PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Johannes Trojan w twierdzy Wisłoujście

Johannes Trojan w twierdzy Wisłoujście
14 sierpnia 2017 roku mija 180 lat od dnia urodzin Johannesa Trojana, syna gdańskiego kupca, berlińskiego dziennikarza i pisarza, który w 1898 roku spędził dwa miesiące jako więzień w twierdzy Wisłoujście.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Johannes Trojan urodził się 14 sierpnia 1837 roku, godzinę po siostrze bliźniaczce. W przedwojennym Gdańsku jego nazwisko należało do bardziej znanych. Przed kilkoma tygodniami Fundacja Terytoria Książki wydała wybór tekstów Trojana pod tytułem „Mój ojciec, kupiec”, w przekładzie Janusza Mosakowskiego, opatrzony wstępem Petera Olivera Loewa. Znajdziemy tu teksty odnoszące się do rodzinnego miasta oraz obszerne fragmenty innych książek: „Dwa miesiące w twierdzy” („Zwei Monate Festung”) oraz „Wspomnień” („Erinnerungen”).

Niniejszy tekst stanowi w pewnym stopniu uzupełnienie tej publikacji, głównie w zakresie dotyczącym niektórych okoliczności pobytu pisarza w twierdzy Wisłoujście w 1898 roku.

W wydaniu „Kladderadatscha” z 26 czerwca 1898 roku, na jednej ze stron opublikowano kilka rysunków, które miały ilustrować i komentować ważne – zdaniem redakcji – wydarzenia. W tekście pod rysunkiem czytamy: „Redaktor naczelny »Kladderadatscha« oddaje się w Wisłoujściu studiowaniu wartości Fryderyka Wielkiego.

Więźniowie i ich rachunki

Johannes Trojan pochodził z gdańskiej rodziny kupieckiej. Od 1862 do 1909 roku pracował w berlińskim, niezwykle popularnym, wysoko nakładowym czasopiśmie satyrycznym „Kladderadatsch”, na którego łamach niemal co tydzień ukazywały się jego utwory literackie. Przez niemal pół wieku pozostał wierny jednej gazecie, awansując w niej do stanowiska redaktora naczelnego. Czas, gdy sprawował tę funkcję, czyli lata 1886-1909, uważa się za złoty okres tygodnika. W numerze 48. „Kladderadatscha”, z 23 listopada 1897 roku, opublikowano odnoszącą się do cesarza Wilhelma II całostronicową karykaturę, za co znany satyryk w 1898 roku oskarżony został o „obrazę majestatu cesarza niemieckiego”, skazany na dwa miesiące twierdzy i wysłany do Weichselmünde.

Johannes Trojan ukarany został uwięzieniem w twierdzy za zamieszczony w tygodniku „Kladderadatsch” rysunek, rodzaj skomplikowanej, bo pełnej symbolicznych znaczeń karykatury, która stanowiła komentarz do ostatniej mowy cesarza. Wilhelm II w przemowie do rekrutów niefortunnie dał się ponieść patosowi; perorował, że tylko dobrzy chrześcijanie mogą być dobrymi mężczyznami i dobrymi żołnierzami. Wypowiedź ta aż prosiła się o bezlitosny komentarz. W numerze z 23 listopada 1897 roku pojawiła się, odnosząca się bezpośrednio do słów cesarza, całostronicowa karykatura.

Na rysunku, zatytułowanym „Z obozu niebiańskiego”, przedstawiono kilka postaci historycznych, znanych ze swoich sukcesów na bitewnym polu, przy czym przynajmniej dwie z nich trudno podejrzewać, aby miały cokolwiek wspólnego z chrześcijaństwem: Leonidas i Aleksander Wielki w towarzystwie Napoleona z rozbawieniem czytają aktualną niemiecką gazetę. Nieco wyżej maszeruje, wspierając się na lasce, Fryderyk Wielki. Prawdopodobnie i on czyta tę samą gazetę. Nie wygląda jednak na zadowolonego – tłum czarnych aniołków podąża jego śladem, wyraźnie wytykając go palcami. Z góry zaś na ekscentrycznego władcę Prus i twórcę potęgi tego państwa, spogląda jego filozoficzny mentor, także uskrzydlony, prześmiewca Wolter. Postacią pierwszoplanową na tym rysunku jest jednak szatan i to on wygłasza komentarz, cytując dosłownie kilka zdań z mowy cesarza Wilhelma do rekrutów. Rogaty stwór spogląda na swój długi ogon w jednym miejscu skręcony w supeł. Mówi: „Nareszcie wiem, co znaczy ten supeł, który zawiązałem sobie na ogonie: przecież miałem wpaść po starego Fryca, bo w końcu ten, »kto nie jest dobrym chrześcijaninem, ten nie jest ani dobrym mężczyzną ani dobrym pruskim żołnierzem i żadnym sposobem nie może spełnić oczekiwań, jakie ma wobec niego pruska armia« [to cytat z mowy cesarza]. No, może uda mi się przy najbliższej rewizji naprawić moją wpadkę i uwolnić zastępy niebieskie od złych chrześcijan i złych żołnierzy”.

