Podczas I wojny światowej na naszych ziemiach Austro-Węgry w sojuszu z Niemcami walczą przeciw Rosji. Równolegle z legionami polskimi powstają zręby niezupełnie jawnej Polskiej Organizacji Wojskowej (POW) z komendantem głównym Józefem Piłsudskim. Celem POW staje się przygotowanie dorosłej młodzieży do zadań wojskowych. Organizacja obejmuje wkrótce niemal całe terytorium Polski przedrozbiorowej. Podejmuje również zadania dywersyjno-wywiadowcze.
22 lipca 1915 roku Niemcy zajmują Warszawę. Na przedrozbiorowych ziemiach Królestwa, opuszczonych przez Rosję, powstają dwa generalne gubernatorstwa: niemieckie i austriackie. 5 listopada 1916 roku cesarze Austro-Węgier i Niemiec proklamują utworzenie Królestwa Polskiego. W marcu 1917 roku wybucha w Rosji rewolucja. Piłsudski skłania się do jakiegoś układu z demokratyczną Rosją, na której terytorium organizuje się polska formacja wojskowa.
W pierwszych dniach lipca 1917 roku legioniści odmawiają składania przysięgi na wierność cesarzom Austro-Węgier i Niemiec. W odwecie Niemcy internują w obozach legionistów z dawnego zaboru rosyjskiego, pochodzących zaś z Galicji odsyłają do dyspozycji władz austriackich. Przewidując szybki upadek panujących porządków, Piłsudski nawołuje swoich żołnierzy do nieangażowania się w niepotrzebne wykrwawiające boje. „Wasz bunt byłby pretekstem do zniszczenia całego kraju. Chodziliście na pole bitew umierać za ojczyznę, teraz idźcie za nią do więzienia”. Trwają aresztowania czołowych legionistów. Piłsudski w każdej chwili spodziewa się uwięzienia.
Godzina wyzwania wybiła w niedzielę, 22 lipca 1917 roku, o piątej rano. Nad całym biegiem Wisły od Gdańska po Tatry dzień zapowiadał się słoneczny. W dalekiej Warszawie latarnicy wygaszali ostatnie lampy gazowe. Może nawet nie zauważyli kolumny automobili załadowanych niemiecką żandarmerią, ciężko zajeżdżającej pod warszawskie mieszkanie brygadiera Józefa Piłsudskiego. Na wydaną komendę część żołnierzy zaraz opuściła pojazdy i została rozstawiona pod domem z bronią gotową do użycia, inni udali się wprost do drzwi Komendanta. Był z nimi osławiony doktor Erich Schultze – niósł nakaz aresztu brygadiera. Wydany był z rozkazu samego generalgubernatora generała Beselera. Uzasadnienie aresztowania brygadier miał poznać dopiero po kilku dniach, z gazet. Rok później doktor Erich Schultze został zastrzelony z wyroku Komendy Naczelnej POW.
W nieznane
Piłsudskiego odwieziono prosto na Dworzec Wiedeński. W salonie reprezentacyjnym budynku dworcowego strzegło go czterech potężnie zbudowanych żandarmów z oficerem w randze kapitana. Wojskowi dyskretnie przystanęli w jednym kącie salonu, Piłsudski zaś rozsiadł się w fotelu. Po dowiezieniu pułkownika Kazimierza Sosnkowskiego, niedawnego szefa sztabu i faktycznego zastępcy Komendanta, kapitan przedstawił się obu panom i spiesznie poprowadził ich do pociągu oczekującego na sygnał do odjazdu.
„Peron byt pusty – wspomina po latach Sosnkowski – nieliczni przechodnie siedzieli już w wagonach. Umieszczono nas w przedziale 2 klasy. Komendant w szarym mundurze legionowym zajął miejsce na jednej z ławek, mając z obu stron żandarmów (...). Ja, w ubraniu cywilnym, znalazłem się naprzeciwko Komendanta, również w towarzystwie dwóch »aniołów-stróżów«; kapitan, eskortujący nas, zasiadł skromnie w rogu przedziału przy oknie. Rozpoczęliśmy z Komendantem dyskretną rozmowę”.
