PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Tajemnica Hoffmanna

Tajemnica Hoffmanna
Ernst Amadeusz Hoffmann gościł nad Motławą tylko kilka dni. A jednak, zapewne z racji swojej twórczości, mógł uchodzić z postać charakterystyczną dla Gdańska.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
W wielkiej sali Dworu Artusa; fragment obrazu D. Quaglio, 1833
W wielkiej sali Dworu Artusa; fragment obrazu D. Quaglio, 1833
Fot. Zbiory Muzeum Narodowego Gdańsk

„Z pewnością drogi czytelniku, wiele dyszałeś o starym, osobliwym, hanzeatyckim mieście Gdańsku. Być może z jakichś opisów znasz nawet jego zabytki. Najbardziej jednak by mnie ucieszyło, jeśli będąc tam kiedyś własnymi oczami oglądałeś tę cudowną salę, do której chcę Cię teraz zaprowadzić. Mam tu na myśli wnętrze Dworu Artusa. W godzinach południowych sala wypełniona bywa przedstawicielami najrozmaitszych narodów, burzy się od napierającego i pędzącego handlowego pośpiechu i nieustabilizowanego huku. Kiedy jednak mijają godziny giełdowe, kiedy urzędnicy siadają przy stolikach i rzadko który, zaaferowany, pojedynczo przemyka przez tę łączącą dwie ulice salę, wtedy, drogi czytelniku, z pewnością najchętniej odwiedzałeś to wnętrze. Pamiętasz, jak przez mętne okna zakradał się do środka magiczny półmrok i wszystkie te dziwne freski i rzeźby, którymi tak obficie przyozdobiono ściany, nagle ożywały. Jelenie z olbrzymim porożem i inne cudaczne zwierzęta spoglądały na Ciebie płonącymi oczami, tak że najchętniej odwróciłbyś od nich wzrok. Im głębiej wkraczał do sali zmierzch, tym straszniejszy wydawał się stojący tam marmurowy pomnik króla. Wielki obraz, przedstawiający alegorie wszystkich cnót i przywar, wraz z odpowiednimi podpisami, tracił wtedy na moralności, bo cnoty odpływały wysoko w szarą mgłę, a przywary, wcale piękne niewiasty w kolorowych, połyskliwych sukienkach, kusząc słodkim szeptem, wychodziły naprzeciw bardzo uwodzicielskie

  1. T. A. Hoffmann – „Der Artushof” („Dwór Artusa”)

 

W 1877 roku w hotelu „Zum Kronprinzen” na Ogamej 96 zatrzymał się Wiktor Gomulicki. Była to podróż sentymentalna pisarza, autora „Pieśni o Gdańsku”, powrót do miejsca, które odwiedził osiemnaście lat wcześniej jako młodzieniec. Czuły na głosy przeszłości, zapisał w swoim dzienniku: „Moja znajomość z Gdańskiem liczy się nie na lata i nie na dziesiątki lat, lecz – na stulecia”. Wędrując uliczkami, zaglądając na Długie Pobrzeże, Gomulicki dostrzegał liczne zmiany. Rozmiłowany we wszystkim co dawne nie oceniał ich życzliwie. Był przywiązany do wizerunku Gdańska, który zapamiętał przed laty. Pisarz nie był w tym względzie oryginalny, większość z nas postrzega czas swej młodości jako ten, który był szczególny, jedyny, i mimo przeróżnych ograniczeń nadzwyczajny. To samo dotyczy miejsc, które wówczas odwiedzaliśmy.

„Nie ma też już zadymionych piwiarń w piwnicach, do których po spadzistych stopniach schodziło się, czy też staczało wprost z chodnika. Siedziało się tam jak w chmurach, atmosfera była fantastyczna, dziwnie podniecająca. Wśród biesiadników oczy szukały papuziego profilu Ernesta Amadeusza Hoffmanna i jego kota Mruczysława” – napisał. Po przeczytaniu tego fragmentu jego dziennika mimowolnie rodzi się w nas pytanie: dlaczego przybysz z Polski w zadymionych piwiarniach Gdańska poszukiwał E. T. A. Hoffmanna? Czy ten z zawodu prawnik, z zamiłowania muzyk, utalentowany malarz i karykaturzysta, znany dziś głównie jako pisarz, autor niesamowitych opowieści, a przede wszystkim „Historii dziadka do orzechów”, rzeczywiście mógł uchodzić za kogoś, kto jest tak bardzo charakterystyczny dla Gdańska, jak – powiedzmy – Kafka dla Pragi? Wiadomo, że nad Motławą przebywał tylko raz, w roku 1801, w dodatku bardzo krótko, a jednak... Zważywszy na charakter tej wizyty, nie sposób wykluczyć, że pobyt Hoffmanna w naszym mieście zaplanowały jakieś nieznane i tajemnicze siły.

