jerzy Lemke (Lembke) – którzy poinformowali króla, że i te propozycje zostały odrzucone. Rozzłościło to władcę. 11 lutego 1577 roku ponownie rzucił na miasto banicję, zarządził konfiskatę towarów i majątków gdańskich na terenie Polski, a także ogłosił zakaz handlu z miastem. Od tej pory kupców zagranicznych i spław wiślany kierowano do Torunia i Elbląga. W swoim liście do stanów pruskich Batory napisał: „Podają nadto w wątpliwość niezaprzeczone prawa królewskie myśląc o odrębności politycznej”, i dalej: „Nie pomogły im nic przez tak długi czas Nasze tak pilne napominania, posyłania i perswazje, i folgowania”. Król przekonywał: „Nie zdało się nam dalej z nimi w żadne traktaty wdawać, ale co innego przedsięwziąć”.
Batory nakazał pojmać i uwięzić posłów gdańskich, którzy – jako rebelianci oskarżeni o zbrodnię obrazy majestatu królewskiego – zostali pod strażą przewiezieni do odległej Łęczycy. W wydanej na sejmiki instrukcji z roku 1577 król następująco określił sytuację wewnątrz państwa: „Gdańszczanie, będąc pod posłuszeństwem koronnym, zbogaciwszy się, a prawie jako wieprze utuczywszy z majętności Korony, pany się poczynili, a nas pomamili, a już ci zaledwie rzeczą samą, choć nie nazwiskiem, dowiedli tego byli praktykami swymi, że naszymi panami byli, ponieważ wszystkie zboża, towary, majętności dochodów naszych w ręku swych mieli, szacując to, jako chcieli”. Tym razem jego słowa odniosły większy skutek. Poparły go sejmiki i duchowieństwo, obiecywano pieniądze. Aby zdobyć fundusze na zaciąg wojska, król nie wahał się zastawić klejnoty koronne. 12 lutego rozesłano wici z żądaniem zebrania ochotniczych pocztów wyekwipowanych przez najbogatszą szlachtę. W Pucku, za sprawą starosty Ernesta Weyhera, tworzyło się drugie zgrupowanie wojska polskiego, obejmujące nie tylko siły lądowe, ale również składającą się z dziewięciu jednostek flotę kaperską. Tam skierowano zaciągnięte za pożyczone przez króla pieniądze oddziały piechoty niemieckiej i jazdy (razem około 1 400 żołnierzy).
Płomienie nad Oliwą
Tymczasem w Gdańsku patrycjat na próżno usiłował skłócić swoich przeciwników – cechy i Trzeci Ordynek. Na czele właściwego pospólstwa, rzemieślników i części kramarzy stanęli: rzeźnik Reinhold Möller oraz bogaty kupiec, lichwiarz, a także przedsiębiorca Kasper Goebel. Obaj demagodzy łatwo zyskiwali poklask tłumu, stale też oskarżali Radę o uległość wobec Polski. 15 lutego pospólstwo, ulegając antypolskim hasłom i wspomagane przez wojsko najemne, ochoczo przystąpiło do napadów na dobra biskupa kujawskiego. Splądrowano także klasztor w Oliwie, gdzie przepadła bezcenna biblioteka cystersów. Gdańszczanie jeszcze kilkakrotnie atakowali klasztor. Zdemolowano i podpalono wówczas całe opactwo, zabudowania gospodarcze, a także kościół parafialny św. Jakuba. Polała się krew zakonników. Opat Kasper Geszkaw ledwie zdołał ujść z życiem. Kiedy powiadomił o zdarzeniu przebywające w okolicy wojska królewskie, z odsieczą ruszył oddział prowadzony przez starostę puckiego, Ernesta Weyhera. Pomoc nadeszła, gdy gdańszczanie, po spustoszeniu i rabunku, zamierzali właśnie burzyć wypalone mury klasztoru.
Konflikt między miastem a królem zwolna nabierał charakteru międzynarodowego. 21 lutego królewskie okręty kaperskie schwytały koło Helu dwa okręty duńskie, konfiskując wieziony do Gdańska ładunek. Dla króla Danii Fryderyka II był to pretekst, aby wysłać na pomoc miastu jedenaście okrętów, które w początkach kwietnia 1577 pojawiły się na wodach zatoki rzekomo broniąc swobody handlu. Gdańszczanie wykorzystali ich obecność na nowe zaciągi, które przybywały do miasta, podobnie jak prowiant, drogą morską. Mimo to, wiosną 1577 roku w mieście dało się zauważyć skutki zastosowanych przez króla represji, powtórzonych dekretem z 7 marca. Nadzwyczaj bolesne okazało się zwłaszcza przesunięcie handlu do Torunia i Elbląga. Dobrym posunięciem Batorego okazało się również rozlokowanie wokół Gdańska obu grup wojsk polskich – Weyhera pod Puckiem i Zborowskiego pod Tczewem, zbyt małych, aby podjąć oblężenie, ale wystarczających, aby skutecznie niepokoić miasto i utrudniać mu próby aprowizacyjne.