Drogą przez Łódź i Kalisz dojechali o 5. po południu do Poznania. Tam, po krótkim odpoczynku w gabinecie naczelnika stacji, zmieniwszy pociąg, ruszyli dalej. „Był śliczny wieczór lipcowy (...). Minąwszy parę stacji, zorientowaliśmy się, że kierunek naszej podróży (...) wykręcił wyraźnie ku północy (...). Zdecydowałem się nagabnąć wyraźnie kapitana, dokąd nas wiezie; ociągając się (...) odparł, iż (...) przypuszcza (...), że zostaniemy umieszczeni w oficerskim obozie jeńców wojennych w Weichselmiinde Wisłoujście. Późnym wieczorem minęliśmy Tczew; około godziny l w nocy pociąg stanął w Gdańsku”.
Wilkommen in Danzig
„Z dworca ruszyliśmy pieszo poprzez mroczne ulice uśpionego miasta. Pięknie pachniały kwitnące lipy; poprzez ich gęste konary przedzierał się od czasu do czasu błysk latarni ulicznej, świecącej z rzadka i samotnie, gwoli oszczędności”. Eskorta, po wcale niewyczerpującym marszu, doprowadziła aresztantów pod adres przeznaczenia: Schiesstange 12. „Sprawnie i szybko rozwarty się wrota, zdążyłem jednak jeszcze zakląć z cicha, gdyż rzuciwszy okiem na zawieszoną u góry tablicę, ujrzałem krótki, lecz wymowny napis: »Gerichtsgefängnis« (...) słowo to w języku Goethego oznacza najpospolitszy kryminał”. Mężczyźni wnet zatonęli w mrocznej czeluści więziennej bramy; postukiwanie butów wytłumiła lepka cisza nocy; miasto wchłonęło ich.
Do gdańskiego więzienia prowadziła tylko jedna brama, do dzisiaj pozostająca jedynym przejściem na tzw. teren ścisły aresztu. Wnętrza tego przybytku podzielone były między więzienie cywilne i wojskowe. To ostatnie urządzono zaraz na początku wojny, zajęło całe trzecie piętro tzw. pawilonu centralnego dzisiejszego aresztu śledczego i funkcjonowało do roku 1917. Gdyby dodać użytkowane w tamtym czasie dwie kondygnacje podziemne (dzisiaj zasypane gruzem i niewykorzystywane), byłby to poziom piąty. „Trzymano tam dezerterów, więźniów politycznych i innych za szpiegostwo lub sabotaż”. Nadzór nad więzieniem wojskowym pełnił kapitan urzędujący w komendanturze mieszczącej się przy Neugarten 7 (Nowe Ogrody).
„W kancelarii więziennej rozpoczął się rytuał zwykłych formalności” – wspomina dalej Sosnkowski. „Odebrano nam pieniądze, przedmioty złote i srebrne, rzeczy poddano rewizji i (...) odprowadzono nas do wyznaczonych cel (...) na trzecie piętro. Hierarchię legionową uwzględniono w ten sposób, że pierwszego »ulokowano« Komendanta. Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy z łoskotem zatrzaśnięto za nim żelazne drzwi celi”. Akta sądowe aresztantów, złożone w osobnych kopertach, opatrzonych ich nazwiskami, trafiły z samego rana do kancelarii generała prezesa gdańskiego sądu wojennego.
Gdzie?
Odnalezienie miejsca, gdzie znajdowała się cela Piłsudskiego, nie jest dziś łatwe. Nie znamy bowiem żadnego bezspornie wiarygodnego źródła. Źródło najpewniejsze, sam Komendant, o zatrzymaniu w Gdańsku prawie się nie wypowiadał. Całą przedwojenną dokumentację więzienia Niemcy gdzieś wywieźli. Pozostają więc sprzeczne relacje trzech świadków: pułkownika Kazimierza Sosnkowskiego, pierwszego dozorcy więzienia wojskowego w Gdańsku Sylwestra Gołuńskiego oraz „ojca domu więziennego” Jana Bestjana.
