Był długoletnim przyjacielem znanego obieżyświata, emigranta religijnego i poety rodem ze Szkocji, Tomasza Segeta, a wcześniej uczniem jednego z najwybitniejszych uczonych Odrodzenia – Galileusza, tego, który podczas procesu inkwizycyjnego miał odwagę w obronie swoich poglądów rzucić na koniec w twarz sędziom: „A jednak się kręci!”.
Melancholijny młodzieniec
Przypuszcza się, że rodzina Dawida Ricquesa przybyła do Gdańska w połowie XVI wieku z Inflant. Byli luteranami. W 1588 roku Dawid został zapisany do Gimnazjum Akademickiego, tu pobrał pierwsze, nadzwyczaj zresztą solidne nauki. Gdańska szkoła powstała w 1558 roku i cieszyła się zasłużoną sławą, także poza granicami kraju. Jej uczniami byli również przybysze z głębi Polski, ze Śląska, Kurlandii, Czech, Węgier i Skandynawii. Nauczano tu gramatyki, retoryki, łaciny, greki i muzyki kościelnej, a od 1580 roku także filozofii, teologii, prawa i medycyny. Nauka trwała około pięciu lat.
Potem młodzieniec, jeżeli tylko było go na to stać, wędrował w świat, aby uzupełnić wykształcenie i nabyć koniecznej w kupieckim rzemiośle ogłady. Kierunek podróży w znacznym stopniu wyznaczały sympatie religijne, stąd wielu młodych gdańszczan znajdziemy na listach studentów protestanckich uniwersytetów niemieckich. Bardzo modne były również Włochy – ojczyzna nowych prądów w nauce i sztuce.
Absolwenta Riquesa spotykamy w Wittenberdze, gdzie mieścił się jeden z najbardziej znanych uniwersytetów protestanckiej Europy. 18 listopada 1597 roku został wpisany na listę studentów uczelni, na której przed kilkudziesięciu laty wykładał teologię i filozofię pewien mnich z zakonu św. Augustyna, Marcin Luter. Na drzwiach miejscowej kaplicy w przeddzień Wszystkich Świętych wywiesił swoich „95 tez”. Od tej pory Wittenberga stała się prawdziwą Mekką dla wyznawców protestantyzmu z całej Europy. Przybywali, aby zobaczyć miejsce, gdzie pracował ich mistrz i po to, aby się uczyć.
Niestety, młody gdańszczanin nie zagrzał tu miejsca, sławny uniwersytet nie przyjął od niego wymaganej zwyczajowo przysięgi, jaką musieli złożyć nowi studenci. W dokumentach podano dziwną przyczynę: „z powodu usposobienia melancholijnego” („propter habitum menancholicum”) młodzieńca.
W domu Galileusza
W 1600 roku Dawid przebywał w Strasburgu, trzy lata później był w odległej Padwie. Tam, 3 listopada 1603 roku, dostał się na stancję prowadzoną przez Galileusza, a trzy dni później przystąpił do nauki pod okiem mistrza. Ten niski, krępy i rudowłosy mężczyzna, uważany w swoich czasach za wulkan pomysłów, został kilka lat wcześniej zatrudniony jako profesor matematyki w Padwie. Prócz astronomii Galileusza interesowała również mechanika i matematyka, swoich studentów przekonywał, że „Księga natury jest napisana w matematycznym języku, a jej znakami pisarskimi są liczby i figury geometryczne”. Razem z nimi przeprowadzał liczne interesujące doświadczenia, na przykład dotyczące trajektorii lotu pocisku artyleryjskiego. W małej grupie uczniów pobierających prywatne lekcje z zakresu fortyfikacji i inżynierii wojskowej znalazł się także inny przybysz z Polski, Stanisław Lasocki z Glewa.
Ricques był spragniony wiedzy i z pewnością dysponował odpowiednimi środkami finansowymi. Nie tylko pobierał prywatne nauki u mistrza Galileusza, ale również wszedł do grona studentów tutejszego uniwersytetu. Własnoręcznie wpisał się w księdze metryki nacji polskiej uniwersytetu w Padwie jako „Dawid Riches Livo inclitae nobili Nationi gratiam, pietati debitum referens”. Jednocześnie, 7 listopada 1603 roku, umieścił swoje nazwisko wśród studentów z Niemiec – Dawid Ricques Prutens (Prusak albo jak kto woli Pomorzanin). Nie było w tym nie dziwnego. Jako gdańszczanin mógł się poczuwać do związku z obiema nacjami. W domu uczonego Dawid przebywał do połowy kwietnia 1604 roku. Za pobyt, prywatne wykłady, a także „per il fuoco” (za opał) zapłacił 467 lirów.
Kiedy Ricques przebywał w Padwie Galileusz skończył trzydzieści dziewięć lat, choć sławny, miał jeszcze przed sobą najważniejsze odkrycia. Nie skonstruował jeszcze lunety i nie napisał książek, które stały się powodem postawienia go przed trybunałem Świętej Inkwizycji. W tym czasie wciąż eksperymentował, także w dziedzinie poszukiwania dodatkowych źródeł dochodu. Będąc zatwardziałym kawalerem, posiadał wcale liczną gromadkę własnych dzieci na utrzymaniu. Nie sposób było się z nim nudzić. Naiwny życiowo, dociekliwy w poszukiwaniach, zawsze pełen energii i dobrego humoru, posiadał niezwykły talent do wynalazków praktycznych, konstruował zadziwiające przedmioty: aparaty pomiarowe, kompasy, wagi, które sprzedawał we własnym warsztacie. Towarzystwo tego wielkiego człowieka i jego uczniów musiało podziałać na młodzieńca z Gdańska niezwykle pobudzająco. Ten dotychczasowy melancholik nagle postanowił wyruszyć w drogę i to naprawdę daleką.
