PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Józef Piłsudski w więzieniu przy Schiesstange

Józef Piłsudski w więzieniu przy Schiesstange
Wydarzyło się to w lipcowe dni 1917 roku. Osadzenie Józefa Piłsudskiego w więzieniu w przyfrontowym Gdańsku, gdzie pospolicie ferowano wyroki śmierci, niedwuznacznie wskazuje, że właśnie tutaj Niemcy zamierzali pozbyć się polskiego brygadiera. Piłsudski i Kazimierz Sosnkowski spędzili w gdańskim więzieniu kilka dni. Ich przeniesienie w głąb Niemiec poza strefę przyfrontową było możliwe dzięki determinacji Alojzego Rapiora.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Józef Piłsudski i Kazimierz Sosnkowski w maju 1923 roku

Podczas I wojny światowej na naszych ziemiach Austro-Węgry w sojuszu z Niemcami walczą przeciw Rosji. Równolegle z legionami polskimi powstają zręby niezupełnie jawnej Polskiej Organizacji Wojskowej (POW) z komendantem głównym Józefem Piłsudskim. Celem POW staje się przygotowanie dorosłej młodzieży do zadań wojskowych. Organizacja obejmuje wkrótce niemal całe terytorium Polski przedrozbiorowej. Podejmuje również zadania dywersyjno-wywiadowcze.

22 lipca 1915 roku Niemcy zajmują Warszawę. Na przedrozbiorowych ziemiach Królestwa, opuszczonych przez Rosję, powstają dwa generalne gubernatorstwa: niemieckie i austriackie. 5 listopada 1916 roku cesarze Austro-Węgier i Niemiec proklamują utworzenie Królestwa Polskiego. W marcu 1917 roku wybucha w Rosji rewolucja. Piłsudski skłania się do jakiegoś układu z demokratyczną Rosją, na której terytorium organizuje się polska formacja wojskowa.

W pierwszych dniach lipca 1917 roku legioniści odmawiają składania przysięgi na wierność cesarzom Austro-Węgier i Niemiec. W odwecie Niemcy internują w obozach legionistów z dawnego zaboru rosyjskiego, pochodzących zaś z Galicji odsyłają do dyspozycji władz austriackich. Przewidując szybki upadek panujących porządków, Piłsudski nawołuje swoich żołnierzy do nieangażowania się w niepotrzebne wykrwawiające boje. „Wasz bunt byłby pretekstem do zniszczenia całego kraju. Chodziliście na pole bitew umierać za ojczyznę, teraz idźcie za nią do więzienia”. Trwają aresztowania czołowych legionistów. Piłsudski w każdej chwili spodziewa się uwięzienia.

Godzina wyzwania wybiła w niedzielę, 22 lipca 1917 roku, o piątej rano. Nad całym biegiem Wisły od Gdańska po Tatry dzień zapowiadał się słoneczny. W dalekiej Warszawie latarnicy wygaszali ostatnie lampy gazo­we. Może nawet nie zauważyli kolumny automobili załadowa­nych niemiecką żandarmerią, ciężko zajeżdżającej pod war­szawskie mieszkanie brygadie­ra Józefa Piłsudskiego. Na wy­daną komendę część żołnierzy zaraz opuściła pojazdy i została rozsta­wiona pod domem z bronią go­tową do użycia, inni udali się wprost do drzwi Komendanta. Był z nimi osławiony doktor Erich Schultze – niósł nakaz aresztu brygadiera. Wydany był z roz­kazu samego generalgubernatora generała Beselera. Uzasad­nienie aresztowania brygadier miał poznać dopiero po kilku dniach, z gazet. Rok później doktor Erich Schultze został zastrzelo­ny z wyroku Komendy Naczel­nej POW.

 

W nieznane

Piłsudskiego odwieziono pro­sto na Dworzec Wiedeński. W salonie reprezentacyjnym bu­dynku dworcowego strzegło go czterech potężnie zbudowanych żandarmów z oficerem w randze kapitana. Wojskowi dyskretnie przystanęli w jednym kącie sa­lonu, Piłsudski zaś rozsiadł się w fotelu. Po dowiezieniu puł­kownika Kazimierza Sosnkowskiego, niedawnego szefa sztabu i faktycznego zastępcy Komen­danta, kapitan przedstawił się obu panom i spiesznie poprowa­dził ich do pociągu oczekującego na sygnał do odjazdu.