Ten ostatni był już na emeryturze, kiedy odszukała go w 1935 roku Maria Johanne Wielopolska, zbierająca materiały do reportażu „Więzienne drogi Komendanta”: „Jesteśmy na III piętrze. Balustrada żelazna biegnie wokół wąskiego korytarza czy hallu, po którego obu stronach są wejścia do cel. Zdążamy ku celi ostatniej, na prawo (...). Otwierają się ciężkie drzwi i od razu uderza (...) ten specyficzny chłód (...), beznadziejny smutek celi więziennej, denerwująca szczupłość (...) rozmiarów”.
Według Bestjana, Marszałek nie otrzymał zwykłej celi aresztanckiej, lecz większą, „służbową”. Przyznano ją Piłsudskiemu w drodze wyjątku, ponieważ był traktowany jako generał.
Że mogła to być specjalna cela, przemawiają wymiary okna ukazanego na fotografii zamieszczonej w reportażu Wielopolskiej. Jak zaraz dowiemy się, okno w aresztanckiej celi Sosnkowskiego było małe. Dzisiaj, po kilku przebudowach więzienia, okno „celi Piłsudskiego” również jest małe.
Natomiast według Gołuńskiego, również emeryta, udzielającego wywiadu Janowi Pastwie w 1936 roku, Bestjan „nie miał żadnej funkcji w uwięzieniu wojskowym”. Jako cywil miał wręcz zakaz wstępu na wojskowe piętro, więc jego relacja nie może być wiarygodna. Sam Gołuński, który w 1936 roku był obłożnie chory, nie zaprowadził Pastwy do „celi Piłsudskiego”: nie mógł „odbyć przejazdu (...) do Gdańska bez niebezpieczeństwa dla zdrowia”. Twierdził jednak, że Piłsudski „dostał dwie cele aresztanckie, tuż obok siebie położone, gdyż to umożliwiało rewizję, której dokonywano każdorazowo rano i wieczorem po przeprowadzeniu więźnia do drugiej celi”. Odrzucał natomiast twierdzenie Bestjana, jakoby Piłsudski korzystał z osobnej celi służbowej, bowiem takiej w więzieniu nie było.
A jednak w areszcie śledczym do dzisiaj pokazują podobną, większą od innych (pomyślaną o znaczniejszych aresztantach), celę nr 3, znajdującą się na drugim piętrze pawilonu centralnego. Po wojnie przetrzymywano w niej gauleitera Alberta Forstera. Cela, którą Bestjan podaje za należącą do Piłsudskiego, znajduje się dokładnie w tym samym pionie, tyle że o jeden poziom wyżej.
Relacja Sosnkowskiego nie dotyczy wprawdzie bezpośrednio celi Marszałka, ale opisując swoją, sądził on, że „będzie jednocześnie wierną fotografią celi Komendanta”. Miała ona mieć około pięciu kroków wzdłuż i trzech wszerz. „U góry małe okienko, opatrzone mocną kratą; tapczan w postaci blaszanej płyty, wpuszczanej w ścianę na dzień, opuszczanej na noc. Na tapczanie siennik z grubego materiału w niebieską kratę, o silnym zapachu chlorku, miłym o tyle, że dowodzącym o czynności prania; maty żelazny stolik, również w formie klapy, przytwierdzonej do ściany, nad stolikiem niewielka drewniana szafeczka; jeden stołek, oto przedmioty stanowiące urządzenie celi. Numeru jej, niestety, nie pamiętam”.