Rycerz jerozolimski
Powędrował na wschód, do dawnego Konstantynopola-Stambułu. 6 września 1604 roku wysłał stamtąd list do Galileusza. Stolica Turcji zrobiła na nim silne wrażenie. Rozpisywał się o pięknym mieście i cudownym jego odbiciu w morskich głębinach Bosforu. Całymi dniami wędrował po wąskich uliczkach miasta, przesiadywał na placach w cieniu rozłożystych drzew, przeglądał książki na straganach, kosztował nieznanych owoców. Olśnił go przepych wschodu, niezwykłe budowle, ceremonie dworskie wielkiego sułtana, egzotyczne stroje i obyczaje.
Listy gdańszczanina bez przeszkód docierały do Padwy. W tym czasie utrzymywał także kontakt listowny z kolegami studentami z Polski – Krzysztofem Buczackim i Stanisławem Lasockim. Ciekawy nowinek ze świata Ricques prosił Galileusza o wiadomości, zasięgał jego rady, oczekiwał wskazówek co do wyprawy. Pośrednikiem w wymianie listów był kupiec niemiecki zamieszkały w Wenecji – Krzysztof Helbig. W tym czasie punktem zbornym licznej weneckiej grupy niemieckich finansistów i kupców, wśród których znajdowało się kilku gdańszczan, był słynny dom Fondaco dei Tedeschi, prawdziwa perełka architektury w sercu Starego Miasta.
Orient wyraźnie zafascynował młodzieńca. Ponieważ dobrze znosił miejscowy klimat, postanowił kontynuować swoje peregrynacje, ruszając tym razem na południe. Ze Stambułu powędrował do Ziemi Świętej. O jego pobycie w tym niezwykłym miejscu nie wiemy nic, prócz tego, że wywiózł stamtąd dość zagadkowy i wśród protestantów niespotykany tytuł rycerza jerozolimskiego. Prawdopodobnie stanowił on jedną z atrakcji przewidzianych dla spragnionych pompatycznych tytułów bogatych wędrowców z Europy.
Z Palestyny nasz świeżo pasowany rycerz powrócił do Padwy przez Wenecję, której flota w dalszym ciągu niepodzielnie panowała we wschodnim akwenie Morza Śródziemnego. Gdańszczanin pojawił się w Europie odmieniony. Daleka wyprawa korzystnie wpłynęła na jego rozwój. Nabrał pewności siebie, stał się błyskotliwy. Wtedy też w kręgu osób otaczających Galileusza poznał przybysza ze Szkocji – Tomasza Segeta, żarliwego wielbiciela Włoch, urzeczonego łacińską poezją Szymona Szymonowica. Połączyła ich przyjaźń, której nie przeszkodziła i ta okoliczność, że Seget był emigrantem religijnym, wychowankiem uniwersytetu w Lowanium – twierdzy katolicyzmu, a Ricques prawowiernym luteraninem. Łączyło ich swoiste zamiłowanie do naukowego włóczęgostwa, zadziwiająca ciekawość świata i młodość. Szkot tak opisywał zalety gdańszczanina: „Riqui, to uczciwy, rzetelny, pełen wiedzy przyjaciel duszy”.
Idylla finita
Obaj niebawem ruszyli z Włoch na północ. Najpierw trafili do Czech i Niemiec, potem postanowili ruszyć do Polski. Przewodnikiem został Ricąues. Jechali zimą, przedzierali się przez góry, a mijane krajobrazy zachwyciły Szkota. Przyrodę polską nazwał „dziką i pierwotną”. Traktem przez Wrocław dotarli do Krakowa pod koniec 1610 roku. Stąd Seget wysłał dwa listy do swoich praskich przyjaciół. Listy te, poprzedzone przypisem do Ricquesa i wierszykiem, zostały wkrótce wydane (z początkiem 1611 roku) w miejscowej drukarni Andrzeja Piotrkowczyka pod tytułem „Idylla duo”. W studenckim Krakowie obaj spędzili kilka radosnych wczesnowiosennych miesięcy. Ich idylla miała się jednak niebawem zakończyć. W połowie roku wyruszyli dalej na północ, ku nowej stolicy Polski, Warszawie.
Co było dalej? Nie wiadomo. Segeta spotykamy 24 lipca 1611 roku w Wilnie, gdzie przyglądał się powracającemu po dwuletnim oblężeniu Smoleńska zwycięskiemu królowi Zygmuntowi III. Nie ma już wtedy przy nim Ricquesa. Prawdopodobnie gdańszczanin zdecydował się na powrót do rodzinnego miasta. Być może planował swoją podróż na północ ze świadomością, że nadeszła już pora, aby zawinąć do macierzystego portu. Odyseja naukowa młodzieńca z Gdańska miała się zakończyć, rodzinne miasto czekało na jego doświadczenie i umiejętności. Powracający do domu studenci z Wittenbergi, Padwy, Strasburga, Bolonii, Ferrary to był kapitał, którego nie można było zmarnować. W tych stronach umiano kiedyś cenić wartość wiedzy, która służyła bogactwu i znaczeniu tego miasta.
Waldemar Borzestowski
Pierwodruk: „30 Dni” 6/2002