Handel książką w dawnym Gdańsku
Gdańsk od dawna stanowił ważny punkt handlu książkami. Sprowadzano je tu z całej Europy Zachodniej, ale głównie z Niemiec i Holandii, także z Francji. Stoisko księgarskie pod koniec XV wieku prowadzono w domu Heinricha Eggersa przy ulicy Długiej, potem miejscem sprzedaży książek stał się Dwór Artusa. Znaczną część drukowanych tekstów sprzedawano wówczas w formie wielkich arkuszy, które dopiero później składano, cięto i oprawiano w odpowiednim formacie, kilka, kilkanaście, albo nawet kilkadziesiąt składek zbierano w jeden tom, prawdziwą szkatułkę-niespodziankę. Zazwyczaj grube, niekiedy pięknie odziane w ozdobne okładki, zawierać mogły w sobie dosłownie wszystko – „naukowe” opowiastki na temat jednorożców, popularne przepowiednie, ziołowe porady czy kalendarze. W tym samym czasie pojawili się też w mieście pierwsi wydawcy, dysponowali przenośnym warsztatem i przygotowywali druki na zamówienie. Byli to Ambroży Schrotter i Konrad Baumgardt, który przygotował ulotkę informującą o swojej ofercie i planach wydawniczych.
Podobno pierwszą drukarnię z prawdziwego zdarzenia prowadził w Gdańsku Franciscus Rhodus albo – bardziej swojsko – Franz Rhode. Przybył do miasta w 1537 roku i stał się oficjalnym drukarzem Rady Miejskiej i Gimnazjum Akademickiego, to spod jego sztancy wyszedł wstęp do nieśmiertelnego dzieła Mikołaja Kopernika. Jego interes przejęli spadkobiercy o tym samym nazwisku, zapewne synowie. W 1605 roku funkcjonował na terenie miasta inny drukarz, imigrant z Holandii, Wilhelm Guillemot, który przekazał w testamencie swój warsztat współpracownikowi, Andreasowi Hünefeldowi.
Drukarnie miejscowe działały na rzecz miejscowych instytucji, a także współwyznawców – protestantów z całej Rzeczpospolitej. Dość szeroka oferta była w tym czasie skrupulatnie uzupełniana o książki sprowadzane z całej Europy, często na konkretne zamówienie, przez wyspecjalizowanych pośredników. Szczególnie poszukiwane tytuły dodrukowywano na miejscu, działano nad wyraz sprawnie, dostosowując bieżącą ofertę do oczekiwań odbiorców. Jak w każdym działaniu biznesowym, liczył się zysk. W XVII wieku szczególnie prężnie działała na miejscowym rynku firma księgarsko-nakładcza Kaspra i Georga Försterów, posiadająca filie w kilku ważnych miastach Rzeczpospolitej: Lublinie, Warszawie i Krakowie, a także w Amsterdamie. Miała swój znak firmowy i pieczęć. Georg Förster w 1647 roku obdarzony został przez króla Władysława IV zaszczytnym tytułem jego osobistego bibliopola, czyli dostarczyciela książek do królewskiej biblioteki.
Ówcześni drukarze byli często ludźmi kilku profesji – jako wydawcy poszukiwali książek, które mogły zyskać odbiorców, produkowali je w swoich warsztatach, oprawiali w introligatorniach, a potem, już jako hurtownicy-księgarze, zajmowali się ich sprzedażą w szerokim i lokalnym zakresie. Pośredniczyli również w handlu tytułami, proponowanymi przez inne drukarnie, jeśli tylko uznali, że jest to opłacalne. Z czasem, gdy pozycji przybywało, a zainteresowania klientów stawały się ukonkretnione, wśród nakładców, księgarzy i pośredników postępowała specjalizacja – jedni zajmowali się publikacjami naukowymi, inni religijnymi, każdy, kto mógł i potrafił, wydawał dobrze sprzedające się kalendarze. Pewną popularnością cieszyły się również podręczniki do nauki języka polskiego. Przebywający w Gdańsku francuski poseł, Karol Ogier, który odwiedził miasto w latach trzydziestych XVII wieku, kupił tu kilka książek, jednak narzekał na zbyt wygórowane ceny.
