Wśród setek zdjęć zebranych do albumu „Był sobie Gdańsk” znalazło się i to: grupa gapiów przygląda się ruinom spichrzów, z gruzu, połamanych i nadpalonych belek unosi się dym niedawnego pożaru. Na jednym ze zniszczonych budynków można jeszcze odczytać napis, nazwisko właściciela firmy – W. Jedwab. Zdjęcie to nie znalazło się w albumie. Nie pasowało do wizji Gdańska tętniącego życiem, pięknego, bogatego. To zdjęcie tymczasem pełne jest smutku, grozy i nieszczęścia. Warto jednak przypomnieć wydarzenie, które uważny fotograf zarejestrował.
„12 marca 1930 roku byłem wraz z wieloma mieszkańcami miasta świadkiem pożaru. Palił się przez blisko trzy dni ogromnym płomieniem spichrz »Deo Gloria«, a straż pożarna gasiła pożar zarówno od ulic, jak i z monitorów rzecznych. W czasie tych wielogodzinnych akcji jeden ze strażaków poniósł śmierć pod gruzami walącej się ściany. Jego pogrzeb stał się wielką manifestacją gdańskiego społeczeństwa. Po mieście latały wtedy unoszone wiatrem zwęglone ziarenka zboża, a ogień tlił się jeszcze przez długie dni. Spichrz ten niebawem odbudowano i właśnie ten solidny ceglany budynek ocalał jako jedyny spośród wielu innych spichrzy, które w czasie działań wojennych 1945 roku uległy na tej części wyspy zupełnemu zniszczeniu” – tak zapisał to wydarzenie Brunon Zwarra w swoich „Wspomnieniach gdańskiego bówki”. I trudno się dziwić, że to tragiczne zdarzenie znalazło się w pamiętniku, bowiem pożar na Wyspie Spichrzów przy Hopfengasse 10/11 (dziś ulica Chmielna) był jednym z największych wydarzeń roku 1930 w Gdańsku.
Pożar
Ogień wybuchł najprawdopodobniej około północy. Stróż sąsiedniego spichrza zauważył płomienie o godzinie 2. w nocy. Nie zawiadomił jednak policji, co stało się później powodem jego aresztowania. Straż pożarną zaalarmowano dopiero o godzinie 6.40. Już dziesięć minut później z Wisłoujścia przybyły dwa statki ratownicze „Anna” i „Erna” i jako pierwsze rozpoczęły akcję ratunkową. Wyróżnili się w niej szczególnie dowódca „Anny”, Malecki i maszynista Groning. W momencie przybycia straży pożarnej płomieniami ogarnięte już były wszystkie piętra spichrzów. Około godziny 7. w akcji uczestniczyło już osiem statków pożarniczych (oprócz „Anny” i „Erny”, również „Phönix”, „Troyl”, ,Weichselmünde”, „Neufahrwasser”, „James de Reynier” i jeden kuter portowy) oraz wiele jednostek straży pożarnej z całego Gdańska. „Z dwunastu wężów zaczęto gasić ogień. Płomienie wzbijały się w niebiosa, co, oczywiście, przedstawiało piękne widowisko. Toteż tysiącami zaczęła się gromadzić ludność, szczególnie na Długim Moście” – tak opisywała zdarzenie „Gazeta Gdańska” z 14 marca.
Płomienie, które pochłonęły już wszystkie kondygnacje budynków były niezwykle trudne do stłumienia, ponieważ wciąż tliły się, mimo zalania ich wodą, tysiące ton zboża. Około godziny 7.30 zwaliła się na pomost od strony Motławy górna część szczytu jednego ze spichrzów, grzebiąc pod gruzami starszego strażaka Gustawa Szynkowskiego. „Na widok ten wydarł się straszny krzyk zgrozy z tysiąca piersi widzów” – to również „Gazeta Gdańska”. Przez blisko pięć godzin zwłoki strażaka spoczywały pod zwałami gruzu, belek i tlącego się zboża. Kiedy w końcu wydobyto je z rumowiska, okazało się, że Szynkowski zginął na miejscu. Jeszcze tego samego dnia „na znak żałoby na głównych remizach w mieście opuszczono flagi do połowy masztu”.
Już od samego rana na miejsce tragedii zjeżdżali wysocy urzędnicy gdańskich władz z prezydentem Senatu Heinrichem Sahmem, szefem Policji Wolnego Miasta Frobossem i komendantem policji kryminalnej Muhlem. Cały też czas z drugiego brzegu Motławy akcji ratowniczej przyglądały się tłumy gdańszczan.
