Perspektywa kadru, z wyraźnym drugim planem, pozwala nam precyzyjnie ustalić, że towarzyskie spotkanie miało miejsce w kamieniczce przy dzisiejszej ulicy Lawendowej, dokładnie vis a vis kościoła dominikanów, pod wezwaniem świętego Mikołaja. Szczyt domku z pruskim murem (obecnie lekko przesunięty, mieszczą się w nim dzisiaj sale katechetyczne i miejsce spotkań Duszpasterstwa Akademickiego), dalej gotyckie sterczyny świątyni, a wreszcie okrągła, charakterystyczna wieża, nie pozostawiają co do tego żadnych wątpliwości. Szczęśliwie znamy też wydarzenia. Na odwrocie zdjęcia widnieje wyraźnie „16 maja 1928 roku”, ale pozostała część notatki jest nieczytelna.
Trudno będzie ustalić, kim byli czterej panowie, odpoczywający na dachowym tarasie. Widać wyraźnie, że miejsce ich wiosennej rekreacji nosi znamiona przestrzeni improwizowanej: drewniane (i chyba raczej dostawiane sezonowo) schodki, stół i krzesła przyniesione tu z mieszkania, donice z kwiatami, podobnie jak ptasia klatka wisząca na słupie, wszystko to sprawia wrażenie miłego „bałaganiku” i chwilowości. Ciekawe, że aż trzej mężczyźni mają solidne brody: moda męska z drugiej połowy lat dwudziestych XX wieku preferowała raczej brak zarostu, ale myśl, że może właśnie ci trzej brodacze są – dajmy na to – byłymi oficerami carskiej armii na emigracji w Wolnym Mieście Gdańsku (bardzo proszę zwrócić uwagę, że mężczyzna, drugi po prawej, w nieokreślonego pochodzenia mundurze, jest podobny do Fiodora Dostojewskiego), taki zatem domysł wydaje się zbyt śmiałą fikcja powieściową i nie będziemy go rozwijać.
Nie wiemy również, czy kartom rzeczywiście towarzyszył alkohol. Stojąca na blacie butelka nie przypomina w każdym razie typowej flaszki z Goldwasserem, czy Machandlem. Mógł to być inny, nieznany dzisiaj trunek, albo po prostu – lemoniada. O czym mogli rozmawiać? Jeżeli wyłącznie o rodzinnych sprawach, skazani jesteśmy na jałowe domysły. Jeśli jednak, jak to przy kartach bywa, wymieniali świeże plotki z miasta, możemy – sięgając do „Kalendarium gdańskiego” Pawła Pizuńskiego –odtworzyć w zarysie ich rozmowę.
Otóż, 16 maja 1928 roku 46-letnia rencistka, niejaka Karin Chaasen, rzuciła się z trzeciego piętra swojej kamienicy na bruk, ponosząc śmierć na miejscu. Policja nie ustaliła przyczyn samobójstwa. Tego samego dnia na moście Irrgarten Brücke (Błędnik) doszło do dwóch kolizji: tramwaju z ciężarówką i dwóch motocyklistów. Na jakiś czas wstrzymano w tym miejscu ruch kołowy. Kroniki miejskie odnotowują w tym samym czasie zakłócenia ruchu ulicznego we Wrzeszczu: studenci – jak napisano –robiąc głupie kawały, porozrzucali na kilku jezdniach cegły. Może byli prekursorami ruchu ekologicznego?
Zapewne najpoważniejszym tematem tego dnia była jednak apelacja obu stron (obrony i oskarżyciela) w głośnym procesie Raubego. Skandal w Oliwskiej Kasie Oszczędności, gdzie zdefraudowano przed paroma laty około czterystu tysięcy guldenów był głośny i powszechnie komentowany. Główny podobno winowajca – burmistrz Oliwy, Herbert Creutzburg – uszedł sprawiedliwości dzięki swoim koneksjom. Raube natomiast (za pieniądze zgromadzone przez ludność w kasie prowadził hazardowne operacje handlowe, między innymi import angielskiej herbaty), po swojej ucieczce do Francji, następnie deportowaniu go do Wolnego Miasta, stanął przed miejscowym sądem, gdzie jego proces trwał od 8 do 13 maja 1928 roku.
Tak więc sam proces defraudanta, podobnie jak apelacja złożona w dniu 16 maja, mogły być z całą pewnością tematem konwersacji na dachu przy ulicy Lawendowej. Wszystko to, rzecz jasna, przypuszczenia. Nie wiemy nawet jaką grę karcianą uprawiali sfotografowani mężczyźni. Przyjmijmy, że był to skat – tak popularny wówczas w Gdańsku.
Paweł Huelle
Dziękujemy pani Helenie Dzienis z Biblioteki Gdańskiej PAN za wskazanie zdjęcia z niecodzienną sceną na dachu
Pierwodruk: Kwartalnik „Był sobie Gdańsk” 2(5)/1998