Czytelnikowi tego doniesienia należy się informacja na temat sztambucha, ponieważ jako przedmiot – jak każda rzecz – miał on swój początek, okres świetności i koniec – na wysypisku historycznoliterackim. Samo słowo „sztambuch” we współczesnych słownikach opatrzone jest kwalifikacją „dawne” lub „przestarzałe”. Na szczęście znawcy literatury, sztuki czy w ogóle kultury docenili jego wartość i co nieco schowali po muzeach czy bibliotekach. Warto powiedzieć, bo mało kto o tym wie, że najliczniejszy w Polsce zbiór sztambuchów posiada Biblioteka Gdańska PAN!
Historia tego przedmiotu swą pierwotną nazwą łacińską „album” sięga czasów pierwszych uniwersytetów. Na fragmentach ścian budynków uniwersyteckich bowiem, pomalowanych na biało (stąd nazwa: łacińskie „albus” – „biały”), lub na tablicach powleczonych gipsem wypisywano imiona nowo przyjętych studentów (obecnie w indeksie elektronicznym immatrykulowanego studenta wpisuje się jeszcze numer albumu). Z dawnych uniwersytetów wyszedł też zwyczaj noszenia małej podłużnej książeczki (często z luźnymi kartami), oprawnej w pergamin, do której przyjaciele, ale też profesorowie, wpisywali na pamiątkę jakąś budującą maksymę grecką lub łacińską, cytat z Biblii lub z dzieła któregoś z pisarzy starożytnych czy współczesnych, opatrywali datą i umieszczali podpis, a niekiedy wymalowywali własny herb. Ponieważ książeczka wypełniona była wpisami przyjaciół, nazywano ją różnymi określeniami łacińskimi (między innymi „liber memorialis”), ale przede wszystkim „album amicorum”.
W okresie wędrówek, odbywanych już nie tylko dla nauki, zwyczaj ten przerodził się w modę, a nawet w manię, a że wędrowały wszystkie nacje, i to po całej Europie – owe albumy stały się na wskroś kosmopolityczne. Znawca umysłowości tej epoki, Paul Hazard, tak charakteryzuje zachowanie jednego z takich podróżujących, w tym wypadku Niemca: „nie szczędził [on] trudu: wypadało mu wspinać się na góry, do samego szczytu; jeździć wzdłuż rzek od źródeł do ujścia, nie pomijając żadnego brodu ani mostu; badać ruiny amfiteatrów i szczątki świątyń; oglądać – z notatnikiem w ręku – kościoły, opactwa, klasztory, place publiczne, ratusze, akwedukty, cytadele i arsenały; notować napisy nagrobne; nie pominąć dzwonnic, dzwonów i zegarów; wreszcie rzucić wszystko i spieszyć gdzie indziej, jeśli usłyszał o koronacji króla Francji lub elekcji cesarza”. Do tych wyliczonych obiektów dodajmy jeszcze zwiedzanie podczas owych „grand tour” muzeów starożytności, kolekcji pamiątek historycznych, zakładanych w tym czasie w Europie ogrodów botanicznych i zoologicznych ze sprowadzanymi z dalekich krajów na dużą skalę egzotycznymi roślinami i zwierzętami oraz szczególnie chętne odwiedzanie rozlicznych gabinetów osobliwości i przeróżnych menażerii.
Kiedy łacina przestała być językiem oficjalnym, a coraz większą nobilitację uzyskały języki narodowe, również tego rodzaju książki zaczęto określać rodzimymi nazwami. Niemcy przydali jej nazwę „Stammbuch” („Stamm” – „ród”, „Buch” – „książka”), przeniesioną z kroniki rodowej – księgi, w której zapisywano ważniejsze wydarzenia z życia rodzinnego, i nazwa ta od razu zyskała charakter międzynarodowy. W niektórych krajach starano się tej ekspansji przeciwstawiać przez tworzenie nazw we własnym języku, jak np. w polszczyźnie usiłowano zastąpić „Stammbuch” takimi nazwami, jak „album”, „imionnik” czy „pamiętnik”; niektóre z nich przepadły, inne funkcjonowały tylko okresowo, na stałe natomiast zadomowił się „pamiętnik”, ale za najbardziej przystającą do rzeczy nazwę uważa się jednak zleksykalizowaną formę „sztambuch” (Mickiewicz wpisał jeszcze wiersz „Do – w stambuch”).
