PORTAL MIASTA GDAŃSKA

‘Perła w koronie’ jako karta przetargowa

‘Perła w koronie’ jako karta przetargowa
W dramatycznej sytuacji kryzysowej po pierwszym rozbiorze dla znacznej części polskich elit Gdańsk stał się polityczną kartą przetargową w pertraktacjach z Prusami.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Temat to odrobinę wstydliwy, zważywszy że zamierzano „perłę w koronie” wymienić na zajętą przez Austrię Galicję lub... ulgi handlowe. Nikt w zasadzie nie pytał, co na ten temat sądzą sami gdańszczanie. W projekty polityczne dotyczące też Gdańska zaangażowany był Jan Potocki, autor do dzisiaj cenionego „Rękopisu znalezionego w Saragossie”.

Port na Motławie, po lewej Zielona Brama, po prawej Wyspa Spichrzów; fragment ryciny Matthäusa Deischa (według Lohramanna), 1765
Port na Motławie, po lewej Zielona Brama, po prawej Wyspa Spichrzów; fragment ryciny Matthäusa Deischa (według Lohramanna), 1765
Fot. Zbiory PAN Biblioteki Gdańskiej

Zacznijmy tę opowieść kilkanaście lat po pierwszym rozbiorze. 16 sierpnia 1787 roku Turcja wypowiedziała wojnę Rosji. Oba państwa od lat ze zmiennym szczęściem zmagały się o hegemonię na południowych krańcach Europy i w Azji. Ponieważ Prusy, Rosja i Austria, a więc zaborcy, różniły się w ocenie powstałej sytuacji, stwarzało to dla Polski sprzyjającą okazję, by wykorzystać ten czas. Część elit politycznych zamierzała podjąć próby reformy okrojonego w 1772 roku państwa. Sojusznicza dotąd wobec poczynań władców z Petersburga Rzeczpospolita z sympatią zaczęła spoglądać na swojego zachodniego sąsiada – Prusy, gdzie na tronie zasiadał młody Fryderyk Wilhelm II. Rok później z letargu – a właściwie kaca, po nieszczęsnych przejściach wojny północnej – obudziła się Szwecja i jakby z przyzwyczajenia uderzyła na Rosję.

Prusom, związanym przymierzem z Holandią i Anglią, zależało – gdy zmieniała się mapa europejskich sojuszy – na przyciągnięciu do siebie lub choćby czasowym odseparowaniu od wpływów z Petersburga bezpośredniego sąsiada – słabej bo słabej, ale wciąż istniejącej i potencjalnie mogącej się odrodzić Rzeczpospolitej. Była to, niestety, tylko polityczna gra, w której kraj nad Wisłą miał odegrać jedynie drugorzędną rolę. Dysponujące rozdętą ponad miarę, prawie trzystutysięczną armią, Prusy nie zamierzały w związku z tym rezygnować z dotychczasowych priorytetów swojej zaborczej polityki. Wiadomo było, że skoro w wyniku pierwszego rozbioru zagarnęły województwa: pomorskie, malborskie i chełmińskie, Warmię i tereny nad Notecią, to zrobią wszystko, aby jak najszybciej zająć wolne dotąd Gdańsk i Toruń, które tkwiły w zdobytym torcie niczym dwa solone śledzie.

Utrata dolnego biegu Wisły w 1772 roku stanowiła dotkliwy cios dla państwa polskiego. Rzeczpospolita musiała przyjąć bardzo niekorzystne dla siebie rozwiązania dotyczące handlu, które doprowadziły do spadku eksportu zboża, co spowodowało regres gospodarczy i tragiczne osłabienie kraju. Aby poprawić ten stan i obronić Gdańsk przed zakusami Prus, dyplomaci króla Stanisława Augusta Poniatowskiego szukali sprzymierzeńców na dworach Europy. Sytuacja była trudna i skomplikowana na różnych polach. Przez pewien czas takim sprzymierzeńcem był władca Anglii, Jerzy III, którego z pewnością na wyrost i chyba z racji szaleństwa spowodowanego chorobą, a także dlatego, że walczył o straconą sprawę, obdarzono przydomkiem „Don Kichota Gdańska”. Jednak prowadząc wojnę za Atlantykiem, Anglia nie miała zamiaru występować oficjalnie przeciwko Prusom, w których widziała swojego naturalnego sojusznika.