Zachował się list, który Hoffmann wysłał do swego przyjaciela z ławy szkolnej, Teodora Gottlieba von Hippla, a datowany 26 stycznia 1796 roku. Obaj ukończyli już studia prawnicze i szykowali się do urzędniczej kariery. Ernst Amadeus pisał: „Ponieważ teraz w mojej głowie wyraźnie krystalizują się jasne plany na przyszłość, a ja po namyśle zdecydowałem się właściwą karierę zrobić gdzieś w pobliżu Marienwerder [obecnie Kwidzyn], napisz mi coś bliżej na temat prezydentów, radnych, referendarzy, a także ogólnie warunków życia w tym mieście oraz w Toruniu i Gdańsku. Przede wszystkim jednak napisz mi o Gdańsku – tam bowiem chciałbym być kiedyś ulokowany”. Niestety, to życzenie, aby zamieszkać nad Motławą, nigdy nie się nie spełniło, ale świadczy jak ważnym miejscem był Gdańsk w młodzieńczej wyobraźni Ernsta.

***

Minęło kilka lat, nadeszła jesień 1801 roku. Hoffmanna powiadomiono o śmierci babci Doerfer i pojawił się w rodzinnym Königsbergu. Ale nie zabawił tu długo. Wkrótce po pogrzebie ruszył w kierunku Gdańska, gdzie miał się spotkać z Hipplem, który od niedawna urzędował w pobliskim Elblągu. W „Danziger Nachrichten” z 13 października 1801 roku, pod nagłówkiem: „Przyjezdni i wyjeżdżający”, zanotowano: „Regierungsassessor Hoffmann oraz starosta elbląski Hippel, zatrzymali się w »Białym Lwie«”. W tej samej gazecie, 18 października, poinformowano o wyjeździe gości.

Gospoda „Biały Lew”, znajdująca się na Targu Węglowym, uznawana była wówczas za nieformalną „przystań” bywających w Gdańsku przejazdem urzędników i handlowców. Zapewniała dość tanie, ale wygodne i czyste pokoje oraz „domowe” obiady. Położona w samym centrum miasta była doskonałym punktem, z którego organizowano całodniowe przechadzki po starym Gdańsku, a także miejscem, skąd wyruszały dorożki do Oliwy i nad brzeg Bałtyku. Przybywający z głębi kraju turyści „w delegacji” chętnie korzystali z tego typu wycieczek, aby móc potem opowiadać rodzinom o słonym smaku wody, uspakajającym szumie fal, etc, etc. I tak pewnego dnia na liście biorących udział w „wesołej przejażdżce bryczką pocztową” do Oliwy znaleźli się obaj przyjaciele, a prócz nich dwaj baronowie: von Mirbau i von Brinck. Towarzystwo zwiedziło klasztorny kościół i pobliski park, a także wspięło się „przy dobrej pogodzie” na najwyższe w okolicy wzgórze, do niedawna nazywane Pacholkenberg, a od pewnego czasu przemianowane na Karlsberg na cześć opata Karola Hohenzollerna. Stąd rozciągał się wspaniały widok na Zatokę Gdańską i Hel oraz, gdy spojrzeć w drugą stronę, oszałamiająco piękną w jesiennym słońcu Oliwę. W jednym z miejscowych gasthausów turyści spożyli obiad.

Pogoda, choć październikowa, sprzyjała wędrówkom, dni były w większości słoneczne i jak na tę porę roku dość ciepłe. Przyjaciele dokładnie zwiedzili całą starówkę, zachowaną niemal w takiej postaci, w jakiej została wyniesiona przed wiekami, gdzie „rysunek miasta przypomina tkacką robotę”. Pomniki dawnej świetności potężnego hanzeatyckiego emporium działały na wyobraźnię młodzieńców, kazały się domyślać, jak wspaniale musiało to wszystko wyglądać przed laty, gdy na przedprożach siadali bogaci patrycjusze, a po ulicach przechadzały się śliczne mieszczki w sukniach z szerokimi kołnierzami i w zgrabnych kapelusikach.