Bezpośrednio pod karykaturą dostrzec można niepozorny napis, który przesądził o losie Trojana: „redaktor odpowiedzialny za umieszczenie rysunku: J. Trojan w Berlinie”.

Ten graficzny komentarz na tyle rozsierdził Wilhelma, że polecił nie tylko skonfiskować nakład, ale również wytoczyć sprawę o zniewagę majestatu. Wprawdzie wśród przedstawionych na rysunku postaci nie było cesarza, ale to jemu najwyraźniej nie spodobała się satyryczna interpretacja jego słów. Poczucie humoru, zwłaszcza na własny temat, nie było najmocniejszą stroną tego człowieka. Ponieważ wszystkie tego rodzaju materiały były wówczas publikowane anonimowo, pełna odpowiedzialność za zamieszczenie ilustracji spadała na redaktora, czyli Trojana. Postępowanie sądowe przeprowadzono pod dyktando cesarza. Chodziło o to, by przez skazanie znanego wydawcy utrzeć nosa niechętnym dziennikarzom i redakcjom.

Wisłoujście, które od połowy XIX wieku znalazło się pod zarządem gdańskiego urzędu policji, stanowiło rodzaj miejsca odosobnienia dla specyficznych „pensjonariuszy”. Osadzeni w twierdzy więźniowie dzielili się na dwie, dosyć wyrównane liczbowo grupy – szlachetnie urodzonych i tych zwykłych. Znajdowało się ich tu zawsze około tuzina, wiadomo, że nie byli to przez cały czas ci sami ludzie, bo co chwilę jeden wyjeżdżał, a inny przyjeżdżał. Zdarzali się jednak i tacy, którzy do odsiedzenia mieli kary dłuższe.

Trojan nie miałby nic przeciwko temu, aby zaliczono go do grupy drugiej, lecz z powodu swojej pozycji przynależał do pierwszej. Wśród więźniów byli ludzie prości ze wsi, a także rzemieślnicy, skazani za różne przestępstwa, również za nieumyślne spowodowanie śmierci. Co ciekawe, najbogatszym więźniem był właśnie jeden z tych „nisko urodzonych”, który w trakcie czteromiesięcznego pobytu w twierdzy wydał mały majątek. Poza pewnym Polakiem, więźniami byli sami Niemcy, w tym jeden z południa. Polak, szlachcic, skazany został za udział w pojedynku i należał do ulubionych towarzyszy Trojana – był osobą przyjemną w obyciu, pełną taktu i zawsze miał wiele ciekawych rzeczy do opowiedzenia.

Więźniowie z grupy szlacheckiej chętnie jadali wspólnie o godzinie trzynastej w altance. Na deser podawano różne rodzaje sera. Po posiłku przychodziła Louise, jedna z posługujących kobiet, z dachówką, na której zapisane było kto, co i ile zjadł. Podliczano wszystko, a sumę wpisywano każdemu w jego specjalną książeczkę rachunkową. Co osiem dni rachunek sumowano i spłacano. Panowało przekonanie, że państwo łoży na wyżywienie więźniów. Tak nie było – za to, co zjedli i wypili, osadzeni sami musieli zapłacić. Trojan uważał to za słuszne, zwłaszcza że w twierdzy wypijano niejedną baryłeczkę, z pewnością nie tylko po to, aby ugasić pragnienie. Dziennikarz napisał z przekąsem, że w żadnym państwie „nawet socjalni demokraci” nie byliby tak hojni, by płacić za to z państwowej kasy.

