W końcu jednak wyruszył (wypłynął z Dunkierki 4 września 1697), ale nigdy jej nie zobaczył. Jedyny skrawek polskiej ziemi, który widział i poczuł pod stopami, to podlegające jurysdykcji oliwskich cystersów tereny Jelitkowa i Oliwy.
Wylądował tu we wrześniu. Ale już w listopadzie – bez korony za to z łupami – umykał do Francji przed wojskami polsko-saskimi i srożącą się zimą. Mimo że zaznał w Polsce upokarzającej porażki (a do szkatuły jego protektora nigdy nie wróciły gigantyczne sumy rozdane na wsparcie jego kandydatury), podobno nie skrywał radości, że dzięki takiemu biegowi zdarzeń nie musi tkwić na niepewnym tronie w dalekiej Sarmacji, ale z powrotem może cieszyć oczy i serce ukochaną Francją.
Pod zaryglowanym Gdańskiem
26 września 1697 roku, około drugiej po południu, François Louis Burbon, książę Conti dopłynął do gdańskiej redy naprzeciwko twierdzy Wisłoujście z francuską eskadrą wojenną prowadzoną przez admirała Jeana Barta, którą tworzyło sześć lekkich fregat z ponad dwustu działami i około półtora tysięczną załogą. Stąd zamierzał udać się do Krakowa po polską koronę i następnie objąć królewski zamek w stołecznej Warszawie, by z niego władać Rzeczpospolitą – Koroną i Litwą. Załoga twierdzy w Wisłoujściu pozdrowiła przybyłych kurtuazyjnie trzykrotną salwą, ci podobnie odpowiedzieli, jednak z portu nikt nie wypłynął na powitanie.
Rada miejska nie tylko nie powitała króla-elekta na redzie, ale zabroniła eskadrze wejścia do portu. Tylko ograniczonej, co do liczby, grupie oficerów pozwolono na przypływanie szalupami do miasta dla uzupełnienia prowiantu. Ale tu Francuzi byli poddawani kontrolom, spisywano ich personalia, zabroniono im zakupu broni i amunicji, czuli się bacznie obserwowani.
Jakie były tego powody? Conti był w Gdańsku intruzem. Dlaczego tak się stało, dowiedział się dopiero od nadzwyczajnego posła francuskiego, opata Charlesa Chateauneufa, który wyczekiwał go w Gdańsku i natychmiast przeprawił się na redę, gdzie opowiedział o faktach, których Conti nie mógł poznać będąc na morzu.
Król-elekt usłyszał od Chateauneufa, że Polska ma już panującego króla, którym jest jego konkurent na sejmie elekcyjnym, elektor saski Friedrich August I. Jeszcze przed obradami sejmu elekcyjnego przeszedł on z luteranizmu na katolicyzm, co jednak podczas elekcji nie pomogło mu pokonać Contiego. Ale wykorzystując nieobecność francuskiego księcia w kraju, mając poparcie Rosji i wystarczająco dużej części szlachty, 15 września 1697 roku przyjął na Wawelu polską koronę od sprzyjającego mu biskupa kujawskiego Stanisława Dąbskiego. Po koronacji, jako August II, czując się legalnym władcą, zobowiązał polskie miasta do złożenia mu hołdu i zamknięcia bram przed jego nieprzyjaciółmi, czyli również przed orszakiem księcia Conti. I oto właśnie 25 września, w dniu poprzedzającym przybycie francuskiej eskadry, gdańskie ordynki opowiedziały się po stronie Augusta II.
Mimo wszystko pozycja Burbona w Polsce nie była zupełnie przegrana. Dlaczego? W Warszawie zawiązał się przychylny mu rokosz. Na jego czele stanął marszałek Stefan Humiecki i prymas Radziejowski. I, co ważne, miał wsparcie Kazimierza Sapiehy, hetmana wielkiego litewskiego, który trzymał pod rozkazami liczną litewską armię (wojska koronne dostały się pod władzę Augusta II). Mimo to Gdańsk po chłodnym skalkulowaniu przewidywalnych korzyści i strat opowiedział się za realnie panującym władcą.