„Peron byt pusty – wspomina po latach Sosnkowski – nielicz­ni przechodnie siedzieli już w wagonach. Umieszczono nas w przedziale 2 klasy. Komen­dant w szarym mundurze legio­nowym zajął miejsce na jednej z ławek, mając z obu stron żan­darmów (...). Ja, w ubraniu cy­wilnym, znalazłem się naprze­ciwko Komendanta, również w towarzystwie dwóch »aniołów-stróżów«; kapitan, eskortujący nas, zasiadł skromnie w rogu przedziału przy oknie. Rozpo­częliśmy z Komendantem dys­kretną rozmowę”.

Drogą przez Łódź i Kalisz dojechali o 5. po południu do Poznania. Tam, po krótkim odpoczynku w gabi­necie naczelnika stacji, zmie­niwszy pociąg, ruszyli dalej. „Był śliczny wieczór lipcowy (...). Minąwszy parę stacji, zoriento­waliśmy się, że kierunek naszej podróży (...) wykręcił wyraźnie ku północy (...). Zdecydowałem się nagabnąć wyraźnie kapitana, dokąd nas wiezie; ociągając się (...) odparł, iż (...) przy­puszcza (...), że zostaniemy umieszczeni w oficerskim obo­zie jeńców wojennych w Weichselmiinde Wisłoujście. Późnym wieczorem minęliśmy Tczew; około godziny l w nocy pociąg stanął w Gdańsku”.

 

Wilkommen in Danzig

„Z dworca ruszyliśmy pieszo poprzez mroczne ulice uśpione­go miasta. Pięknie pachniały kwitnące lipy; poprzez ich gęste konary przedzierał się od czasu do czasu błysk latarni ulicznej, świecącej z rzadka i samotnie, gwoli oszczędności”. Eskorta, po wcale niewy­czerpującym marszu, doprowa­dziła aresztantów pod adres przeznaczenia: Schiesstange 12. „Sprawnie i szybko rozwarty się wrota, zdążyłem jednak jeszcze zakląć z cicha, gdyż rzuciwszy okiem na zawieszoną u góry ta­blicę, ujrzałem krótki, lecz wy­mowny napis: »Gerichtsgefängnis« (...) słowo to w języku Goethego oznacza najpospo­litszy kryminał”. Mężczyźni wnet zatonęli w mrocznej czelu­ści więziennej bramy; postuki­wanie butów wytłumiła lepka ci­sza nocy; miasto wchłonęło ich.

Północne skrzydło więzienia przy Schiesstange 12, brama więzienna, stan z lat 30. Do 1947 roku wchodziło się wprost z ulicy, a później odcinek Kurkowej między Strzelecką i 3 Maja włączono do ścisłego terenu aresztu

Do gdańskiego więzienia pro­wadziła tylko jedna brama, do dzisiaj pozostająca jedynym przejściem na tzw. teren ścisły aresztu. Wnętrza tego przybytku podzielone były między wię­zienie cywilne i wojskowe. To ostatnie urządzono zaraz na po­czątku wojny, zajęło całe trzecie piętro tzw. pawilonu centralne­go dzisiejszego aresztu śledcze­go i funkcjonowało do roku 1917. Gdyby dodać użytkowane w tamtym czasie dwie kondyg­nacje podziemne (dzisiaj zasy­pane gruzem i niewykorzysty­wane), byłby to poziom piąty. „Trzymano tam dezerterów, więźniów politycznych i innych za szpiegostwo lub sabotaż”. Nadzór nad więzieniem wojsko­wym pełnił kapitan urzędujący w komendanturze mieszczącej się przy Neugarten 7 (Nowe Ogrody).

„W kancelarii więziennej rozpoczął się rytuał zwykłych formalności” – wspomina dalej Sosnkowski. „Odebrano nam pieniądze, przedmioty złote i srebrne, rzeczy poddano rewizji i (...) odprowadzono nas do wyznaczonych cel (...) na trzecie piętro. Hierarchię le­gionową uwzględniono w ten sposób, że pierwszego »uloko­wano« Komendanta. Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy z łoskotem zatrzaśnięto za nim żelazne drzwi celi”. Akta sądowe aresztantów, zło­żone w osobnych kopertach, opatrzonych ich nazwiskami, trafiły z samego rana do kan­celarii generała prezesa gdań­skiego sądu wojennego.

 

Gdzie?