Fryderyk Wilhelm II, zanim zaczął uśmiechać się do Polaków, jeszcze na początku 1787 roku wystąpił z inicjatywą odnowienia przymierza z Rosją, którego celem, między innym, miało być rozszerzenie panowania pruskiego na oba wspomniane wyżej polskie miasta. Kiedy jednak w 1788 roku imperatorowa Katarzyna II, po konsultacjach z ambasadorem sojuszniczej Austrii, zapowiedziała, że nie zgodzi się na jakiekolwiek przesunięcia terytorialne, które mogłyby uszczuplić stan posiadania Polski, politycy pruscy szybko zmienili dyplomatyczny front i zaczęli kusić Warszawę obietnicami sojuszu. Co gorsze, informacja o ustaleniach rosyjsko-austriackich najwyraźniej nie dotarła do naszej stolicy, co nie tylko wymownie zaświadcza o jakości naszych posłów i wysłanników, ale też doprowadziło do istotnego zamieszania.

Jasne cele stawiał sobie Berlin. Gdyby suwerenna Rzeczpospolita, szukając sojusznika, zrzekła się dobrowolnie swoich praw do Gdańska na rzecz Prus, Rosja musiałaby, chcąc nie chcąc, ten fakt zaakceptować. Należało więc przekonać Warszawę do takiej opcji, najlepiej proponując coś w zamian. Ówczesny minister spraw zagranicznych, Ewald Friedrich von Hertzberg,  (był nim w latach 1768-1791), przygotował projekt działań dyplomatycznych, który – jego zdaniem – powinien doprowadzić do zajęcia Gdańska. Myśl o wymianie obu miast za Galicję Hertzberg rzucił jeszcze za życia Fryderyka II. Stary król uznał to za niewykonalne, młody przeciwnie. Minister, który słusznie przewidywał, że w prowadzonej wojnie przegra Turcja, zakładał również, że straci ona na rzecz Austrii swoje prowincje naddunajskie. Taki „syty” Wiedeń pod naciskiem Prus będzie w stanie oddać Rzeczpospolitej Galicję, a ta z wdzięcznością przekaże Fryderykowi Wilhelmowi II nie tylko Gdańsk, ale również Toruń, a być może nawet Kalisz i Poznań. Spodziewano się, że takie przesunięcia granic wywołają niezadowolenie Rosji, a być może również Szwecji, więc brano pod uwagę możliwość zaspokojenia tych państw czymś ekstra, jakimś miastem, jakąś ziemią. Propozycji wysunięto kilka.  To zadziwiające, ale przedstawiony pruskiemu królowi przez jego ministra dość szalony plan, a z pewnością nad wyraz skomplikowany, biorąc pod uwagę terytorialne przetasowania, został w pełni przez niego zaakceptowany już w marcu 1788 roku.

***

Jan Potocki pojawił się w prawie rewolucyjnej, a w każdym razie solidnie rozpolitykowanej Warszawie wiosną tego roku. Wrócił z Paryża. Jego zachowanie wielu zdumiewało, zdawało się, że wypełniająca go żarliwość ociera się o szaleństwo. W jednym z listów król Stanisław Poniatowski pisał, że 17 kwietnia na wieść o wkroczeniu wojsk pruskich do Polski, Jan w kontuszu, uzbrojony w ogromną szablę, pojawił się na salonach i domagał się nie tylko natychmiastowej audiencji u monarchy, ale  również tego, aby wszyscy uczestnicy balu, który zakłócił, chwycili za broń i zaatakowali zachodniego sąsiada. Nie zmitygował się nawet wówczas, gdy dotarło do niego, że wiadomość okazała się plotką. W tamtym czasie było to pierwsze z wielu jego wystąpień skierowanych przeciwko władcy z Berlina. Szczęśliwie Stanisław Poniatowski należał do osób wyrozumiałych, a w dodatku żywił sympatię do podróżnika i literata, który odpłacał mu tym samym. Potocki ostentacyjnie wyrażał swoje przywiązanie do monarchy, a ten, kiedy tylko mógł, starał się go chronić i wspierać.