Gdańska Rada zarządziła, że miasto uczci koronację Augusta II w niedzielę 29 września (podobne uroczystości hołdownicze zaplanowano tego samego dnia w Elblągu i Toruniu). Obecność na redzie francuskiej eskadry z konkurentem panującego monarchy była jej nie na rękę. W mieście wzmocniono środki obrony, zwiększono patrole straży miejskiej, a Francuzom zakazano schodzenia na ląd, ostrzegając, że tego dnia bramy będą dla nich zamknięte. Zszokowany admirał Bart wysłał do Rady swojego posłańca, żądając jasnej odpowiedzi, czy jest w stanie wojny z Francją, czy żyją na stopie pokojowej.
Jakby tego było mało, obok eskadry przepłynął gdański statek kupiecki nie oddając honorów francuskiej banderze. Francuzi, rozgoryczeni niespodziewanym biegiem spraw, odebrali to jako obrazę ich kraju. Czara goryczy przelała się. Krewki admirał Bart zapłonął żądzą zemsty. Zbrojny odwet był jednak niemożliwy z uwagi na neutralność Bałtyku, a czujnymi strażnikami tej neutralności były dwory Szwecji i Danii, które po latach nieustannych wojen na tym morzu doceniły korzyści spokojnej żeglugi (pewną formę odwetu zastosowano w innym miejscu, powiadomiony listownie o tej zniewadze Ludwik XIV nakazał areszt wszystkich gdańskich statków w portach francuskich).
28 września, czyli w przeddzień uroczystości hołdowniczych, francuska eskadra opuściła redę przy Wisłoujściu i zakotwiczyła około dwie mile dalej na wysokości Jelitkowa. Miejsce to wybrano nieprzypadkowo. Było stąd blisko do cysterskiej Oliwy, gdzie wyrosły obozowiska, w których gromadziła się wierna Burbonowi polska szlachta (co znaczniejsi mieli kwatery w klasztorze cystersów oraz w okolicznych dworach i karczmach, niektórzy w Gdańsku). Poza tym Oliwa i Jelitkowo podlegały jurysdykcji oliwskich cystersów, a nie gdańskiej Rady.
Kogo można było tam spotkać? Wśród wielu znakomitości, które przyjechały powitać króla-elekta, był, między innymi, biskup płocki Andrzej Załuski, książę Kazimierz Czartoryski, podkomorzy koronny i marszałek sejmu elekcyjnego Kazimierz Bieliński z żoną Ludwiką, krajczy koronny Tomasz Działyński z żoną Teresą, wojewoda kijowski Marcin Kącki, starosta sandecki Jerzy Lubomirski, starosta perejasławski Marcin Lubomirski, kasztelan brzeski Kazimierz Grudziński, kasztelan kaliski Władysław Przyjemski, kasztelan łęczycki Jerzy Towiański, kasztelanic sandecki Czerny, chorąży koronny Prażmowski, miecznik czerski Trzebiński i inni.
Na kotwicowisku pod Oliwą
Conti długo nie schodził na ląd i prowadził swoje sprawy z pokładu fregaty „L’Adroit”, gdzie miał urządzony apartament. Obok opata Charlesa Chateauneufa stale towarzyszył mu przybyły z Warszawy duchowny i poseł francuski w Polsce Melchior Polignac, który w 1696 roku zawarł z prymasem Radziejowskim umowę o poparciu Burbona w staraniach o polski tron.
Jednym z pierwszych Polaków na pokładzie tej fregaty był krajczy koronny Tomasz Działyński. Rozmawiał z królem-elektem trzy godziny. Był nim tak oczarowany, że później na kwaterze nie mógł opanować podniecenia i z trudem zmusił się do złożenia listownej relacji prymasowi Radziejowskiemu. Na „książęcej” fregacie stawił się też biskup płocki, Jędrzej Załuski, który pomógł Contiemu zredagować trójjęzyczny manifest o jego pełnej lojalności wobec prymasa, senatorów i narodu. Dokument ten zawierał też deklarację o respektowaniu praw Rzeczpospolitej, które – jak nie omieszkano zaznaczyć – elektor saski mocno pogwałcił (manifest został wydrukowany w Oliwie). Biskup Załuski przejął niejako rolę przewodniczącego polskiej rady Contiego.
