PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Krzyżowiec nad Motławą

Krzyżowiec nad Motławą
Henryk IV Lancaster żył w latach 1367-1413. Królem Anglii został w 1399 roku. Jego postać pojawia się w dwóch dramatach Szekspira. Jest bodaj jedynym bohaterem szekspirowskim, który gościł w Gdańsku. Przebywał tu dwukrotnie.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Był z nimi Rycerz, szlachetny i prawy

Który od pierwszej w młodości wyprawy

Rycerskie cnoty umiłował kornie;

Wierność, cześć, hojność, obyczaje dworne.

Panu swojemu wielce byt usłużny,

Na bój z nim jeżdżąc do krajów przeróżnych,

Tak w chrześcijaństwie, jak pogańskie strony,

Wszędy do czynów chwalebnych sławiony.

Był w Aleksandrii, gdy ją zdobywano;

Na pierwszym miejscu zwykle go sadzano

Pośród rycerzy wszystkich nacyj w Prusiech,

Bo rzadko walczył na Litwie i Rusi

(Równy mu stanem rycerz chrześcijański)

„Opowieści kanterberyjskie”

w przekładzie H. Pręczkowskiej

 

Henryk IV, fragment nagrobka w katedrze w Canterbury
Henryk IV, fragment nagrobka w katedrze w Canterbury
Fot. Internet

 

Dramat historyczny w dwóch częściach wierszem i prozą, zatytułowany „Henryk IV”, Szekspir napisał w latach 1597-1598. W dramacie „Ryszard II” z roku 1597 przyszły król występuje jako książę Henryk Bolingbroke.

Kiedy Geoffrey Chaucer w prologu „Opowieści kanterberyjskich” opisywał postać doskonałego rycerza-krzyżowca, w Anglii wielką wojenną sławą cieszył się Henry Bolingbroke, hrabia Derby. Z liczną grupą szlachetnie urodzonych uczestniczył w organizowanych przez Zakon Krzyżacki wyprawach w głąb Litwy. Ekspedycje te, nazywane rejzami, reklamowane były w Europie niczym polowania z nagonką na grubego zwierza. Zgłaszających się było wielu. Walka z poganami uchodziła za święty obowiązek każdego chrześcijanina. Uzbrojeni po zęby bogobojni rycerze z zapałem podążali ku odległej krainie nieprzebytych lasów i zamarzniętych bagnisk, aby w „imię Boże” palić i mordować.

Na Wyspach Brytyjskich niewiele wiedziano o tej stronie świata. Jej obraz kształtowała wówczas krzyżacka propaganda oraz powracający z litewskich rajz angielscy młodzieńcy, dla których Gdańsk leżał gdzieś... w Holandii. Ich nadzwyczaj bałamutne opowieści były natchnieniem dla ówczesnych pisarzy – Johna Gowera oraz Guillaume de Machault, którzy przedstawiali Prusy wraz z przyległościami jako rodzaj poligonu, gdzie każdy szanujący się rycerz powinien odbyć „praktykę zawodową”, pomocną, by robić karierę na europejskich dworach. Mieszkańców Litwy, Żmudzi, a także Polski określano mianem Saracenów, pół-barbarzyńców, jawnych lub ukrytych wrogów chrześcijaństwa.

Dwudziestotrzyletni hrabia Derby, który w sierpniu 1390 roku po raz pierwszy przybył do Gdańska, aby „spełnić swój chwalebny obowiązek obrony Krzyża Świętego”, to przyszły król Henryk IV z dynastii Lancasterów, bodaj jedyny bohater szekspirowski, który przebywał w naszym mieście. Dzięki skrupulatności jego dworzan możemy dość dokładnie przyjrzeć się „gdańskim” przygodom młodego krzyżowca.

 

Nie tylko cisowe drewno

Przez wiele lat państwo Zakonu Krzyżackiego było jedynym na wschodzie Europy, z którym Anglia utrzymywała jakiekolwiek bliższe stosunki polityczne. Na Pomorze przybywali nie tylko rycerze, biorący udział w wyprawach przeciw „Saracenom”, ale również liczni kupcy, szczególnie od połowy XIV stulecia. Wielcy mistrzowie obdarowywali angielskich królów słynnymi na całą Europę ptakami łownymi, które nazywano „sławą ziem pruskich”.