Poczta przychodziła do twierdzy dwa razy dziennie, między godziną 10. a 11. i wieczorem między 19. i 20. Przynosiła nie tylko listy, ale i pieniądze oraz wyczekiwane paczki, w których znaleźć można było podarunki od dobrych przyjaciół, specjały, dzięki którym przychodzącym gościom można było zaproponować nawet kieliszek wina.

Nadzór nad więźniami był mniej lub bardziej umowny. Pewnego dnia Trojan odważył się nawet zagadać do wartownika nieco prowokacyjnie: „Człowieku, przecież wiem, że ta broń nie jest naładowana. Jeśli teraz ucieknę, to co pan zrobi?”. Strażnik odpowiedział na to z całkowitym spokojem: „No, a niby co mam zrobić? Nic nie zrobię”. W 1897 roku zdarzyła się ucieczka z twierdzy. Dokonał jej w sylwestrową noc berliński literat doktor Richard Wrede (do twierdzy trafił 3 XI 1897). Wieść dotarła do stołecznej prasy, wzbudzając ogromne zainteresowanie i rozbawienie, sam zaś uciekinier dotarł spokojnie do słonecznej Italii.

 

Przepustki i pasternak jadalny

Na wniosek złożony u naczelnika twierdzy, pisarz korzystać mógł z przepustek. Więźniom przysługiwał dwa razy w tygodniu dwugodzinny urlop na kąpiel w morzu, z tym, że tylko dwóch więźniów jednocześnie mogło opuścić twierdzę. Trojan narzekał, że z powodu tego ustalenia jego pora kąpieli wypadała niejednokrotnie na czas niepolecany przez lekarzy – tzn. bezpośrednio po jedzeniu. Można było także wystąpić o dłuższy urlop, do pięciu godzin. Pisemne podanie o taki urlop należało złożyć z trzydniowym wyprzedzeniem, podając przyczynę, dla której chce się na dłuższy czas opuścić twierdzę. Trojan podał kilka przykładów wiarygodnego uzasadnienia absencji: np. „wyrwanie zęba”, „kupno konia” czy „zaręczyny”. Podobno nie sprawdzano tego zbyt rzetelnie. Tego typu urlop Trojan otrzymał siedem-osiem razy i zwykle wykorzystywał go na podróż do Gdańska. Wspominał jednak, że ostatnie dwie godziny takiego urlopu były już zazwyczaj popsute myślą o tym, aby wrócić na czas, mierzony w twierdzy zegarem wieżowym, który chodził jak chciał, a gdy było wyjątkowo gorąco, nie chodził wcale. We wszystkich tych sytuacjach ważne było jedynie to, aby o określonej godzinie osadzony stawił się na miejscu i nocował w swojej celi.

Oprócz tego był jeszcze tzw. urlop kościelny, który otrzymywano w niedzielę. Ewangelicy chodzili na nabożeństwo do wsi Wisłoujście prawdopodobnie do nieistniejącego już kościoła św. Olafa, który w latach 1840-1893 stanowił filię parafii ewangelickiej z Nowego Portu, katolicy uczestniczyli we mszy w kościele św. Jadwigi Śląskiej w Nowym Porcie. Zbudowany w latach 1857-1858 był pierwszą katolicką świątynią wzniesioną w Gdańsku po rozbiorach. Utworzona tu parafia obejmowała nie tylko Nowy Port, ale również Brzeźno i Letnicę. Kiedy Trojan wybrał się raz z rodziną do Wisłoujścia, poza nimi pojawiły się tam na nabożeństwie ledwo trzy osoby, należące do parafii. Zabrakło pastora, jednak ten na zastępstwo wysłał „pana nauczyciela”, który wpuścił wszystkich do zakrystii i w stosownym momencie odczytał kazanie, podobno całkiem dobre. Mimo to, następnym razem Trojanowie wybrali się już gdzie indziej, mianowicie do Kościoła Mariackiego w Gdańsku. Tam trafili akurat na surowe wymówki, w których pastor ganił uzależnienie gdańszczan od przyjemności. Uczestnicząca w tym nabożeństwie druga żona Trojana, Clara, która pochodziła z Meklemburgii, stwierdziła z zadowoleniem, że na całe szczęście nie musi brać tych słów do siebie, wszak gdańszczanką nie jest.