Odnalezienie miejsca, gdzie znajdowała się cela Piłsudskiego, nie jest dziś łatwe. Nie zna­my bowiem żadnego bezspornie wiarygodnego źródła. Źródło najpewniejsze, sam Komen­dant, o zatrzymaniu w Gdańsku prawie się nie wypowiadał. Całą przedwojenną dokumenta­cję więzienia Niemcy gdzieś wywieźli. Pozostają więc sprzeczne relacje trzech świad­ków: pułkownika Kazimierza Sosnkowskiego, pierwszego do­zorcy więzienia wojskowego w Gdańsku Sylwestra Gołuńskiego oraz „ojca domu więzien­nego” Jana Bestjana.

Ten ostatni był już na emery­turze, kiedy odszukała go w 1935 roku Maria Johanne Wielopolska, zbierająca mate­riały do reportażu „Więzienne drogi Komendanta”: „Jesteśmy na III piętrze. Balustrada żela­zna biegnie wokół wąskiego korytarza czy hallu, po którego obu stronach są wejścia do cel. Zdążamy ku celi ostatniej, na prawo (...). Otwierają się ciężkie drzwi i od razu uderza (...) ten specyficzny chłód (...), beznadziejny smutek celi więziennej, denerwująca szczupłość (...) rozmiarów”.

Według Bestjana, Marszałek nie otrzymał zwykłej celi aresztanckiej, lecz większą, „służbową”. Przyznano ją Piłsudskiemu w drodze wyjątku, ponieważ był traktowany jako generał.

Cela w gdańskim więzieniu, w której prawdopodobnie przebywał Piłsudski, stan z 1935 r.

Że mogła to być specjalna ce­la, przemawiają wymiary okna ukazanego na fotografii za­mieszczonej w reportażu Wielopolskiej. Jak zaraz dowiemy się, okno w aresztanckiej celi Sosnkowskiego było małe. Dzisiaj, po kilku przebudowach więzienia, okno „celi Piłsudskiego” również jest małe.

Natomiast według Gołuńskiego, również emeryta, udziela­jącego wywiadu Janowi Pastwie w 1936 roku, Bestjan „nie miał żadnej funkcji w uwięzieniu wojskowym”. Jako cywil miał wręcz zakaz wstępu na wojsko­we piętro, więc jego relacja nie może być wiarygodna. Sam Gołuński, który w 1936 roku był ob­łożnie chory, nie zaprowadził Pa­stwy do „celi Piłsudskiego”: nie mógł „odbyć przejazdu (...) do Gdańska bez niebezpieczeństwa dla zdrowia”. Twierdził jednak, że Piłsudski „dostał dwie cele aresztanckie, tuż obok siebie po­łożone, gdyż to umożliwiało re­wizję, której dokonywano każ­dorazowo rano i wieczorem po przeprowadzeniu więźnia do drugiej celi”. Odrzucał nato­miast twierdzenie Bestjana, ja­koby Piłsudski korzystał z osob­nej celi służbowej, bowiem takiej w więzieniu nie było.

A jednak w areszcie śledczym do dzisiaj pokazują podobną, większą od innych (pomyślaną o znaczniejszych aresztantach), celę nr 3, znajdującą się na dru­gim piętrze pawilonu centralne­go. Po wojnie przetrzymywano w niej gauleitera Alberta Forstera. Cela, którą Bestjan poda­je za należącą do Piłsudskiego, znajduje się dokładnie w tym samym pionie, tyle że o jeden poziom wyżej.

Relacja Sosnkowskiego nie dotyczy wprawdzie bezpośred­nio celi Marszałka, ale opisując swoją, sądził on, że „będzie jednocześnie wierną fotogra­fią celi Komendanta”. Mia­ła ona mieć około pięciu kro­ków wzdłuż i trzech wszerz. „U góry małe okienko, opatrzone mocną kratą; tapczan w po­staci blaszanej płyty, wpusz­czanej w ścianę na dzień, opuszczanej na noc. Na tap­czanie siennik z grubego materiału w niebieską kratę, o silnym zapachu chlorku, mi­łym o tyle, że dowodzącym o czynności prania; maty że­lazny stolik, również w formie klapy, przytwierdzonej do ściany, nad stolikiem niewiel­ka drewniana szafeczka; jeden stołek, oto przedmioty stano­wiące urządzenie celi. Nume­ru jej, niestety, nie pamiętam”.