Mimo że pod Oliwę zjechało sporo szlachty sprzyjającej Burbonowi, brakowało wszystkich reprezentantów Korony i Litwy, aby go powitać. Nie było też regularnej polskiej armii, jako gwarantki jego bezpieczeństwa na lądzie. Armia miała nadejść z Litwy pod wodzą hetmana Sapiehy, ale jej przyjście się opóźniało, co bardzo drażniło króla-elekta. Ale i jego polscy stronnicy nie ukrywali rozczarowania, że przypłynął bez zbrojnych posiłków, zaledwie z osobistą eskortą, a przecież spodziewano się wojny z królem-uzurpatorem, jakim był August II. W tej sytuacji biskup Załuski nalegał, by książę udał się do Malborka, który był obsadzony przez jego stronników, albo do Łowicza, gdzie obwarował się prymas Radziejowski, który usunął się z Warszawy, spodziewając się marszu wiernych Augustowi II wojsk polsko-saskich na stolicę.
Conti pozostał jednak na fregacie. Stamtąd obserwował bieg zdarzeń i tam przyjmował polskich stronników, którzy – jak było w zwyczaju – jawnie domagali się pieniędzy za swoją lojalność. Potwierdza to depesza Polignaca do Ludwika XIV: „każdy z poddanych, co mu się z wiernością oświadcza, zaraz przy tym domaga się pieniędzy, a niezapłacony krzywi się. Jednakowoż król słusznie czyni, bo zanim by na ląd wysiadł, już by nie miał ani grosza”. O niebotycznej cenie pozyskiwania poparcia wyborców mówi zachowana korespondencja Polignaca z Ludwikiem XIV. Na elekcję Contiego wydano ze szkatuły „Króla Słońce” ogromne sumy (ponad trzy miliony franków), ale podobnie zdobywały głosy i lojalność „sztaby wyborcze” innych pretendentów do tronu, a kto z wyborców zajmował wyższą pozycję, oczekiwał hojniejszej wdzięczności.
Conti zszedł na ląd dopiero 7 października, czyli po prawie dwutygodniowym postoju na redzie. Towarzyszyli mu Chateauneuf i Polignac. Jego bezpieczeństwa strzegło trzystu żołnierzy pod dowództwem kapitana okrętu „Le Jerzé”, Saint-Pol Lecousta. W połowie drogi do Oliwy Francuzi zatrzymali się w młyńskiej posiadłości Günthershof (Dwór Günthera nad Potokiem Oliwskim przy dzisiejszej ulicy Pomorskiej 94). Była to wówczas własność podkomorzego koronnego i marszałka sejmu elekcyjnego Kazimierza Bielińskiego. Tam odbyli z Polakami naradę wojenną, po której wszyscy przenieśli się do jednego z oliwskich dworów, gdzie biskup Załuski wydał obiad. We francuskim dzienniku okrętowym zapisano, że był to wspaniały obiad, natomiast król-elekt miał wyrazić się o nim w liście do żony, że był to bardzo zły posiłek. Była to sarmacka uczta, więc w końcu wino polało się strumieniami. Kapitan gwardii Burbona próbował wymówić się chorobą. „Niech pije i umiera!”, zawołali na to Polacy. Król-elekt wzniósł toast „za utrzymanie polskich swobód”, co bardzo spodobało się polskiej szlachcie.