Zwyczaj posiadania małej podłużnej książeczki nasilił się w połowie XVII wieku w Niemczech i stamtąd upowszechnił się w całej Europie, tyle że sztambuch w okresie romantyzmu zyskał charakter bardziej literacki. Marzeniem licznej rzeszy posiadaczy sztambuchów, głównie pań, było zdobycie wpisu, wiersza, rysunku, pięciolinii z paroma taktami czy choćby autografu sławnego artysty, pisarza lub poety. Ile wyproszonych i wymuszonych wierszy wpisali do sztambuchów wielcy tej epoki: Klopstock, Lessing, Schiller, Goethe, Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, a i Puszkina – jak zapisał to współczesny obserwator – „po całej Rosji ścigały dziewice z lornetą i sztambuchem w dłoni”. Mało kto dziś pamięta, że jeden z najpiękniejszych polskich liryków, zaczynający się od słów: „Niechaj mię Zośka o wiersze nie prosi”, poświadczających prośbę o wpisanie wiersza do pamiętnika, jest właśnie proweniencji sztambuchowej (Juliusz Słowacki, „W pamiętniku Zofii Bobrówny”).
Sztambuch spospolitował się i unicestwił przez swą masowość w drugiej połowie XIX wieku, stracił na wyjątkowości i wykwintności, zniknął z eleganckich salonów i buduarów pań i znalazł schronienie na pensjach jako „pamiętnik” właśnie; pensjonarki pozostały mu wierne najdłużej. Pod tą nazwą przetrwał do dziś jako element folkloru dziecięcego, a właściwie dziewczęcego, bo tylko dziewczynki, i to z młodszych klas, pielęgnują zwyczaj zbierania wpisów i podpisów „na pamiątkę” szkolnych lat.
***
Tymczasem jednak wróćmy do ostatnich lat XVII wieku, by przedstawić właściciela sztambucha, w którym znalazły się gdańskie kurioza. Daniel Jan Joachim Chrystian Jauch urodził się w 1684 roku w Güstrow (Meklemburgia) jako najmłodsze z czternaściorga dzieci Chrystiana Jaucha – pierwszego lokaja i stolnika księcia Karla von Mecklenburg-Güstrow, i Ingborg Nicolai – pokojówki i powierniczki księżnej Magdaleny Sibillii von Mecklenburg-Güstrow. Od wczesnej młodości oddał się karierze inżyniera wojskowego: w 1705 roku był już porucznikiem korpusu saksońskiego, w 1711 jako kapitan inżynier wziął udział w oblężeniu Stralslundu, w tym stopniu w 1715 został skierowany do Warszawy; był pełnomocnikiem królewskim do spraw budowlanych, inspektorem, w końcu – dyrektorem Saskiego Urzędu Budowlanego. Jednocześnie awansował na kolejne stopnie wojskowe: majora – w roku 1728, podpułkownika – w 1732, pułkownika artylerii koronnej – w 1735, wreszcie generała wojsk saskich i polskich – w 1748. Około 1730 roku otrzymał szlachectwo. Około 1720 roku ożenił się z Evą Marią Münnich, córką Burkharda Christiana Münnicha (z czasów warszawskich generał major w armii polskiej, feldmarszałek w armii rosyjskiej, pogromca Turków), z którą miał kilkoro dzieci; synowie robili kariery wojskowe, córka Konstancja wyszła za mąż za Henryka Lelhöffela, lekarza nadwornego Augusta III (w następnych pokoleniach rodzina się spolonizowała; wnukiem Konstancji i Henryka był Joachim Lelewel – polski historyk i działacz polityczny). Joachim Jauch zmarł w 1754 roku w Warszawie i został pochowany w kościele kapucynów. Na trzy dni przed śmiercią porzucił luteranizm i przyjął katolicyzm. Mimo kilkudziesięcioletniego pobytu w Warszawie – jak zaznaczają zarówno niemieccy, jak i polscy biografowie – nie nauczył się języka polskiego.