Wśród kupców dało się zauważyć coraz silniejsze niezadowolenie z powodu przedłużającego się konfliktu, a rosnące z dnia na dzień wzburzenie biedoty skwapliwie wykorzystali delegaci pospólstwa. Wystąpili z gwałtowanym atakiem na patrycjat, jego przedstawicieli oskarżono o nadużycia i zdradę, żądano wprowadzenia w życie administracji dóbr i dochodów miejskich, udziału w rządach, kontroli nad korespondencją miasta, kluczami do bram i pieczęcią miejską. Był to rodzaj przewrotu, którego celem było znaczne ograniczenie władzy patrycjuszowskiej Rady, a nawet zastąpienie jej Trzecim Ordynkiem. Nazbyt rewolucyjne żądania cechów nie zyskały jednak w pełni aprobaty jego przedstawicieli, którzy obawiali się dalszej radykalizacji żądań pospólstwa. Patrycjuszowska Rada świadomie grała na zwlokę, aby jednak nie rozjuszać buntowników zgodziła się na dopuszczenie przedstawicieli Trzeciego Ordynku do zarządu miasta, a zwłaszcza do kontroli nad finansami miejskimi.
Bitwa
Tymczasem pospólstwo miejskie żądało radykalnych działań, przerwania blokady miasta i uderzenia na dowodzone przez Jana Zborowskiego dość nieliczne zgrupowanie wojsk polskich pod Tczewem. Winkelbruch i rada wojenna postanowili działać z zaskoczenia. W kierunku Tczewa ruszyła niemal cała armia Gdańska, sześć chorągwi lancknechtów (3 100 żołnierzy), 400 zaciężnych rajtarów i tyluż miejskich, dwie chorągwie milicji oraz artyleria złożona z siedmiu dział i trzydziestu hakownic, zamontowanych na trzech wozach. Idący za armią tabor liczył 150 wozów. Siły te, około dziewięciotysięczne, miały wykonać czołowe uderzenie, podczas gdy dwustu dziesięciu strzelców, przetransportowanych na pokładach uzbrojonych w działa czterech statków wiślanych, miało na tyłach Polaków zdobyć Tczew. 6 kwietnia Winkelbruch dokonał przeglądu swoich oddziałów. Zamierzał na ich czele wyjść z miasta nazajutrz, w pierwszy dzień Wielkanocy, jednak gwałtowne załamanie pogody sprawiło, że armia wyruszyła w pole dopiero 16 kwietnia. Z olbrzymim entuzjazmem opuszczano miasto dwiema bramami, wszyscy byli pewni zwycięstwa. Równocześnie Wisłą popłynęły statki ze strzelcami. Ponieważ były szybsze od pieszych, musiały się zatrzymać na Wiśle o milę od Tczewa.
Stacjonujący w tym mieście Polacy byli mniej liczni od zdążającego ku nim przeciwnika. Hetman Zborowski tak podaje stan swych wojsk w dniu 17 kwietnia 1577 roku: „było usarzów 1132, kozaków 215, pieszego ludu 680, działek polnych 2, hakownic 27” – razem 2 027 żołnierzy. Trzon piechoty stanowili węgierscy hajducy. Uprzedzony przez szpiegów o trwających w Gdańsku przygotowaniach, Zborowski zawczasu wysłał ku miastu podjazdy kozackie. Dzięki nim natychmiast dowiedział się, że Winkelbruch zmierza w jego kierunku. Zwołano naradę wojenną i ustalono, że bitwę rozegra się w polu, podczas gdy Tczew, pozostający na tyłach armii, będzie się bronić siłami mieszczan, wspomaganymi przez stu piechurów i cztery działa. Tymczasem Kozacy poinformowali, że po przebyciu piętnastu kilometrów oddziały gdańskie zatrzymały się w Łęgowie, i tam bardzo silnie się zabezpieczyły przed atakiem. Nie mogąc liczyć na zaskoczenie przeciwnika, Zborowski nie zdecydował się na nocne uderzenie. Swoje wojsko wyprowadził na przedpole Tczewa do Rokitek i tam spędził noc z 16 na 17 kwietnia.