Jednak kolejne memoriały polityczne Potockiego, drukowane i rozdawane wśród politycznych elit wyraźnie działały na niekorzyść dyplomatycznych zabiegów obu stolic: Warszawy i Berlina. Przedstawiały Prusy jako zwodniczego przyjaciela, który stanowi rzeczywiste zagrożenie dla całości Rzeczpospolitej. Polska, zdaniem autora tych pism, powinna trzymać się jak najdalej od takich sojuszy i przygotowywać się do walki o Gdańsk, na który zachłannie zerka niemiecki potwór. Ale niemal równocześnie, w sierpniu podczas kampanii przed sejmikiem wielkopolskim, który wybierał posłów na Sejm (Potocki – i skutecznie – ubiegał się tu o mandat), mówił o uwolnieniu się spod rosyjskiej hegemonii.

Jednak ton większości jego pism wywoływał zakłopotanie zarówno dworu, jak i ambasadora Prus w Warszawie, który starał się przy pomocy rozmaitych wybiegów pozyskać przychylność Polaków. Temu ostatniemu zależało na czasie, dopóki bowiem Rosja zaangażowana była w konflikt z Turcją, mniej uwagi zwracała na to, co działo się nad Wisłą. A działo się sporo. 6 października 1788 roku zawiązano jako konfederację pod laską marszałka koronnego Stanisława Małachowskiego i marszałka litewskiego Kazimierza Nestora Sapiehy Sejm zwany Czteroletnim (obradował do 29 maja 1792 roku). Zaraz potem, 13 października, Heinrich Ludwig von Buchholtz, wysłannik Fryderyka Wilhelma II, zaproponował posłom przymierze z Prusami. Wszystko zmierzało ku odwróceniu sojuszy. Później, 19 stycznia 1789 roku nowy sejm zniósł kierującą państwem, utworzoną przez carycę Katarzynę II, Radę Nieustającą. Rzeczpospolita na chwilę przestała być protektoratem Rosji, niepewnie stawała na własnych nogach, starając się zachować równowagę.

***

Czy sojusz z Prusami wart był utraty Gdańska, Torunia, a być może i czegoś więcej? Dzisiaj niemal każdy odpowiedziałby – skądże! Rzeczpospolita miała z nich zrezygnować w zamian za iluzoryczne zobowiązania do wymiany terytorialnej i ulgi handlowe.

Latem 1789 roku ambasador pruski, sprytny Włoch Girolamo Lucchesini (rezydował w Warszawie w latach 1789-1792), donosił ministrowi Hertzbergowi o przeciwnościach, z jakimi spotykał się w związku z projektem swoistej „wymiany”. Mimo tego – jak zapewniał – uparcie zabiega o zawarcie sojuszu z Polską. Przygotowano wstępny projekt traktatu, w myśl którego Rzeczpospolita – w zamian za w rezultacie dość skromne ulgi w narzuconych jej po pierwszym rozbiorze cłach i limitach – miała nie tylko zrezygnować z Gdańska i Torunia, ale również zobowiązać się, że w wypadku wybuchu wojny – w domyśle z Rosją – swoją kawalerię (wciąż cieszyła się dobrą sławą w Europie) przekaże do dyspozycji pruskich generałów.

W raporcie ze stycznia 1790 roku (Berlin podpisywał w tym czasie przymierze prusko-tureckie) Lucchesini zauważał, że takie propozycje „przyjęłyby się snadniej u wielkich panów; ci pragną wolności handlowej na Wiśle, lecz obawiają się oporu posłów i drobnej szlachty, która w swym ślepym fanatyzmie zżyma się na samą myśl ustąpienia jakiejś cząstki ziemi polskiej obcemu państwu. Pomimo to, ogół narodu pojmuje dobrze, że bez przymierza WKMości wszystko, co sejm obecny zrobił dotychczas, upaść by musiało na sam odgłos zbliżenia dworu petersburskiego z berlińskim. I dlatego, byleby Porta nie pospieszyła z zawarciem pokoju, jest nadzieja, że Gdańsk i Toruń zdołamy wydrzeć Polakom”.