Koledzy z Berlina przesłali natomiast Trojanowi fragment jakiejś amerykańskiej gazety, w której napisano, że naczelny redaktor „Kladderadatscha” „został przetransportowany do Wisłoujścia, twierdzy znajdującej się pośrodku wielkich bagien, gdzie więźniowie w przeciągu krótkiego czasu umierali na klimatyczną gorączkę”. Bardzo go to rozśmieszyło, ale przy okazji przyznał, że zdecydowanie nie był to kurort: wokół dużo wody, zgniły zapach od fosy – nie było tu najzdrowiej. Na słowa z listu od przyjaciela: „Mógłbym ci pozazdrościć (…) idyllicznego spokoju i ciszy, którą możesz się tam nacieszyć”, zareagował: „Kiedy otrzymałem ten list, na Mewim Szańcu właśnie strzelano, ustawiając lawety. Za każdym razem, kiedy rozlegał się wybuch, budynek trząsł się, szyby brzęczały i drzwi się otwierały”. Twierdza może i miała elementy sielankowe: „Dwa gołąbki, wachmistrza, który ucinał sobie popołudniową drzemkę z głową na stole, gniazda jaskółcze i stojący zegar wieżowy”. Zdecydowanie jednak brakowało tu idyllicznej ciszy i spokoju. Od czasu do czasu odbywały się ćwiczenia w strzelaniu, więźniowie przysłuchiwać się mogli również ćwiczącym codziennie na bębenkach, fletach i trąbkach grenadierom.

Pewnego dnia Trojan znalazł rosnący na wałach pasternak, warzywo, które uwielbiał, a którego nie dawało się kupić w Berlinie. Teraz był wreszcie w „ojczyźnie pasternaka”, jednak żaden nie lądował na jego talerzu. W końcu stracił cierpliwość, wykopał jeden z korzeniami i triumfalnie zaniósł do kuchni. Tam wytłumaczył kucharce, że to wprawdzie odmiana dzika, ale w Gdańsku na targu można codziennie kupić jej odmianę jadalną. Kucharka obiecała Trojanowi przyrządzić jego wymarzoną potrawę i obietnicy swojej dotrzymała. Pisarz poczuł się usatysfakcjonowany. W swojej książce zacytował nawet zwrotkę znanej sobie polskiej piosenki w oryginalnym brzmieniu:

„Tańcowała ryba z makiem,

A pietruszka z pasternakiem,

Cebula się dziwowała,

Jak pietruszka tańcowała”.

 

Kąpieliska

Pisarz rozpisywał się także o ówczesnym życiu kąpielowym na Westerplatte. Ten piaszczysty, mały półwysep, do niedawna określany mianem „ponurej okolicy”, stał się wówczas popularny, przeżywał moment rozkwitu. Płaski teren obsadzono na koszt kasy portowej ładnymi drzewami, które rozrosły się dzięki żyznej ziemi. Jeszcze przed 1843 rokiem zbudowano w okolicy kilka domów i gospodę. Z tutejszych szerokich plaż, uznawanych za bezpieczne i zdatne do kąpieli, rozciągał się jeden z najpiękniejszych widoków na zatokę. Westerplatte, ze swoim cesarskim molo, plażą, było wtedy dla gdańszczan jednym z ulubionych miejsc wycieczek.

Ostatnie dni w Berlinie, zdjęcie z gazety

O licznych atrakcjach wypoczynkowych „Kąpieliska bałtyckiego i kurortu Westerplatte” można wyczytać z reklamowego tekstu, zamieszczonego w „Ilustrowanym przewodniku” Ph. Rothsteina z 1894 roku. Znaleźć tam można informację o ciepłych i zimnych kąpielach solankowych, polecanych „przeciwko reumatyzmowi, podagrze, bólom podbrzusza u kobiet, anemii, nerwowości, osłabieniu, dolegliwościom żołądkowym i sercowym, chorobom skóry itd.”. Nad lasem pobudowano cały rząd pięknych willi, najważniejsza była jednak wielka restauracja, w której codziennie po południu odbywały się koncerty. Można było tam przysiąść zarówno na werandzie, jak i w ogrodzie.

Większość więźniów tam właśnie wybierała się na kąpiel, dotarcie z twierdzy do kąpieliska lub drugiego przy wsi Wisłoujście, zajmowało około dwudziestu minut. Ciekawostką, na którą można było natknąć się po drodze za Altfahrwasser Schanze, były ruiny stanowiące fragment stosunkowo nowych umocnień baterii plażowej, które dwanaście lat wcześniej, podczas silnego sztormu, zostały podmyte i runęły do wody razem z działami: „Olbrzymie partie muru leżą na brzegu, stanowiąc ochronę wybrzeża przed rozbijającymi się o nie falami”.