Dzięki wystawieniu posterunków na groblach przy Motławie, dość wcześnie zauważono zbliżające się gdańskie okręty pod komendą kapitana Schliefa. Zborowski natychmiast wydzielił trzydziestu Tatarów i trzydziestu Kozaków pod dowództwem Andrzeja Karchowskiego, wyznaczając im zadanie obserwowania wroga i w razie potrzeby uniemożliwienia mu próby desantu. 17 kwietnia o świtaniu Winkelbruch ruszył dalej w kierunku Rokitek, tam, nad jeziorem Lubieszowskim, doszło do walnej bitwy. Wódz polski doskonale wyzyskał ukształtowanie terenu i walory polskiej jazdy. I choć początkowo losy spotkania wydawały się przesądzone na korzyść gdańszczan, którzy mieli liczebną przewagę, „poczęło się wojsko Kolnowe sypać jak czarny las” (nazwane tak od Hansa von Koln, dowódcy gdańskiego), to bitwę rozstrzygnął frontalny atak ciężkiej jazdy polskiej, husarii. O śmierć otarł się podczas walki sam Zborowski. Bartłomiej Paprocki napisał o tym tak: „kula wielka uderzyła pod koń hetmański, aż się w koło obrócił; Zborowski zaraz z tego miejsca uskoczywszy krzyknął na roty, aby się potykały”. W szeregach hetmana walczył i został w raporcie wymieniony młody porucznik, a przyszły hetman, Stanisław Żółkiewski.
Klęska gdańszczan była absolutna. Kiedy w ich szeregach wybuchła panika odwrót zamienił się w bezładną ucieczkę, bitwa w rzeź. Konnica polska ścigała ich aż do Pruszcza. Nikt nie brał sobie do serca rozkazu Zborowskiego, który polecił brać jeńców, trup ścielił się gęsto. O niezwykłym szczęściu mógł mówić sam Winkelbruch, który uratował się tylko dzięki temu, że swego konia ofiarował mu któryś z rajtarów. Hetman raportował do króla: „ich pobitych ludzi trudno wiedzieć, bo w pogoni różno je bito, a ktemu chłopstwo po lesiech, po górach, po wsiach, po stodołach bili (...), wszakże co na pobojowisku dał schować według karbów, co przysiężeni ludzie karbowali, pochowano ich 4 416. Więźniów wszystkich, u żołnierzów polskich i węgierskich około 1 000. U szlachty okolicznej więźniów dosyć, których się jeszcze liczba wiedzieć nie może”. Trzydzieści siedem dział, sprzęt wojenny i tabor wpadły w ręce polskie. Siedem chorągwi „knechcich” oraz jedną „jezdną”, na której tkwiły wyhaftowane słowa „Aurea Libertas” (Złota Wolność), złożono u stóp zwycięskiego hetmana. Straty Polaków były minimalne, zginęło dziewięćdziesięciu czterech żołnierzy, nieco ponad drugie tyle było rannych, stracono sto trzy konie. O bitwie nad jeziorem Lubieszowskim słusznie napisał Paweł Jasienica: „Zwycięstwo odniesione w okolicach Tczewa, to jakby zapowiedź rozkwitu sztuki i techniki wojennej w Rzeczpospolitej”.
Klęska tak dotkliwa, a w dodatku absolutnie niespodziewana, wywarła ogromne wrażenie na gdańszczanach. Byli przerażeni. Strach ten zręcznie wykorzystał patrycjat i szybko przejął inicjatywę z rąk do niedawna buńczucznej opozycji. Natychmiast na całą ludność miasta nałożono obowiązek służby wojskowej, wprowadzono także rozmaite rozporządzenia natury policyjnej, aby zaprowadzić w mieście porządek, a przede wszystkim utrudnić wszczęcie jakiejkolwiek akcji przeciw Radzie. W atmosferze zagrożenia, 24 kwietnia, zwołano uroczyste zgromadzenie wszystkich ordynków i cechów, podczas którego patrycjat zdołał nakłonić zebranych do przysięgi, że wszelkie wewnętrzne spory na czas wojny zostaną zaniechane. Wzmocniwszy swą władzę Rada mogła powrócić do przerwanych rokowań z Batorym, a zyskując w ten sposób na czasie, podjąć kolejne zaciągi. Na próżno Zborowski zaraz po bitwie zachęcał króla do kontynuowania wobec miasta polityki siły, przekonywał, że skoro „już tak daleko ta sprawa z nimi zaszła, nie bawiąc się niczym innym lepiej serio z nimi postępować, a w takie je kleszcze ująć, jakoby już na potem nigdy WK. Mości ani Rzeczpospolitej, by też najbardziej chcieli, takich trudności zadawać nie mogli”. Niestety, Batory, przebywający wówczas w Warszawie, w dalszym ciągu nie dysponował odpowiednimi środkami, aby rozpocząć regularne oblężenie. Nie po raz pierwszy w swej historii Polska, wygrywając bitwę, przegrywała wojnę.