Turyści odwiedzili ratusz Głównego Miasta i Dwór Artusa, gdzie od 1742 roku funkcjonowała giełda zbożowa. Hoffmann spędził tu kilka kwadransów, z uwagą przyglądając się wszystkim zgromadzonym zabytkom, a zwłaszcza obrazom. Szczególnie długo przyglądał się „Sądowi Ostatecznemu” Antoniego Möllera. Namalowany z wielkim rozmachem przedstawiał w bardzo realistyczny sposób siedemnastowiecznych gdańszczan. Mówiło się, że jako personifikację „Występków” strącanych w piekielne otchłanie artysta przedstawił ówczesnego burmistrza, a także jego córkę. Dziewczyna, osłonięta welonem, stała się być może pierwowzorem Felicity z opowiadania „Dwór Artusa”. Przyjaciele, za drobną opłatą i w towarzystwie kościelnego, obeszli ogromne wnętrze Mariackiego Kościoła, interesowały ich miejscowa legendy i osobliwości, potem odwiedzili Dawny Arsenał czyli Zbrojownię.

***

Wizyta w portowym mieście, choć zaledwie trzydniowa, miała na trwałe zapisać się w pamięci Hoffmanna, który wówczas nie myślał jeszcze o karierze pisarskiej, gdyż czuł się bardziej muzykiem. Można przypuszczać, że niezwykła atmosfera Gdańska rozbudziła w umyśle artysty potrzebę wyrażenia niektórych doznań przez literaturę. Hoffmann był oczarowany miastem, chłonął otaczający go świat, interesowało go wszystko, a jego zdolność obserwacji była zdumiewająca. Niezwykle dokładne wspomnienie gdańskiej podróży po latach powróciło potężnym echem w jego twórczości.

E. T. A. Hoffmann
E. T. A. Hoffmann
Fot. Internet /AKG Berlin/ ‘Dialog’

Twardo stąpający po ziemi Hippel, który miał przecież wiele okazji, by poznać błazeńską stronę osobowości swego przyjaciela, był głęboko poruszony i zaskoczony jego nadzwyczajnym ożywieniem, dziwną wesołością, jakimś szaleństwem wymieszanym z „iście południowym temperamentem”, a także... nadmierną skłonnością do kieliszka. Człowiek dotąd tak dobrze mu znany, nagle wydał mu się kimś zupełnie obcym, a nawet przerażającym. Nie przypuszczał, że jest to w rzeczywistości prawdziwe, choć dotąd skrywane oblicze przyjaciela. To w Gdańsku w życiu Hoffmanna pojawił się po raz pierwszy tak mocny sygnał swoistego procesu autodestrukcji, który w przyszłości miał doprowadzić go do przedwczesnej śmierci. Odtąd tempo jego życia będzie wzrastać coraz niebezpieczniej, a intensywność doznań stanie się równie twórcza, co i mordercza.

Niektórych zachwycało to pobudzenie sił witalnych, Hippel natomiast zaczął patrzeć na przyjaciela podejrzliwie. Jego uwagi na ten temat Hoffmann przyjmował z wyraźnym rozdrażnieniem. Doszło do konfliktu, tak że wzajemne stosunki uległy na pewien czas radykalnemu ochłodzeniu. Ale wyjeżdżając z miasta obiecali sobie solennie pisać listy i słowa tego dotrzymali.

Kilkanaście miesięcy później (24 stycznia 1803 roku) Ernst tak tłumaczył w liście swój „gdański” stan ducha: „W ostatnim liście napisałeś mi, że nasze ostatnie spotkanie w Gdańsku nie było dla nas, tak jak się to normalnie zdarzało, źródłem czystej i niezniszczalnej pogody nastroju, przypływem duchowej przyjaźni, ale przyjacielu – wino, które fermentowało w pobliżu, nigdy nie było smaczne, za to ja naprawdę byłem wtedy w stanie wrzenia. Walka uczuć, postanowień, itd., które się zawsze nawzajem wykluczały szalała już od paru miesięcy w moim wnętrzu. Chciałem siebie zagłuszyć i stałem się kimś, kogo szkolni profesorowie, wujowie i ciocie nazywają hulaką”.