Samo Westerplatte jako kąpielisko było jednak dla Trojana zbyt gwarne, wolał ciszę i spokój okolic wsi Wisłoujście, tam też chodził najczęściej. Miejsce to nie było wprawdzie tak elegancko urządzone, ale mu wystarczało. Z ratownikiem o wdzięcznym, podobno litewskim, nazwisku Kurbjeweit, można było porozmawiać o literaturze i polityce. Po kąpieli czekała na plażowicza, jeśli tylko sobie tego zażyczył, kanapka, kufel piwa albo kieliszek jałowcówki (machandla). Kąpiel kosztowała dziesięć fennigów, w cenę wliczony był ręcznik. Kto dziesięciu fennigów nie miał, na tego tuż obok czekała plaża darmowa.

W jednym z rozdziałów swojej opowieści Trojan dość dokładnie opisał Wisłoujście – rybacką wieś, składającą się z małych domków i słodkich ogródków. Zauważył brak w okolicy dużych hoteli i turystycznych przyjemności. Wyraźnie widać było, że „zatrzymujący się tu na kąpielisko, są ludźmi bez wielkich potrzeb”.

Droga na miejscową plażę była dla Trojana szczególnie urodziwa, biegła przez otwarte pola, nad którymi latały jaskółki. To, co zauroczyło go tutaj najbardziej, to krzewy dzikich róż, których kwiaty wydzielały oszałamiający zapach.

Trojana odwiedzali w twierdzy również rozmaici goście, przynosząc ze sobą podarki, zazwyczaj przysmaki. Wyjątkowa wizyta miała miejsce 3 sierpnia – przez twierdzę przemaszerował wówczas mężczyzna niosący róże w koszu, a za nim siedem młodych dziewcząt. „Stojący na wachcie przecierał oczy, myśląc, że śni”. Mężczyzna był malarzem i profesorem w oliwskiej szkole i wpadł w odwiedziny ze swoimi uczennicami. Te wręczyły osadzonemu bukieciki róż, zalecając wierszem, aby przypadkiem nie wstawiał ich do wody. Wieczorem Trojan oczywiście nie pamiętał o ostrzeżeniu i wszystkie kwiaty umieścił w wazonie. Zapomniał o jednym bukieciku. Rano zauważył, że woda w wazonie stała się brązowa i z przerażeniem pojął, co się stało. W kwiatach ukryte były cygara. Tym sposobem ocalało tylko jedno – z przywiędłego bukiecika.

 

Urodziny w więzieniu i „Już mi się w forcie Quarré nie podoba”

W czasie odsiadywania kary wypadły 61. urodziny pisarza. Tego dnia trzy więzienne gracje, czyli posługaczki o wdzięcznych imionach Luise, Olga i Thusnelda, które zawsze wiedziały, kto i kiedy ma urodziny, ozdobiły celę jubilata kwiatami, przy okazji dostarczając mu nieco szczypawek. Owego dnia, czyli 14 sierpnia, sprytnie udało się Trojanowi połączyć urlop kościelny z urlopem na kąpiel i wybrał się z rodziną statkiem aż do Sopotu. Po południu miał wielu miłych gości z Gdańska, a wieczorem, jak nakazywał niepisany zwyczaj, postawił co nieco swoim współtowarzyszom z więzienia. Przy tym świętowaniu towarzystwo zasiedziało się w ogrodzie godzinę dłużej niż przewidywał regulamin – o godzinie 20 rozpoczynał się bowiem czas ciszy nocnej, zamykano na głucho bramę twierdzy, a więźniowie powinni już znajdować się w swoich celach. Po gorącym dniu przyjemnie siedziało się na świeżym powietrzu, wino smakowało wybornie. Kiedy po raz kolejny zbliżała się warta, siedzący, niczym rozbawieni studenci, gasili lampę i cichli. Dowódca warty stracił jednak w końcu cierpliwość i w towarzystwie dwóch kompanów kazał się rozejść pod groźbą „użycia siły”. Mimo tak poważnych ostrzeżeń, pozwolił spełnić jeszcze jeden toast.