Oblężenie
Po pierwszym szoku wywołanym klęską gdańszczanie przystąpili do uzupełniania strat i pozyskiwania nowych sojuszników: W ciągu maja i czerwca 1577 roku drogą morską przybyły posiłki, zwerbowane wyborowe oddziały niemieckiej, szkockiej, walońskiej i gaskońskiej piechoty. Odbudowany garnizon znów liczył 10 tysięcy obrońców. Nadal rozbudowywano fortyfikacje, umacniano wschodni odcinek Wyspy Spichrzów i Wisłoujście, wzniesiono nowe śluzy i usypano groblę, rozlewając wody Motławy na przedpolu twierdzy. Zacieśniono sojusz z Danią, jej król nie tylko wspierał miasto finansowo, ale również utrzymywał na Zatoce swoją flotę. Broniła ona swobodnego dostępu do gdańskiego portu, a także zwalczała nieliczną polską flotę kaperską dowodzoną przez Weyhera. Podczas walki z królem mieszkańcy i miasta zdecydowali się przekuć część sprzętów kościelnych na monety. Ten los spotkał kilkadziesiąt srebrnych figurek apostołów i świętych z awersu wewnętrznych skrzydeł ołtarza Koronacji NM Panny z Kościoła Mariackiego, a także niezwykle cenny srebrny relikwiarz świętej Barbary. Z kościelnych sreber bito niezwykle dziś rzadkie szelągi, grosze, talary, półtalary i dukaty, które zamiast portretu króla na awersie przedstawiały postać Chrystusa i błagalny napis „Defende nos Christe Salwator”. Gdańszczanie nawiązali w ten sposób do starej, sięgającej czasów Bizancjum tradycji, kiedy to w okresach szczególnie trudnych na monetach pojawiał się wizerunek Zbawiciela.
Pomimo braku odpowiednich funduszy, Batory powoli rozpoczął przygotowania do oblężenia. Od 1 maja osobiście zajął się nową kampanią. Wojskowym przypomniano obowiązujące w armii polskiej artykuły: „Kto by kościół zrabował, śmiercią ukarany będzie, chociażby to było w nieprzyjacielskiej ziemi (...). Dziewczynę lub kobietę kto by zhańbił, ten karę śmierci poniesie, chociażby to było w nieprzyjacielskiej ziemi (...). W kraju nieprzyjacielskim nie wolno zabijać dziewic, niewiast, dzieci i starców”. W drugiej połowie miesiąca monarcha przeniósł się do Malborka, który stanowił główną bazę zaopatrzeniową. Stąd można było drogą wodną spławiać ciężki sprzęt pod sam Gdańsk. Niestety, koncentracja wojsk polskich, a także werbunek nowych chorągwi postępowały bardzo wolno, ciężką artylerię musiano sprowadzić aż z dalekiego Tykocina. Dopiero 7 czerwca król ruszył do Tczewa (wraz z dwudziestoma dwoma działami), wyznaczonego jako miejsce grupowania się armii. Po przybyciu spod Pucka oddziałów Weyhera armia polska liczyła około 7 tysięcy jazdy i 4 tysięcy piechurów.
12 czerwca odbyła się narada wojenna, podczas której starły się dwie koncepcje prowadzenia działań zbrojnych przeciwko miastu. Weyher i Zamoyski proponowali skupić się na zdobyciu Latarni i odcięciu Gdańska od morza, Zborowski na tradycyjnym oblężeniu, które w jego opinii miało doprowadzić niebawem do rozruchów w mieście i jego kapitulacji. Po namyśle król podjął oba zadania. Ponieważ jednak dysponował zbyt małą armią, zdecydował się blokować miasto jazdą, główne zaś uderzenie – przy użyciu piechoty – skupić na Latarni. 11 czerwca Batory stanął ponownie pod Gdańskiem. W pierwszej kolejności rozkazał, zmieniając bieg Raduni, odciąć miasto od zasobów wody pitnej i unieruchomić młyny. Dwa dni później wojska koronne przystąpiły do oblężenia, główne siły rozbiły obóz na wzniesieniach okalających miasto od zachodu. Jednocześnie Weyher ustawił pod Latarnią na zachodnim brzegu Wisły baterię złożoną z czternastu dział i rozpoczął silny ostrzał jej umocnień. Mniej szczęśliwe okazało się rozlokowanie reszty dział na Biskupiej Górce, były one za słabe, aby z takiej odległości prowadzić skuteczny ogień. Już po kilku dniach zdano sobie sprawę z faktu, że tym sposobem nie nakłoni się miasta do ugody.
