W obronie tronu
Gdańszczanie po raz pierwszy mieli okazję poznać Stanisława Leszczyńskiego w 1708 roku, podczas zawieruchy wojny północnej – był wówczas królem Polski wyniesionym na tron przez szwedzkie wojska Karola XII. Cieszył się dobrą opinią. W zamian za finansowe subwencje obdarzył miasto nowymi przywilejami. Trudno więc dziwić się, że ponowny wybór Leszczyńskiego, 12 września 1733 roku, został przyjęty nad Motławą z entuzjazmem. Zorganizowano publiczne uroczystości dziękczynne, strzelano z armat i bito w dzwony.
Niestety, już niebawem okazało się, że pojawił się drugi konkurent do tronu. Leszczyńskiego, który był teściem Ludwika XV, popierała Francja i Szwecja. Za jego kontrkandydatem – elektorem saskim Fryderykiem Augustem II, synem poprzedniego króla, Augusta II, stanęła Rosja i Austria. Leszczyński od momentu elekcji wykazywał się karygodnym niezdecydowaniem i dość szybko utracił kontrolę nad krajem, do którego wkroczyły wojska rosyjskie. Wkrótce opuścił Warszawę i udał się do Gdańska, gdzie zamierzał oczekiwać na pomoc francuską. Gdańszczanie bardzo poważnie przygotowywali się do oblężenia. Pospiesznie modernizowano fortyfikacje, wznoszono nowe, obejmujące Orunię i wyspę Ostrów. Powołano pod broń mieszczan, zaciągano żołnierzy, kupowano broń i amunicję, w obszernych spichrzach gromadzono zapasy żywności.
Siły obrońców, dowodzone przez generała Jana Wilhelma von Vietinghofa, liczyły 23 tysiące ludzi (40 tysięcy mieszkańców liczył ówczesny Gdańsk!). Przybyły wraz z królem ambasador francuski, Antoine Felix markiz de Monti przekonywał burmistrzów, że pomoc nadejdzie niebawem, że uda się poruszyć dawnych sojuszników: Szwecję, Turcję, a nawet... Kozaczyznę. Jednak przede wszystkim liczono na Francję.
Tymczasem w Kopenhadze bohater naszej opowieści, ambasador hrabia de Plélo, prowadził werbunek ochotników do gdańskiego wojska. Jego dotychczasowe życie układało się nadzwyczaj pomyślnie. Urodzony w Rennes w 1699 roku, zgodnie z arystokratyczną tradycją rodu wybrał karierę wojskową, uzyskując szybko stopień oficerski. Dowodził pułkiem. Potem, za namową wpływowego szwagra, ministra Jeana Frederica Phelypeaux, hrabiego de Maurepas, wstąpił do służby dyplomatycznej. Został mianowany ambasadorem w Danii. Ponieważ przez cieśniny duńskie prowadziła jedyna droga, którą można było przekazać z Francji pomoc oblężonemu Gdańskowi, młody dyplomata znalazł się dość niespodziewanie w orbicie spraw związanych z polską wojną sukcesyjną. Z oddali pilnie śledził wydarzenia.
Desant pierwszy
17 stycznia 1734 roku na przedpolach Gdańska pojawiła się armia rosyjska. Z rozkazu Rady Miasta zalano depresyjne tereny na wschód od miasta. Dowództwo nad wojskami oblężniczymi objął niebawem feldmarszałek Burchard Christof von Münnich. Działał energicznie – otoczył miasto szańcami i odciął je od zaplecza. Na początku kwietnia żołnierze rosyjscy zdobyli Szaniec Zimowy, położony między Gdańskiem i Wisłoujściem, na drugim brzegu rzeki zbudowali redutę i w ten sposób poddali kontroli ruch na Wiśle. 30 kwietnia rozpoczęło się ostrzeliwanie miasta z ciężkich dział. Sytuacja obrońców stawała się niezwykle trudna, ich siły były na wyczerpaniu.
Tymczasem we Francji przygotowano korpus ekspedycyjny, który miał przyjść z pomocą oblężonemu miastu. Przez cieśniny duńskie dotarł na Bałtyk. Pogłoski o odsieczy zaczęły niebawem docierać do Gdańska, wzbudzając nadzieje w sercach jego mieszkańców. 11 maja na redzie gdańskiej pojawiła się długo wyczekiwana francuska eskadra. Na pokładach pięciu okrętów znajdowały się dwa pułki piechoty liczące około 1500 źle uzbrojonych i słabo wyekwipowanych żołnierzy. Dowodził nimi doświadczony generał brygadier Lamotte de la Peirouze.
12 maja oddziały wylądowały na Westerplatte. Naprędce przygotowywano plan wojskowej operacji. Pułki francuskie miały przebić się do Gdańska poprzez kordon fortyfikacji rosyjskich. Ich uderzenie wspierałby wypad dwóch tysięcy żołnierzy z miasta. Lamotte pospiesznie zwołał swoich oficerów na naradę, był poirytowany – przedstawiony mu plan uznał za nierealny i niebezpieczny dla swoich żołnierzy. Przez dwa dni oddziały francuskie pozostawały na plaży Westerplatte, nie podejmując żadnej akcji wojskowej, aby wreszcie, w nocy z 14 na 15 maja, w atmosferze paniki zaokrętować się i odpłynąć do Kopenhagi. Podobno brygadier podjął tę decyzję pod wpływem pogłosek o ucieczce Leszczyńskiego. Zniknięcie Francuzów wywołało zrozumiałą konsternację w Gdańsku, pozbawiało nadziei walczący do tej pory z powodzeniem, ale już mocno wyczerpany miejski garnizon. Wojska francuskie stały się pośmiewiskiem Europy.
