Wśród katolickiej mniejszości w Wolnym Mieście Gdańsku jednym z popularniejszych duchownych był absolwent seminarium duchownego w Pelplinie, ksiądz Paul Schütz (1887-1968, dla niemieckich katolików gdańskich – Paul, dla polskich – Paweł). Z Gdańskiem był związany od 1912 roku jako katecheta przy seminarium nauczycielskim we Wrzeszczu przy dzisiejszej ulicy Sobieskiego. Od 1922 roku organizował od podstaw parafię w Brzeźnie (jako kurator, a następnie proboszcz), gdzie przy dzisiejszej ulicy Dworskiej wybudował kościół pod wezwaniem św. Antoniego oraz plebanię, a także powołał spółdzielnię mieszkaniową dla uboższej ludności (postawiono dwa budynki). W 1938 roku pierwszy gdański biskup Edward O’Rourke przeniósł go do Sopotu na probostwo parafii NMP „Gwiazda Morza” przy dzisiejszej ulicy Kościuszki 19. Po ogłoszeniu przez biskupa rezygnacji z urzędu, ksiądz Schütz był brany pod uwagę jako jego następca (ostatecznie biskupem został ksiądz Carl Maria Splett). Ksiądz Schütz był bardzo szanowany przez niemieckich jak i polskich parafian, tak w Brzeźnie, jak i później w Sopocie. Mówiono o nim, że był bardziej księdzem niż Niemcem. Znał perfekcyjnie niemiecki i polski (jego matką była Kaszubka, Anna z domu Jereczek), w obu językach głosił kazania podczas mszy „niemieckich” i „polskich”, cechowała go dobroć i apolityczność. Starał się tonował antagonizmy narodowościowe podsycane przez miejscowych działaczy niemieckich i polskich. Po wybuchu wojny pozwolił schować polskie sztandary po węglem w piwnicy plebani, organizował niejawną pomoc żywnościową dla części polskich parafian i nie respektował zakazu słuchania spowiedzi po polsku. Po wkroczeniu Armii Czerwonej został na krótko aresztowany. Niektórzy twierdzą, że został szybko zwolniony z powodu swoistego „braterstwa broni”, jakie łączyło go z rosyjskim komendantem Sopotu – Kulikowem. Obaj panowie uczestniczyli w bitwie pod Tannenbergiem – Schütz jako pruski kapelan wojskowy, Kulikow jako poddany rosyjskiego cara. Sopocki proboszcz utrzymywał poprawne stosunki z rosyjską komendanturą i polską administracją, nieraz służył pomocą parafianom w trudnych relacjach z nowymi władzami. W listopadzie 1945 roku przekazał probostwo księdzu Władysławowi Łędze, ale utrzymał mieszkanie na plebani i objął rektorat nad kaplicą pod wezwaniem NMP Wniebowziętej przy Powstańców Warszawy. Opiekował się tu między innymi dawną Polonią sopocką i gdańską oraz nieliczną grupą niemiecką, która pozostała na tym terenie. Utrzymywał też kontakty z dawnymi parafianami, którzy osiedli w Niemczech. Publikujemy jeden z listów, jaki ksiądz Schütz wysłał do swoich dawnych parafian w maju 1948 roku (został on przypomniany w „Danziger Hauskalender” z 1992 roku). Napisany po niemiecku, właściwie bez akcentów politycznych, odsłania dużą wrażliwość księdza. Dla nas ma przede wszystkim wartość dokumentalną, bo pokazuje Gdańsk dźwigający się ze zniszczeń wojennych, widziany oczami bezpośredniego świadka.