17 czerwca król ponownie zgodził się na podjęcie rokowań. Tego samego dnia przybyli do Gdańska wojewoda chełmiński Jan Działyński oraz sekretarze królewscy – Wincenty Oślicki i Krzysztof Rozrażewski, którzy zażądali spotkania z Radą i pospólstwem. Gdańszczanie nie wyglądali na skruszonych. Na odjezdnym wręczyli posłom obszerny dokument, będący zbiorem praw i przywilejów miasta, wyrażających jego stosunek do Korony i króla polskiego. W Grabinach, dokąd wycofał się król, odbyła się kolejna wielka narada wojenna. Batory, po doświadczeniach ostatnich miesięcy, był przekonany o konieczności posiadania własnej floty, która zdołałaby pokonać flotę gdańsko-duńską i skutecznie zablokować dostawy do miasta. Zadecydowano o potrzebie utworzenia w pobliskim Elblągu flotylli składającej się z dziesięciu statków. Król zamierzał uczynić z tego miasta port otwarty. Nad realizacją tych zamierzeń mieli czuwać bracia Mikołaj i Andrzej Firlejowie, bezpośrednim zaś organizatorem floty został Piotr Kłoczewski oraz znani z wcześniejszej działalności kaperskiej kapitanowie – Maciej Scharping i Bartłomiej Beck. To wówczas powstał niezwykle interesujący plan przekopania Mierzei Wiślanej, pogłębienia Nogatu i skierowana nim głównego nurtu Wisły.
Czas rokowań, jak poprzednio, gdańszczanie wykorzystali na sprowadzenie morzem dalszych posiłków. Zaraz po ich przybyciu, 28 czerwca, przerwali rozmowy i sami przystąpili do działań zaczepnych. W nocy z 2 na 3 lipca dokonali śmiałego wypadu spod Latarni. Ponad tysiąc niemieckich i szkockich piechurów z zaskoczenia zdobyło obóz Weyhera, zniszczyło szańce i uprowadziło czternaście armat. Wysłana z głównego obozu, złożona z jazdy odsiecz pojawiła się zbyt późno, dział nie odzyskano. Utrata ponad połowy artylerii i śmierć pięciuset piechurów przekreśliła na jakiś czas plany zdobycia twierdzy w Wisłoujściu. Pod wrażeniem tych wydarzeń król napisał: „Pokory żadnej po tych złych ludziach nie baczymy, owszem to widzimy, że nam dobrze strzelba respondują”.
W lipcu doszło w Gdańsku do ponownych zamieszek, tym razem z powodu braku chleba. W mieście wzrastała drożyzna, brakowało pieniędzy, żywności, coraz cięższe, wręcz nie do zniesienia, stawały się obciążenia podatkowe. W porcie na Motławie panowała senna cisza.
Pod Latarnią
W początkach sierpnia wojsko polskie ruszyło ponownie pod Gdańsk. Obóz rozbito między Oliwą a Jelitkowem. Tym razem zamierzano cały atak skupić na twierdzy w Wisłoujściu. 7 sierpnia piechota Weyhera z całą artylerią – dwadzieścia dział – zajęła te same, co w lipcu, okopy pod Latarnią. Gdańszczanie naprawili nadwątlone czerwcowo-lipcowym oblężeniem fortyfikacje twierdzy, jej załogę wzmocniono 550 piechurami, rozlokowano nowe działa, podwyższono zapasy prochu i kul, dostęp od wschodu zamknięto szańcem, obsadzonym przez zaciężne regimenty Szkotów i Gaskończyków. Obrońcy mogli liczyć na flotę. 11 sierpnia działa polskie rozpoczęły ostrzał, a choć gdańska artyleria nie pozostawała im dłużna, z wolna polska strona zaczęła brać górę. Aby osłonić się przed ostrzałem dział okrętów duńskich, piechurzy Weyhera wznieśli na brzegu morskim u ujścia rzeki potężny blokhauz. Kilkudniowa kanonada przyniosła rezultaty. 20 sierpnia zburzono wyniosłą basztę Latarni, znacznie skruszyły się mury twierdzy, zapalające kule zniszczyły drewniane części fortyfikacji.
Zdecydowano się przystąpić do generalnego szturmu. 23 sierpnia na ściągniętych z Pucka batach (typ łodzi morskich o jednym maszcie, używany do przewozu towarów lub połowu ryb) przeprawiono tysiąc piechurów Weyhera. Ten desantowy oddział zdołał uchwycić wąski przyczółek między ujściem Leniwki, morzem i twierdzą. Jego położenie było jednak bardzo trudne. Od wschodu byli atakowani przez regimenty Szkotów, Gaskończyków oraz przysłaną im na pomoc chorągiew milicji miejskiej, od strony morza ostrzeliwały ich okręty duńskie, ogień prowadziły także działa Latarni. Skupieni na mizernym skrawku lądu Polacy, usiłowali wznieść barykady z kamieni, aby osłonić się przed pociskami, ponosili jednak duże straty. Do zachodu słońca poległa ich niemal połowa. Uzupełnieni pod wieczór posiłkami w sile ośmiuset ludzi nie zdołali jednak powiększyć przyczółka.