Z Gdańska sprowadzano do Anglii surowiec – dziś można by rzec priorytetowy – a mianowicie cisowe drewno, które było niezbędne do wytwarzania doskonałych łuków dla angielskiej piechoty, prowadzącej stuletnie zmagania na kontynencie. Lista poszukiwanych towarów była zresztą dłuższa: drewno, zboże, żelazo, mięso, dziegieć, len, skóry, futra, wosk, popiół, smoła, a nawet piwo. Niezwykłą popularnością na Wyspach cieszyło się gdańskie obuwie. W tym też czasie do języka angielskiego weszło na trwałe słowo „spruce”, oznaczające świerkowe drzewka, sprowadzane najczęściej, jak wskazywała sama nazwa, z „Prussi”, w średniowieczu zapisywanej jako „Sprucia”. Gdańscy kupcy dostarczali swoje towary głównie do ośrodków wschodniej Anglii, z Londynem i Hull na czele, a w stolicy korzystali z kantoru Hanzy i przywilejów, jakimi cieszyli się przedstawiciele tego związku miast.

Kupcy z Albionu, aby z nimi konkurować, musieli wykazać się nie lada sprytem i przedsiębiorczością. Starali się to robić w sposób bardzo dyplomatyczny, wykorzystując wewnętrzne trudności Zakonu i rozdźwięki między poszczególnymi miastami Pomorza i północnych Niemiec. Na otwartą wojnę z potężnym kupieckim konsorcjum Anglia nie mogła sobie pozwolić, Hanza górowała nad nią potęgą morską i zasięgiem kontaktów handlowych.

Na pomorskim rynku Anglicy specjalizowali się w obrocie podstawowym bogactwem swojej ojczyzny – wełną i suknem, usiłowali sprzedać go jak najwięcej w państwie zakonnym. Większość transakcji załatwiana była w Gdańsku, tutaj z roku na rok osiedlało się coraz więcej wyspiarzy, a miejscowa angielska kolonia mogła liczyć nawet kilkadziesiąt osób. W1388 roku podpisano układ angielsko-krzyżacki, który regulował wzajemne stosunki handlowe. W tym samym roku do Malborka przybyło poselstwo zabiegające u wielkiego mistrza o zgodę na założenie w Gdańsku własnego kantoru, angielskiej kompanii handlowej, obejmującej swoim działaniem teren Prus, Skanii i Sundu. Pierwszym gubernatorem placówki został John Bebys. W 1390 roku król Ryszard II wydał przywilej dla angielskich kupców handlujących z Pomorzem i innymi ziemiami nadbałtyckimi.

 

Rycerze przybywają

Litwa, ostatni „bastionu pogaństwa” na północno-wschodnich krańcach Europy, od lat stanowiła jedyny powód, dla którego mogło wciąż istnieć i rozrastać się anachroniczne w późnośredniowiecznej Europie państwo zakonników – relikt epoki nieudanych krucjat do Palestyny. Obdarzeni prawami do wszystkich ziem zdobytych na „Saracenach z Prus”, Krzyżacy byli u szczytu swojej potęgi. W 1385 roku, w wyniku układu w Krewie Litwa przyjęła chrześcijaństwo i zagrożone zostały podstawy istnienie państwa zakonnego w Prusach. Coraz częściej przebąkiwano o potrzebie przerzucenia Krzyżaków w takie regiony, gdzie mogliby podjąć walkę ze wzrastającym w silę islamem.

Jednak były to głosy odosobnione. Zakon wciąż cieszył się znacznym autorytetem, posiadał wielkie wpływy na dworach panujących, potrafił też zręcznie manipulować opinią publiczną, przedstawiając Litwę jako kraj tylko z nazwy chrześcijański, a Polskę jako sprzymierzeńca pogan. Krzyżacka propaganda utrzymywała, że wyprawy przeciw domenie Jagiełły, wschodniego satrapy, pod którego rządami skupiły się wszelkie siły zła, to w dalszym ciągu religijne krucjaty. Walkę pod sztandarami krzyżackimi przedstawiano jako podstawowy obowiązek każdego rycerza, a udział w rajzach na Litwę był traktowany na równi z wyprawami do Ziemi Świętej czy Hiszpanii.

Przez cały XIV wiek na rozdzielającą posiadłości zakonne w Prusach i Inflantach Żmudź spadały jedna za drugą krzyżackie rajzy. Palono miasta i wioski, plądrowano nowo pobudowane kaplice, mordowano i uprowadzano ludność. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, kronikarze podawali, że w niektórych krucjatach brało udział 40 tysięcy krzyżowców. Wyprawy wyruszały zazwyczaj dwa razy do roku w porze świąt maryjnych – Matki Boskiej Oczyszczenia w lutym i Wniebowzięcia w połowie sierpnia. Trwały kilka lub kilkanaście dni, lecz zdarzały się także dłuższe, połączone ze zdobywaniem lub budową zamków: Uczestniczyli w nich panujący królowie i książęta, panowie z całej Europy, a Anglicy stanowili liczną grupę. Z Krzyżakami łączyła ich wspólna tradycja walk w Ziemi Świętej. Wyprawy te były na Wyspach tak popularne, że w języku angielskim przyjął się niemiecki wyraz „reise” na oznaczenie wojennych najazdów.