***

Z „Pamiętnika” pisarza, który stanowi zbiór niezwykle lakonicznych uwag o jego życiu i pracy, można się dowiedzieć, że najgłośniejsze z gdańskich opowiadań i jedno z najlepszych w jego literackiej spuściźnie powstawało między lutym i marcem 1815 roku. Oto krótkie zapisy Hoffmanna, które warto zacytować: „14 lutego: N.M. do połowy. Opowiadanie: »Dwór Artusa«; 17 lutego: Opracowywane – wieczorem opowiadanie: »Dwór Artusa« szczęśliwie rozpoczęte; 3 marca: Pilna praca nad »Dworem Artusa«”. W tym samym roku wysłał Hipplowi trzeci tom swoich „Opowieści fantastycznych” ze znamienną dedykacją: „Jeśli artystyczną jesienią zajrzysz w twarz Uranii, zainteresuje Cię z pewnością moje opowiadanie, którego akcja przeniesiona zastała do Gdańska”. Opowiadanie to ma tytuł: „Dwór Artusa”.

Wątki gdańskie można odnaleźć w trzech i to bardzo istotnych tekstach pisarza. Do najbardziej znanych należy oczywiście ten wymieniony w dedykacji, którego akcja niemal w całości dzieje się w naszym mieście. Wystarczy przytoczyć krótkie omówienie, gdyż opowiadanie przetłumaczone zostało na język polski.

Bohater opowiadania, Traugott, to swoiste alter ego autora. Spędzał całe dnie na nudnej i nie dającej mu satysfakcji pracy w kantorze pana Elliasa Roosa, choć w rzeczywistości pragnął oddać się malarstwu. Kiedy zbliżał się jego ślub z ładną, ale pozbawioną polotu córką pracodawcy – Katarzyną, co oznaczało też wejście do spółki handlowej, narastało jego wewnętrzne rozdarcie. Postanowił zwierzyć się przyjacielowi ze swoich wątpliwości. Jednak nie znalazł zrozumienia. Przyjaciel w dość brutalny sposób podciął skrzydła marzycielowi: „Cóż, mój Boże [...], przecież przyzna mi pan rację, że w życiu trzeba żyć, do czego artysta raczej nie jest zdolny”. Zrozpaczony Traugott „pobiegł na Karlsberg [Pachołek]. Stamtąd spoglądał na rozkołysane morze i w szarej mgle obłocznej, przecudnie rozpostartej nad Helem, starał się, niczym w zaczarowanym lustrze, wypatrzyć bieg swoich przyszłych dni”.

W tej mgle nie odnalazł jednak zapowiedzi zbliżających się zmian. Pewnego dnia, pracując przy giełdowym stole w Dworze Artusa, zajął się kopiowaniem wiszącego tam zabytkowego obrazu, przedstawiającego groźnego burmistrza z pięknym paziem. Ku zdumieniu młodzieńca łudząco podobna do uwiecznionej na obrazie para pojawiła się nagle przy jego stoliku. Już niebawem Traugott poznał ich lepiej: to genialny malarz Godofredus Berklinger oraz domniemany syn artysty, a w rzeczywistości przebrana za młodzieńca dziewczyna – Felicitas. Młodzieniec rozpoczął terminowanie w malarskiej pracowni Berlingera, zaniedbując budzący w nim coraz większą odrazę kantor. Wkrótce też, jak to było do przewidzenia, zakochał się w pięknej dziewczynie. Na przeszkodzie miłości stanął jednak jej obłąkany ojciec, przekonany, że nieuchronnie spotka go śmierć, jeśli utraci córkę. Berlingerowie wyprowadzili się z dnia na dzień, rzekomo do Sorento.

Zrozpaczony Traugott porzucił kantor oraz narzeczoną i wyruszył do Włoch, gdzie poszukując ukochanej, jednocześnie poświęcił się wymarzonemu malarstwu. Tam poznał śliczną Dorinę, zdumiewająco podobną do Felicitas. Po latach powrócił do Gdańska, a wędrując ścieżkami swej młodości przypadkowo dowiedział się, że Sorento to nie tylko nazwa włoskiego miasta, ale również małego dworku u podnóża Karlsbergu. I właśnie tam, a nie w odległe strony, przeniosła się po wyjeździe z Gdańska rodzina Berlingerów. Okazało się, że kiedy on krążył po słonecznej Italii, Felicitas przez cały czas znajdowała się w pobliżu. Jednak dziewczyna, zniechęcona bezskutecznym czekaniem na ukochanego, poślubiła wreszcie radcę dworu Matheiusa z Kwidzynia, co jej ojciec, zgodnie ze swoimi obawami, okupił nagłą śmiercią. Traugottowi nie pozostało nic innego, jak – za radą „pewnego starego przyjaciela z Królewca” (ukłon w kierunku Hippla) – pogodzić się z losem i wrócić do Doriny.