Walka wzmogła się o świcie. Po przybyciu kolejnych oddziałów piechoty (250 żołnierzy) Polacy uderzyli, opanowali jeden z szańców i byli na rzut kamieniem do Latarni. Niestety, w tym samym czasie na odsiecz obrońcom przybyły znaczne posiłki pod dowództwem samego Winkelbrucha. Wzmocnieni milicją miejską i dwiema armatami piechurzy szkoccy i Gaskończycy Jana Garona ruszyli do natarcia. Polacy, widząc przewagę wroga, wycofali się za swoją kamienną balustradę. Tam walka rozgorzała z nową mocą, była niezwykle zacięta, podczas niej padł ugodzony kulą między oczy Winkelbruch, ranny został również komendant Latarni, pułkownik Georg von der Schweinitz. Dopiero koło godziny siedemnastej obie strony dały za wygraną. Polacy, mimo że utrzymali pozycje na przyczółku, ponieśli ciężkie straty, poległo i potopiło się pięciuset ludzi, utracono dwie chorągwie. Przez następne dni kontynuowano działania zaczepne, polscy żołnierze umacniali pozycje. Aby zapewnić sobie z nimi stały kontakt, Weyher sprowadził z Pucka trzynaście łodzi, które zostały mocno powiązane linami i łańcuchami. W ten sposób powstał most, którego szerokość pozwalała trzem ludziom maszerować obok siebie. Tą drogą przeprowadzono na prawy brzeg osiem chorągwi zaciężnej piechoty (600 ludzi), która razem z odziałem Weyhera 28 sierpnia ponowiła bez powodzenia uderzenie na Latarnię.
W Gdańsku zdano sobie sprawę, że aby utrzymać twierdzę, należy koniecznie zlikwidować most, którym na przyczółek dostarczane były posiłki. Przez ostatnie dni sierpnia wznawiano ataki, których celem było zniszczenie pontonowej przeprawy. 29 sierpnia puszczono z prądem rzeki podpaloną szkutę załadowaną słomą i drewnem, jednak czujni Polacy nie dopuścili do podpalenia mostu. Zadania zniszczenia mostu podjął się, żądając w zamian dwustu talarów, Holender Dirk Hendrich. Magistrat przyjął jego propozycję, oddając mu do dyspozycji dwudziestu strzelców, 50-łasztowy statek i kilka małych dział. 1 września ciężka szkuta, pchana pomyślnym wiatrem, podpłynęła pod most, a zaokrętowani na niej strzelcy, nie zważając na ogień prowadzony przez Polaków, porąbali liny, porozrywali łańcuchy i połączone nimi łodzie spuścili z prądem do morza. Zwiastowało to rychłą klęskę oddziału desantowego. Odcięty od głównych sił, ponoszący codziennie w wyniku ostrzału ogromne straty, wkrótce złożył broń.
Wykruszenie się piechoty zmusiło Batorego do zaniechania dalszego oblężenia Latarni i Gdańska. 3 września król wraz z całą armią wycofał się w głąb kraju, pozostawiając małe oddziały we wszystkich ważniejszych miejscowościach, a silne garnizony w Starogardzie, Tczewie, Sobowidzu i oszańcowanym Pruszczu. A w Gdańsku narastające niezadowolenie ludności doprowadziło do ciągnących się przez cały wrzesień ostrych sporów między ordynkami, Radą i pospólstwem. Aby rozbić odradzającą się opozycję, Rada zdecydowała się przekupić rzutkiego demagoga, przywódcę pospólstwa i cechów – Kaspra Goebla (inaczej Gobeliusza). W nagrodę za zdradę interesów ludu otrzymał niezwykle intratną dzierżawę mennicy miejskiej. Jako jej zarządca wsławił się, używając do bicia monet udoskonalonej prasy menniczej zwanej walcownią, a także nadużyciami, o które wkrótce został oskarżony.
W obronie Elbląga
Batory zamierzał na nowo podjąć oblężenie w dogodniejszym czasie. Jego nieobecność wykorzystali gdańszczanie, którzy od dawna zamierzali zemścić się na lojalnym wobec króla konkurencyjnym Elblągu. 10 września flota duńsko-gdańska pod dowództwem duńskiego admirała Eryka Munka, w sile dwudziestu okrętów z 2 500 żołnierzy na pokładach, wpłynęła na Zalew Wiślany, gdzie ściągała kontrybucje z portów warmińskich. Nie była w stanie przeciwstawić się jej stacjonująca w Elblągu słaba flota polska, zorganizowana na zasadach kaperskich i dowodzona przez Bartłomieja Becka. Atak na miasto nastąpił 16 września. Gdańszczanie i Duńczycy uderzyli od strony lądu, a także Nogatem i Elblążką. Pożary wybuchły wewnątrz miasta, gdzie spłonęły składy drewna i spichrze, w których na szczęście niewiele było ziarna. Flota gdańska zagarnęła niemal bez walki okręty dopiero co zorganizowanej polskiej floty, po czym próbowała unieruchomić tutejszy port, zatapiając w Nogacie kilka jednostek obciążonych kamieniami.