WYKORZYSTANO: Baciński Antoni, „Polskie duchowieństwo katolickie w Wolnym Mieście Gdańsku 1919-1939”, „Studia Gdańskie” 1/1973; Grucza Franciszek, „Wspomnienie pośmiertne o księdzu szambelanie Pawle Schützu”, „Miesięcznik Diecezjalny Gdański” 8/1968; Plenkiewicz Maciej, „Kościół katolicki w Wolnym Mieście Gdańsku 1933-1939”, Bydgoszcz 1980; Protokólarz Zespołu Polskich Towarzystw Kościelnych w archiwum parafii NMP „Gwiazdy Morza” w Sopocie. |
Moim drogim parafianom w Sopocie i Brzeźnie oraz wszystkim gdańszczanom z miast i wsi przesyłam serdeczne pozdrowienia ze stron ojczystych. Nadeszła czwarta wiosna, od kiedy pozbawiła Was stron ojczystych ta nieszczęsna wojna. Wiem, że wielu spośród Was nie znalazło jeszcze drugiej ojczyzny. Wielu, jak gdyby gnanych sztormowym wiatrem, wędruje obcymi ulicami, nie mogąc na stałe zapuścić korzeni. Głód i nędza nie są tym, co w życiu najgorsze. Gorsza jest otaczająca Was obojętność, obcość i poczucie, że jest się jedynie tolerowanym. Co ludzie wiedzą o tym, że musieliście opuścić tak piękną ojczyznę! Wielu z was, gdyby tylko mogło, wróciłoby pieszo. Teraz Wasza dusza szuka kraju Waszego dzieciństwa, a Was szuka ojczyzna. Nostalgia jest ciężką chorobą.
Wielu z Was wciąż pyta o nasze stare piękne, boleśnie doświadczone miasto Gdańsk. Cóż mam Wam mówić? Wiecie co? Zróbmy razem wycieczkę i odwiedźmy naszą bolesną matkę. Kto jedzie z nami? O, aż tylu! Ale czym pojedziemy? Pociągiem? Nie, to za drogo: 60 złotych za przejazd. Na komunikację państwową i publiczną bilet miesięczny kosztuje już tylko 40 złotych, co równa się ośmiu bułkom. Autobusem? Są na ogół przepełnione. A może weźmiemy taksówkę? W kolejce na Bergstrasse [dziś ulica 1 Maja w Sopocie, przedłużenie ulicy Bohaterów Monte Cassino za aleją Niepodległości – przyp. red.] stoi ich z piętnaście! Ale jazda do Gdańska i z powrotem kosztuje tysiąc złotych. A więc w ogóle nie wchodzi w rachubę. Jedźmy dobrym starym tramwajem. Kosztuje to tylko 30 złotych, a miejsce ma każdy. Przystanek znajduje się na Heinrichallee [przystanek znajdował się przy alei Niepodległości na przedłużeniu ulicy Jana z Kolna; linia tramwajowa z Gdańska do Sopotu funkcjonowała w latach 1947-1960 – red.]. Dla kogo to za daleko, może do niego dojechać od figury Matki Boskiej [przy II Liceum Ogólnokształcącym – red.] trolejbusem za 5 złotych, co równa się jednej gazecie lub jednej bułce.
A oto już nadjeżdża „siódemka”. Robi elegancką pętlę i zatrzymuje się tuż przy nas. Jedzie przez Oliwę do Gdańska. Zajmujemy miejsce przy szerokich oknach. I jedziemy. Proszę o ciszę! No, już lepiej. Bo z waszym polskim jest kiepsko. A tyle jest do oglądania. Oto już pozdrawia fontanna przed willą Hochwasser (willa Stawowie). Znajdowała się tu już sto lat temu, a nawet wcześniej. W willi mieści się dom sierot [później szpital, dzisiaj własność prywatna – red.]. Dzieci mają tam dobrze. Jak piękne są sopockie i oliwskie wzgórza i lasy z ich cudnym zarysem i wspaniałą grą ciemnych i jasnych kolorów. Ale gdzie się podziała wieża na Karlsbergu (dziś wzgórze Pachołek)? Wysadzili ją w powietrze niemieccy żołnierze. Jako punkt widokowy była zbyt niebezpieczna. Z lewej strony niebieści się morze, nasz dobry stary Bałtyk.