Lucchesini miał nosa. Trzeba przyznać, że były to wyjątkowo podłe projekty, a jednak do ich wsparcia nad Wisłą nie trzeba było zbyt długo szukać sojuszników, nie tylko wśród tych, których historia osądziła jako zdrajców. Polscy magnaci z reguły odnosili się z dużą obojętnością do obu pruskich miast, wielu z nich twierdziło z pełnym przekonaniem, że to miasta niemieckie, a więc w rezultacie obce nam i całkowicie zbędne. Sam Ignacy Potocki, przyszły współtwórca konstytucji 3 Maja gromko głosił tezę, że to przeróżni „hultaje i łobuzy” z przyczyn politycznych przeceniają znaczenie Gdańska, przyznając mu pozycję, jakiej on nigdy w dziejach Rzeczpospolitej nie posiadał. Marszałek Sejmu Czteroletniego, Stanisław Małachowski, bez większych oporów zdecydowałby się przehandlować pomorskie miasta za bliższą jego sercu Galicję. Postrzegany jako radykał Hugo Kołłątaj przyznawał, że w ramach zadośćuczynienia za ich utratę zadowoliłby się nawet przyznanymi przywilejami handlowymi (w znacznej części polegałoby to na zniesieniu nałożonych sankcji), po których spodziewał się znaczących dla ojczyzny korzyści. Swoje poglądy i przemyślenia wyłożył w poufnym – warto to podkreślić – piśmie, które skierował bezpośrednio do króla Prus.

Trudno uwierzyć, a jednak miasto nad Motławą niewiele znaczyło dla bardzo wielu polityków i wpływowych osób z ówczesnej elity, nie tylko politycznej, ale również kulturalnej. Opinie te rzadko są przytaczane w polskich opracowaniach. Większość z nas żywi przekonanie, że zawsze byliśmy gotowi umierać za Gdańsk. A przecież był czas, kiedy zamierzaliśmy go jak najlepiej sprzedać.

Jan Potocki, portret A. G. Warneka
Jan Potocki, portret A. G. Warneka
Fot. Internet, zbiory Muzeum Pałac w Wilanowie

Ożywiona działalność Jana Potockiego (od 9 listopada 1788 roku wydawał francuskojęzyczne pismo o charakterze tygodnika sejmowego, skierowane głównie do cudzoziemców „Journal Hebdomadaire de la Diète”) utrudniała Stanisławowi Poniatowskiemu rokowania z Fryderykiem Wilhelmem II. Król napisał o tym wyraźnie: „Niesłychane zabiegi Jana Potockiego bardzo się przyczyniają do ściągnięcia na nas uwagi pruskiego króla. Ten młody człowiek nie szczędzi mi serdecznych zapewnień o swojej przyjaźni, ale mnie nie słucha. Moje położenie staje się naprawdę krytyczne”.

Zanim sytuacja zupełnie wymknęła się spod kontroli, 7 października 1789 roku Jan Potocki udał się do Berlina, prawdopodobnie z tajną misją dyplomatyczną. W stolicy Prus został przyjęty przez króla i wiecznie z nim skłóconego stryja Henryka – Friedricha Heinricha Ludwiga (niedoszłego króla USA!). Czego miała dotyczyć misja? Prawdopodobnie przymierza, które Polska i Prusy miały podpisać. Niebawem Potocki poznał ministra von Hertzberga, tego samego, którego wcześniej podejrzewał o wszelkie niegodziwości, między innymi układanie kolejnego rozbioru Polski. Przy bliższym poznaniu polityk wydał się mu prawdziwym mężem stanu, „uczonym i mądrym”. Z najwyższą uwagą słuchał jego wywodów dotyczących bieżącej europejskiej polityki i nie tylko polityki, a po powrocie do kraju zacytował je w swojej gazecie bez złośliwego komentarza.

***

Po pobycie w Berlinie, w opublikowanych na łamach „Journal Hebdomadaire de la Diète” listach do redakcji, Potocki przedstawił swój nowy punkt widzenia na  kwestię dotyczącą odstąpienia Prusom Gdańska i Torunia. Tych listów politycznych było dwanaście między 21 lutego a 11 lipca 1790 roku.  W drugim, z 28 lutego („Seconde lettre a l’auteur du Journal”), rozpoczął rozważania nad przyszłością obu miast pruskich, by podjąć pytanie, czy odstąpienie ich Prusom byłoby zasadne?