Batory pośpiesznie wysłał miastu na pomoc trzystu piechurów dowodzonych przez Kaspra Bekieszę, „męża sławnego cnotą, pomiarkowaniem, ludzkością i doświadczeniem sztuki wojskowej”. Śpieszące nocą roty węgierskie obserwowały z niepokojem potężną łunę wiszącą nad Elblągiem, sądzono, że miasto już zostało zdobyte przez wroga. Madziarzy zaatakowali prosto z marszu, zadając wrogom ciężkie straty. Gdańszczanie, przekonani, że oddział węgierskich hajduków stanowi przednią straż armii królewskiej, wycofali się na okręty. Mimo to eskadra Munka aż do końca września plądrowała wybrzeże Zalewu, docierając pod Królewiec.
27 września Rada Miasta, zdając sobie z sprawę z narastającego niezadowolenia ludności i chcąc uniknąć rozruchów, przyjęła nigdy nie wprowadzony w życie program reform administracyjnych ograniczających jej władzę. Dobrami i dochodami miasta miało zarządzać sześć urzędów, w których zasiadałoby po dwóch rajców i dwóch reprezentantów pospólstwa. Można przypuszczać, że w tym właśnie czasie przedstawiciele patrycjatu zasiadający w Radzie nadzwyczaj jasno zdali sobie sprawę z faktu, że dalsze przedłużanie wojny z królem może doprowadzić do utraty przez nich władzy i zaczęli przygotowywać rokowania. Wybrani z pospólstwa administratorzy nie zostali dopuszczeni do pełnienia swych funkcji. Rada zamierzała grać na zwlokę.
Rokowania
Wyprawa floty duńsko-gdańskiej była ostatnim działaniem zbrojnym podczas całego konfliktu. Obie strony wyraźnie były zmęczone wojną i dążyły do ugody. Gdańsk nie był w stanie przerwać lądowej blokady i ponosił ogromne straty z powodu przesunięcia handlu zbożowego do Elbląga. Wstrzymanie obrotów handlowych miasta, wzrastająca drożyzna, trudności z dowozem żywności, wydatki wojskowe, a nade wszystko radykalizacja żądań społecznych, skłoniły Radę do poszukiwania ugody z królem. Gdańscy wysłannicy wyruszyli do Malborka, gdzie przebywał monarcha, nie szczędzili podarków polskim wielmożom, magnatom i senatorom. Batory miał to skwitować powiedzeniem: „Kiedy ja strzelam ku nim ołowianymi kulami, oni odpowiadają złotymi”. Miasto zwróciło się o pośredniczenie w rokowaniach do książąt Rzeszy, a zwłaszcza Brandenburgii i Saksonii. Swoje usługi mediacyjne oferowali również królowie Danii i Szwecji, książę pruski Albrecht Fryderyk i inni. Ich posłowie niebawem przybyli do Malborka. Koronnym argumentem, poniekąd zmuszającym króla do podpisania ugody z krnąbrnym miastem, była wojna, która wybuchła na wschodnich rubieżach kraju. Wojska rosyjskie cara Iwana niespodziewanie wtargnęły na Inflanty i Litwę. Część wpływowych doradców króla, w tym także Zamoyski, uważała, że sprawy na wschodzie są bardzo naglące i trzeba jak najszybciej przerzucić tam wszystkie zgromadzone pod Gdańskiem siły.
Aby okazać swoją łaskawość, Batory pozwolił wrócić do Gdańska uwięzionym w Łęczycy posłom gdańskim. 12 grudnia 1577 roku, po miesięcznych rokowaniach, stawili się oni ponownie w Malborku. Tym razem w skład delegacji weszli, prócz Ferbera, Rosenberga i Lembkego, ławnik Ernest Kleinfeld oraz reprezentant pospólstwa Noetke. Wysłannicy miasta stanęli przed Batorym i prosili go o przebaczenie, złożyli mu hołd i przysięgę wierności. W zamian za przyjęcie do łask, miasto zgodziło się wpłacić do skarbca królewskiego 200 tysięcy złotych (w ratach po 40 tysięcy w ciągu pięciu lat), zobowiązało się także 20 tysiącami wynagrodzić zniszczony konwent oliwski, rozpuścić zaciężnych żołnierzy, płacić należne władcy świadczenia, a także dostarczyć dział i amunicji na wojnę moskiewską. Batory zniósł nałożoną na Gdańsk banicję, odwołał restrykcje handlowe i cofnął areszt nałożony na gdańskie towary, przy czym również gdańszczanie zdjęli areszt z towarów należących do miast, które stanęły po stronie króla (głównie Elbląga i Torunia). Monarcha potwierdził przywileje miasta i uznał wolność wyznania augsburskiego, co było ostatecznym zwycięstwem protestantyzmu w Gdańsku.