Główną dziedziną działalności Jaucha była architektura; zaprojektował budowę i przebudowę wielu obiektów wojskowych, królewskich i sakralnych. Oprócz prac inżynieryjnych zajmował się projektowaniem wnętrz, dekoracji, fontann, urządzaniem parków itp. Terenem tej działalności, nie licząc paru wypraw do Białegostoku i Grodna, była przede wszystkim Warszawa, co też znajdują odbicie w jego sztambuchu.
***
W porównaniu z typowymi „albumami przyjaźni” z epoki ten sztambuch jest albumem, ale w rozumieniu współczesnym; zasadniczą jego materią są bowiem ryciny, a niezbędny tekst służy za podpis lub objaśnienie (Sztambuch generała Jaucha znajduje się w zbiorach Biblioteki Narodowej w Warszawie). Umieszczenie rycin ma jednak cel kommemoratywny, czyli upamiętniający ofiarodawcę, obiekt, zdarzenie itp. Album generała nie jest już małą podłużną książeczką, poręczną podczas odbywania wspomnianych „wielkich podróży”, ale jest to księga dużego formatu o wymiarach 48 na 33 centymetry, oprawna w tekturowe okładziny oklejone skórą i fioletowym papierem. W porównaniu z oprawami sztambuchów z epoki jest to oprawa bardzo skromna, ale solidna i przez bez mała trzy stulecia skutecznie uchroniła 56 kart papieru, na których umieszczono 154 ryciny wykonane różnymi technikami częściowo bezpośrednio na kartach albumu, a częściowo na innym papierze i naklejone.
Zarówno różnorodność technik, w których wykonano ryciny (od akwareli, przez kredkę po tusz), ukazują mnogość przedmiotów i czynią z albumu prawdziwe „varieté” plastyczne. Na rysunkach znalazły się pejzaże, sceny rodzajowe, martwe natury, portrety w rozmaitych ujęciach, studia detalu – wszystko to znajdujemy na rycinach złożonych do albumu Jaucha. Na wielu z nich widnieją sygnatury lub podpisy wykonawców lub ofiarodawców, nazwiska niektórych znajdują się w podpisach czy objaśnieniach pochodzących prawdopodobnie od właściciela w rodzaju: „von einen Maler aus Grodno gezeichnet” czy „von einen guten Freund”. Jednym z częściej przewijających się nazwisk, którym są sygnowane lub podpisane ryciny, to Mocken, czyli najprawdopodobniej Johann Samuel Mock (Mogk, Mook, 1687-1737), malarz z Saksonii, od około 1723 w Polsce, nadworny malarz króla Augusta III, w 1732 nadano mu obywatelstwo miasta Starej Warszawy, rok później w kościele jezuitów przeszedł na katolicyzm (namalował między innymi dwa portrety Joachima Jaucha).
Już od dziesiątej strony albumu przez większą jego część w dość regularnym rytmie przewijają się ilustracje różnych gatunków kwiatów ciętych, głównie tulipanów, malowane – jak informują o tym podpisy – przez Fraulein de Naumann, najprawdopodobniej córkę pułkownika inżyniera Johanna Christofa von Naumanna (1664-1742), szwagra Joachima Jaucha (w drugim małżeństwie Naumann był żonaty z siostrą Jaucha – Elisabeth). Znacząca obecność kwiatów w albumie to znamię czasów; przełom wieków XVII/XVIII to „złoty wiek botaniki”, powszechnej mody na kwiaty, a przede wszystkim upodobanie do tulipanów przybierające rozmiary swoistej tulipomanii. Oprócz tulipanów panna Naumann malowała jeszcze inne gatunki kwiatów: narcyze, chabry, frezje, konwalie, goździki, datury, drakwie, irysy oraz różę, przy której Jauch zaznaczył: „ta róża zakwitła w roku 1747 w królewskim ogrodzie w Warszawie”. Zupełnie wyjątkowo, bo na całej stronie i z równie obszernym opisem, został przedstawiony kwiat, którego nazwę podaje jako „Cerei Americani Serpentes”. W rzeczywistości chodzi o „kwiat królowej jednej nocy” („Epiphyllum anguliger”), ale opis jest interesujący nie tylko ze względów botanicznych. „Te trzy Cerei Americani Serpentes na krętej łodydze otworzyły się dnia 24 czerwca 1747 roku o zachodzie słońca i zakwitły, a zamknęły się 25 czerwca o wschodzie słońca. Mimo to że ponad 100 osób przebywało w królewskiej Pomarańczarni, by obserwować, to jednak zapach tych kwiatów był taki mocny, że przewyższał woń wszystkich obecnych. W tej samej godzinie otworzyły się jeszcze dwa inne kwiaty na pojedynczych krętych łodygach i w tej samej godzinie się zamknęły. Było to pierwsze kwitnienie od siedmiu lat”.
