![]() |
Bunim był synem znanego rabina Cwi Hirsza z Wodzisławia, ale nie zamierzał pójść w ślady ojca. Zanim odnalazł swoje prawdziwe powołanie, zdobył całkiem świeckie wykształcenie. Źródła podają, że studiował w Nagymarton i Nikolsburgu (Mikulovo). Podobno zyskał szanowany tytuł magistra pharmaciae. Jednak już wtedy interesował się chasydyzmem. Po powrocie ze studiów przyłączył się na krótki czas do zwolenników Magida z Kozienic, a potem Mojżesza Lejba z Sasowa. Około 1795 roku otworzył aptekę we Lwowie i kontynuował studia talmudyczne u Dawida z Lelowa. Sprzedając leki na dolegliwości cielesne, zapewne nie przeczuwał, że kiedyś będzie leczył ludzkie dusze.
Zawód aptekarza, choć szlachetny, nie dawał satysfakcji młodemu człowiekowi, który pragnął podróżować, poznawać nowe miejsca, a być może także szybciej dojść do majątku. Za radą krewnych został kupcem drzewnym. Przy okazji wędrował od cadyka do cadyka w poszukiwaniu mądrości. Ciągnęło go też mocno nad Morze Bałtyckie i dopiero kolejny nauczyciel, słynny Jasnowidz z Lublina, Jakub Izaak Horowic (1745-1815) wyjaśnił mu, że wcieliła się w niego dusza kupca Zebulona, jednego z dwunastu synów Jakuba, o którym napisano w Piśmie: „Zebulon zamieszka w porcie morskim”. To wyjaśniało wszystko. Kiedy po raz kolejny pojawił się w swoim śmiesznym „niemieckim” stroju na dworze Jasnowidza z Lublina, poznał jego ucznia, Świętego Żyda Jakuba Izaaka ben Aszera (1766-1814), późniejszego cadyka z Przysuchy. Został jego uczniem i przyjacielem.
Młody kupiec drzewny starał się jak mógł rozwijać duchowo, pamiętał o przestrzeganiu przykazań i modlitwach, lecz zajmując się handlem musiał uczestniczyć w światowym życiu, stykać z grzechem i narażać bezustannie na liczne pokusy. Bunim długo zwlekał z porzuceniem kupieckiego fachu na rzecz studiowania Tory, co jak powszechnie wiadomo, powinno być najważniejsze dla każdego mężczyzny. Był pracowity, towarzyszyło mu powodzenie w interesach i niebawem stał się znanym hurtownikiem. Dużo podróżował. Często bywał w Warszawie i Lipsku, ale szczególnie, może ze względu na powinowactwo z Zebulonem, upodobał sobie nadmorski „Dancyk”. Zatrzymywał się tu zapewne w jednym z licznych żydowskich zajazdów prowadzonych na przedmieściach, które oferowały przyjezdnym godziwe spanie, a przede wszystkim koszerną kuchnię. W Gdańsku, jako kupiec drzewny, używał swojsko brzmiącego nazwiska Bonhard (tak podpisywał się również znacznie później w polskojęzycznych listach – Symche Bonhard, Rabin z Przysuchy).
W jego oczach Gdańsk musiał uosabiać wszystko to, czym jest świat dla adepta chasydzkich nauk, czyli wielkie pomieszanie. A miasto, choć najlepsze lata miało już za sobą, mogło zachwycać przyjezdnych. I nadal robiło się tu przyzwoite interesy. Szczęśliwie, nawet w tak mało bezpiecznym dla bogobojnych miejscu, znajdowali się Żydzi, wśród których można było znaleźć schronienie. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że przybysz z głębi kraju szukał dogodnego lokum w obrębie gminy zwanej Mattenbudengemeide. I mógł czuć się swojsko. Na ulicach spotykało się postacie, które barwnie opisała w swoich wspomnieniach Joanna Schopenhauer: „Połowa bogatych kupców z Warszawy, Krakowa, Poznania i innych znacznych polskich miast prowadziło sprawy handlowe z Gdańskiem. W swych okazałych, narodowych strojach przybywali rośli mężczyźni o czarnych, błyszczących oczach i prawdziwie wschodnich rysach (...). Doskonale utrzymana, szeroko na piersi spływająca broda, nieraz śnieżnobiała, wysoka, ciemna sobolowa czapka, czarny, długi chałat w malownicze fałdy podsuwały mi narzucające się podobieństwo do najlepszych w sztuce obrazów proroków i apostołów”. Z żydowskiego zakątka przy ulicy Szopy było blisko do centrum miasta, gdzie załatwiało się „interesa”.