***

Do napisania kolejnego opowiadania, zatytułowanego „Automaty” zainspirowało Hoffmanna wnętrze Zbrojowni, które oglądał wspólnie z Hipplem. Kilka lat wcześniej zbiory zgromadzone w Zbrojowni ciekawie opisał w swoim dzienniku (pod datą 31 października 1792 roku) młody polski podpułkownik Stanisław Fiszer, zaufany Tadeusza Kościuszki. Oprowadzał go sprawujący pieczę nad muzealnym arsenałem zeugwarter, kpt. Niedermeier. Oprócz „harmat” rozmaitego kalibru, kul i bomb, karabinów „w najpiękniejszym porządku” ułożonych, oprócz „chorągwiów, sztandarów i zbroi”, znajdowało się tu pomieszczenie, sala „niby kaplica”, a tam „na tronie siedzi bóg Mars otoczony żołnierzami, ma na głowie koronę, a w ręku buławę. Gdy się wchodzi do tej sali, wstaje bóg Mars z tronu, kłania się i znowu siada. Dobosz przed nim stojący bije marsz, fajfer (gwizdający) gra na piszczałce, żołnierze na szeldwachu stojący oczami ruszają, co wszystko przez mechanikę się dzieje. Podobnych sztuk jest więcej po innych salach; i tak w jednej stoi dobosz z bębnem, który skoro bić zaczyna, tego momentu niedaleko niego stojący w pancerzu rycerz macha dobytą szpadą i o tarczę bije, gdzie indziej znowu trzyma szwajcar karabin na celu, z którego, gdy kto chce, strzela; tenże głową rusza”.

Automaty te gromadzone były w Zbrojowni przez wiele lat. Wspomniany muszkieter pozdrowił wystrzałem Marię Ludwikę Gonzagę, kiedy zwiedzała arsenał w 1646 roku. Jeszcze starsi byli jeźdźcy, w pędzie krzyżujący ze sobą kopie w pojedynku. Ten dziwny spektakl robił duże wrażenie na turystach, Hoffmann też uległ czarowi miejsca, które już wkrótce, w 1807 roku, zostało doszczętnie ograbione przez Francuzów. Mówiło się wówczas, że starożytne kukły Napoleon kazał przewieźć do Paryża. Kiedy więc Hoffmann około 1814 roku przywoływał z pamięci obraz dziwnego Arsenału, zbiór automatów już nie istniał.

Porównajmy dość lakoniczny opis Fiszera z literackim obrazem, stworzonym przez niemieckiego pisarza: „Wiele opowiadano mi o tej wysoce niezwykłej gdańskiej Zbrojowni na Targu Węglowym i przede wszystkim dlatego nie zaniechałem sposobności odwiedzenia tego miejsca, kiedy przed paroma laty znalazłem się w Gdańsku. Wkrótce po tym, jak wkroczyłem do środka, wyszedł mi dziarsko naprzeciw staroniemiecki żołnierz i wypalił ze swojej strzelby, tak że huk rozległ się pod całym sklepieniem – wiele jeszcze igraszek tego typu, których w większości już nie pamiętam, zaskakiwało, gdzie tylko nie odwróciło się wzroku. W końcu zaprowadzono mnie do sali, w której znajdował się bóg wojny z całym swoim dworem. Sam Mars siedział w dosyć groteskowym stroju na tronie przyozdobionym najrozmaitszymi rodzajami broni, otoczony żołnierzami i służbą. Jak tylko podeszliśmy pod tron, werbliści zaczęli bić w swoje bębny, a grajkowie dmuchali w instrumenty tak potwornie, że miało się ochotę zasłonić uszy przed całą tą kakofonią”.