Dla przybyłych krzyżowców zakon organizował rozmaite atrakcje. W programie „wycieczki” było pasowanie na rycerza, tzw. ceremonia chrztu rycerskiego, udzielana niekiedy przez samego wielkiego mistrza. Obdarzany takim zaszczytem przybysz stawał się powinowatym zakonu, a dalekie Prusy jego ziemią pochrzestną. Najlepszych wojowników heroldowie zapraszali do stołu honorowego. Zaszczytem tym byli obdarzani także przedstawiciele panujących rodów; między innymi nasz Ludwik Węgierski i czeski król Jan Luksemburski. U stóp zburzonej twierdzy lub na jej zgliszczach rozstawiano dębowy mebel, przy którym zasiadało dwunastu paladynów, jak za czasów króla Artura. Rycerska biesiada trwała od rana do wieczora, podawano najlepsze potrawy i najprzedniejsze gatunki wina, zakonnicy obdarowywali swoich gości kosztownymi prezentami. Ten pomysł zrobił taką furorę w Europie, że zakonnicy w obawie przed zapożyczeniami, wystarali się u papieży i cesarzy o „prerogatywę i przywilej” wyłączności w organizowaniu podobnych uczt.

 

1390-1391, czyli hrabia Derby po raz pierwszy

Henryk Bolingbroke, hrabia Derby (młodszy) z rodu Lancasterów, był synem Jana z Gandawy (Johna z Gaunt) i potomkiem arystokratycznego rodu. Wyruszył do Prus, by – jak to zapisał kronikarz John Capgrave (1393-1464) – walczyć przeciw „wrogom krzyża Chrystusa” i pomścić jego „zniewagę”. Był to z pewnością główny, ale nie jedyny powód jego zamorskiej podróży. Wiadomo, że podczas rozmów z dygnitarzami zakonu miał wspierać interesy angielskich kupców i ich rodzin w Gdańsku. Obecność hrabiego i ofiarowany przez króla Ryszarda II przywilej dla nowej kompanii, miały wzmocnić pozycję miejscowej kolonii i jej gubernatora, a także pomóc w rozwijaniu kontaktów handlowych z Państwem Krzyżackim.

Przygotowania do wyprawy pochłonęły niemałą kwotę. Jan z Gandawy, w tym czasie najpotężniejsza osoba w królestwie, wyasygnował na ten cel 3 tysiące 500 funtów. Zebrano odpowiednich ludzi, którzy mieli stanowić przyboczną radę Henryka. Szambelanem mianowano sir Hugo Watertona, skarbnikiem – archidiakona Richarda Kingstona, Wiliam Lovely został nadwornym klerykiem. Nie zabrakło także grajków – kapelę hrabiego Derby tworzyło dwóch trębaczy, dwóch flecistów oraz muzyk, grający na orientalnych cymbałach, znanych z wypraw krzyżowych do Ziemi Świętej.

Oprócz niezbędnych zapasów na drogę, zakupiono również wiele cennych przedmiotów, które miały stanowić podarki dla przyjmujących Henryka wielmożów. Sam hrabia postanowił uzupełnić swoją rycerską, i nie tylko, garderobę. W rachunkach pojawiła się lśniąca zbroja oraz zbytkowna tkanina sprowadzona z Cypru, tzw. „drap d'or de Chypre”, czyli jedwabny materiał z wprowadzonymi nitkami ze złota, podszyty od spodu futrem. Wśród zakupów nie zabrakło koronek i szlachetnych kamieni, zwłaszcza turkusów, znalazł się też duży, przenośny zegar. Wierzchowce bojowe otrzymały nowiutkie ozdobne czapraki, a kancelaria wielkie ilości papieru.

Aby przetransportować do Prus „angielską drużynę”, wynajęto w Bostonie dwa duże statki. Jeden – na którym popłynął Henryk i jego świta – od gdańskiego szypra Hermana za 26 funtów. Jak podał krzyżacki kronikarz Johann von Posilge, w wyprawie brało udział trzystu rycerzy, często przedstawicieli najmożniejszych rodów, a każdy z nich posiadał liczną służbę oraz bliżej nieznaną liczbę doborowych łuczników. Z racji rozmachu i pozycji zaangażowanych osób przygotowania odbiły się szerokim echem w całej Anglii. Jednak o samym rejsie niewiele wiadomo. Tyle tylko, że Henryk skracał sobie czas ulubioną, choć niewyszukaną rozrywką – grą w kości. Co ciekawe, raczej nie wygrywał. Jak notują skrupulatni kanceliści, tracił w ten sposób sporo pieniędzy.