 

Wino do obiadu

Gołuński wspominał Pa­stwie, że gdańskie podwórze więzienne było „przesiąknięte krwią” wielu Polaków. W takim miejscu każda chwila miała ce­nę życia lub śmierci. Jakby jednak na przekór powyższe­mu, przetrzymywanym przy Kurkowej Polakom wiodło się całkiem znośnie. Sosnkowski wspomina, że „szczegól­nym przywilejem, przyzna­nym mu w więzieniu gdańskim, było pozwolenie na sprowadzanie żywności z miasta”. Według Gołuńskiego, także Komendantowi po­zwolono dokonać wyboru mię­dzy obiadami więziennymi albo dostarczanymi zza muru. Wybrał gotowane na wolności. Gołuński kupował je w restau­racji hotelu „Vanselow” przy Targu Siennym (Heumarkt). Donosił je osobiście do samej celi, aby „tych smacznych, ale niezbyt obfitych porcyj ktoś jeszcze nie zmniejszył”. Jeden obiad kosztował 7-8 marek. „Do tego pijał Piłsudski wino po butelce na 2-3 obiady”. Pierwszy dozorca gdańskiego więzienia obsługiwał również Sosnkowskiego, ale co przyno­sił i za ile, nie wiemy. Znana jest tylko suma, jaka pozosta­ła pułkownikowi w chwili opuszczania Gdańska. „Przy zwracaniu pieniędzy nastąpiło rozliczenie za prywatne wyżywienie, przyczem Sosnkowski posiadał jeszcze 1.000 marek”. Wydaje się wątpliwe, by Piłsudski i Sosnkowski, traktowani w Gdańsku w koń­cu nie najgorzej, byli o siebie specjalnie niespokojni.

 

Gdyby…

„Freistunde” to codzienny półgodzinny spacer więźniów w gdańskim „Gerichtsgefngnis”. Piłsudski i Sosnkowski zaży­wali go osobno. Sosnkowski wspomina, że robił to „pod eskortą uzbrojonego dozorcy, zresztą w zupełnej samotno­ści, na jakimś małym izolo­wanym podwórku, miłym przez to, że nie pozbawionym zieleni, albowiem znajdował się tam, zgodnie z wymaga­niami czasów wojennych, nie­wielki warzywny ogródek”. Pa­stwa zaś dopowiada za Gołuńskim: „Czas między godziną 11 a 12, kiedy było najładniej, przeznaczony był na spacer. Zdaniem Gołuńskiego, Sosn­kowski zrezygnował z tego przywileju. Za to Piłsudski codziennie przechadzał się po dziedzińcu więziennym, przylegającym do obecnego gma­chu Generalnego Komisariatu Rzplitej obecnie policji, a od­dzielonym na 2 1/2 m, wyso­kim murem, najeżonym ułamkami szkła. W czasie spaceru Gołuński stał zwykle przed bramą i nie wpuszczał na podwórze nikogo”.

 

List do generalgubernatora

Marszałek dopiero w Gdań­sku poznał przyczynę swojego aresztu. Przeczytał o niej z ga­zet kupowanych przez Gołuńskiego na Dworcu Głównym. Była to zmyślona historia o fałszywym paszporcie. Na je­go podstawie Piłsudski jakoby zamierzał nielegalnie przedo­stać się do Rosji i działać stamtąd na niekorzyść pań­stwa niemieckiego. Komen­dant wpadł w złość i zaraz wy­stosował „do warszawskie­go generalnego gubernatora list z protestem i wręczył go Gołuńskiemu”, a tamten osobiście doniósł go kapitano­wi.

Zarzut sfałszowania pasz­portu był „tak śmieszny, że po dziesięciu dniach w »Deutsche Warschauer Zeitung« musiało się ukazać oficjalne sprosto­wannie”. Ukazało się w numerze z 3 sierpnia. Podtrzymano jed­nak oskarżenie, jakoby „POW zamierzała powołać do życia potajemne państwo w państwie i że Piłsudski był istot­nym przywódcą POW, wobec tego aresztowanie go oraz z nim współwinnych było ko­niecznością”.

Nazajutrz po – proteście Ko­mendanta – „przybył kapitan do więzienia i udał się przede wszystkim do celi Piłsudskiego, z którym miał dłuższą rozmowę. Gołuński przy niej nie asystował. Udali się potem (kapitan i Gołuński) do Sosnkowskiego, który siedział jak »dumny szlachcic« i wcale nie powstał z krzesła. Na zapytanie kapitana, czy nie ma jakichś skarg lub życzeń, odpo­wiedział krótko: »Nein«.