Potocki podjął te rozważania, choć wątpił – lub udawał, że wątpi – w realność takiego biegu rzeczy. Jego wystąpienie miało stanowić coś w rodzaju komentarza do prawdziwej lub zgoła wymyślonej plotki, z jaką zetknął się na warszawskich salonach. Według niej to władze z Berlina miały wyjść z podobną propozycją. Potocki, jako wnikliwy obserwator życia politycznego, „zgodnie z zasadami logiki” starał się wykazać „że nie można złożyć oferty, którą wypada uznać za z natury nie do zaproponowania”. W ten sposób wyraźnie sugerował czytelnikom, można wątpić czy szczerze, że nie należy poważnie traktować wszystkiego, co się usłyszy.

Część współczesnych badaczy sądzi, że wypowiadając się w ten sposób, na życzenie skłaniającego się do współpracy z Prusami króla i jego doradców, pisarz sondował opinię publiczną. A być może próbował ją przygotować do zaakceptowania tego, co na początku mogłoby ją oburzyć. W kolejnym liście, z 7 marca 1790 roku, zaczął podkreślać zalety przyszłego przymierza z Prusami, nawet gdyby wiązało się ono z pewnymi ustępstwami terytorialnymi. Aby  zaciemnić swój wywód i przekonać czytelników, że podobne dywagacje nie są niczym dziwnym lub zgoła nagannym, całe zagadnienie przedstawił w możliwie szerokim spectrum. W takim planie słabnąca Rzeczpospolita stawała się ważnym elementem ogólnoeuropejskiej polityki. Wszak to jej Prusy proponują sojusz.

Choć Potocki wspomniał przy okazji o możliwości odzyskania, drogą skomplikowanego przetasowania terytorialnego, ziem zajętych w pierwszym rozbiorze przez Austrię, to nie poświecił temu zagadnieniu większej uwagi. Wolał przedstawić „wróbla w garści niż gołąbka na dachu”. Skupił się na tak zwanych korzyściach handlowych, jakie miały spłynąć na Rzeczpospolitą dzięki łaskawości pruskiego monarchy. W tym liście pojawiły się też tony skierowane przeciwko „ciemiężycielce” Rosji. Mogło to zdziwić czytelników, ale również najbliższych krewnych, z których część była, głównie z powodów koniunkturalnych, gorącymi zwolennikami współpracy z sąsiadem ze wschodu. W kolejnych listach Fryderyk Wilhelm II przeobrażał się w uosobienie wszelkich cnót, oświeconego władcę, rzeczywistego sprawcę najważniejszych przeobrażeń w tej części świata.

***

W ówczesnej Polsce mało kogo interesowało, co na temat przyszłej przynależności mają do powiedzenia sami gdańszczanie. Prawdopodobnie część elit politycznych uważała, podobnie jak angielski król, że miasto wcześniej czy później, tak czy owak odpadnie od Rzeczpospolitej. Tymczasem część mieszkańców miasta przez czas długi stanowczo wyrażała swoje pragnienie utrzymania związku, jaki łączył miasto z Rzeczpospolitą i dostarczał obu stronom wielu korzyści. Działo się tak, choć system narzuconych przez Prusy ceł był dla gdańskiego handlu i rzemiosła niczym garota. Miasto dusiło się, a konsekwentnie działający stronnicy Berlina przekonywali, że tylko połączenie z zapleczem, czyli ziemiami polskimi zagarniętymi przez Prusy podczas pierwszego rozbioru, zapewni odrodzenie miejscowym gildiom kupieckim i rzemieślniczym cechom.

Pod wpływem tych nastrojów, w 1789 roku powstał w mieście klub towarzyski, skupiający wpływowych  zwolenników integracji z Prusami. Członkowie resursy kierowali się w swoim myśleniu prawdziwie kupiecką logiką – skoro bowiem uległy zerwaniu związki z Rzeczpospolitą, a ona sama pogrążała się w coraz głębszej zapaści, należało szukać nowych protektorów, którzy mogliby otworzyć nowe drogi handlowe i zapewnić miastu rozwój. Ale były też inne działania. W 1790 roku przybyła znad morza do Warszawy dwuosobowa delegacja. Przedstawiciele trzeciego ordynku, Barth i Richter, złożyli na ręce króla uroczysty manifest, podpisany przez kilkudziesięciu znaczących obywateli miasta. Prosili monarchę, aby otoczył Gdańsk, zawsze wierny Rzeczpospolitej, swoją życzliwością i opieką, a także, by pomógł mieszkającym w jego murach poddanym w kłopotliwej sytuacji, w jakiej się znaleźli bez swojej winy.