Po trzech tygodniach niczym niezakłóconej podróży na horyzoncie pojawiła się pomorska ziemia. Statki rozdzieliły się i przybiły do brzegu w różnych miejscach. Okręt z większością pakunków dopłynął aż do ujścia Wisły, skąd bagaże przetransportowane zostały do Gdańska drogą lądową. Książę z najbliższą świtą wylądował w okolicy Pucka, skąd przejechał do miasta wynajętymi wozami. Podróż do Gdańska była wyjątkowo niewygodna, stan drogi fatalny. Gdzieś w połowie trasy hrabia stracił cierpliwość i przesiadł się na konia, którego zakupił od przygodnie napotkanego Prusaka. Do miasta wjechał w czwartek, 11 sierpnia 1390 roku. Na przywitanie dostojnego gościa minstrele zagrali serenadę, a zachwycony arystokrata nie omieszkał ich za to wynagrodzić. Zaraz potem w gronie najbliższych udał się do szynku, aby uczcić szczęśliwe dotarcie do celu. W rachunkach pojawiła się kolejna pozycja: wino, które w sporej ilości kwatermistrz pobrał od mieszczanina o nazwisku Burser.

Pobyt Henryka był krótki. Przerwała go wiadomość, że przygotowywana od wielu tygodni litewska rejza, w której uczestniczyli mistrz inflancki, wielki marszałek zakonu Engelhard Rabe oraz sprzymierzony w tym czasie z Krzyżakami książę Witold, właśnie wyruszyła w kierunku Auksztoty, tak zwanej Litwy właściwej i jej stolicy, Wilna. Ludzie hrabiego Derby w wielkim pośpiechu kończyli sprawunki, a miasto w trosce o własny interes starało się, by znaleziono i dostarczono przybyszom wszystkiego, co trzeba. W zakupach wspomagała Anglików gromada przydzielonych, sprawnych służących, których do pilnej pracy zachęcały odpowiednie napiwki.

Krzyżowcy zaopatrzyli się w olbrzymie ilości wina, piwa i prowiantu. W ekwipunku znalazły się liny, słoma, smoła i drewno, materiały przydatne do remontu statków, które zakupiono lub wynajęto w porcie. Były wśród nich barki i płaskodenne łodzie, których zamierzano używać do przepraw przez litewskie rzeki. Przygotowano liczne wozy, a także oporządzenie dla koni. Na koniec, na życzenie hrabiego, burmistrz i Rada Miasta przekazali mu na czas wyprawy (dokładnie jedenaście tygodni) jednego pokojowego i służącego, którzy za swą pracę otrzymali po powrocie hojną gratyfikację.

13 sierpnia 1390 roku Henryk wyruszył z Gdańska, kierując się w stronę Królewca. Tam czekali przewodnicy. Nie zwlekając, krzyżowcy z Anglii ruszyli w głąb wrogiego kraju i niedaleko Starego Kowna, nad rzeką Wilią trafili na odział litewski dowodzony przez królewskiego brata Skirgiełłę. Doszło do bitwy, w której zginął sir John Loudenham. „Saraceni” zostali rozgromieni, a ciało poległego bohatera odesłano do Królewca. 22 sierpnia, gdzieś w pogranicznych lasach, Anglicy dołączyli do krzyżackiej krucjaty, która bez większych przeszkód dotarła pod samo Wilno. Hrabia Derby odznaczył się odwagą w trakcie oblężenia miasta. 4 września prowadzeni przez niego krzyżowcy zdobyli niski zamek. Podczas walk do niewoli dostało się dwóch jego rycerzy: Thomas de Rempston i Johann de Clifton.

Kronikarze angielscy tamtej epoki – dziejopis Thomas Walsingham, a za nim Thomas Otterbourne – chętnie wymieniali liczne sukcesy hrabiego Derby z okresu jego litewskiej wyprawy i nie wahali się ich podkolorowywać. Wedle tych relacji, Henryk nie tylko pokonał licznych wrogów, zdobył Wilno, ale również zabił brata króla Polski – „naszego przeciwnika”. Rachmistrze wyprawy obliczyli, że po wtargnięciu do miasta pobożni rycerze „zdołali” zgładzić cztery tysiące pogan. Ta masakra w większości bezbronnych mieszczan, także kobiet i dzieci, była jedynym „sukcesem” wyprawy. Murowany wileński zamek wysoki, broniony dzielnie przez Klemensa z Moskarzewa, mimo że oblegany był pięć tygodni, oparł się najeźdźcy.

Kiedy nadeszła jesień, a w obozie zmarło niespodziewanie kilku rycerzy, zaczęto mówić o odwrocie. Obawiano się wybuchu epidemii. W drodze powrotnej, 11 i 12 lutego 1391 roku, Henryk zatrzymał się w Elblągu, gdzie od kilkudziesięciu lat również istniała prężna angielska kolonia. A stąd wyruszył do Malborka. W stolicy Państwa Krzyżackiego spotkał się z dygnitarzami zakonnymi, a potem w głębokim skupieniu modlił w kaplicy św. Anny, na grobie wielkiego mistrza Konrada Zöllnera von Rotensteina, który zmarł 20 sierpnia 1390 roku. Hrabia Derby nie zapomniał o położeniu na ołtarzu hojnej ofiary. Od śmierci Rotensteina namiestnikiem państwa był Konrad von Wallenrod, a spodziewano się, że w krótkim czasie kapituła wybierze kolejnego wielkiego mistrza.