Pocztówka z wierszem Trojana „Der alte Musikant”

Ostatnie tygodnie spędzone w więzieniu nie były dla Johannesa łatwe, z wielu powodów. Być może najlepiej jego nastrój w tych dniach oddaje tytuł jednego z ostatnich rozdziałów „Już mi się w forcie Quarré nie podoba”. Zaczęło mu doskwierać uczucie znużenia. W sierpniu przekwitły róże i lipy, naturalna zieleń straciła kolor, pod kosami padały kolorowe pola. Nagle wszystko stało się nieznośne, jak to Trojan określił „gburowate”. Kiedy w połowie sierpnia jeden z więźniów zszedł na posiłek w kapciach, Trojan pomyślał „nadszedł czas, żeby stąd wyjechać”. Z pewnością wiązało się to również z falą sierpniowych upałów – pisarz stracił apetyt i zaczął coraz mniej jeść. Pod koniec pobytu rozchorował się i schudł siedem kilogramów. Zatroskani tym faktem przyjaciele sądzili, że jest to spowodowane niewłaściwym odżywianiem. Zaczęto mu więc przesyłać smakołyki – a to kaczkę w czerwonej kapuście, a to pieczone kurczaki czy wino. Trojan poświęcił tym podarkom cały rozdział, umieszczając w nim kilka wierszowanych podziękowań.

Potem nagle zaniechał palenia tytoniu. Najpierw przestały mu smakować cygara, później fajka. Na sam koniec przestała go nawet cieszyć możliwość korzystania z przepustek: „Jeśli mogłem spokojnie pozostać w swoim pokoju, było mi to najmilsze”. Podczas upałów ciężej znosiło się obowiązujące ogólnie ustalenia, że można zażywać kąpieli jedynie dwa razy w tygodniu – to, co kiedyś było powodem do radości, teraz przestawało wystarczać. Śpiew ptaków, stanowiący wielką otuchę dla więźnia, ucichł. Upał w twierdzy był nie do zniesienia.

 

Nowy komendant

Niespodziewanie doszło także do obostrzeń, dotyczących życia więźniów. Kiedy pewnego dnia służbowe mieszkanie „komendanta” w twierdzy zostało dokładnie wysprzątane, wyremontowane i przyozdobione, była to zapowiedź zmiany. W istocie, w połowie sierpnia nowy podporucznik objął komendę i postanowił za wszelką cenę zaprowadzić w twierdzy porządek. „Razem z nim nastały czasy ostrego reżimu”.

I tak – wieczorna rundka skata, która przeciągała się niekiedy nawet o trzy godziny, została przerwana. Jeden z uzbrojonych żołnierzy sprowadził Trojana z bastionu tuż przed codziennym spotkaniem na odległość z zamieszkującą w wynajętym mieszkaniu za fosą rodziną, żoną i córeczką. Dobiegły końca podtrzymujące pisarza na duchu poranne i przednocne pokrzykiwania, koncerty na harmonijce, gwizdy i „tańce”. Przerwano radosne przedstawienie. „W ten sposób życie w twierdzy straciło dla mnie ostatni urok” – skomentował to pisarz.

Kiedy nowy komendant zauważył, że pisarz je śniadanie w ogrodzie, zabroniono mu i tej przyjemności. „Tego samego dnia, którego wygoniono mnie z ogrodu, miałem urlop w Gdańsku. Na mieście źle się poczułem i musiałem się na chwilkę położyć u przyjaciela, u którego byłem w odwiedzinach. Doszedłem do siebie i kiedy przyszedł lekarz, po którego zadzwonił przyjaciel, nie znalazł nic niepokojącego” – zanotował.

Wieczorem Trojan dygotał z zimna, jasne było, że się rozchorował. Następnego ranka telegrafem poprosił znajomego lekarza o przybycie. Podoficer Wohlgemuth nie ukrywał niezadowolenia – w końcu mógł go zbadać lekarz wojskowy w Nowym Porcie, za którego nie trzeba by płacić. Trojan spokojnie wytłumaczył, że wolał zasięgnąć opinii lekarza zaprzyjaźnionego. I postawił na swoim, znajomy lekarz z Gdańska przyjechał i stwierdził dolegliwości gastryczne. Choroba trwała cztery dni, ostatniego dnia pacjent wstał, ale był bardzo osłabiony. Dzięki troskliwej opiece mógł ostrożnie wziąć udział w małym przyjęciu pożegnalnym, które zorganizował wieczorem w ogródku. Opuścił twierdzę 24 sierpnia 1898 roku na pokładzie statku, rejsem o ósmej rano.