Odtąd książę niemal codziennie schodził na ląd otoczony zbrojną eskortą, ale na noce wracał na fregatę. Narady przeplatały się z ucztami, nie można wykluczyć, że niektóre miały miejsce u cystersów, w pałacu opatów, gdyż opatem był wówczas Michał Hacki, „przytajony poplecznik saski”. Na ucztach bywały również damy, dla których Conti, wówczas trzydziestotrzyletni i urokliwy bywalec wersalskich salonów, był wielką atrakcją. Jak miał wyznawać w listach do żony, jego szczególną wielbicielką była podkomorzyna Ludwika Bielińska.
Narady i uczty wypełniały oczekiwanie na konnicę litewską hetmana Sapiehy. Pilnie jej wypatrywano (spodziewano się od dwunastu do piętnastu tysięcy jezdnych), liczono się bowiem, że nie obejdzie się bez wojny z Sasem. Na opłacenie tej armii Conti przeznaczył 920 tysięcy florenów i złożył w trzech częściach jako depozyt na ręce biskupa płockiego oraz wojewody kijowskiego i krajczego koronnego (miały być wypłacone po nadciągnięciu tego wojska pod Oliwę). Z sumą 36 tysięcy talarów stronnicy Contiego wyruszyli do Małopolski po około dziewięciuset kawalerzystów rozmieszczonych po dworach sprzyjającej mu szlachty. 30 tysięcy talarów przekazał zaś na umocnienie obrony artyleryjskiej Łowicza, bastionu prymasa Radziejowskiego.
Wiara w sukces Contiego była bardzo silna wśród części jego stronników. 11 października Działyński pisał pełen podziwu: „potęga zaś jego najbardziej tkwi w pieniądzach, których jest nie tylko dostateczna ilość, ale i obfitość”. Tych pieniędzy było jednak mało i Polignac nie skrywał tego w liście z 12 października do Ludwika XIV: „Brak pieniędzy skrywamy, o ile można”, i usilnie prosił o nie: „potrzeba będzie pomyśleć o nowych przesyłkach, a nadto tak je urządzić, żebyśmy bez zachodu i trudności mogli mieć gotówkę na zawołanie. Rokosz, wojna, sejmy i sejmiki bez ogromnych wydatków obejść się nie mogą, a te nie były wcale ogólnym budżetem objęte, bośmy wtedy podwójnej elekcji nie przewidywali”.
Zwołany na 18 października sejm w Warszawie potwierdził elekcję Contiego i prymas Radziejowski z marszałkiem Humieckim szykowali się, by ruszyć „do króla Polski” pod Oliwę na czele pół tysiąca szlachty i zbrojnych. Wstrzymali się jednak na wieść o około trzytysięcznej konnicy saskiej posuwającej się szybko na Oliwę. Podobnie hetman Sapieha cofnął rozkaz wymarszu swojej armii po spotkaniu w Grodnie z wielkim podskarbim koronnym Hieronimem Lubomirskim – jak później wyszło na jaw, przekupionym stronnikiem Sasa – od którego również usłyszał o marszu wojsk polsko-saskich na Oliwę oraz o próbie przeciągnięcia przekupstwem jego litewskiej armii pod berło panującego króla. W Oliwie zatem poza nielicznymi w sumie francuskimi żołnierzami mógł książę liczyć w razie potrzeby tylko na szable obozującego tam rycerstwa, które zjechało z różnych ziem Rzeczpospolitej na jego powitanie, ale to nie było karne wojsko tylko gromada szlachty z wszystkimi tej sytuacji wadami.
Pogoda stawała się coraz bardziej nieznośna, jesienna. Conti uskarżał się na ziąb na okręcie, marynarze i żołnierze zapadali na choroby, prawie co dnia wyrzucano do morza jakiegoś trupa obciążonego kulą u nogi. Rozczarowany niepojawianiem się regularnej armii Conti postanowił wrócić do Francji. Ogłosił to 29 października podczas burzliwej narady „w pewnym domu” w Oliwie. Nie uległ prośbom o zmianę decyzji i zarządził, by wszyscy oficerowie i cywile z jego świty byli następnego dnia na okrętach gotowi do odpłynięcia.