Zaraz będziemy w Oliwie. Między zielenią drzew prześwituje stara dostojna katedra. Oba hełmy zostały zestrzelone. Ale wewnątrz wszystko jest, jak dawniej. Czy zajrzymy do wspaniałego parku pałacowego z uroczym stawem i wodospadem? Czy odwiedzimy Grotę Szeptów i opowiemy o dawnych czasach? W Paradisium [część parku, gdzie obecnie stoi popiersie Mickiewicza – red.] cieszą kolorowe dywany bratków. Niedługo zakwitną rododendrony… Ale musimy jechać dalej.
Z okien tramwaju widać jeszcze po obu stronach ślady wojny: uszkodzone pociskami czołgi, zniszczone samochody, wycofane z ruchu, stojące na bocznym torze wagony tramwajowe. Obok wielkiej zajezdni tramwajowej na rozległym placu stoi długi barak z malutką dzwonnicą [dzisiaj jest tu skwer między ulicami Chopina i ks. Sychty – red.]. Ojcowie zmartwychwstańcy urządzili tu przestronną kaplicę. Znalazła w niej miejsce „Po Trzykroć Cudowna Matka Boska” z kościoła ojców pallotynów pod wezwaniem Chrystusa Króla w Gdańsku i ołtarz Świętej Rodziny. Mieszkańcy dawnego osiedla policyjnego [przed wojną w pobliżu znajdowały się koszary gdańskiej policji Schupo – red.], które prawie nie uległo zniszczeniu, mają teraz własną świątynię.
Od koszar we Wrzeszczu zaczynają się straszne spustoszenia. Cała główna ulica to jedna sterta gruzów. Ale gruz został usunięty i obok nas prowadzi druga szeroka ulica. Jest już częściowo wybrukowana. Kiedyś będzie to wspaniała wielkomiejska arteria. Tak szeroka, jak Wielka Aleja. Gdzieniegdzie drogę zagradza jeszcze jakiś zapomniany przez wojnę dom. Boczne ulice we Wrzeszczu nie są bardzo zniszczone, wszędzie pulsuje ruch. Wszystkie kościoły są nienaruszone bądź już odnowione. Plebania we Wrzeszczu także jest odbudowana w dawnym stylu, piękniejsza niż przedtem [zapewne chodzi o plebanię przy Kościele Najświętszego Serca Jezusowego – red.].
W Wielkiej Alei stoją prawie wszystkie wille. Hala sportowa, teraz „Polonia”, jest całkowicie odnowiona. W czasie trwania procesu Forstera była przez trzy tygodnie siedzibą polskiego Najwyższego Trybunału Narodowego. Teraz ma się tu mieścić opera [dzisiaj Opera Bałtycka – red.]. Po prawej stronie pozdrawia nas piękna elewacja Wyższej Szkoły Technicznej, teraz Politechniki. Cmentarze przy Wielkiej Alei są zamknięte. Nie wyglądają ładnie. Użytkowany jest tylko doprowadzony do porządku cmentarz św. Mikołaja. Pracuje tam jeszcze stary dozorca, Kopisch [ostatecznie wszystkie cmentarze przy alei Zwycięstwa zostały zlikwidowane i zamienione na parki – red.]. Przy Dellbrückallee (obecnie ulica Skłodowskiej-Curie), prowadzącej do szpitala, znajduje się przestronna kaplica z własnym duszpasterstwem (ojcowie pallotyni). Dawny konwikt pallotynów należy do Akademii Medycznej. Znajdująca się niegdyś naprzeciwko kawiarnia „Vier Jahreszeiten” całkowicie zniknęła. Na pustym placu stoi na wysokim postumencie ogromny czołg. Czy to jeden z tych, które pomogły zburzyć nasze piękne miasto? Nie patrzmy tam. Mijamy stocznie. Wszystkie pracują. Brama Oliwska! – woła konduktor. Wita nas nasz stary, drogi Gdańsk. Widok z Irrgarten (Błędnika) ściska serce. Z gruzów śródmieścia wystają kikuty wież naszych starych kościołów. Jak okaleczone dłonie, wzniesione w geście przysięgi, wygrażają niebu, oskarżając straszną wojnę i wszystkich, którzy są jej winni. Oczy nam wilgotnieją. Nasze stare, kochane, wspaniałe miasto – nic nie pozostało z jego wyglądu i jego piękna. Całe śródmieście rozbite i potłuczone. Pod gruzami mają spoczywać ciała 25 tysięcy ludzi.