***

Kiedy szukałem kolejnego „gdańskiego” śladu w twórczości Hoffmanna przeżyłem pewne zaskoczenie. Wydawało mi się, że dobrze znam wysoko cenione przez krytyków i czytelników opowieści z cyklu „Bracia Serafiońscy”. Nie pamiętałem, by zawierały jakieś szersze nawiązania do gdańskiej rzeczywistości. Myliłem się. Okazuje się, że polskie wydania pomijają zazwyczaj konstrukcję ramową opowieści, która zawiera to, o czym wspominają biografowie pisarza: niezwykłe interesujące elementy biograficzne, wśród których znajdują się odniesienia do jesiennej podróży z 1801 roku. Jedna z opowieści zaczyna się tak: „W Królewcu spotkałem się z pewnymi młodzieńcami, którzy także udawali się do Berlina. We troje podróżowaliśmy pocztylionem i możesz sobie wyobrazić, że dla nas, wchodzących właśnie w lata, kiedy krew wrze zdrowo i radośnie, żądza życia wyrastała wtedy czasami aż do dzikiej swawoli. Najzabawniejsze pomysły realizowaliśmy w akompaniamencie wesołych okrzyków: Pamiętam jeszcze, żew Marienwerder, dokąd dojechaliśmy dokładnie w południe, zwinęliśmy zapas szlafmyc właścicielce zajazdu i nie zwracając uwagi na jej protesty, zażywając tabaki, paradowaliśmy wdzięcznie w nie ustrojeni w jedną i drugą stronę ulicy, ku wielkiej uciesze gawiedzi, dopóki głos rogu nie oznajmił naszego wyjazdu. W świetnym, najbardziej jowialnym nastroju umysłu przybyliśmy do Gdańska, gdzie chcieliśmy spędzić parę dni ze względu na jego piękne okolice. Codziennie byliśmy w jakimś zabawnym miejscu; raz aż do późnego wieczora błąkaliśmy się po Karlsbergu i w okolicy, a kiedy wróciliśmy do gospody, czekał tam już na nas wyborny poncz, wcześniej przez nas zamówiony, którego, orzeźwieni morskim powietrzem, pozwoliliśmy sobie dzielnie zakosztować”.

***

Hoffmann wywarł duży wpływ na współczesnych mu pisarzy. Na początku dziewiętnastego wieku mówiło się wręcz o zjawisku „hoffmannizmu” w literaturze. Baśniowa tajemniczość jego opowiadań fascynowała twórców tej klasy co Balzak, Byron, Walter Scott czy Dickens. Pod natchnieniem Hoffmanna pisali swoje opowieści niesamowite doskonali Rosjanie: Aleksander Puszkin, Mikołaj Gogol, Michał Lermontow. Opisane przez niego historie stały się tematem słynnych utworów muzycznych: Jacques Offenbach skomponował operę „Opowieści Hoffmanna”, Piotr Czajkowski balet „Dziadek do orzechów”. Był pisarzem, który spajał w swoich opowiadaniach realizm z fantazją, snuł historie pełne grozy, ale który potrafił też rozmawiać z samym sobą, a nawet z kotem („Kota Mruczysława poglądy na życie”). Już za życia tworzył własną legendę, która mocno działała na wyobraźnię czytelników.

Zafascynowany twórczością niemieckiego romantyka Wiktor Gomulicki spędzał na ulicach dziewiętnastowiecznego Gdańska wiele godzin, wypatrując jego ducha. W tamtych czasach opowiadanie „Dwór Artusa” było tak znane, jak dziś utwory Paula Coelho. A sam Hoffmann, pewnie z racji tworzonych opowieści, postrzegany bywał jako ktoś, kto już za życia przejrzał świat na wskroś, a poznawszy jego tajemnice może zaznać losu wykreowanych przez siebie postaci. Ot, choćby zejść z portretu jak Berlingowie i przespacerować się ciemną nocą po ulicy Mariackiej w towarzystwie arcymądrego kota Mruczysława.

 

Natalia i Waldemar Borzestowscy

 

Wykorzystano:

Fabiani-Madeyska I., „Odwiedziny Gdańskaw XIX wieku”, GTN, Gdańsk 1957;

Federau W., „E. T A. Hoffmann und der Artushof”, „Ostdeutsche Monatshefte”, Danzig 1926;

„Hoffmanns Werke”, Hrsg, von Victor Schweitzer, Leipzig 1896;

Szenic S., „Ongiś”, MON, Warszawa 1975.

 

Pierwodruk: „30 Dni” 3/2003