Wszystkie postanowienia ugody spisano w pięciu dokumentach królewskich, z których dwa noszą datę 12 grudnia 1577, a trzy następne 16 grudnia 1577 roku. Mimo zaproszenia, Batory zaniechał uroczystego wjazdu do miasta, a wysłał tam jedynie swoich komisarzy, którzy 16 grudnia odebrali od gdańszczan przysięgę wierności i byli uroczyście przyjmowani przez mieszczan. Miasto wyszło z konfliktu z nienaruszonymi przywilejami. W dodatku kwestie sporne – paląca kwestia poboru jednej drugiej palowego wraz ze sprawą uprawomocnienia i wprowadzenia w życie statutów Karnkowskiego – pozostały otwarte. Odłożono je do najbliższego sejmu.
Bardzo smutny epilog
Nie czekając na postanowienia sejmu, gdańszczanie starali się na wszelkie sposoby pozyskać dla siebie króla i jego doradców. Zaangażowanemu w konflikt z Moskwą władcy dostarczali działa, proch i kule, udzielali też ogromnych pożyczek. Pewni jego poparcia odmówili izbie sejmowej prawa dyskusji nad statutami Karnkowskiego, podkreślając, że tylko król jest władny decydować o sprawach miasta, co w konsekwencji miało oznaczać, że Gdańsk stanowi lenno króla polskiego, nie zaś Rzeczpospolitej. Stale potrzebujący pieniędzy Batory godził się na dalsze ustępstwa. W 1585 roku odmówił zgody na potwierdzenie układu między Elblągiem a angielską Kompanią Wschodnią, na czym od wielu lat zależało obawiającemu się tej konkurencji Gdańskowi. 26 lutego tego samego roku podpisał dokument zwany „Tractatus portorii lub układ o palowym” (niem. Pfahlgeldvertrag).
Przywilej raz na zawsze znosił statuty i nie tylko potwierdzał dawne, ale rozszerzał Kazimierzowskie przywileje. Był bardzo niekorzystny dla Rzeczpospolitej. Przewidywał podniesienie opłaty portowej o 100 procent, z dwóch do czterech denarów od grzywny towaru. Co prawda, Gdańsk zobowiązał się wpłacać do kasy królewskiej połowę palowego, ale sobie tylko pozostawiał prawo do jego pobierania, zobowiązując się jedynie do przedstawiania królowi corocznych sprawozdań finansowych. W rękach gdańszczan pozostawała kontrola ruchu okrętów, prawo otwierania i zamykania portu. Dodatkowo król obiecywał miastu nie powoływać do swojej służby kaprów, a także nie nakładać na miasto i jego mieszkańców żadnych nowych opłat. Traktat unieważniał również wszystkie otrzymane od Rady nadania, które rzemieślnicy gdańscy uzyskali, gdy patrycjat zmuszony był sprzyjać ruchom pospólstwa. Zatwierdzał wyłączne prawo Rady do wydawania statutów i regulacji życia cechowego, a zatem przywracał miejskiej arystokracji jej pozycję. Trudno mówić o większym zwycięstwie w jednej wojnie.
Odpowiedzialnością za odstąpienie od statutów Karnkowskiego obarcza się zazwyczaj Jana Zamoyskiego, głównego doradcę króla, któremu zarzucano, że przyjmował od gdańskiego patrycjatu ogromne łapówki. Prawdopodobnie to on skłonił Batorego do rozmów z miastem. Ale czy zdołałby to zrobić, gdyby król miał odpowiednie środki, aby kontynuować oblężenie? Czy udałoby się odeprzeć doskonale wyposażone wojska cara Iwana, gdyby nie płynące z Gdańska strumienie gotówki? W starciu króla z miastem wygrał bogatszy.
Kiedy po latach i wielu bojach, 12 grudnia 1586 roku w Grodnie zmarł po pięciodniowej chorobie król Stefan I, wykonanie królewskiej cynowej trumny zlecono gdańskim rzemieślnikom – konwisarzom. Prawdopodobnie wyszła ona z cenionego warsztatu Daniela Gieselera, o czym świadczyłaby umieszczona na niej sygnatura D.G. Należność za trumnę wyniosła pięćset florenów i skarb królewski wysłał ją do Gdańska przez kuriera wiozącego listy do Szwecji. Stamtąd też miał nadejść nowy władca Polski.
Waldemar Borzestowski
Wykorzystano:
Pawiński A., „Stefan Batory pod Gdańskiem w 1576-1577 r.”, Warszawa 1877;
Lepszy K., „Stefan Batory a Gdańsk”, „Rocznik Gdański”, t.VI, 1935.
Pierwodruk: „30 Dni” 2/2003