Zawdzięczamy mu dwa dagerotypy, portrety nieznanej pary (może małżeństwa), szczęśliwie zachowane w bydgoskim muzeum. Na malowniczym tle za portretem mężczyzny, wśród fantazyjnego pejzażu nadrzecznego miasta, znajdziemy wieże gdańskich kościołów. Mam nadzieję, że opuszczający miasto gdańszczanie ocalili jeszcze kilka takich pamiątek.
Dammemu zawdzięczamy też jedno z najstarszych zdjęć serca miasta – Długiego Targu z Dworem Artusa. Kluczem do ikonografii tego miejsca jest dokładnie datowane zdjęcie Alberta Gottheila, z którego patrzą na nas setki gdańskich dżentelmenów – maklerów i klientów giełdy.
Ale i na Długim Targu, i w innych miejscach uwiecznionych przez pionierów gdańskiej fotografii, jest dziś zbyt wiele powszechnej teraźniejszości, by odnaleźć klimat zapatrzonego we wspaniałą przeszłość Gdańska. Istnieje jednak takie miejsce, które nic nie straciło z uroku przedstawionego na zdjęciu, którego odbitka warszawska wyszła z pracowni Karola Beyera, a gdańska uważana jest za dzieło Edwarda Flottwella – znakomitego portrecisty z ulicy Reitbahn (Bogusławskiego).
A może Beyer i Flottwell mieli okazję, by się poznać i zaprzyjaźnić, razem wykonali kilka zdjęć i podzielili się zdublowanymi negatywami, a niespotykana później rzetelność nie pozwoliła żadnemu z nich wycisnąć swej pieczątki na ujęciu, które było zasługą drugiego. Może razem sporządzili panoramę z Bastionu św. Elżbiety (fragment sygnował Beyer)? Czy Beyer asystował przy najstarszych sygnowanych przez Flottwella zdjęciach teatru (na Targu Węglowym) i Długiej (ze Złotej Bramy)? Czy Flottwell wspinał się też na spichrze, by pomóc Beyerowi przy zdjęciach Domu Przyrodników (dwa ujęcia, jedno sygnowane przez Beyera)? Czy już wówczas powstały flottwellowskie ujęcia Ratusza i Długiej od strony Długiego Targu?
Być może odnaleźli razem wiele malowniczych miejsc, lecz by odnaleźć to jedno, o którym tu mowa, potrzebna jest niewielka wspinaczka – spod Bramy Mariackiej, ścisłej mówiąc Frauenthor, na wieżyczkę Domu Przyrodników, czy też raczej – jak to określił Beyer – „Towarzystwa Badaczów Natury”, dziś Muzeum Archeologicznego. Można przyjąć, że z każdym stopniem cofamy się o rok, bowiem chłopiec, który wpinał się po mnie zapewniał, że jest ich sto czterdzieści. Ci z Państwa, którzy dadzą się namówić, ocenią czy miałem rację: odnajdując kadr Beyera i Flottwella można wrócić do dawnego Gdańska? A warto spróbować, bo schody na wieżyczkę Domu Przyrodników są wygodne, liczba stopni na odpowiedzialność wspomnianego chłopca. On i jego urodzony w Gdańsku ojciec byli pierwszymi po piętnastu minutach od mojego wejścia – nie należy obawiać się tłoku. Wstęp kosztuje złotówkę, więc raczej na wizytę tam nie wydamy ostatniego grosza.
Ani odbitka warszawska podpisana „Widok z wieży Frauenthor”, która na pewno wyszła z pracowni Beyera, ani gdańska, nie są sygnowane. Dlaczego? Czy Dom Bractwa Żeglarzy, kamienica, w której przyszła na świat Joanna Schopenhauer i kaplica gminy anglikańskiej tylko przypadkiem znalazły się w kadrze? Co stało się z innymi ujęciami, czy kiedyś je odnajdziemy – przecież trudno przypuszczać, że fotografowie poprzestali tylko na jednym z widoków z tego miejsca.
Później na wieżyczce umieszczono obserwatorium astronomiczne i może właśnie dlatego gdański „poeta obiektywu” Adalbert Ballerstaedt odkrył dla fotografii inny niedaleki punkt – wieżyczkę Domu Angielskiego. Odnajdowane w odległych miastach, nieznane w Gdańsku, widoki tego autora sprawiły mi najwięcej radości. Chociaż trudno namawiać do ponownej wspinaczki, warto – zapamiętawszy kierunek – po wyjściu od przyrodników (dziś archeologów) przejść ledwie kilkadziesiąt metrów i stanąć przed szerokim przedprożem na Chlebnickiej (Brotbänkengasse). Mimo, że pamiętam lata, w których Domu Angielskiego praktycznie nie było, zakątek ten posiada nieodparty urok oryginału. Może właśnie tam warto rzucić na wiatr słowo „dziękuję” tym, którzy fotografowali, i tym, którzy odbudowywali. A później spojrzeć na rosnącą przy przedprożu lipę. To ciągle to samo drzewo ze zdjęć sprzed dziewięćdziesięciu, stu i więcej lat, potrzaskane i nadpalone w roku 1945.
Konrad Nawrocki
Pierwodruk: Kwartalnik „Był sobie Gdańsk” 2/1997