Poprzez wieki
W XVIII stuleciu gdański rynek nie stracił swej atrakcyjności. W samym centrum miasta zlokalizowanych było przynajmniej kilka liczących się księgarń: Georga Kocha przy ulicy Piwnej, od 1767 roku w rękach Daniela Meisnera; Petera Andreasa Penariera na ulicy Św. Ducha. Adolf Heinrich Troschel – nakładca kalendarzy i rozmaitych almanachów – sprzedawał książki na Szerokiej, obok niego działali Johann Christof Schuster oraz Gottlieb Grunau, którego punkt sprzedaży, szczególnie aktywny podczas Jarmarku św. Dominika, był filią berlińskiej sieci księgarskiej Friedricha Nicolaia. Przy ulicy Długiej funkcjonowała księgarnia znanej firmy amsterdamskiej Janssona van Waesberge, która miała swoje filie w wielu miastach Europy, między innymi w Sztokholmie, Rotterdamie, Bredzie, Uppsali, Utrechcie i Toruniu; rzutkimi księgarzami-nakładcami, działającymi w tym samym czasie, byli również Johann Heinrich Rüdiger i Daniel Ludwig Wedel. Jednak księgarzem, którego można by określić mianem pierwszego antykwariusza w Gdańsku, był Samuel Gottlieb Fischer. To on zajmował się sprzedażą dużych bibliotek, wystawianych na aukcje po śmierci ich właścicieli. Katalogi tych zbiorów stanowią niezwykły skarbiec wiedzy na temat zasobności prywatnych bibliotek luminarzy gdańskiej kultury, ich zainteresowań badawczych.
Aukcje książek podlegały rozporządzeniom ustalonym przez Radę Miasta wobec wszelkich licytacji, które miały miejsce na terenie miasta. Prowadzący je akcjonariusz w prasie lokalnej i za pomocą ulotek przekazywał wiadomość o nadchodzącej sprzedaży, podawał jej miejsce i czas. Niezbędnym elementem składowym oferty był katalog, zawierający wykaz przedmiotów wystawianych na licytację wraz z ich opisem. Spora liczba dostępnych gdańskich ogłoszeń i katalogów aukcyjnych wymowniej od czegokolwiek świadczy o dynamice tego typu działalności w mieście. Książki prezentowano nieco wcześniej w wybranym lokalu, aby każdy z zainteresowanych mógł je sobie dokładnie obejrzeć. Sama sprzedaż zazwyczaj prowadzona była w dwóch turach, a wylicytowane tytuły, po uiszczeniu opłaty, należało odebrać w ciągu trzech dni.
Na początku XVIII wieku aukcje książkowe były organizowane w lokalach przy ulicy Tandeta lub w Domu Cechu Tragarzy. Wspomniany Fischer działał też jako pośrednik i kupiec na rzecz jednego z najbardziej znanych gdańskich bibliofili, historyka i rajcy Johanna Wilhelma Uphagena. Wyszukiwał i kupował książki do jego biblioteki, podobnie jak Jobst Herman Flörke, działający w Gdańsku w latach 1770-1787. W 1795 roku odbyła się licytacja największego gdańskiego księgozbioru rodzinnego, biblioteka Rosenbergów obejmowała aż 22 i pół tysiąca tomów.
W pierwszych latach XIX wieku w mieście było około dziesięciu księgarni. Jak wcześniej, łączyły w sobie bardzo często kilka funkcji, stanowiły bowiem zarówno punkt sprzedaży książek, jak i sklepik oferujący klientom drobne dzieła sztuki: grafiki, obrazy, marmurowe popiersia, globusy i mapy, a także nuty. Niekiedy ofertę wystawionych do sprzedaży nowych książek uzupełniano egzemplarzami starymi i unikatowymi, wziętymi w komis lub zakupionymi podczas aukcji.