Wino do obiadu
Gołuński wspominał Pastwie, że gdańskie podwórze więzienne było „przesiąknięte krwią” wielu Polaków. W takim miejscu każda chwila miała cenę życia lub śmierci. Jakby jednak na przekór powyższemu, przetrzymywanym przy Kurkowej Polakom wiodło się całkiem znośnie. Sosnkowski wspomina, że „szczególnym przywilejem, przyznanym mu w więzieniu gdańskim, było pozwolenie na sprowadzanie żywności z miasta”. Według Gołuńskiego, także Komendantowi pozwolono dokonać wyboru między obiadami więziennymi albo dostarczanymi zza muru. Wybrał gotowane na wolności. Gołuński kupował je w restauracji hotelu „Vanselow” przy Targu Siennym (Heumarkt). Donosił je osobiście do samej celi, aby „tych smacznych, ale niezbyt obfitych porcyj ktoś jeszcze nie zmniejszył”. Jeden obiad kosztował 7-8 marek. „Do tego pijał Piłsudski wino po butelce na 2-3 obiady”. Pierwszy dozorca gdańskiego więzienia obsługiwał również Sosnkowskiego, ale co przynosił i za ile, nie wiemy. Znana jest tylko suma, jaka pozostała pułkownikowi w chwili opuszczania Gdańska. „Przy zwracaniu pieniędzy nastąpiło rozliczenie za prywatne wyżywienie, przyczem Sosnkowski posiadał jeszcze 1.000 marek”. Wydaje się wątpliwe, by Piłsudski i Sosnkowski, traktowani w Gdańsku w końcu nie najgorzej, byli o siebie specjalnie niespokojni.
Gdyby…
„Freistunde” to codzienny półgodzinny spacer więźniów w gdańskim „Gerichtsgefngnis”. Piłsudski i Sosnkowski zażywali go osobno. Sosnkowski wspomina, że robił to „pod eskortą uzbrojonego dozorcy, zresztą w zupełnej samotności, na jakimś małym izolowanym podwórku, miłym przez to, że nie pozbawionym zieleni, albowiem znajdował się tam, zgodnie z wymaganiami czasów wojennych, niewielki warzywny ogródek”. Pastwa zaś dopowiada za Gołuńskim: „Czas między godziną 11 a 12, kiedy było najładniej, przeznaczony był na spacer. Zdaniem Gołuńskiego, Sosnkowski zrezygnował z tego przywileju. Za to Piłsudski codziennie przechadzał się po dziedzińcu więziennym, przylegającym do obecnego gmachu Generalnego Komisariatu Rzplitej obecnie policji, a oddzielonym na 2 1/2 m, wysokim murem, najeżonym ułamkami szkła. W czasie spaceru Gołuński stał zwykle przed bramą i nie wpuszczał na podwórze nikogo”.
List do generalgubernatora
Marszałek dopiero w Gdańsku poznał przyczynę swojego aresztu. Przeczytał o niej z gazet kupowanych przez Gołuńskiego na Dworcu Głównym. Była to zmyślona historia o fałszywym paszporcie. Na jego podstawie Piłsudski jakoby zamierzał nielegalnie przedostać się do Rosji i działać stamtąd na niekorzyść państwa niemieckiego. Komendant wpadł w złość i zaraz wystosował „do warszawskiego generalnego gubernatora list z protestem i wręczył go Gołuńskiemu”, a tamten osobiście doniósł go kapitanowi.
Zarzut sfałszowania paszportu był „tak śmieszny, że po dziesięciu dniach w »Deutsche Warschauer Zeitung« musiało się ukazać oficjalne sprostowannie”. Ukazało się w numerze z 3 sierpnia. Podtrzymano jednak oskarżenie, jakoby „POW zamierzała powołać do życia potajemne państwo w państwie i że Piłsudski był istotnym przywódcą POW, wobec tego aresztowanie go oraz z nim współwinnych było koniecznością”.
Nazajutrz po – proteście Komendanta – „przybył kapitan do więzienia i udał się przede wszystkim do celi Piłsudskiego, z którym miał dłuższą rozmowę. Gołuński przy niej nie asystował. Udali się potem (kapitan i Gołuński) do Sosnkowskiego, który siedział jak »dumny szlachcic« i wcale nie powstał z krzesła. Na zapytanie kapitana, czy nie ma jakichś skarg lub życzeń, odpowiedział krótko: »Nein«.
Żegnaj, Gdańsku
Jakieś dwa dni po rozmowie z kapitanem „nastąpiło oddzielne przeniesienie Piłsudskiego i Sosnkowskiego w głąb Niemiec (...). Eskorta, odprowadzająca Piłsudskiego, ładowała przed nim karabiny i po urzędowej przestrodze o użyciu broni, odprowadziła go na dworzec”.