Kotwic jednak nie podniesiono, bo doszły słuchy o zbliżaniu się armii litewskiej. 2 listopada w Oliwie pojawił się krewny hetmana Sapiehy, marszałek nadworny Wielkiego Księstwa Litewskiego Aleksander Sapieha, z towarzyszącą mu strażą przyboczną i około trzystu Litwinami. Bez spoczynku przeprawił się na okręt Contiego, gdzie zapewniał, że za kilka dni nadejdzie reszta litewskich wojsk, prosił zatem, by książę przeniósł się na ląd. Burbon jednak nie posłuchał, bo miał obawy, że Sapiehowie po raz drugi mogą go zdradzić. Zresztą ląd nie zapewniał bezpiecznej kwatery, dochodziły bowiem wieści o szybko zbliżającej się saskiej konnicy.
Odpłynięcie eskadry było zatem przesądzone i może francuskie fregaty szybko zniknęłyby za horyzontem bez uszczerbku dla gdańszczan, gdyby oni niemal w ostatniej chwili nie dostarczyli pretekstu do odwetu. Był to w sumie niegroźny incydent, ale brzemienny w skutkach. 5 listopada w Wisłoujściu gdańscy żołnierze rozbroili i osadzili w areszcie francuskiego pisarza, który z niewiadomych powodów wyciągnął w ich stronę szpadę podczas przeprowadzanego przez nich rutynowego przeszukiwania szalup, które służyły do zaopatrywania eskadry (mimo zmiany kotwicowiska Francuzi nie zaprzestali sprowadzania prowiantu z Gdańska i posługiwali się drogą wodną).
Urażony Conti postanowił odwet i wydał Bartowi rozkaz wzięcia w areszt siedmiu gdańskich statków kupieckich, które stały na redzie załadowane towarami i czekały na sprzyjający wiatr, by ruszyć do obcych portów. Polecenie wykonano tego samego dnia. Gdańskie załogi uwięziono pod pokładami fregat, a na opróżnionych jednostkach zaokrętowano francuskich marynarzy.
Gdy nazajutrz rozeszła się o tym wieść, na gdańskich ulicach rozległy się okrzyki wzywające do odwetu na mieszkających w mieście Francuzach i obecnych w nim polskich zwolennikach Contiego. Odnotowano przypadki użycia przez gawiedź siły przeciw konkretnym osobom. Rada przystąpiła do aresztowania wszystkich Francuzów, nawet takich, którzy zamieszkiwali w Gdańsku od trzydziestu lat jako lojalni i szanowani obywatele. Pominięto tylko osoby związane z przebywającą wówczas w Gdańsku królową Marią Kazimierą, wdową po Janie III Sobieskim, która, chociaż płynęła w niej francuska krew, była usposobiona wrogo do Contiego (i jego protektora, Ludwika XIV), bo zamiast niego chciała widzieć na polskim tronie swojego syna Jakuba, ale nie miała tak bogatego wsparcia jak Conti.
W gdańskich kwaterach uwięziono marszałka litewskiego Aleksandra Sapiehę, wojewodę kijowskiego Marcina Kąckiego, starostę perejasławskiego Marcina Lubomirskiego, a także księcia Kazimierza Czartoryskiego oraz Teresę Działyńską, żonę krajczego koronnego Tomasza Działyńskiego i innych.
Ucieczka i pogrom
Dla Contiego i jego stronników nadeszły ciężkie dni. Ich atmosferę oddaje anonimowa relacja naocznego świadka, spisana po polsku (z licznymi wtrętami łacińskimi), ale odnajdujemy ją również w depeszach Polignaca do Ludwika XIV i – w mniejszym stopniu – w zapisach wspomnianego dziennika okrętowego.