Wtedy, w tych pierwszych dziesięcioleciach XIX wieku, pojawiły się też pierwsze antykwariaty, prowadzili je w centrum miasta L. Dannemann, D. G. Schultz oraz E. Tolkien. Do najbardziej znanych punktów zajmujących się sprzedażą starych książek należała połączona z antykwariatem księgarnia naukowa, którą zarządzał w 1839 roku przy ulicy Garbary Karl Teodor Bertling. Z początkiem wieku XX w mieście funkcjonowało aż czterdzieści księgarń oraz cztery antykwariaty. W tym czasie w Gdańsku obecne były również księgarnie polskie. Część z nich stanowiła twory efemeryczne i małe, sprzedawano w nich nie tylko książki, również prasę, artykuły piśmiennicze i szkolne, czasem druki akcydensowe. Tak było z punktem sprzedaży na dworcu kolejowym w Gdańsku, gdzie oferowano przede wszystkim gazety.
Od 1891 roku sprzedażą polskich książek parał się znany działacz polonijny, Bernard Milski, księgarstwem zajmowali się w latach dwudziestych ubiegłego wieku Edward Michałowski, Paweł Orczykowski, Robert Markiewicz i Maria Obstówna. Jedną z polskich księgarń, bodaj najbardziej znaną, mieszczącą się na parterze kamienicy przy ulicy Garncarskiej 30, prowadził Roman Czarliński. W 1930 roku sprzedał ją Józefowi Pilarczykowi, który zajmował się w tym miejscu działalnością handlową aż do 1939 roku. Reklamy księgarni znaleźć można w lokalnej prasie i przewodnikach w języku polskim
Aleksander Krawczyński i „Księgarnia Gdańska”
Aleksander Krawczyński był człowiekiem z księgarskiej branży, miał w tej dziedzinie duże doświadczenie. Swoją przygodę z zawodem rozpoczął w 1909 roku w wieku osiemnastu lat, w znanej, krakowskiej firmie księgarskiej Stanisława Andrzeja Krzyżanowskiego (istniała od 1870 roku). Po odbytej praktyce został pracownikiem przedsiębiorstwa wydawniczo-księgarskiego „Gebethner i Wolff” w oddziale w Krakowie. Była to firma o dużej renomie. Księgarnia, w której został zatrudniony, była liczącym się punktem, odwiedzali ją między innymi Ignacy Jan Paderewski, Henryk Sienkiewicz i Stefan Żeromski. W 1924 roku firma zdecydowała się wysłać Aleksandra w edukacyjną podróż po zachodniej Europie. Miał odwiedzić liczące się placówki księgarskie w wielkich miastach: Wiedniu, Lipsku i Berlinie. Powierzono mu misję zorganizowania w Paryżu filii firmy „Gebethnera i Wolffa”.
Nową placówkę zlokalizowano przy Boulevard St. Germain. Księgarnia zajmowała się nie tylko sprzedażą książek, organizowała również wydarzenia kulturalne, goszcząc w swoich progach znamienitych gości – artystów, pisarzy i publicystów. W tym gronie znaleźli się między innymi znakomity historyk Stanisław Kot, , etnolog i socjolog Jan Bystroń i poeci: Julian Tuwim oraz Jan Lechoń.
