Rankiem, w poniedziałek 13 kwietnia 2015 roku, wysiadłem w Warszawie z pociągu i włączyłem telefon. Zaskoczyła mnie ogromna liczba nieodebranych połączeń, kilkanaście esemesów i kilka e-maili, których już same tytuły mówiły wszystko: „Nie żyje Günter Grass”, „GG dziś zmarł”, „Umarł Günter”. Owe nieodebrane połączenia telefoniczne, esemesy i e-maile przychodziły do pędzącego z Gdańska do Warszawy pendolino od znajomych i przyjaciół, ale też od dziennikarzy, którzy koniecznie chcieli uzyskać ode mnie jakiś „gorący komentarz”.
I kiedy przez następnych kilka godzin przed kamerami lub mikrofonami udzielałem owych „gorących komentarzy” (dziennikarzowi Polskiej Agencji Prasowej, dziennikarce jakiegoś portalu internetowego, młodziutkiej reporterce pewnej ogólnopolskiej telewizji, która – sądząc po jej naiwnych oczach – tego dnia po raz pierwszy w życiu usłyszała nazwisko Grass), gdy rozmawiałem „na żywo” z Konradem Mielnikiem z Radia Gdańska, gdy – ja z Warszawy, moi rozmówcy z Gdańska – wspominaliśmy z Pawłem Huelle i Maciejem Świeszewskim (w studio „Trójki” u Barbary Marcinik) nasze spotkania z Grassem, gdy w całym tym medialnym szumie szukałem właściwych słów i trafnych bon motów, zabawnych zdarzeń i mądrych cytatów, cały czas kołatało mi się w głowie słowo „był”. A przecież tak trudno było uwierzyć, że „był”, że to się już stało, że „jest” będziemy teraz mówili tylko w kontekście dzieła Güntera Grassa, jego literatury, rzeźb, grafik. A on sam już „był”.
Więc kim był? Dla „Gazety Wyborczej Trójmiasto” powiedziałem:
„Wiele lat temu, kiedy poznawaliśmy jego książki, był dla nas kimś, kto otwierał zupełnie nowe przestrzenie, których nawet nie przeczuwaliśmy. Przez dziesięciolecia żyliśmy w kulcie hasła >Gdańsk zawsze polski<. Dzięki Grassowi odkrywaliśmy inny Gdańsk, wielokulturowy, mówiący językiem niemieckim, przynależny do tej kultury, ale jednocześnie bardzo nam bliski. Dla wielu osób było to szokujące odkrycie, że obce, germańskie miasto może być też naszą małą ojczyzną. To nie tylko zasługa Grassa, ale wielka w tym jego rola, że otworzył nam oczy na naszą wspólną, pogmatwaną historię. (…)
Grass często wspominał o swoich kaszubskich korzeniach. Ile razy był w Gdańsku, spotykał się z rodziną z Kaszub. Wśród jego krewnych byli Kaszubi i Polacy, ale przynależał do kultury niemieckiej. Wyrastał z tego tygla narodów, w którym mieszały się języki, religie i tradycje kulturowe, ale sam wierny był swej niemieckiej tożsamości.
Był Niemcem, który przez całe życie pozostał oddany idei naprawy stosunków między Polakami i Niemcami. Doskonale znał meandry naszej wspólnej historii. Był jednym ze współbudowniczych polityki Willy’ego Brandta i wspólnie z nim działał na rzecz pojednania polsko-niemieckiego. Gest kanclerza Niemiec, który ukląkł pod Pomnikiem Bohaterów Getta Warszawskiego, był zainspirowany przez Grassa. Musimy o tym cały czas pamiętać, nawet jeśli mamy w tyle głowy przeszłość wojenną pisarza. Zresztą – gdy głębiej się nad tym zastanowić – gest kilkunastoletniego Grassa, który na ochotnika chce iść na front, by walczyć w obronie swojej ojczyzny, przyjąć należy raczej jako wyraz romantycznego patriotyzmu, niż nazistowskiego fanatyzmu, który przecież Grassowi był obcy”.
***
Nie należałem do bliskich znajomych Güntera Grassa, ot, kilka listów, które od początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku wymieniliśmy między sobą, kilka pośpiesznych rozmów i kilka spotkań. A wśród nich to najważniejsze, z 5 października 2007 roku, gdy pisarz z mojej inicjatywy odwiedził Nową Synagogę przy ulicy Partyzantów.
Teraz, 13 kwietnia, siedziałem samotnie w hotelowym pokoju w Warszawie i wspominałem też inne spotkania:
– praca w zespole realizującym „Wróżby kumaka” w wynajętym przez Nadbałtyckie Centrum Kultury mieszkaniu przy ulicy Danusi; to było w 1999 roku, pomysł rzucił Maciej Nowak, reżyserii podjął się Krzysztof Babicki, a w spektaklu wystąpili, między innymi, Halina Winiarska i Jerzy Kiszkis; Grass uznał owe przedstawienie za najlepszą inscenizację jego prozy;
– praca nad czterema słuchowiskami pod tytułem „Gdańsk według Güntera Grassa”, na osiemdziesiąte urodziny Noblisty w 2007 roku; słuchowiska zrealizowaliśmy w Radio Gdańska, wyreżyserował Andrzej Piszczatowski, a zagrali między innymi Halina Winiarska (prawdziwie grassowska aktorka) i Krzysztof Gordon;
– praca nad literackim przewodnikiem po Gdańsku Grassa i jego bohaterów, a teraz praca nad wybranymi hasłami do przygotowywanej między innymi przez Stowarzyszenie Güntera Grassa encyklopedii poświęconej życiu i twórczości autora „Blaszanego bębenka”.