Wojska polsko-saskie w sile tysiąca dwustu jezdnych dotarły pod Oliwę 8 listopada wieczorem i na noc zaszyły się w okolicznych lasach. Ich głównodowodzący, polski generał Michał Brandt, rozesłał zwiadowców, by rozpoznali miejsca zakwaterowania znaczniejszych stronników Contiego i o piątej rano uderzył znienacka na ich kwatery oraz na klasztor, w którym również zamieszkiwało niemało szlachty. Wojsko saskie wdarło się do klasztoru przez wyważoną bramę i dokonało spustoszenia, między innymi niszcząc i rabując ołtarze, a gawiedzi pozwolono zniszczyć bogato złoconą i kosztownie ozdobioną karetę Contiego, który w tym czasie, już po pożegnaniach z tymi, co zostali na lądzie, szykował się do odpłynięcia do Francji.
Napadnięci uciekali bezładnie na wszystkie strony. Zdzierano z nich kontusze, buty i czapki. Wiele znaczących osobistości związano a nawet skuto i jak przestępców poprowadzono do aresztu wśród okrzyków gawiedzi. Zabierano wszystkie konie, powozy i karety. Rabowano, co tylko było do wzięcia. Ograbiano również służbę domową i brano ją w niewolę. Kasztelan Towiański, widząc, że stracił wszystkie rzeczy, ludzi i konie, skrył się w klasztorze i w przebraniu cystersa dotarł na plażę, skąd jakoś udało mu się przywołać Francuzów, dzięki czemu wkrótce zabrała go szalupa.
W tym pogromie nie uczestniczyły służące Sasowi chorągwie polskie pod wodzą wojewody inowrocławskiego Franciszka Gałeckiego, bo ci żołnierze nie chcieli występować przeciw swoim rodakom. Natomiast nie miało takich skrupułów wojsko miasta Gdańska i ono wsparło saskich żołnierzy i zaciężnych rajtarów Brandta.
W sobotę 9 listopada eskadra francuska wykorzystała zmianę wiatru i o dziesiątej rano podniosła kotwice i umknęła Sasom w głąb Zatoki. Halsując przy porywistym północno-wschodnim wietrze osiągnęła wieczorem cypel helski, który opłynęła o szóstej wieczorem i smagana zamieciami śnieżnymi wzięła kurs na zachód, uprowadzając ze sobą zajęte statki, które później gdańszczanie wycenili na łączną wartość kilku beczek złota.
* * *
Książę Conti nigdy nie wrócił do Polski. Zostawił pole mocniejszemu i lepiej zorganizowanemu Augustowi II Sasowi, który dość szybko ugruntował swoją pozycję. Zaskarbił sobie nawet przychylność prymasa Radziejowskiego, który w maju 1698 roku doprowadził do zakończenia wymierzonego przeciw królowi rokoszu. Gdańsk odpłacał urażonej Francji konfiskatą statków aż do roku 1712.
Tadeusz T. Głuszko
Wykorzystano:
Działyński Tomasz, krajczy koronny, rękopiśmienna kopia listu z 27 września 1697 roku do prymasa Michała Radziejowskiego z relacją o powitaniu księcia Contiego, w zasobach Archiwum Państwowego w Gdańsku;
„Depesze księdza de Polignac, posła francuskiego po śmierci Jana III króla polskiego (Z rękopisu biblioteki cesarskiej w Paryżu)”, t. I/II, Poznań 1855 (dostępne w Internecie);
Fabiani-Madeyska Irena, „»Palatium Regium« w Gdańsku”, „Rocznik Gdański” nr 15-16, 1956-1957;
Hübner Hans, „Das Schiffstagebuch der Flotte des Prinzen Conti auf seiner Reise nach Danzig im Jahre 1697”, „Mitteilungen des Westpreussischen Geschichtsvereins”, Jg. 28, nr 2, Danzig 1929;
Komaszyński Michał, „Księcia Contiego niefortunna wyprawa po koronę Sobieskiego”, Warszawa 1971;
„Relacya ze Gdanska o Pogromieniu pod Oliwą d. 12 XI 1697”, rękopiśmienna kopia anonimowej relacji, w zasobach Archiwum Państwowego w Gdańsku.
Pierwodruk: „30 Dni” 6/2016