Stróż z Kalisza
Już w pierwszych minutach akcji na Wyspie Spichrzów do pracy przystąpiła specjalna grupa policji kryminalnej pod kierunkiem radcy kryminalnego von Pokrzywickiego. Ustaliła ona, że cześć winy za tragedię ponosi Adam Szydłowski, stróż sąsiedniego spichrza firmy Dawid Raikowski. Niesumiennego stróża zatrzymała policja. „Podczas badania ujętego okazało się, że stróż ten szwankuje nieco na umyśle, ponieważ zeznał, że co prawda spostrzegł o godz. 2-ej w nocy wydobywające się ze spichrza »Deo Gloria« kłęby dymu, jednakże był zdania, że ze spichrzem tym nie miał nic do czynienia, wobec czego nie zaalarmował też straży pożarnej”, donosiła „Gazeta Gdańska”. Inne, niemieckojęzyczne gazety gdańskie podkreślały polskie pochodzenie „szwankującego na umyśle”. Szczególnie wtedy, gdy – zwolniony po kilku dniach z aresztu – natychmiast wyjechał do rodzinnego Kalisza.
Mimo bardzo intensywnych prac policji kryminalnej nie udało się ustalić przyczyn pożaru. Straty wyceniano różnie. Wartość samego zboża, wyceniono na pół miliona, a nawet 750 tysięcy guldenów. W obu spichrzach zgromadzono bowiem wówczas od l250 ton zboża (jak podawała „Gazeta Gdańska”) do 3 tys. ton („Danziger Neuste Nachrichten”), a nawet 5 tysięcy ton zdaniem „Danziger Volksstimme”. Niezależnie od prawdziwych wielkości, straty były olbrzymie. Dotknęły one jednak głównie właściciela spichrzów, bowiem „jak się dowiadujemy, nie ponosi Firma Dawidson, Friedman i Nelbert żadnych szkód, ponieważ zmagazynowane w spichrzach Deo Gloria zboże było ubezpieczone w zagranicznych towarzystwach ubezpieczeniowych, koncesjonowanych w Gdańsku” – o czym informowała „Gazeta Gdańska” z 16 marca.
Wydaje się jednak, że straty – wymierne w guldenach – ponieśli wszyscy mieszkańcy Wolnego Miasta Gdańska, które ciągle jeszcze czerpało główne swoje dochody z międzynarodowego handlu zbożem. Oto bowiem po 12 marca 1930 roku ceny czterech zbóż na Gdańskiej Giełdzie Zbożowej zaczęły stale rosnąć. Owies np. kosztował 12 marca („za 100 kg franco wagon Gdańsk”) 10 guldenów, 21 marca już 11, żyto zdrożało w tym czasie o blisko dwa guldeny, a jęczmień pastewny o 1,5 guldena. Te skoki cen musiały mieć zapewne wpływ na podniesienie innych kosztów w handlu zbożem, a także handlu w ogóle.
Bohaterski strażak
Gustaw Szynkowski, strażak, który zginął pod gruzami spichrzów „Deo” i „Gloria”, miał pięćdziesiąt jeden lat, w gdańskiej straży pożarnej służył dwadzieścia trzy lata. Jego śmierć dotknęła bardzo boleśnie wszystkich mieszkańców miasta.
Ciało bohaterskiego strażaka złożono w głównej remizie strażackiej przy Hundegasse (Ogarna). 18 marca 1930 roku odbyła się tam uroczystość żałobna, na którą przybyły tłumy gdańszczan oraz przedstawiciele najwyższych władz Wolnego Miasta. Mszę świętą odprawił proboszcz kościoła Św. Trójcy ks. Rode. „Na ulicy Reitbahn oraz na ulicach przez które przechodzić miał kondukt, zebrały się tysięczne tłumy ludności”, donosiła „Gazeta Gdańska”, a „Danziger Volksstimme” przyniósł dokładny opis uroczystości. Z remizy przy Hundegasse ruszył, okryty kirem wóz strażacki zaprzężony w czwórkę koni ubranych w specjalne żałobne kapy. Na wozie umieszczono trumnę z wieńcami od Senatu Wolnego Miasta Gdańska i gdańskiej straży pożarnej. Wóz otaczali gdańscy strażacy w paradnych mundurach, a konduktowi towarzyszyła orkiestra policji miejskiej. Wóz ruszył wśród tłumu gdańszczan na cmentarz Św. Trójcy.