Desant drugi
Ambasador Plélo, dowiedziawszy się o odwrocie z takim trudem zorganizowanej wyprawy, uznał ten czyn za hańbiący. Przekonał jej dowódcę o potrzebie powrotu pod Gdańsk i porzuciwszy placówkę dyplomatyczną wziął w tej wyprawie udział jako ochotnik. Do dwóch pułków dodał trzeci, który właśnie przybył do Danii. Francuzi pojawili się ponownie na redzie portu gdańskiego 24 maja, w pełnym składzie trzech pułków: Périgord, La Marche, Blaisois, razem 2400 ludzi. Desantowe oddziały bez przeszkód wylądowały na Westerplatte. Ambasador Monti zaproponował dawny plan: Francuzi mieli się przebijać przez rosyjskie umocnienia polowe na Ostrów i dalej, do Gdańska. Nie orientowali się, że zostały one wzmocnione, zaś w okolicach kluczowego Szańca Letniego skoncentrowano liczne i silne oddziały.
27 maja o świcie, po uprzednim rozpoznaniu terenu, podjęto decyzję o wymarszu. Grenadierzy maszerowali na południe od twierdzy Wisłoujście równolegle do Martwej Wisły Załoga miejska wsparła francuskie natarcie wypadem w sile 1800 żołnierzy. Niespodziewanie Francuzi napotkali na drodze liczne przeszkody, teren był podmokły i miejscami po nocnym deszczu bagnisty. Mimo to, przypuszczono atak na okopy rosyjskie i prawdopodobnie zajęto pierwszą ich linię. Pododdziały wdarły się w środek wojsk nieprzyjacielskich, doszło do walki wręcz. Niestety, pod ogniem muszkietów i artylerii natarcie załamało się. Poległo 96 Francuzów, 112 było rannych. Wśród poległych znalazł się 34-letni Plélo. Jego ciało, wielokrotnie ranione pchnięciami bagnetów, następnego dnia zostało wydane przez dowództwo rosyjskie. Drogą morską przewieziono zwłoki ambasadora do rodzinnej Bretanii, gdzie spoczął w grobowcu w kaplicy Saint-Bihi pod Saint-Brieuc.
Dowódca korpusu, Lamotte, twierdził, że ambasador zginął bohatersko, prowadząc powierzone mu oddziały, a powodem tragicznej śmierci była jego nadgorliwość. Wersal zaakceptował wersję brygadiera. Czy była ona prawdziwa? Niezależny raport w tej sprawie sporządził również ambasador Monti. Informacje zbierał w Gdańsku, wśród świadków, którzy bezpośrednio uczestniczyli w bitwie. Zeznali oni, że Plélo nie szedł na czele piechurów atakujących umocnienia rosyjskie, ale w towarzystwie innych oficerów obserwował pole bitwy. W pewnym momencie podszedł do uciekającego z pola walki grenadiera, doszło między nimi do kłótni i wzburzony hrabia zastrzelił uciekiniera. W chwilę później kolejna grupa wycofujących się żołnierzy przebiegła przez teren, gdzie miało miejsce tragiczne zdarzenie. Po jej odejściu Plélo leżał martwy.
W świetle tego raportu nie było wątpliwości, że sprawcami śmierci ambasadora byli francuscy żołnierze. Dokument, datowany na 12 czerwca 1734, dotarł do Ludwika XV i został odłożony na półkę, gdyż był zbyt kompromitujący dla królewskiego wojska. Korpus francuski wycofał się na Westerplatte pod osłonę dział twierdzy Wisłoujście. Tu założył warowny obóz. Zablokowany przez silną eskadrę rosyjską, skapitulował 24 czerwca 1734 roku. W ślad za nim, jeszcze tego samego dnia, poszła załoga Wisłoujścia.
Klęska
Upadek twierdzy postawił Gdańsk w sytuacji tragicznej. Odcinał miasto od morza, skąd jedynie mogła przyjść jakakolwiek pomoc. Nocą, z 27 na 28 czerwca, Stanisław Leszczyński w chłopskim przebraniu, w towarzystwie szwedzkiego generała Stenflychta, potajemnie opuścił miasto i przedostał się na terytorium pruskie, do Kwidzyna, a potem Królewca. Znikła jedyna przyczyna, która powodowała, że wstrzymywano dotąd rokowania w sprawie warunków kapitulacji.
Były one niezwykle ciężkie, strona rosyjska domagała się miliona talarów, która to suma miała wynagrodzić straty poniesione podczas oblężenia miasta. Akt kapitulacji, ratyfikowany 9 lipca 1734 roku, podpisano dwa dni wcześniej w głównej kwaterze feldmarszałka Münnicha w Oruni. Oblężenie trwało 145 dni i przyniosło miastu niebywałe zniszczenia. Gdańsk już nigdy nie zdołał podnieść się z tej klęski, nadchodził dla niego czas zmierzchu. 19 lipca król August III przybył do Oliwy. Aż tydzień kazał czekać gdańszczanom na audiencję, podczas której wręczyli mu akt przeprosin i złożyli hołd. Władca nie skorzystał z ich zaproszenia do odwiedzenia miasta i 30 lipca odjechał w głąb Polski.
Waldemar Borzestowski
Pierwodruk: „30 Dni” 5/2002