Stefan Szuman, znany i ceniony profesor psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, przyjechał na kilka dni do Gdańska wiosną lub latem 1945 roku. Ruiny miasta jeszcze dymiły, całe kwartały starówki leżały w gruzach. Ale gdzieniegdzie, wśród zgliszcz i ruin zachowały się fragmenty murów, kamieniczek, kościołów, które świadczyły o niegdysiejszym pięknie i bogactwie miasta nad Motławą. Profesor Szuman, uzbrojony w aparat fotograficzny, odwiedzał te miejsca, dokumentując ówczesny stan Gdańska. Nie ograniczał się wyłącznie do widoków architektonicznych. Rejestrował obiektywem swojego aparatu sytuacje niecodzienne, dziwne lub po prostu ciekawe.
Na jednym z zachowanych zdjęć widzimy wnętrze Kościoła Mariackiego: szyby w ogromnych oknach powybijane, połamane ławki pokrywa gruba warstwa gruzu, a na nim stoi żołnierz z przystawionym do oka karabinem i celuje do któregoś z ocalałych obrazów. Sądząc po długim szynelu przepasanym paskiem jest to żołnierz zwycięskiej Armii Czerwonej, który zabija czas „zabijając” świętych na obrazach.
Na innym zdjęciu widzimy wnętrze kościoła św. Jana. Przez wybite okna do środka wpada ostre światło słoneczne. Ściany świątyni odarte są z wszelkich ozdób. Wnętrze, mimo promieni słonecznych, jest ponure i przygnębiające. Ale nie przeszkadza to malarzowi, który przysiadł na przewróconej ławce kościelnej ze szkicownikiem w ręku. Nie zwracając uwagi na przypadkowego fotografa z uwagą przenosi ocalałe fragmenty świątyni na papier.
Również wiosną 1945 roku przybył z Wilna do Gdańska rysownik i malarz Bolesław Rogiński. I on, wędrując po ruinach zburzonego miasta, rejestrował w swoim szkicowniku ułomki dawnej świetności kościołów gdańskich. I on spotykał strzelających do świętych obrazów żołnierzy. Któregoś dnia, gdy zajęty był rysowaniem wnętrza zburzonego kościoła św. Jana, usłyszał trzask zwalnianej migawki aparatu fotograficznego.
***
Ale obaj panowie – Stefan Szuman i Bolesław Rogiński – nie poznali się. Być może wtedy, wiosną lub latem 1945 roku w kościele św. Jana wymienili jakieś zdawkowe pozdrowienia, może nawet przedstawili się sobie, ale później każdy poszedł swoją drogą. Profesor wrócił do Krakowa, by oddać się bez reszty pracy naukowej, a Bolesław Rogiński włączył aktywnie w odbudowę Gdańska i tworzenie gdańskiego środowiska artystycznego.
Jednak to nie koniec naszej opowieści.
Jest rok 1989, może 1990. Grażyna Jackowska (wnuczka Stefana Szumana) i Łukasz Rogiński (syn Bolesława) spotykają się po raz pierwszy, by rozpocząć wspólne przedsięwzięcie. W wolnych chwilach pan Łukasz opowiada o swoim ojcu; jak to rysował ruiny, jak spotykał strzelających w kościołach sołdatów. I pewnego dnia koło tej historii zamyka się: na jednym ze zdjęć zrobionych przez dziadka pani Grażyny Łukasz Rogiński rozpoznaje swojego ojca.
Ot, zwykła gdańska historia, jakich pewnie wiele w pogmatwanych dziejach tego miasta. Czy zwykła?
Karol Michałowski
Pierwodruk: Kwartalnik „Był sobie Gdańsk” 1(4)/1998