 

Żegnaj, Gdańsku

Jakieś dwa dni po rozmowie z kapitanem „nastąpiło oddzielne przeniesienie Piłsudskiego i Sosnkowskiego w głąb Nie­miec (...). Eskorta, odprowa­dzająca Piłsudskiego, ładowała przed nim karabiny i po urzę­dowej przestrodze o użyciu bro­ni, odprowadziła go na dworzec”.

Sosnkowski tak wspomina ostatnie chwile w Gdańsku: „Około godziny pierwszej po połu­dniu sprowadzono mnie do kan­celarii, gdzie oczekiwała już eskorta w składzie oficer i dwóch rosłych żandarmów, przypomi­nających wzrostem fryderycjańskich gwardzistów. Dowódca eskorty, zgrabny, młody chłopiec (...) nazywał się Bukowski (...) wystosował do mnie krótką i energiczną przedmowę w podoficerskim stylu (...). Sięgnęły niezgrabne żandarmskie łapy do ładownic, szczęknęły zamki ka­rabinów i wkrótce opuściliśmy gdański kryminał”. Dzień nie był specjalnie uroczy. Lipy tamtego dnia nie pachniały. „Sierdzisty opiekun prowadził mnie z pew­ną pompą: na przedzie kroczył żandarm z nabitym karabinem i nasadzonym bagnetem, za mną szedł drugi żandarm po­dobnie uzbrojony, zaś pochód zamykał jako dowódca »transpor­tu«, mój mity, quasi rodak. Zgo­ła bojowy szyk eskorty oraz moje cywilne ubranie wzbudzały niekłamana sensację (...). Na dworcu kolejowym w pewnym momencie postawa tłumu stała się tak wyzywająca, że dowódca eskorty musiał wystąpić w mej obronie (...). Z pewną ulgą wsiadłem do wagonu, na którym umocowana była tabliczka z na­pisem »nach Berlin«. Nie wiedziałem, opuszczając dworzec gdański, iż zobaczę go ponownie po pięciu latach jako minister wojny Rzeczypospolitej.

Piłsudskiego i Sosnkowskiego osadzono ostatecznie w twier­dzy magdeburskiej. Przebywali tam do wybuchu rewolucji nie­mieckiej w 1918 roku. „Fakt, że Piłsudski był izolowany (...) działał na jego korzyść. Nie mógł bowiem (...) angażować się w doraźne gry polityczne, nie mógł związać się z (...) Rada Regencyjną, z jej kolejnymi rządami (...). W miarę, jak wszystkie te przedsięwzięcia kompromitowały się, wzrastał kapitał polityczny Piłsudskiego”. Czas pracował dla niego. Rósł autorytet Komendanta, bardzo wtedy Polsce potrzebny.

 

Atrakcja turystyczna?

Krótko po wizycie Marii Johanne Wielopolskiej, pod bramą więzienną przy Schiesstange 12 stanął Witold Kledzik, skromny pracownik gdańskiej dyrekcji Polskich Kolei Państwowych, zajmujący się uwiecznianiem na zdjęciach ważniejszych wyda­rzeń z dziejów tutejszej kolei. Był rok 1935. Niedawno co zmarł nieodżałowany Marsza­łek. Pan Kledzik przyszedł z za­wieszonym na szyi aparatem fo­tograficznym, by na zamówienie gdańskiego Związku Legioni­stów obfotografować „celę Piłsudskiego”. Była bowiem dla nich jedyną na tym terenie pa­miątką męczeństwa Komendan­ta.

Można domniemywać, że po wizycie Wielopolskiej „cela Piłsudskiego” zmieniła pierwotne przeznaczenie. Kledzik bowiem ujrzał ją pustą i czystą, na półce zaś – jak w „izbie pamięci” – niczym eksponat stała „szklanka ze szczoteczką do zębów”, stano­wiąca rzekomo własność Mar­szałka. Żart pracowników wię­zienia? Raczej tak... – chociaż... – wrażenie to jednak wywarło, czego nie można powiedzieć o wykonanych tamtego dnia pa­na Kledzikowych zdjęciach. Wszystkie zaginęły podczas wojny.

Ostało się więzienie. Ocalało, mimo że pra­wie cały Gdańsk został zniszczo­ny. „Cela Piłsudskiego” zatem gdzieś istnieje, choć nie wiemy do­kładnie, gdzie... A na losy Komendanta wpłynęła wtedy w istotny sposób de­terminacja jednego trzeź­wego patrioty. Był nim Alojzy Rapior.

 

Tadeusz T. Głuszko

 

Pierwodruk: „30 Dni” 11-12/1999