Ustawiono go obok dużej kamienicy, która rozsiadła się w połowie ważnego szlaku komunikacyjnego i handlowego miasta. Budynek z jednej strony zamykał ulicę Długą (Langgasse), z drugiej otwierał Długi Targ. W tym miejscu zaczynała się również krótka i wąska Matzkauschegasse. To było idealne miejsce na słup ogłoszeniowy. Zachował się jego ostatni konterfekt: portret trumienny słupa z kwietnia lub maja 1945 roku. Niedługo później jego betonową bryłę usunięto wraz z gruzem zrujnowanych kamienic.
Zdjęcie wykonał – któżby inny! – Zbigniew Kosycarz. Podczas swojego pierwszego pobytu w Gdańsku, wiosną 1945 roku, jako uczestnik obozu harcerskiego wędrował z nieodłącznym aparatem ulicami zburzonego miasta, fotografując to, co z niego pozostało, między innymi słup ogłoszeniowy. Mimo zgliszcz, ruin, grozy powojennego życia Gdańsk zafascynował młodego fotografa do tego stopnia, że już we wrześniu 1945 roku przyjechał tu na stałe. Dzięki temu posiadamy unikalną kronikę życia Wybrzeża (bo przecież nie tylko Gdańska) na przestrzeni pół wieku.
Na zdjęciu słup otaczają ruiny kamienicy przy Długim Targu 1. Zachowała się tylko jej boczna ściana, wewnętrzne stropy i dach runęły, zasypując chodnik ulicy Ławniczej. Tylko w bramie budynku zachowała się tablica mówiąca o tym, że tu przyjmuje dentysta Hans Schmidt. Wiemy, że jego gabinet działał do końca, aż do pierwszych miesięcy 1945 roku. Doktor Schmidt przyjmował od godz. 9. do 13. i – po przerwie obiadowej – od 15. do 18.30.
Przez lata słup obrastał kolejnymi warstwami zadrukowanego papieru. Marcowe bombardowania 1945 roku nie naruszyły jego betonowej konstrukcji, ale zerwały kilka warstw plakatów i ogłoszeń odsłaniając te, które nalepiano wcześniej. Dzięki temu ukazał się „archeologiczny” przekrój gdańskich losów; na jednym, betonowym podłożu słupa sąsiadują ze sobą pozostałości różnych epok gdańskiej historii najnowszej. Zobaczmy wiec, jakie ślady zachował nasz słup w kwietniu lub maju 1945 roku...
Z najgłębszej warstwy (z początku lat czterdziestych) pochodzi duży plakat reklamowy papierosów „OSTA”, jak wspomnienie czasów normalności, kiedy papieros nie był znakiem uprzywilejowania. Później, pod koniec wojny, w mieście brakowało papieru (nie mówiąc już o papierosach), a największe drukarnie powielały przede wszystkim wojenne obwieszczenia władz wojskowych. O plakatach nikt już nie myślał.
Z głębszych pokładów (ale nie tak starych, jak papierosy „OSTA”) pochodzą tygodniowe ogłoszenia repertuarowe gdańskiego Staats-Theater. Ukazywały się one na słupach ogłoszeniowych jeszcze na początku 1944 roku. Później zniknęły. Jednak do końca swej działalności artystycznej teatr publikował codziennie programy granych sztuk. Ale im bliżej końca, tym druki były wykonywane na coraz to gorszym papierze, coraz to prymitywniejsza techniką. W lipcu 1944 roku były to już brzydkie, powielane na prymitywnym powielaczu spirytusowym, druczki. Ostatni z nich wydrukowano dla, zamykającej działalność teatru 16 lipca 1944, premiery operetki „Manina” Nico Dostala. Jak donosiła jedyna w Gdańsku gazeta, hitlerowska „Danziger Vorposten”, publiczność stawiła się bardzo licznie, by po raz ostatni oklaskiwać ulubionych artystów. Muzyka Dostala, a szczególnie libretto Hansa Adlera i Aleksandra Lixa, były co prawda „przyciężkawe”, ale atrakcyjność całości ratowała dobra reżyseria Eduarda Rogattiego. Chyba jednak nie w poszukiwaniu przeżyć artystycznej natury przybyła do teatru na Kohlenmarkt (Targ Węglowy) liczna publiczność tego 16 lipca 1944 roku o godz. 18. Trwający trzy godziny spektakl był bowiem przede wszystkim pożegnaniem z dawnym życiem. Pierwszym z jakże licznych pożegnań, które uczestników tego wieczoru miały czekać w najbliższych miesiącach. Aktorów, teatr i dawne czasy żegnały oklaski na stojąco i „prawdziwy ogród kwiatów”. Nawet wysoka cena biletów (5 marek) i niepokojące wieści z frontów nie mogły odstraszyć widzów.
Do tych samych „archeologicznych” pokładów, co afisze teatru (może nawet nie tak głębokich) należą strzępy ogłoszeń zapowiadających poranek (lub wieczór?) artystyczny: „der Kleinkunst”, w ramach którego prezentowano niemieckie pieśni (?), poezje (?). Nie wiemy już, kto, gdzie i kiedy miał zebrać publiczność. Tak jak nie dowiemy się już, kto i dlaczego zapraszał na róg Junkergasse (ulica Pańska), o czym mówi inny ślad z naszego słupa, strzęp ogłoszenia powyżej „der Kleinkunst”.
Na powierzchni naszych wykopalisk pojawia się warstwa ostatnia, najnowsza, choć i ona już historyczna: pierwszy afisz w języku polskim, znak nowego czasu, nowej rzeczywistości – „B. O. P. odbudowuje nasze porty nad Bałtykiem”.
BOP – Biuro Odbudowy Portów – było specjalnym urzędem, powołanym przy Departamencie Morskim Ministerstwa Przemyska, którego celem było „opracowanie planów oraz prowadzenie robót przy odbudowie portów Gdańska i Gdyni”, jak donosił 8 czerwca 1945 roku „Dziennik Bałtyki”. Dyrektorem BOP był na początku delegat Ministerstwa Przemysłu, kpt. inż. Szedrowicz, a naczelnym inżynierem – ob. Turgielewicz. Biuro mieściło się – od kwietnia 1945 roku – we Wrzeszczu przy ulicy Morskiej 22.
„BOP nie będzie prowadzić we własnym zakresie większych robót, które będą zlecane firmom budowlanym na warunkach przetargu. BOP będzie natomiast zakupywać materiały do tych robót” – tłumaczył czytelnikom „Dziennik Bałtycki” w artykule sławiącym „sukcesy współpracy polsko-radzieckiej nad Bałtykiem” (nr 21 z 12 czerwca 1945). Rzeczywiście: przyszły nowe czasy.
Mieczysław Abramowicz
Pierwodruk: Kwartalnik „Był sobie Gdańsk” 3/1997