***
Uczniowie Symche Bunima, już po jego śmierci zebrali nauki mistrza w tomie „Kol Simcha”, który wydano ich staraniem w 1859 roku. Jednak prócz nauk, krążyły po świecie liczne opowieści o życiu świątobliwego. Kilka opowieści wiąże się z okresem jego kupieckiej kariery i pobytami w Gdańsku, a dwie z teatrem miejskim, który w 1801 roku stanął przy Targu Drzewnym. W środowiskach ortodoksyjnych Żydów pójście do teatru stanowiło i nadal stanowi wielki grzech. Uważano, że oglądanie przedstawień zatruwa ducha. Pokusa przestąpienia progów nowego teatru musiała być jednak bardzo duża, skoro uległ jej Bunim.
![]() |
Nie wiadomo, na jakie atrakcje liczył kupiec drzewny z Przysuchy. Kiedy zgasło światło i kurtyna poszła w górę, targnęło nim złe przeczucie. Grana była właśnie – o zgrozo – jakaś komedia. Im dłużej trwał spektakl, tym mocniejsze ogarniało go przerażenie. Nie potrafił wyjść, a jednocześnie czuł, jak grzech sączy się do jego mózgu. Bunim wiedział, że koniecznie musi się ratować, w przeciwnym wypadku straci ten i przyszły świat. Pomyślał, że jedyną nadzieją dla zbłąkanej duszy jest Bóg. Nie namyślając się wiele, usiadł na podłodze w ciemnym kącie i zaczął cicho śpiewać psalmy. Cicho, ale nie bezgłośnie. Jego dziwne zachowanie wzbudziło zrozumiałą konsternację na widowni i wśród aktorów. Czy przerwano przedstawienie, czy wyrzucono go na bruk Targu Węglowego, o tym nikt nie wspomina.
Jiri Langer, piewca świata chasydów uważał, że wybierającemu się do teatru Bunimowi przyświecały na wskroś szlachetne intencje, nie zaś grzeszna ciekawość. Pisze: „Poszedł (do teatru) z przyczyny o wiele poważniejszej – i nawet sam wystąpił, sam osobiście, jako śpiewak. Nie na scenie, tylko na widowni. Siedział na podłodze w najciemniejszym kątku i bardzo cichutko zawodził Psalmy Dawida. Nie interesowało go, co się dzieje na scenie. Za nic na świecie w ogóle nie poszedłby do teatru, gdyby nie leżało mu na sercu ratowanie jakiejś (znajdującej się w pobliżu) zbłąkanej duszy”. Jak było w istocie, trudno dociec. Jedno jest pewne: to doświadczenie teatralne było dla rebe Bunima niezwykle znaczące, skoro wracał do niego często w swoim nauczaniu. Ta przygoda pozwalała mu z większą pokorą spoglądać na postępki bliźnich. Gdy po latach jego uczniowie biadali nad demoralizacją młodzieży, przerwał im wyraźnie zdenerwowany: „Sza! Nie znacie mocy sideł współczesnego świata. Jak stoi w Talrnudzie: »Nie sądź bliźniego, dopóki nie staniesz na jego miejscu!«. Nigdy nie byliście w położeniu dzisiejszej młodzieży. Nigdy nie byliście w teatrze. Ja byłem i nie potępiam”.
Wizyty w gdańskim teatrze, jak się zdaje, stanowiły żelazny punkt programu podczas „wypadów” żydowskich kupców i faktorów nad morze, skoro kolejna opowieść także jest z nim związana. Jakiś czas później, Symche w gronie towarzyszy znów pojawił się w mieście nad Motławą, a ci namawiali go usilnie (być może stroili sobie żarty z „pobożnisia”), aby wybrał się z nimi na przedstawienie. Na próżno. Pomny wcześniejszych, straszliwych doświadczeń, zdecydowanie odmówił. Był już wtedy zupełnie innym człowiekiem i, choć nadal zajmował się handlem i był narażony na szereg światowych pokus, wiedział już, gdzie jest jego miejsce. Należał do gorących zwolenników chasydyzmu, odwiedzał wielu cadyków. Jego religijne przebudzenie było powodem drwin i docinków ze strony kolegów po fachu. Opowiadali o tym chasydzi, a za nimi Martin Buber: „Kiedy rabbi Bunim handlował jeszcze drzewem, pytali go w Gdańsku niektórzy kupcy, dlaczego, będąc człowiekiem tak obeznanym z dziełami duchownymi, jeździ do cadyków; co też takiego mogą mu oni powiedzieć, czego by sam nie dowiedział się ze swoich książek? Odpowiedział im, ale go nie zrozumieli. Wieczorem daremnie go namawiali, żeby poszedł z nimi na przedstawienie. Kiedy wrócili, powiedzieli mu, że oglądali mnóstwo niezwykłych rzeczy. »O rzeczach niezwykłych – odparł – to i ja wiem, czytałem przecież afisz«. »Z afisza – rzekli – nie możesz nic wiedzieć o tym, co oglądaliśmy na własne oczy«. »Tak samo właśnie – powiedział rabbi Bunim – ma się rzecz z książkami i cadykami«”.