Niestety, niewielu znalazło się takich, którzy mieli odwagę ująć się za miastem. Przed sojuszem z Prusami ostrzegał Stanisław Staszic, który napisał: „Mamy doświadczenie: ten sprzymierzeniec dopiero przed kilku laty brał i już na nowo brać chce”, oraz  Tadeusz Czacki, późniejszy założyciel Liceum Krzemienieckiego. Krytycznie odnosił się do takiego związku, tyle że z innych powodów, jawny stronnik Rosji, krewny Jana, a zarazem jego teść, Stanisław Szczęsny Potocki (1751-1805), wówczas generał artylerii koronnej i poseł, przyszły targowiczanin.

***

29 marca 1790 roku w Warszawie podpisano układ, który łączył przymierzem Rzeczpospolitą z Prusami. Choć w traktacie obie strony gwarantowały sobie wzajemnie integralność terytorialną, osobny zapis zapewniał możliwość odpowiednich cesji na rzecz partnera. W tajnych rozmowach polscy negocjatorzy wstępnie zgadzali się na odstąpienie Gdańska i Torunia, w zamian za tak zachwalane, korzystne zapisy w układach handlowych. Oba państwa obiecywały sobie również przyjść z pomocą w razie ataku państw trzecich, na przykład Rosji. Polska miała wystawić w takim wypadku korpus posiłkowy w sile ośmiu tysięcy kawalerii i czterech tysięcy piechoty i Prusy wzajemnie. W ten sposób powstałaby armia niemal idealna: doskonała polska kawaleria i wyśmienita niemiecka piechota.

Do kwestii gdańskiej Potocki powrócił w tekście  z 16 maja 1790 roku (list dziesiąty), aby rozwinąć ją we wszystkich możliwych kierunkach w liście ostatnim z 11 lipca 1790 roku. Nie ukrywał wtedy, że jest zwolennikiem związania losów Rzeczpospolitej z nowym sojusznikiem, nawet gdyby wymagało to pewnych ustępstw, korzyść wynikająca z takiego mariażu, jego zdaniem, była oczywista.

Jednak dość niespodziewanie– przynajmniej dla potencjalnego sojusznika, czyli Prus – 6 września 1790 roku Sejm podjął uchwałę, w której jasno wyraził swoje zdanie na temat niepodzielności ziem okrojonej Rzeczypospolitej, a tym samym odmówił, zarówno w chwili obecnej, jak i w przyszłości, oddania Prusom Gdańska i Torunia. Kraj, który niedawno właściwie zerwał przymierze z Rosją i zawarł je z Prusami, w tym momencie postępował dość nierozważnie. Unieważnienia ustaleń nowego, jednak istotnego dla bezpieczeństwa kraju traktatu, domagali się posłowie związani z hetmanem Franciszkiem Ksawerym Branickim, przeciwnikiem reform Sejmu Czteroletniego, działającym pod wyraźne dyktando rezydującego w Warszawie rosyjskiego ambasadora.  Stronnicy hetmana ze swadą przekonywali, że należy być ostrożnym wobec zdradzieckich Prus i bronić do ostatka zawsze wiernego Gdańska. Wymowa podjętej pod wpływem takiej agitacji uchwały sejmowej, była jednoznacznie skierowana przeciw sojuszowi z Berlinem. Wszyscy mieli tego świadomość.

Osłabiona Rzeczpospolita, której porozumienie z Prusami dawało możliwość wejścia do Potrójnego Przymierza, skupiającego Anglię, Holandię i Prusy, cofnęła się i pozostała w niebezpiecznej dla siebie próżni. Wszystko to działo się w coraz trudniejszej sytuacji. 27 lipca 1790 roku, król Prus, szczerze lub nieszczerze rozczarowany postawą swoich sojuszników z Warszawy, zdecydował się podpisać konwencję w Reichenbach (Dzierżoniów) z cesarzem austriackim Leopoldem II. Oba kraje, które zdawały się zmierzać do kolejnego konfliktu zbrojnego, uznały, że powinny zagwarantować sobie pokój i w traktacie obiecały powstrzymywać się wzajemnie od wrogich działań. 14 sierpnia 1790 Rosja zakończyła wojnę ze Szwecją, która usiłowała na próżno wskrzesić pamięć o sobie. Jej znaczenie, podobnie jak Rzeczpospolitej, z roku na rok malało.

