Obrotowy most kolejowy na Martwej Wiśle w okolicach Przeróbki (Troyl) był ważnym elementem stacji rozrządowej kolei portowej. Przez tę stalową, solidną konstrukcję przetaczano wagony na wschodni brzeg Wisły: na Stogi, do Wisłoujścia i Westerplatte. W maju 1922 roku jednym z maszynistów manewrowych był, zamieszkały przy Langgarter Hintergasse 3 (ulica Sadowa), polski kolejarz Ernest Barbulla.
5 maja z niewiadomych – i do końca niewyjaśnionych – przyczyn Barbulla, według relacji „Danziger Allgemeine Zeitung”, „wskoczył na lokomotywę i pojechał na most”. „Skutkiem nieuwagi maszynisty, który przeoczył, że most jest rozwiedziony” – jak podawała „Gazeta Gdańska” – lokomotywa stoczyła się do Wisły.
W gdańskiej prasie pojawiły się spekulacje na temat przyczyn katastrofy. „Danziger Allgemeine Zeitung” i „Danziger Volksblatt” dawały niedwuznacznie do zrozumienia , że polski maszynista był pijany. „Danziger Yolksstime” i „Gazeta Gdańska” zajmowały się raczej techniczną stroną katastrofy, donosząc, że przyczyny wypadku ustali dopiero specjalna komisja policji kryminalnej.
Nie było to jednak łatwe, bowiem przez blisko tydzień lokomotywy nie udało się podnieść z dnia Wisły. Dopiero w środę, 10 maja, specjalna ekipa nurków portowych przystąpiła do pracy. Usiłowała przede wszystkim wydobyć ciało maszynisty, które ciągle znajdowało się we wraku lokomotywy. Niestety, było to niemożliwe, bowiem zwłoki Barbulli zostały zakleszczone przez powyginane żelastwo.
W czasie dwudniowych prac podwodnych umieszczono pod lokomotywą kilka stalowych belek oraz „wypiłowano kilka olbrzymich palów, broniących dostępu do mostu” („Gazeta Gdańska”). Dopiero wówczas do pracy mógł przystąpić potężny dźwig pływający ze Stoczni Klawittera.
W piątek 12 maja 1922 roku, w tydzień po katastrofie, lokomotywę podniesiono z dna i przetransportowano na brzeg (ten moment pokazuje zdjęcie nieznanego fotografa).
Oczom robotników portowych i nielicznych gapiów ukazał się tragiczny obraz. Dach kabiny maszynisty i palenisko lokomotywy były całkowicie oderwane. We wraku kabiny, wtłoczone w kąt znajdowało się ciało kolejarza. „Prawa ręka Barbulli obejmowała jeszcze dźwignię hamulca, podczas gdy lewe ramię wyciągnięte było jakby do obrony” („Danziger Volksblatt”).
Pobieżne oględziny lokomotywy nie dały odpowiedzi na pytanie, czy mechanizmy pojazdu zostały poważnie uszkodzone. „Parowóz został przewieziony do Stoczni Gdańskiej, gdzie poddany będzie remontowi” – donosiła „Gazeta Gdańska”.
Dla polskiego dziennika ważny był problem kosztów całej operacji: „Razem z kosztem wydobycia maszyny i ewentualnej reparacji pociągnie to za sobą dla polskiej dyrekcji kolejowej wielomiljonowe straty. Że jednak wypadek nastąpił na odcinku kolei, należącej do Rady Portowej, zachodzi pytanie, kto powinien ponosić te koszty”.
Sprawa „wielomiljonowych strat” odsunęła w cień tragiczną śmierć Ernesta Barbulli. Po kilku dniach wydarzenie zeszło z łamów prasy, a nieszczęsny maszynista nie doczekał się nawet nekrologu od Polskich Kolei Państwowych, których był pracownikiem. Może dlatego, że był winny?
Mieczysław Abramowicz
Pierwodruk: Kwartalnik „Był sobie Gdańsk” 2/1997