Ale życie idzie naprzód. Przy dworcu wysiadamy. Przystajemy zdumieni. Gdańsk jeszcze żyje. Dworzec jest całkowicie odbudowany. Po lewej stronie na dole potężny gmach dyrekcji kolei, w ogóle niezniszczony. Naprzeciwko dworca, jakieś sto metrów w bok – potężna, szeroka budowla. To „leżący drapacz chmur” [chodzi o dawny hotel „Monopol”, obecnie część City Forum – red.]. Miał mieć czternaście pięter, ale poprzestano na trzech i całość pokryto dachem. Może to lepiej. Po co drapacz chmur w naszym starym grodzie. Spójrzmy w prawo. Powstał tu zupełnie nowy obraz miasta. Zniknęły gruzy. Wspaniały Ratusz Staromiejski jest pięknie odnowiony i zdaje się być tak blisko. Podobnie kościół św. Elżbiety z nowym czerwonym dachem i starym hełmem na wieży. Mury kościoła św. Józefa wznoszą się aż do wysokości dachu. Na Töpfergasse (ulica Garncarska) stoją jeszcze grube mury starego aresztu wojskowego, Dom Opatów nad kanałem Raduni i nowy budynek dawnego „Vorposten” [chodzi o budynek, w którym mieściła się redakcja hitlerowskiego dziennika „Der Danziger Vorposten” przy Garncarskiej, róg Bielańskiej; po wojnie na parterze był tam znany bar i sklep rybny „Krewetka”; dzisiaj w tym miejscu stoi kompleks Cinema City Krewetka – red.]. Jednak nie ma już wspaniałego widoku na Stary Młyn i Świętą Katarzynę. Gruzy, gruzy! Ale chodźmy dalej przez Dominikanerwall (Wały Jagiellońskie). Poczta kolejowa stoi na miejscu, podobnie, jak Komendantura, gmach AEG [Powszechne Towarzystwo Elektryczne – red.], Bank Rzeszy, Prezydium Policji, budynek Arbeitsfrontu aż do dawnego polskiego gimnazjum. Z gmachu „Westpreussen” [prawdopodobnie chodzi o Krajowy Zakład Ubezpieczeń dla Prus Zachodnich na rogu Wałów Jagiellońskich i Huciska – przyp. tłum.] nie pozostał nawet kamień. Wysoko wznosi się wieża schroniska młodzieżowego. Targ Sienny to teraz ogromny plac. Domy nad Radunią zniknęły. Pozostała tylko oficyna budynku sióstr elżbietanek przy Heumarkt 5 (Targ Sienny), a z góry pozdrawiają nas okna kaplicy. Zaraz po prawej stronie widoczna jest od tyłu zabudowa ponurej Schießstange (ulica Kurkowa). Odbudowany jest wiadukt kolejowy do Długich Ogrodów. Ale grube mury gmachów Senatu i Sejmu zostały całkowicie rozebrane.
Jednak nie możemy dziś za bardzo zbaczać z drogi. Chcemy przecież przejść się po śródmieściu w poszukiwaniu duszy Gdańska. Przez gruzy docieramy do kościoła Św. Trójcy. Jak piękny jest fronton tej wspaniałej świątyni! To tu jest stary Gdańsk. Spójrz, zniszczenia przetrwał nawet stary Kanzelhaus, domek galeriowy, jeden z najstarszych domów w mieście. Jest nawet zamieszkały. Kaplica św. Anny zaprasza do środka.