15 lutego angielski krzyżowiec ponownie był w Gdańsku. Dzięki niezmordowanemu skarbnikowi, Richardowi Kingstonowi, który ze zdumiewającą dokładnością odnotowywał każdy wydatek, wiadomo, że Henryk przyjechał do miasta już po zapadnięciu zmroku. Wiadomo, gdyż w rachunkach pojawiła się zapłata, jaką otrzymał pewien „Prusak”, za to, że pochodnią oświetlił Anglikom drogę. Z litewskiej wyprawy hrabia Derby przywiózł sobie dwóch niewolników. Kupił ich jak kupuje się zwierzęta. Chłopcy zostali ochrzczeni i trafili wraz ze swym panem do Anglii. Jeden z nich pojawia się w dokumentach jako Henricus Lettowe.

Przez większą część swojego pobytu w Gdańsku nasz krzyżowiec korzystał z gościny biskupa kujawskiego i mieszkał w jego posiadłości na Biskupiej Górce. Jednak dziwna to była gościnność, gdyż biskupi dworek obronny znajdował się w opłakanym stanie. Zanim angielski arystokrata na dobre zajął odpowiadające mu pokoje i pomieszczenia gospodarcze, musiał z własnej kieszeni opłacić ich prowizoryczny remont. Sporo pieniędzy kosztowało też sprowadzanie z miasta potrzebnej ilości wody. Henryk tym razem nie śpieszył się. Wracając z Litwy wysłał do króla Jagiełły list, w którym apelował o uwolnienie swoich dwóch towarzyszy i w Gdańsku prawdopodobnie zamierzał poczekać na odpowiedź. O sytuacji powiadomił również swojego ojca, Jana. Ten wybitny angielski dyplomata i polityk, faktycznie dzierżący władzę w państwie, 5 marca 1391 roku wystosował do polskiego władcy ostry i absurdalny protest przeciw zatrzymaniu „pewnych rycerzy (...) przez Wasze władztwa i kraje podążających do Grobu Bożego w celu pielgrzymki”. W jego opinii pojmanie było straszliwą zbrodnią, napadem na pobożnych pielgrzymów. Jan z Gandawy podkreślał, że Litwini i Polacy uderzyli na pobożnych angielskich młodzieńców „jak drapieżne wilki na stado jagniąt”, „bez żadnej przyczyny czy winy z ich strony”. Od polskiego króla domagano się, aby pojmanych jak najśpieszniej wypuścił ze „straszliwych lochów”, gdzie z pewnością przebywają, „skuci w twarde żelaza”. Interwencja okazała się skuteczna i być może, przebywający w Gdańsku do wiosny Henryk, doczekał wieści o uwolnieniu swoich kompanów.

Hrabia był częstym gościem bogatego mieszczanina Klausa Gottesknechta, który posiadał dwie luksusowe kamienice – jedną obok Dworu Artusa, a drugą przy ulicy Długiej. Jego obecność w Gdańsku dostarczała zarobku wielu kupcom i rzemieślnikom. Kwatermistrzowie dokonywali wciąż nowych zakupów, spore kwoty wydatkowano na utrzymanie pańskiej kuchni i piwnicy. Hrabia Derby nie należał do oszczędnych. Na jego stole pojawiały się coraz to nowe delikatesy: kuropatwy, figi oraz kiście winogron sprowadzane z ciepłego południa. Pito gdańskie i angielskie piwo (szczególnie to o nazwie „Jeleń”), a także dużo francuskiego wina: bordeaux oraz słodką małmazję. Jedną ze ścian w reprezentacyjnym pomieszczeniu zajmowanego przez angielski dwór lokum miejscowy malarz ozdobił herbem Lancasterów, na pamiątkę, ale przede wszystkim po to, by podczas oficjalnych spotkań dodawała splendoru tymczasowemu gospodarzowi.