Sosnkowski tak wspomina ostatnie chwile w Gdańsku: „Około godziny pierwszej po południu sprowadzono mnie do kancelarii, gdzie oczekiwała już eskorta w składzie oficer i dwóch rosłych żandarmów, przypominających wzrostem fryderycjańskich gwardzistów. Dowódca eskorty, zgrabny, młody chłopiec (...) nazywał się Bukowski (...) wystosował do mnie krótką i energiczną przedmowę w podoficerskim stylu (...). Sięgnęły niezgrabne żandarmskie łapy do ładownic, szczęknęły zamki karabinów i wkrótce opuściliśmy gdański kryminał”. Dzień nie był specjalnie uroczy. Lipy tamtego dnia nie pachniały. „Sierdzisty opiekun prowadził mnie z pewną pompą: na przedzie kroczył żandarm z nabitym karabinem i nasadzonym bagnetem, za mną szedł drugi żandarm podobnie uzbrojony, zaś pochód zamykał jako dowódca »transportu«, mój mity, quasi rodak. Zgoła bojowy szyk eskorty oraz moje cywilne ubranie wzbudzały niekłamana sensację (...). Na dworcu kolejowym w pewnym momencie postawa tłumu stała się tak wyzywająca, że dowódca eskorty musiał wystąpić w mej obronie (...). Z pewną ulgą wsiadłem do wagonu, na którym umocowana była tabliczka z napisem »nach Berlin«. Nie wiedziałem, opuszczając dworzec gdański, iż zobaczę go ponownie po pięciu latach jako minister wojny Rzeczypospolitej.
Piłsudskiego i Sosnkowskiego osadzono ostatecznie w twierdzy magdeburskiej. Przebywali tam do wybuchu rewolucji niemieckiej w 1918 roku. „Fakt, że Piłsudski był izolowany (...) działał na jego korzyść. Nie mógł bowiem (...) angażować się w doraźne gry polityczne, nie mógł związać się z (...) Rada Regencyjną, z jej kolejnymi rządami (...). W miarę, jak wszystkie te przedsięwzięcia kompromitowały się, wzrastał kapitał polityczny Piłsudskiego”. Czas pracował dla niego. Rósł autorytet Komendanta, bardzo wtedy Polsce potrzebny.
Atrakcja turystyczna?
Krótko po wizycie Marii Johanne Wielopolskiej, pod bramą więzienną przy Schiesstange 12 stanął Witold Kledzik, skromny pracownik gdańskiej dyrekcji Polskich Kolei Państwowych, zajmujący się uwiecznianiem na zdjęciach ważniejszych wydarzeń z dziejów tutejszej kolei. Był rok 1935. Niedawno co zmarł nieodżałowany Marszałek. Pan Kledzik przyszedł z zawieszonym na szyi aparatem fotograficznym, by na zamówienie gdańskiego Związku Legionistów obfotografować „celę Piłsudskiego”. Była bowiem dla nich jedyną na tym terenie pamiątką męczeństwa Komendanta.
Można domniemywać, że po wizycie Wielopolskiej „cela Piłsudskiego” zmieniła pierwotne przeznaczenie. Kledzik bowiem ujrzał ją pustą i czystą, na półce zaś – jak w „izbie pamięci” – niczym eksponat stała „szklanka ze szczoteczką do zębów”, stanowiąca rzekomo własność Marszałka. Żart pracowników więzienia? Raczej tak... – chociaż... – wrażenie to jednak wywarło, czego nie można powiedzieć o wykonanych tamtego dnia pana Kledzikowych zdjęciach. Wszystkie zaginęły podczas wojny.
Ostało się więzienie. Ocalało, mimo że prawie cały Gdańsk został zniszczony. „Cela Piłsudskiego” zatem gdzieś istnieje, choć nie wiemy dokładnie, gdzie... A na losy Komendanta wpłynęła wtedy w istotny sposób determinacja jednego trzeźwego patrioty. Był nim Alojzy Rapior.
Tadeusz T. Głuszko
Pierwodruk: „30 Dni” 11-12/1999