To wszystko to były spotkania z pisarzem, choć nie zawsze bezpośrednie, ale jednak bardzo osobiste.
A ostatnie spotkanie?
Po raz ostatni Günter Grass był w Gdańsku w październiku 2014 roku. Była to przede wszystkim wizyta prywatna, rodzinna. Pisarz miał zwyczaj co kilka lat odwiedzać rodzinne miasto z dużą grupą swoich bliskich – przed laty gośćmi Noblisty w Gdańsku były jego dzieci, w ubiegłym roku Grass zaprosił swoje wnuki i członków, mieszkającej w Niemczech, kaszubskiej gałęzi rodziny, aby sami mogli poznać kraj, z którego się wywodzą. Ale nawet tak rodzinne spotkanie obfitowało w wydarzenia bardziej publiczne i „oficjalne”.
W pierwszym tygodniu października ubiegłego roku Günter Grass wziął udział w kilku wydarzeniach artystycznych związanych z jego osobą. Przede wszystkim uczestniczył po części w 6. Festiwalu Grassomania, organizowanym przez Gdańską Galerię Güntera Grassa, w ramach którego najważniejszym chyba momentem było odsłonięcie jego rzeźby „Turbot pochwycony” na przedprożu kamienicy przy ulicy Szerokiej 37, siedzibie galerii. Grass wielokrotnie podkreślał – szczególnie w ostatnich latach – że jego pierwszym „fachem” artystycznym jest rzeźba, że jest rzeźbiarzem z wykształcenia, i że przez całe życie rzeźbie poświęcał wiele artystycznego trudu. 7 października 2014 był wyraźnie zadowolony z faktu, że w samym sercu starego Gdańska umieszczono jego pracę.
Tego wieczoru czytał też fragmenty „Turbota” (ich odpowiedniki po polsku czytał Jacek Labijak, aktor Teatru Wybrzeże), a także przyglądał się, wyświetlanej na ścianie kamienicy, w której mieści się galeria, komputerowej grze zatytułowanej „Grassówka”. Kilka dni wcześniej ta gra miała swoją oficjalną premierę. „Grassówka” jest oldskulową, interaktywną edukacyjną grą komputerową o starym Gdańsku, której scenariusz (przygotowany przez Annę Kowalewską-Mróz i Mieczysława Abramowicza, grafika Macieja Salamona) zainspirowany jest motywami historyczno-literackimi zaczerpniętymi z powieści Güntera Grassa. Główni bohaterowie: Blaszany bębenek, Turbot oraz Aleksandra Piątkowska i Alexander Reschke, prowadzą graczy przez trzy etapy gry do miejsc dobrze znanych z powieści „Blaszany bębenek”, „Turbot” i „Wróżby kumaka”. Gracze muszą pokonać rozmaite przeszkody, uniknąć zaskakujących pułapek i wykonać przeróżne zadania. Dodatkowo narrator (Jacek Labijak) komentuje ich poczynania cytatami zaczerpniętymi z powieści Güntera Grassa.
W ten pierwszy październikowy tydzień ubiegłego roku można było spotkać pisarza w różnych miejscach. Między innymi w Sopocie, gdzie 2 października w Państwowej Galerii Sztuki brał udział w wernisażu wystawy „Kosmopolityczne tradycje Pomorza: Chodowiecki-Grass-Świeszewski-Targońska”, na której zgromadzono prace tych czworga artystów.
Jednak dla mnie ważniejsze było wcześniejsze spotkanie, w kameralnym gronie, trochę na uboczu sopockiego zgiełku. Jak zwykle podczas swoich gdańskich wizyt, Günter Grass spotkał się z członkami Stowarzyszenia Güntera Grassa. Tym razem w niewielkiej kawiarni w Centrum Haffnera, do której dotarliśmy po „obowiązkowym” spacerze po molo. Jak zwykle był urodzinowy tort (spotkania SGG z jego Patronem odbywały się zwykle w październiku), było „sprawozdanie z działalności”, pogawędki, żarty i snucie planów na przyszłość. Planowaliśmy, by w czerwcu 2015 roku odwiedzić pisarza w Domu Güntera Grassa w Lubece, ktoś mówił o zorganizowaniu wystawy jego grafik, ktoś umawiał się z pisarzem na wywiad-rzekę…
Nikt nie myślał o tym, że te plany się nie ziszczą, że – choć wydawało się to nieprawdopodobne – przyjdzie kiedyś ten dzień, że go zabraknie, że Günter Grass nie jest wieczny…
Mieczysław Abramowicz
Pierwodruk: „30 Dni” 3/2015