W stale zmieniającej się – dla nas niezbyt korzystnie – sytuacji międzynarodowej Polska, jako partner jakichkolwiek układów politycznych, powoli przestawała się liczyć. Stanisław August napisał o tym do Augusta Antoniego Debolego, ministra pełnomocnego Rzeczpospolitej w Petersburgu: „Względem Gdańska zawsze jedno mówić mi przychodzi, to jest, że chwalić trzeba cnotliwy i patriotyczny powód tych, którzy przy zachowaniu jego tak mocno obstawiają, ale dołożyć trzeba, że prawo takie jakeśmy zrobili, nie zgadza się z dobrą polityką. Gdyby nie to prawo, to byśmy do tej godziny podobno już mieli taki traktat handlowy, przez który do nas by wchodziły te miliony angielskie, które teraz wchodzą co rok do Moskwy” (król miał tu na myśli handel zbożowy, który niemal w całości przejęła Rosja).

Sztandar króla Stanisława Augusta Poniatowskiego wisiał w Dworze Artusa
Sztandar króla Stanisława Augusta Poniatowskiego wisiał w Dworze Artusa
Fot. Roman Wyrobek, Zbiory PAN Biblioteki Gdańskiej

Jeszcze 31 marca i 1 kwietnia 1791 roku Sejm przypomniał sobie o Gdańsku w kontekście zaprzepaszczonych bezpowrotnie negocjacji handlowych z Prusami. Debata była niezwykle ożywiona, szukano winnych złej sytuacji, planowano wznowienie rozmów z Anglią i coraz częściej straszono siebie wzajemnie wizją kolejnego rozbioru. W tym towarzystwie trudno było jednak o porozumienie, nawet w obliczu najgorszego nasi posłowie, zaplątani w sieć powiązań nie tylko „partyjnych”, umieli myśleć jedynie o własnym dobru. Ci, którzy mieli nadzieję, że przeżywszy jedną tragedię Polacy pójdą po rozum do głowy i nie dopuszczą do kolejnej, byli w błędzie. Mogłoby się wydawać, że autodestrukcja stała się w tym czasie jakąś narodową obsesją. W swojej „Podróży Hafeza”, opublikowanej w 1791 roku, Jan Potocki zaatakował nie tylko tych, którzy zniweczyli plany związania państwa z Potrójnym Przymierzem, ale również same Prusy i pruskiego władcę. Pisarz najwyraźniej zdał sobie sprawę, że pokładał nadzieję w niewłaściwej osobie. Chyba przestał też wierzyć w lepszą przyszłość Rzeczpospolitej.

Wkrótce po podpisaniu pokoju w Jassach (9 stycznia 1792 roku), który zakończył prawie pięcioletnią zwycięską wojnę z Turcją, caryca Katarzyna II dyskretnie powiadomiła władców Austrii i Prus, że zamierza skierować swoje zaprawione w bojach oddziały, w sile niemal stu tysięcy żołnierzy, w stronę krnąbrnej Polski. Zaproponowała współpracę na wielu polach. Trzy państwa powoli wchodziły w rolę policjantów Europy. Ponieważ zamierzano wspólnie wystąpić zbrojnie przeciw francuskiej rewolucji i powołanej do życia republice,  uznano zgodnie, że wydatki związane z planowaną interwencją trzeba będzie czymś zrekompensować. Padło na bezbronną Rzeczpospolitą.

Kiedy Rosjanie, na zaproszenie targowiczan, w maju 1792 roku przekroczyli granice Rzeczpospolitej, Fryderyk Wilhelm II nie zamierzał przyjść jej z pomocą. Obłudnie tłumaczył, że wydarzenia z 3 maja 1791 roku, jego zdaniem równoznaczne z powołaniem nowego rządu w Polsce, unieważniły wcześniejsze ustalenia. Opowiedział się po stronie Rosji, bo wiedział, że uzyska to, czego od Rzeczpospolitej „po dobroci” nie dostał. Wojska pruskie bez większych przeszkód zajęły nie tylko Gdańsk i Toruń, również całą Wielkopolskę. Dokonał się drugi rozbiór Polski, tym razem bez udziału Austrii.

