Panorama, którą widzimy powyżej, nie jest aż tak rozległa, ale jej autor dbał z wielką precyzją, aby skomponować fotografię niebanalną. Dolny pas ośnieżonego stoku ma swoją przeciwwagę w niemal identycznym, co do wielkości, pasie nieba z wyraźną warstwą ciemniejszych zimowych chmur. Samo miasta, jego zabudowa, stanowi jakby nitkę horyzontu, która oddziela żywioły: śniegu, a więc wody, i nieba. Jeśli jeszcze pamięta się, że zaraz za miastem na skraju chmur jest morze, samo miasto zamienia się w nierealną wyspę.
Pionowy układ zdjęcia ma również swoje domknięcia pełne wewnętrznej logiki. Patrzymy na miasto, które rozpościera się między dwoma bezlistnymi (co oczywiste o tej porze roku) drzewami. Niemal pośrodku wyrastają dwie wieże: Kościoła Mariackiego i Ratusza Głównego Miasta. Choć z takiego oddalenia budowle te wydają się niewielkie, to jednak kontrastują zaskakująco właśnie z tymi ramami, które tworzą dwa proste pnie drzew.
Piękno zimowej panoramy ma pewne cechy paradoksu. Zdumiewające jest zawsze to, że śnieg, którego fizyczne właściwości są przeciwieństwem ciepła i przytulności, nadaje fotografii spokój i łagodną nastrojowość.
GF
Pierwodruk: Kwartalnik „Był sobie Gdańsk” 3/1997