***
Ostatnia z gdańskiego cyklu i najbardziej tajemnicza opowieść zdaje się sugerować, że Simche przybył do Gdańska w pobliżu Dnia Pojednania, największego święta żydowskiego kalendarza, kończącego okres dziesięciu dni pokuty. Przypada ono na dzień 10 Tiszre (przełom września i października). Wizja, jakiej wówczas doznał przyszły cadyk, ma związek z tym niezwykłym świętem. Bardzo ściśle można też określić miejsce zdarzenia. Były to miejskie ogrody zwane Błędnikiem, zlokalizowane w okolicach dzisiejszego mostu Błędnik, które powstały w 1708 roku na bagnistym placu, będącym także wysypiskiem śmieci. Nazwę swoją zawdzięczały skomplikowanemu układowi ścieżek, w których można się było zagubić. Przy kasztanowych alejach stały ławki, całość zaś otaczała drewniana barierka. Gdańszczanie chętnie przychodzili tu spacerować. W1807 roku, podczas wojen napoleońskich, park całkowicie zniszczono, aby mógł w tym miejscu powstać plac defilad.
Tajemnicze zdarzenie, o którym mowa, zostało zapisane w „Opowieściach chasydów” przez Martina Bubera: „Rabbi Bunim, będąc w Gdańsku, wybrał się pewnego wieczora do ogrodu miejskiego. Lśniło tam mnóstwo świateł, a młodzieńcy i panny wesoło spacerowali w jasnych strojach. »To są świece Dnia Pojednania – rzekł do siebie – a to są śmiertelne koszule tych, co się modlą«”.
Na cmentarzu na Chełmie, najstarszej i największej nekropolii żydowskiej w Gdańsku, założonej w drugiej połowie XVI wieku, znajduje się macewa, pod którą pochowano kantora Mosze ben Mordechaja, zmarłego w 1821 roku. Fragment inskrypcji głosi: „Ukochaniem jego duszy była poezja, pieśń i modlitwa, którą wymawiał swoim gardłem, wielbił i sławił w śpiewie. Swoją mową Boga wynosił ponad wszystko. Rabbi Mosze, syn zmarłego rabbiego Mordechaja błogosławionej pamięci. Jego dusza uniosła się w Niebiosa w dniu 17 miesiąca air”.
![]() |
Jeżeli Symche Bunim któregoś roku w istocie przebywał w Gdańsku w czasie świątecznym związanym z Dniem Pojednania, mógł usłyszeć głos tego właśnie kantora śpiewającego w synagodze uroczyste, wspaniałe Koi Nidrej, modlitwę, w której wierni proszą Boga o rozgrzeszenie. Być może, poruszony jego śpiewem, doznał później w ogrodzie miejskim objawienia. Według kabalistów, właściwą dla niego porę aniołowie przygotowują latami. Ogród miejski w Gdańsku okazałby się więc miejscem równie ważnym w rozwoju duchowym przyszłego cadyka, co nowy teatr przy Targu Węglowym. Jasne stroje spacerujących wśród alei par przypominały mu świąteczne, białe stroje, które Żydzi zakładali tylko z okazji Dnia Pojednania. Były one symbolem czystości, a jednocześnie stanowiły śmiertelne odzienie, w jakim składano umarłych do ziemi.
***
Podczas wojen napoleońskich pastwą płomieni padły przedmiejskie dzielnice Gdańska. W 1807 roku spłonęły domostwa żydowskie Winnicy, w 1813 roku Wrzeszcz i Stare Szkoty. Rebe Bunim nie był już wtedy hurtownikiem drzewnym i w ogóle porzucił wszelkie ziemskie interesy. Po śmierci Jakuba Izaaka ben Aszera, Świętego Żyda, którego był ukochanym uczniem, w 1814 roku został wyznaczony na jego duchowego następcę, odziedziczył dwór i królestwo chasydów z Przysuchy. Niechętny cudotwórstwu i ekstatycznym zachowaniom, był Bunim jednym z twórców nowego nurtu w chasydyzmie, który największą wagę przykładał do studiowania Tory połączonego z modlitwą. Po jego śmierci (3 września 1827) chasydzi z Przysuchy podzielili się. Część uznała zwierzchnictwo jego syna, Abrahama Mojżesza, większość jednak podporządkowała się nieszczęsnemu Menachemowi Mendlowi z Kocka, który ostatnie dwadzieścia lat swojego życia spędził w zamknięciu, izolując się od świata. Ale to już zupełnie inna historia…
Waldemar Borzestowski
Pierwodruk: „30 Dni” 1/2002