Trudy litewskiej wyprawy i kaprysy przedwiosennej aury sprawiły, że Henryk zachorował. Do jego łoża przybył lekarz z Malborka, tylko po to, aby stwierdzić, że nie dzieje się nic złego. Medykamenty w krótkim czasie zdziałały cuda, co pozwoliło przybyszowi z Anglii uczestniczyć we wszystkich nabożeństwach przypadającego właśnie Wielkiego Postu. Hrabia Derby, aby zachować błogosławieństwo dane mu przez papieża Bonifacego IX, przez tydzień wypełniał nakazane mu akty dobroczynności. Hojnie obdarował szpital Świętego Ducha, odpowiednie datki otrzymały również cztery gdańskie kościoły. Sumy te, choć znaczne, nie były jednak większe od kwot, które pochłaniała znana nam już pasja Henryka – gra w kości. Na Wielkanoc, jak nakazywał pobożny obyczaj, hrabia uczestniczył w przygotowaniach inscenizacji misterium paschalnego. Dzięki jego funduszom lud gdański mógł obejrzeć scenę złożenia Zbawiciela do grobu, „dokładnie tak jak ona wyglądała”. Posiadając tak możnego protektora, angielscy kupcy zamieszkali w mieście starali się pozyskiwać go dla rozwiązywania rozmaitych spraw, które z jakichś względów do tej pory pozostawały nierozstrzygnięte. Wierzyli, że jego wstawiennictwo u władz zakonnych przyniesie sukces.

Jedna z tych spraw dość niespodziewanie spowodowała, że nastrój wiosennej sielanki został poważnie zakłócony. Sprawcą zamieszania był kupiec Klaus Makenhagen, poddany książąt pomorskich. Obrabowany przed laty przez Anglików w porcie Zwijn, domagał się od angielskiego króla odszkodowania w wysokości 1524 florenów. Kiedy zbywano jego słuszne pretensje, postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość. Przy pomocy kupców ze Stralsundu zaczął nękać przybywających na Pomorze wyspiarzy. Powszechnie uważano go za korsarza. Dowiedziawszy się, że ich krzywdziciel gości od pewnego czasu w Gdańsku, wzburzeni Anglicy udali się do Henryka, prosząc go o interwencję. A sam Makenhagen starał się zjednać hrabiego, przekonany, że podczas bezpośredniej rozmowy przekona go do swoich racji. Wciąż liczył na rekompensatę poniesionych strat.

28 lutego, zaopatrzony w listy polecające władz zakonu oraz księcia Bogusława ze Słupska, zjawił się na kwaterze u Anglików. Tu został poturbowany i uwięziony. Kiedy wiadomość o tym dotarła do Krzyżaków, potraktowali napaść na kupca jako czyn obraźliwy, gdyż Makenhagen znajdował się pod ich opieką. Sytuacja zaogniła się dodatkowo, gdy 12 marca 1391 roku nowym wielkim mistrzem został wybra­ny Konrad Wallenrod, człowiek porywczy i bezkompromisowy. Nowy mistrz skierował do Henryka surowy w treści list, w którym jego zachowanie nazwał niestosownym i sta­nowczo domagał się nie tylko uwolnienia, ale również zadośćuczynienia dla więźnia. Anglik był wzburzony. Początkowo przeko­nywał, że Makenhagen, jako pirat i rzezi­mieszek, zasługiwał na swój los. W końcu zdecydował się go wypuścić, choć prawdo­podobnie bez odszkodowania.

Być może te animozje sprawiły, że wkrót­ce potem hrabia ogłosił termin wyjazdu. Roz­poczęto przygotowania do wypłynięcia, spa­kowano bagaże, uregulowano rachunki w mieście, rozliczono się z tutejszą służbą. Opuszczając Gdańsk, Henryk wszedł na po­kład w Wisłoujściu, skąd jego okręt wyruszył w morze 26 marca 1391 roku. Książęcy bu­chalterzy obliczyli, że koszt całej wyprawy wyniósł 4425 funtów szterlingów i 4 szylingi.

 

Rok 1392, czyli hrabia Derby po raz drugi

W „Kronice wielkich mistrzów”, pod rokiem 1391 zapisano, że Konrad Wallenrod nakazał rozesłać po dworach całej Europy wia­domość o organizowaniu kolejnej krucjaty. Na rozkaz wielkiego mistrza przygotowano mapy całego pogranicza krzyżacko-litewskiego, a dzięki temu najeźdźcy nadzwyczaj sprawnie poruszali się po terytorium wroga.

Henryk, który powrócił do Anglii pod ko­niec kwietnia 1391 roku, zdecydował się, że odpowie na wezwanie i już w lipcu następne­go roku ruszy do Prus. Okręt ponownie za­cumował w okolicach Pucka, gdzie część An­glików wyszła na ląd. Nie czekając na resz­tę, Henryk z dwoma tylko towarzyszami konno ruszył w kierunku Gdańska. Na miej­scu był 10 sierpnia 1392 roku. Jego świta po­dążała za nimi na trzech wozach. Nie znamy liczby towarzyszących, ale z faktu, że wy­prawa wynajęła tym razem nie dwa, lecz trzy duże statki można wnosić, że było ich więcej niż poprzednio. Bagaże, prowiant i część służby bez przeszkód dotarła do mia­sta od strony Wisłoujścia.