 

Truskawka czy poziomka

Już po odzyskaniu wolności pozostał jeszcze trzy tygodnie w Gdańsku, chciał całkowicie dojść do siebie po chorobie, a także – korzystając z pełnej swobody – odwiedzić kilka miejsc.

List z 23 czerwca 1898 pisany w twierdzy Wisłoujście

Wybrał się również na Hel, tam przeszedł drogę od wsi po latarnię morską. Pięć godzin spacerował, „nie napotykając ani jednej żywej duszy”. Najpierw wędrował lasem, potem postanowił dotrzeć do morza, co okazało się być nie lada przedsięwzięciem, ponieważ oddzielały go od niego trzy pasma wydm. „Kiedy nacieszyłem się widokiem morza, wróciłem do części zalesionej i usiadłem koło starej sosny, której korzenie niczym węże przebiegały po ziemi. I tak tam sobie siedzę i wytrząsam piasek z butów, i cóż w tym momencie dostrzegają moje oczy? Co rozbłyska słodką czerwienią z zieleni leśnego poszycia? Truskawka! Truskawka o tej porze roku, przecież jesteśmy już nawet odrobinę we wrześniu, to jest czymś naprawdę rzadkim! Do tego jest taka duża, tak idealnie piękna i dojrzała! Najpierw miałem zamiar ją zostawić, ale wtedy przyszła mi do głowy myśl, że może rosła w tym miejscu właśnie dla mnie. Ostrożnie ją zerwałem, podniosłem do ust, zjadłem i wyzdrowiałem”. Cudowna leśna truskawka była zapewne poziomką, jednak pisarz w tekście wyraźnie napisał „Erdbeere”.

Trojan wybrał się również do „celu jego tęsknoty”, czyli do miejscowości Pröbbernau (Przebrno) na Mierzei Gdańskiej. W tej miejscowości probostwo otrzymał najwierniejszy przyjaciel ojca, a następnie jego powinowaty, pastor Karl Eduard Gehrt. Mężczyźni poślubili dwie siostry z rodziny Wichmann. Sophie została matką Johannesa. Trasa krótkiej, sentymentalnej wycieczki pisarza prowadziła przez Elbląg i Kahlberg (Krynica Morska). Kiedy jednak w Tczewie pociąg z niewiadomych przyczyn stanął na pół godziny i w związku z tym przyjechał do Elbląga z opóźnieniem, było wiadomo, że wyprawa nieco się przedłuży. Trojan nie dostał się już bowiem na statek płynący przez zalew, mógł patrzeć na jego rufę stojąc na przystani. Jedynym pocieszeniem było to, że po czterdziestu pięciu latach mógł odwiedzić „miłe miasto Elbląg”.

Następnego ranka ruszył do Kahlbergu. Stąd do Pröbbernau było pięć i pół kilometra w linii prostej, ale na piechotę, drogą ciągnącą się przez las i obraną przez Trojana, było dalej. Pröbbernau było wsią rybacką, podróżny zatrzymał się w jedynej gospodzie na skromny posiłek. Chciał odwiedzić miejscowego pastora, ale okazało się, że ten akurat wyjechał. Był natomiast organista, który otworzył mu kościół i pokazał księgi parafialne. Wzruszony Trojan poprosił go o przeczytanie wpisu z 24 lipca 1832 roku, gdzie byli wzmiankowani: „ożeniony handlowiec Karl Gottfried Trojan z Gdańska z panną Sophie Wilhelmine Wichmann z Gdańska”. Pisarz oznajmił uroczyście, że notatka dotyczy jego rodziców, a zobaczenie tego wpisu było celem jego podroży. Na cmentarzu w Pröbbernau pogrzebana była jego babcia ze strony mamy. Trojan zrobił kilka zdjęć, spacerował po wsi i wrócił na piechotę do Kahlbergu, idąc brzegiem zalewu. Tym razem udało mu się nie spóźnić na statek.

 

Waldemar Borzestowski

 

WYKORZYSTANO:

Trojan J., „Zwei Monat Festung” („Dwa miesiące twierdzy”), Berlin 1899;

Mülder F., “Johannes Trojan, 1837-1915. Ein Spötter und Poet zwischen Kanzler und Kaiser”,  Frankfurt am Main 2003;

Passig W., “Johannes Trojan – Von Danzig über Berlin nach Rostock: Ein biographisches Kalejdoskop”, Elmenhorst 2015.