Z innych roślin zaprezentowany został okaz rzodkiewki, opatrzony znamiennym objaśnieniem: „Rysunek rzodkiewki, która wyrosła w królewskim ogrodzie w Warszawie i była przedstawiona »in natura« Wielmożnemu Panu Generałowi-Majorowi Jauchowi przez królewskiego mistrza dworu i ogrodu Pana Thoerla dnia 24 marca 1753 roku”. W drugiej części albumu spotkać można gąsienice i motyle również namalowane – jak podkreślono w podpisach – „całkowicie przez pannę Naumann”. Ona też wykonała wizerunki – „według swej wielkości” – salamandry, turkucia podjadka oraz szarańczaka, przy którym Jauch umieścił kwadraciki odpowiadające rozmiarom jego zębów.
Na stronie 83, pewnie już po jej zakomponowaniu i wypełnieniu, została umieszczona rycina „szarańczy”, której towarzyszy takie objaśnienie: „1749. Taka szarańcza padła na milę od Kalisza, z której dwie złapano i jedną serwują w Kapitule Gnieźnieńskiej, a drugą oo. reformaci w Kaliszu, tę gdy wzięto w rękę, skrzeczała jako gacek i pianę żółtą z pyska toczyła, cała kosmata jak aksamit, śmierć na piersiach, nogi dwie kosmate i zęby wiewiórcze mająca etc.”. Autor rysunku i objaśnienia nie mógł znać właściwej nazwy motyla, ponieważ dopiero w roku 1758 po raz pierwszy opisał go Karol Linneusz, a chodziło o „Acherontia atropos” – polska nazwa to „zmierzchnica trupia główka”.
***
Spośród wielu osobliwości znajdujących się w sztambuchu przybliżyć trzeba dwa kurioza gdańskie. Pierwsze (ze strony 87) przedstawia „jelenia z ogrodu burmistrza Groddecka na Oruni pod Gdańskiem, a że Jego Rosyjska Cesarska Mość ze względu na łagodność i urodę zapragnął go mieć w Petersburgu, to maszeruje on teraz z gen. Piotrem Lacy [ros. Łassi] razem z armią rosyjską”. Drugie kuriozum (na stronie 89) to „jajo zniesione przez koguta w Gdańsku na tzw. Holzgasse [dziś ulica Kładki] u niejakiego Ferbera. Wielkość równa prawie jaju gęsiemu”.