***

Jan Potocki na zawsze przestał być „praktykującym” patriotą. Jeszcze pod koniec 1790 roku zrzekł się mandatu posła i wyjechał do Paryża. W trakcie tej podróży dotarł do Hiszpanii i Maroka. W 1804 roku wstąpił do służby w rosyjskim ministerstwie spraw zagranicznych jako tajny radca. Przebywając w Petersburgu zawarł bliską znajomość z dawnym lekarzem dworu wiedeńskiego, osiadłym w Rosji Jeanem-Pierrem Frankiem, który sprawował opiekę medyczną nad carem Aleksandrem I Pawłowiczem. Frank z entuzjazmem odniósł się do przedstawionych mu fragmentów „Rękopisu znalezionego w Saragossie”. Utalentowany językowo doktor przełożył pierwszą część powieści na język niemiecki, miała się ona ukazać w Lipsku na przełomie 1809 i 1810 roku pod tytułem: „Abenteuer in der Sierra Morena. Aus den Papieren des Grafen von...”. Jak dotąd nie udało się znaleźć choćby jednego egzemplarza z tego wydania.

Osoby, które znały Potockiego, pozostawiły o nim relacje w rezultacie zagadkowe. Jego postać jawi się w nich jako pełna przeciwieństw. Nie miał chyba głowy do interesów i tracił ją wyraźnie, gdy wchodził w świat polityki.  Jeśli kierował się dobrymi intencjami, to jednak ulegał wpływom innych bardziej niż miałby ochotę to przyznać. Nie sprawdził się – choć bez własnej winy – jako naukowiec. Jego prace, z różnych przyczyn, wkrótce po napisaniu zestarzały się i obecnie przechowywane są w bibliotekach raczej jako świadectwo tego, czym się zajmowano – prowadząc badania historyczne pod koniec XVIII wieku i na początku XIX – niż źródło rzeczywistej wiedzy.

Największym jego dokonaniem okazało się to, co on sam traktował marginalnie – literatura, którą dziś określa się mianem popularnej. Przy okazji – jak to się mówi „na kolanie” – stworzył dwa dzieła niezwykłe: „Rękopis znaleziony w Saragossie” i niewiarygodne, napisane w stylu komedii dell'arte „Recueil des Parades” („Parady”). Te ostatnie są dostępne w arcyzabawnej, genialnej interpretacji Piotra Fronczewskiego.

Na temat śmierci Jan Potockiego krążyły i krążą absurdalne opowieści. Pamiętam, jak oprowadzający po pałacowych wnętrzach w Łańcucie przewodnik opowiadał, że pisarz przez kilka kolejnych dni odpiłowywał fragment srebrnej szkatuły w kształcie kulki, aby użyć go – po uprzednim poświęceniu – jako naboju do pistoletu, którym popełnił samobójstwo.

Dzisiaj wiadomo, że autor „Rękopisu” przez lata cierpiał na cyklofrenię, chorobę „afektywną dwubiegunową”, niezwykle groźną i podstępną. Doświadczał dzięki niej niebywałych uniesień, ale gdy mijały, zdarzało mu się wpadać w otchłań depresji. Hrabia Jan Nepomucen Potocki strzelił sobie w głowę w przeddzień Wigilii 1815 roku.

 

Waldemar Borzestowski

 

Wykorzystano m.in.:

Aleksander Brückner, „Jana hr. Potockiego prace i zasługi naukowe”, Warszawa 1911;

Władysław Kotwicz, „Jan hr. Potocki i jego podróż do Chin”, Wilno 1935;

Jerzy Łojek, „Potomkowie Szczęsnego. Dzieje fortuny Potockich z Tulczyna”, Lublin 1980;

Jerzy Łojek, „Strusie króla Stasia. Szkice o ludziach i sprawach dawnej Warszawy”, Warszawa 1961;

François Rosset, Dominique Triaire, „Jan Potocki”, PWN, Warszawa 2011;

„Trzymajmy się morza. Problemy morza w opinii Rzeczpospolitej XVIII wieku”, wybór i objaśnienia Edmund Kotarski, 1985.

 

Pierwodruk: „30 Dni” 3-4/2012