Henryk tym razem zrezygnował z lokum na Biskupiej Górce i od razu zamieszkał w gościnnych progach swego przyjaciela Klausa Gottesknechta, w kamienicy przy Długim Targu. Tu spędził czternaście dni. Towarzystwa dotrzymywał mu John Treplland, ziomek napotkany w domu gdańskiego kupca. Ten drugi pobyt zapewne nie różnił­by się niczym od poprzedniego, wypełnione­go zakupami i przygotowaniami do kolejnej litewskiej wyprawy, gdyby nie splot kilku nieszczęśliwych wypadków. Między napły­wającymi do Gdańska hordami angielskich rycerzy a mieszczanami panowała tym razem dość napięta atmosfera. Perspektywa rychłego odpuszczenia win za sprawą udziału w świętej krucjacie sprawiała, że angielscy krzyżowcy zachowywali się wyjątkowo skandalicznie. Budzili powszechną niechęć.

Na taką sytuację wpływ miało też pewne wydarzenie z lata 1391 roku. Po krwawej walce na Długim Pobrzeżu zginął szkocki szlachcic Wilhelm Douglas i jego giermek. Obaj zostali zamordowani przez płatnego mordercę, którego wynajął pewien Anglik. Przedstawiciele gdańskiego patrycjatu, a także mieszkający nad Motławą Szkoci i Francuzi, podnieśli głośny protest przeciw takiemu bezprawiu. Niejaki Marschall Boucicaut w ostrych słowach oficjalnie wyraził narastające w mieście oburzenie. Sytuacja robiła się bardzo groźna i, choć nie doszło do potyczek, zbrojny konflikt wisiał w powietrzu.

Kiedy więc po przybyciu do Gdańska ludzie hrabiego Derby spowodowali bijatykę, w której śmierć poniósł szlachcic, przypuszczalnie Polak, Hans von Tergawitsch oraz jego służący, wywołało to spore poruszenie. Nigdy nie wyjaśniono, jaka była przyczyna tego zajścia i czy Henryk osobiście brał w nim udział. Krzyżacki kronikarz Johann von Posilge sugerował nawet, że obawa przed zemstą krewnych i znajomych zabitego zmusiła go do rezy­gnacji z dalszego udziału w krucjacie. To jed­nak mało prawdopodobne, gdyż hrabia Derby pozostał w Gdańsku do 25 sierpnia, a rachun­ki wskazują, że czyniono kolejne zakupy, które świadczą o kontynuowaniu przygotowań do wojennej wyprawy. Henryk próbował też za­łagodzić sytuację. Jego towarzysz Hugon Herlee złożył na ręce księdza z Kościoła Ma­riackiego 3 funty szterlingi i 10 szylingów na pokrycie kosztów pochówku obu zamordowa­nych, a w dzień pogrzebu hrabia ze swoimi dworzanami rozdawał jałmużnę zebranym przed świątynią ubogim.

Dalsze postępowanie naszego bohatera pozostaje po dziś dzień niezrozumiałe i pozostawia pole dla wielu spekulacji. Zgodnie z planem Henryk Bolingbroke pojechał do Królewca, który był miejscem koncentracji dla ruszających ku Litwie wojsk. Wszystko wskazywało na to, że i tym razem skieruje się na Wilno. A jednak stało się inaczej. Po paru dniach Henryk znalazł się w drodze powrot­nej do Gdańska, pozostawiając zaskoczoną jego nagłym wyjazdem świtę. Zrozpaczeni kanceliści, kwatermistrzowie i służba musieli płacić rachunki, rezygnować z wcześniej rozpoczętych zakupów, doglądać ponownego pakowania dopiero co rozpakowanych baga­ży, a także zapewnić im bezpieczny transport. Nagły powrót nad Motławę okazał się rów­noznaczny z wycofaniem z udziału w krzyżac­kiej wyprawie. Niebawem hrabia poinformo­wał najbliższych, że z częścią orszaku zamie­rza udać się do Ziemi Świętej, a resztę od­działów postanawia odesłać do Anglii.

Bezskutecznie starano się dociec przyczyny, która spowodowała tak radykalną zmianę planów. Cytowaliśmy już opinię krzyżackiego kronikarza. Inni mówili, że pewien gdański ksiądz nakazał Henrykowi pielgrzymkę do świętych miejsc chrześcijaństwa, jako pokutę za przelaną krew targowickiego szlachcica. Niektórzy historycy zwracają uwagę na chimeryczny rozwój stosunków politycznych między Anglią i zakonem i wskazują, że w Królewcu mogło dojść do spotkania z Konradem Wallenrodem. W wyniku tej rozmowy Henryk mógł zrezygnować z udziału w wyprawie. Być może dotyczyła ona zabójstwa Hansa von Tergawitsch, co w wielkim mistrzu mogło obudzić gorzkie wspomnienia związane z konfliktem wokół osoby kupca Makenhagena. Nie sposób też wykluczyć, że nagła potrzeba wyprawy do Ziemi Świętej narodziła się spontanicznie w sercu Henryka. Żył przecież w średniowiecznym umiłowaniu fantazji i często podejmował ważne życiowe decyzje pod wpływem chwili. Z niewielkim gronem wybranych towarzyszy wyruszył w drogę ku odległemu celowi. Ale nie zdołał go osiągnąć. Zawrócił do Anglii z wyspy Rodos.