Realia, które wiążą się ze sztambuchowymi osobliwościami, znajdują częściowe potwierdzenie w faktach historycznych. W pierwszej połowie XVIII wieku park oruński zajmował znacznie większy obszar niż obecnie, a w jego obrębie znajdowały się oranżeria i zwierzyniec. Jako taki stanowił wielką atrakcję również dla zagranicznych znakomitości i to tutaj prawdopodobnie w roku 1716 gościł car Piotr I, któremu mógł się spodobać jeleń z ciekawym porożem. Ale czy zwierzę dożyło aż do roku 1734, kiedy właścicielem parku i burmistrzem był Albrecht Groddeck, a kwaterował tu dowodzący wojskami rosyjskimi oblegającymi Gdańsk generał Piotr Lacy? Jak wiadomo generał pomaszerował z armią do Petersburga całkiem okrężną drogą przez Nadrenię i Czechy, co rodzi pytanie, czy taką drogę przebył też podarowany jeleń. Z punktu widzenia wiedzy łowieckiej, jeleń przedstawiony na rycinie to tzw. myłkus (mylnik), osobnik z wyraźnie zniekształconym porożem, co wiązało się z jego chorobą lub uszkodzeniem ciała (najczęściej jąder). Co się zaś tyczy koguciego jaja, to za komentarz niechaj posłuży dziecięca rymowanka, którą kwitowało się wiadomość nieprawdopodobną: „Na trzeciego maja / kogut niesie jaja”.
***
Generał Jauch zbierał nie tylko wiadomości o dziwactwach czy cudownościach natury. Uznał także za ważne poinformować o „klejnotach, które znajdowały się w koronie cesarza Japonii”, czy o „przedziwnym krzyżu, który został znaleziony 25 lipca 1742 roku przy armii królewskiej w Czechach na Motolu (Praga) w pniu olchowym”: „Tamże generał hrabia von Arenberg rozkazał swemu parobkowi rąbać drewno opałowe, ten rąbał i rozłupał pień olchowy i znalazł w środku po obu stronach krzyż hiszpański albo węgierski, który był zupełnie czarny i odróżniał się od czerwonawego drewna olchowego. Na nim wisiało ciało naszego ukrzyżowanego Zbawiciela o barwie brunatnej”.
Oprócz osobliwości w sztambuchu zostały także upamiętnione osobistości, głównie z kręgów wojskowych. Na stronie 53 znajdujemy widziany z lotu ptaka pałac myśliwski w Huberstusburgu (wraz z parkiem, ogrodem i najbliższą okolicą), zbudowany dla Augusta II w 1727 roku przez pułkownika inżyniera Johanna Christofa von Naumanna, który był nadwornym architektem króla i w tym charakterze w latach 1710-1715 prowadził w Warszawie budowę obiektów królewskich; funkcję tę przejął po nim jego szwagier Joachim Jauch, czyli właściciel sztambucha.
Jedną z najsłynniejszych osobistości epoki, która w szczególny sposób została upamiętniona na kartach sztambucha, jest Joseph Fröhlich – błazen króla Augusta II Mocnego, którego sława sztuki kuglarskiej jest żywa do dziś i znajduje odzwierciedlenie w licznych przedstawieniach jego postaci: na rycinach, w figurkach porcelanowych, a nawet na tapetach ściennych słynnego zamku myśliwskiego na wodzie w Moritzburgu. W albumie Jaucha poświęcono mu dwie ilustracje; przedstawiono go między innymi „jak na festynie w ogrodzie królewskim był atakowany i nękany przez smoka ziejącego ogniem oraz węża”.
W sztambuchu nie zabrakło też frywolności, czego przykładem jest alegoryczna rycina, przedstawiająca grupę mężczyzn personifikujących Mediolan, Parmę, Czechy, Morawy i Śląsk, z których każdy trzyma jakąś część garderoby stojącej pośrodku nagiej kobiety. Jakby dla kontrastu umieszczona została kopia ryciny francuskiego rysownika i grafika, Jacquesa Callota „Kuszenie św. Antoniego”, jednego z najlepszych jego dzieł, a także kilka innych ilustracji o tematyce religijnej, jak np. „Upadek Chrystusa pod krzyżem” narysowany przez gen. Allarta, szkic „Grobu Pańskiego” u ojców trynitarzy na Solcu, wykonany przez Mockena, dwie wersje „Chrystusa w Ogrójcu”.
Kazimierz Orzechowski
Pan Werner Hölscher-Valtchuk z Berlina zechce przyjąć wyrazy szczerej podzięki za pomoc w odczytaniu i przetłumaczeniu wielu wpisów oraz w objaśnieniu szczegółów ze sztambucha gen. Joachima Jaucha.
Pierwodruk: „30 Dni” 4-5/2018