Przez jasne okna wlewa się do wnętrza światło słoneczne. Pieści starą ambonę i budzące podziw malowidła na balustradzie chóru, przedstawiające sceny ze Starego i Nowego Testamentu. Cudowne gwiaździste sklepienie pokazuje, jak kiedyś potrafiono w Gdańsku budować. Ołtarz zajmuje wielki obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej (wileńska Matka Boska). Przez boczne drzwi wchodzimy do kościoła Św. Trójcy. Stajemy w miejscu oszołomieni. Taką przestrzenią nie może się dziś pochwalić żaden gdański kościół. Co za potężne filary, jakie wspaniałe sklepienie! Ogromne, jeszcze nieodnowione prezbiterium zakryte jest cienką ścianą, na której wisi nadnaturalnej wielkości krucyfiks. 8 grudnia 1947 roku po raz pierwszy od czterystu lat zapłonęło tu znowu Wieczne Światło. W Świętej Trójcy po raz pierwszy poczułem, że Gdańsk nie umarł. Jego serce w zmasakrowanym ciele, choć słabo, to jednak bije. Dałby Bóg, abyśmy tego dożyli.
Na zewnątrz wita nas znów obraz spustoszenia. Wszystko jest zburzone. Nie można rozpoznać znanych niegdyś ulic. Trwają prace u Świętego Piotra [chodzi o kościół św. św. Piotra i Pawła – red.]. Zabezpiecza się pozostałości wszystkich gdańskich kościołów. Reprezentacyjny Długi Targ i ulica Długa leżą w gruzach. Tu i ówdzie stoi jeszcze jakiś piękny fronton, świadczący o minionej krasie. Zachowały się mury Bramy Wyżynnej i Wieży Więziennej. Ale Ratusz ma już nowy czerwony dach. Wieżę ma znów wieńczyć jak dawniej piękny hełm. Przez okna Dworu Artusa widać zniszczone wnętrze. Poza tym wszystko jest martwe. Tylko tramwaj jedzie opustoszałymi ulicami. Funkcjonują wszystkie linie.
Zielona Brama jest uratowana. Ale jak wygląda Długie Pobrzeże! Ojej! Tak piękny niegdyś widok na port nie istnieje. Z symbolu Gdańska, Żurawia, nie zostało nic. Tylko parę mew fruwa z żałosnym krzykiem nad tak niegdyś ruchliwą wodą. Idziemy wzdłuż brzegu. Wspinamy się na sterty gruzu, patrzymy przez podziurawione pociskami bramy na malownicze kiedyś uliczki. Idąc Frauengasse (ulica Mariacka), należącą niegdyś do najpiękniejszych ulic w Gdańsku, docieramy do Kościoła Mariackiego.
Hardo stoją mury. Niemniej hardo stoi potężna wieża. Nawet nie poczerniała od strasznego pożaru. Ale w środku kościół jest pusty jak komin, a z dołu można oglądać błękitne niebo. Wewnątrz kościoła trwają gorączkowe prace. Sklepienie aż do prezbiterium jest już gotowe. Trwają roboty przy konstrukcji dachu. Po jednej stronie wieży wznosi się rusztowanie. Najładniejsza z małych wież, ta od strony ołtarza, jest nienaruszona. W słońcu połyskuje na dachu pozłacana chorągiewka. Kościół Mariacki był tak piękny! Wewnątrz wszystko jest jeszcze zniszczone i puste. Prawie wszystkie okna są wybite. Wokół świątyni toczy się ruchliwe życie. Usuwane są gruzy okolicznych domów. Małe furmanki z jednym konikiem zaprzęgniętym do drewnianego dyszla jeżdżą jedna za drugą tam i z powrotem. Dziwny widok. Czy jeszcze jesteśmy w Gdańsku? Kaplica Królewska została wyremontowana. Z obu stron znajdują się charakterystyczne wąskie kamieniczki, widoczne na wszystkich sztychach.
Radością napawa Święty Mikołaj. Bazylika lśni dawnym pięknem. Niewielki ogródek parafialny został zlikwidowany wraz z wysokim murem. Dzięki temu potężna budowla jest jeszcze lepiej widoczna. Duszpasterstwo prowadzą tu synowie św. Dominika. Jest to w tej chwili jedyna parafia w śródmieściu.