Jeszcze w kolejnej, tym razem zimowej rejzie w 1392 roku, pojawił się Henryk Percy, hrabia Northumberland, ale nie wziął udziału w wojnie. Popularność litewskich wypraw stale malała. Dwa lata później, w litewskiej wyprawie marszałka Wernera von Jettingena spotkamy czterech Anglików (jednym z nich był przyrodni brat hrabiego Derby, Jean de Beaufort). Dyplomacja polska zaczęła odnosić swoje pierwsze sukcesy, a w 1403 roku kuria papieska jednoznacznie zabroniła prowadzenia „rejz” skierowanych przeciw chrześcijańskiej Litwie.

 

„Dziecię Prus”

Krucha równowaga handlowa między kupcami angielskimi i pomorskimi, którą zapewniał układ malborski z 1388 roku, nie trwała długo. We wzajemnych stosunkach zbyt wiele było nieufności i pragnienia przechytrzenia konkurenta. Kiedy na Pomorze zaczęły dochodzić wiadomości o zastosowa­nych w Anglii restrykcjach wobec kupców hanzeatyckich, Gdańsk i Elbląg w 1397 roku postanowiły ograniczyć swobodną sprzedaż angielskiego sukna. Sytuacja zaostrzała się i już niebawem wielki mistrz Konrad von Jungingen polecił Anglikom opuścić granice swojego państwa.

Kiedy Henryk hrabia Derby zasiadł na tronie jako Henryk IV wzajemne restrykcje jeszcze wzmocniono. Ale po obu stronach straty były już tak duże, a ich świadomość tak powszechna, że doprowadziło to do ko­lejnego zbliżenia. W 1407 roku, wbrew postawie innych miast Hanzy, podjęto rozmo­wy, które toczyły się w Hadze. Stronę pruską reprezentował burmistrz gdański Arnold Hecht i pisarz miejski Jan Crolow. 4 grudnia 1409 roku w Londynie zawarto kolejny układ prusko-angielski, przywracający wzajemne stosunki handlowe. Nie przyznawał on Anglikom osobnych przywilejów, dotyczących kantoru i handlu detalicznego, jednak zezwalał na handel w Prusach, także z obcymi. Krzyżacy, którzy przygotowywali się do wielkiej wojny, łagodzili europejskie spory i szukali sprzymierzeńców. Mistrz von Jungingen wysłał do Londynu rycerza Dietricha von Logendorfa, by przekazał angielskiemu królowi listy, zapraszające do udziału w planowanej wyprawie przeciw Polakom i Litwinom. Henryk IV odpowiedział przyjaźnie na tę propozycję, ale przyznał, że absorbuje go wojna z Francją.

Dziwne zrządzenie losu sprawiło, że na tym samym okręcie co Logendorf, przypłynęło do Anglii również polskie poselstwo: herold oraz dwóch rycerzy. Władysław Jagiełło ofiarował angielskiemu królowi cztery wspaniałe ogiery i prosił, by w nowej wojnie nie stawał po stronie Krzyżaków. To poselstwo nie uzyskało poparcia władcy. Zapowiedział, że jako „dziecię Prus” nie ma zamiaru w czymkolwiek szkodzić Krzyżakom.

10 października 1409 roku w Westminsterze Henryk IV zawarł układ, w którym wyraźnie zadeklarował się jako sympatyk zakonu. Nie przewidywał, że jego sojusznik już wkrótce zostanie rzucony na kolana na grunwaldzkim polu. Wieść o klęsce dotarła do Anglii i wzbudziła tu absolutną konsternację. A potem zaczęto dostrzegać palec Boży w surowym wyroku losu. Adam z Usk napisał, że klęska Krzyżaków była karą za ich pychę, a Walsingham, który jeszcze niedawno sławił rycerzy Chrystusa, zauważył, że „nie lękali się oni zemsty Bożej”. Od przegranych odwróciła się sympatia wielkich tego świata. Krzyżacy bezskutecznie zabiegali w Londynie o pomoc materialną i zwrot zaciągniętego przez Anglię długu. Henryk IV odmówił jego oddania. Przekonywał zakonników, że zwrócone im pieniądze mogłyby zostać zużyte na wypłacenie odszkodowania zwycięskim, a przecież – jak sami zapewniali – pogańskim Polakom i Litwinom.

 

Natalia i Waldemar Borzestowscy

 

Pierwodruk: „30 Dni” 2/2004