W tym czasie koledzy Szynkowskiego ciągle walczyli z pożarem. Bowiem „mimo energicznej akcji gdańskiej straży pożarnej nie udało się srożącego się w spichrzach Deo Gloria żywiołu ugasić. Dzielni strażacy pracują na zmiany dniem i nocą. (...) Przy każdym silniejszym podmuchu wiatru lub zapadaniu się murów, płomienie wybuchają na różnych miejscach, a dym podnosi się z ruin”. Dlatego też postanowiono, że na Wyspie Spichrzów dyżurować będzie stale oddział straży.
Mimo rozpoczęcia wyburzania murów spichrzów zwały belek i tony zboża paliły się przez kilka dni. Jeszcze 25 marca „na spichrzu Deo Gloria załamało się kilka belek, skutkiem czego spostrzeżono, że ogień jeszcze się pali. Przez usunięcie się belek tych wybuchł płomień na nowo. (...) Widowisko to ściągnęło oczywiście natychmiast wielki tłum ciekawych”, donosiła „Gazeta Gdańska”. Dopiero w kwietniu udało się całkowicie ugasić tlące się ruiny. Wtedy też zaczęło się systematyczne wyburzanie resztek murów, by zrobić miejsce pod budowę nowych spichrzów.
Miejsce przeklęte
To był bardzo pechowy i tragiczny punkt Wyspy Spichrzów. Dokładnie w tym samym miejscu, we wtorek 13 grudnia 1892 roku wybuchł niezwykle groźny pożar, który pochłonął pięć istnień ludzkich. Ogień pojawił się w spichrzach Soli, Deo i Gloria niedługo po północy od strony Motławy, straż pożarna została zaalarmowana o godz. 0.38 i natychmiast przystąpiła do akcji. Pod płonące spichrze podpłynęły trzy statki strażackie z sikawkami, a od strony lądu włączono pięć pomp i trzy hydranty z 14 wężami. Do pomocy strażakom odkomenderowano 120 ludzi ze stacjonującego w Gdańsku 128. Regimentu Piechoty z Królewca.
Niestety, już pierwszego dnia zginęli w trakcie pełnienia swoich obowiązków trzej bohaterscy strażacy: Beimelt, Lietzow i Paschke. Czwarty strażak, Ziemowski (lub Zymowski) zaginął; dopiero kilka dni później okazało się, że i on zginął pod gruzami zniszczonych spichrzów. Trzej ludzie znaleźli się w Miejskim Szpitalu: strażacy Totzler i Zilis oraz jeden z szefów gdańskiej straży, dowódca akcji na Wyspie Spichrzów, który jako pierwszy przybył na miejsce, Karl Treptow. Niestety, i on stał się ofiarą żywiołu, zmarł w wyniku odniesionych ran. Pogrzeb bohaterskich strażaków 17 grudnia 1892 roku stał się okazją do wielkiej manifestacji mieszkańców Gdańska. W kościele św. Barbary i wokół niego zgromadziły się w trakcie nabożeństwa żałobnego nieprzebrane tłumy gdańszczan, chór Teatru Miejskiego odśpiewał pieśni pogrzebowe, a archidiakon Bertling przypomniał zasługi poległych strażaków. W nabożeństwie, a później w pogrzebie wzięli udział przedstawiciele magistratu z burmistrzami Baumbachem i Hegemannem, delegacje strażaków, rajcy miejscy i wielkie tłumy wdzięcznych mieszkańców.
Właściciele trzech spichrzów (Mielenz i Frantzius) ponieśli dość duże straty w wyniku pożaru. Samo zgromadzone w spichrzach zboże wyceniono na około 750 tys. marek, po doliczeniu opłat celnych, którymi było obłożone zboże oraz wartości budynków i maszyn straty były rzeczywiście znaczne. Jednak nie tak wielkie, jak podczas poprzedniego wielkiego pożaru na Wyspie Spichrzów w nocy z 27 na 28 kwietnia 1849 roku, kiedy zniszczeniu uległo kilkanaście spichrzów w drugiej części wyspy. Podczas tego pożaru płomienie dosięgły również Zielonego Mostu, co stanowiło – jak pisała „Danziger Allgemeine Zeitung” – „przerażająco piękny widok”.
Ironia historii
Spichlerze Deo i Gloria odbudowano po pożarze w 1892 roku, już w trzy lata później. Również po następnym w 1930 roku oba spichrze szybko postawiono na nowo. Następny wielki ogień, wzniecony na Wyspie Spichrzów i w całym Gdańsku przez wojska sowieckie w 1945 roku, strawił wszystkie spichrze na wyspie. Wszystkie oprócz jednego, tego, który stanął przed laty na przeklętym miejscu Soli Deo Gloria.
Mieczysław Abramowicz
Pierwodruk: Kwartalnik „Był sobie Gdańsk” 1/1997