Na Placu Dominikańskim toczy się osobliwe życie. Wokół hali targowej stoją budy i kramy, gdzie można dostać wszystko. Od smoczka dla dziecka do butów dla zmarłego, nowych lub używanych. W hali wszystkie kramy są bogato zaopatrzone. Chciałbym, żebyście tu mogli kupować. Otrzymalibyście swoje skromne racje na cały rok z góry i to bez kartek. Kupujemy sobie coś na podwieczorek i zjadamy po drodze. Kilka słodkich bułek albo bułkę z szynką – wszystko, czego dusza zapragnie. Na niektórych kramach siedzą całe stada wróbli. Mają tu bogato zaopatrzony stół. To one wygrały wojnę. Zbierają to, czego nie zasiały i wszystkie są najedzone do syta.
Idziemy do Świętej Katarzyny. Wnętrze wypalone. Zamilkła znajoma melodia carillonu. Ale tylko spójrz! W pomieszczeniu pod wieżą karmelici urządzili ładną kaplicę ku czci Matki Bożej Szkaplerznej. W starym gdańskim, niegdyś katolickim kościele znowu zapłonęło Wieczne Światło. Tak samo jest u Jakuba (kapucyni) i Bartłomieja (jezuici) [obecnie parafia grekokatolicka – red.]. Prowizorycznie urządza się jakieś pomieszczenie, buduje tron królewski i nowe święte miejsce jest gotowe. Zanim kościoły zostaną w całości odbudowane, minie pewnie wiele lat. Ale istniejące mury są uratowane, a wszystko, co cenne, zabezpieczone. Święta Brygida jest straszliwie zniszczona. W dawnej zakrystii można celebrować msze, a siostry mieszkają na plebanii.
Zmęczyło nas to długie oglądanie. W ciszy i smutku idziemy przez gruzy w stronę dworca, ale nie jesteśmy przygnębieni ani zrezygnowani. Czujemy: Gdańsk jeszcze żyje. Znów się odrodzi. Kiedy myślicie o naszych stronach ojczystych i o naszym drogim, wspaniałym mieście, zapomnijcie o strasznych spustoszeniach. Wyobraźcie sobie wszystko tak, jak było kiedyś. Myślcie o pięknych wzgórzach i lasach, po których kiedyś spacerowaliście. Myślcie o błękitnym morzu, plaży i jej radościach w piękny letni czas. Myślcie o Gdańsku i jego dawnym przepychu, o kochanych starych ulicach, wspaniałych kościołach, wysokich wieżach, dźwiękach dzwonów.
Oto już nadjeżdża „siódemka”. Do domu docieramy, gdy zapada wieczór. Tu i ówdzie już palą się światła. Za godzinę jesteśmy w Sopocie. Czy chcemy jeszcze pójść na molo? Czy na wieczorną lampkę? Ale nie do „Grand Hotelu” (kiedyś „Kasino-Hotel”). Tam mniej niż 500 złotych nie wystarczy. To już raczej do nowego pawilonu naprzeciwko „Hotelu Parkowego”, gdzie kiedyś była „Café Tempo”. Ma tam być całkiem przytulnie. Ale lepiej chodźmy na molo. Posłuchajmy nieustannego szumu fal. Już błyskają latarnie morskie w Helu i Jastarni. „Hinzmann” w Nowym Porcie świeci całkiem nowym światłem. „Grand Hotel” jest jasno oświetlony i odbija się w ciemnej wodzie. Miasto ze swymi licznymi jasnymi oknami spogląda tysiącem oczu daleko na morze.
*
To był dzień w dawnej małej ojczyźnie. Na dziś dobranoc! Śpijcie dobrze w dawnych ojczystych stronach… Jak to? Już sobie wszyscy poszliście… Naprawdę jestem całkiem sam?
Niech Was wszystkich Bóg błogosławi!
Wasz ojczysty proboszcz
Paul Schütz
Tłumaczenie: Elżbieta Michałowska
Publikacja: „30 Dni” 1/2016