Po dziewięciu latach pobytu we Francji Krawczyński powrócił do kraju i zdecydował się „pójść na swoje”. W 1934 roku, zatrudniając kilku pracowników, przejął jedną z księgarń w rodzinnym Lwowie, przy ulicy Trybunalskiej. Jako jej właściciel zadbał o rozbudowanie działu antykwarycznego, który skupiał się na książce naukowej. W takim kształcie księgarnia funkcjonowała przez cały okres okupacji, zarówno sowieckiej, jak i niemieckiej. Po zakończeniu wojny Aleksander postanowił pojechać do Gdańska. O swojej decyzji powiedział w jednym z wywiadów: „Zupełnie zdecydowanie wybrałem Gdańsk. Mimo, że koledzy namawiali mnie na miasto mojej młodości – Kraków. Wiedziałem, że tutaj moje książki będą najbardziej potrzebne, bo tu księgarni polskiej jeszcze wtedy nie było. I nigdy nie żałowałem, że w Gdańsku osiadłem”.
Do zrujnowanego miasta przybywało coraz więcej Polaków, jednak dopiero na przestrzeni dwóch miesięcy – listopada i grudnia 1945 roku – zyskali w mieście przewagę nad Niemcami. Należało otworzyć nowe szkoły, ale brakowało podręczników. Pośpiesznie organizowano pierwsze biblioteki, w cenie były artykuły papiernicze. Polskich książek było jednak jak na lekarstwo, ich sprzedaż prowadziły księgarnie prywatne. Właściciele tych placówek wyruszali w głąb kraju i wracali z walizkami pełnymi poszukiwanego towaru. To było intratne zajęcie dla przedsiębiorczych ludzi. Szybko powstało przynajmniej kilkanaście punktów sprzedaży książek, jeden z nich został reaktywowany w miejscu, w którym wcześniej istniała księgarnia na ulicy Garncarskiej 30. Prowadził ją, jak przed wojną, Alojzy Pilarczyk. Szczególnym jednak punktem na mapie zrujnowanego miasta stała się „Księgarnia Gdańska” Aleksandra Krawczyńskiego. Otwarto ją w grudniu 1945 roku, w samym centrum Wrzeszcza, przy ulicy Grunwaldzkiej 66 – niedaleko, w pobliżu Jaśkowej Doliny, w okolicznych willach funkcjonowało prawdziwe centrum dowodzenia dla grup operacyjnych, zajmujących się odbudową i przywracaniem sprawności w życiu miasta.
Zaledwie miesiąc wcześniej, w listopadzie, Aleksander przywiózł pociągiem jedenaście ton książek z odległego Lwowa. Warunki pracy w księgarni były niezwykle trudne. Zwłaszcza pierwsza zima dała się wszystkim we znaki. Brakowało opału, a budynek, choć niezniszczony, wymagał remontu. Opuszczający lokal pracownicy zabijali na noc okna deskami, by zabezpieczyć towar, a nawet same szyby. Nowe książki z hurtowni Państwowych Zakładów Wydawnictw Szkolnych w Sopocie lub gdyńskiego „Ruchu” dostarczano do placówki na różne sposoby, bywało, że ręcznym wózkiem lub w plecaku.
„Księgarnia Gdańska” spełniała rolę swoistego punktu bibliograficznego, na zapleczu skrupulatnie przygotowywano wykaz znajdujących się na składzie książek, a następnie rozsyłano go do instytucji, które mogły być nimi zainteresowane. Chodziło głównie o biblioteki i instytucje naukowe, myślano również o konkretnych osobach, które składały w księgarni zamówienie na potrzebne publikacje.
Personel placówki liczył wówczas kilkanaście osób. To dużo, a przecież wszyscy mieli co robić. Gabriela Danielewicz wspominała ten lokal z wyraźną serdecznością: „Pociągała mnie panująca w księgarni atmosfera; mnóstwo książek na półkach i kontuarze, ciekawa witryna, ożywione rozmowy o autorach i nowych edycjach, prowadzone z klientami przez barczystego pana w okularach o grubych szkłach, traktującego książki z prawdziwą serdecznością i uczuciem. U pana Krawczyńskiego nabywało się książki naukowe, skrypty akademickie, beletrystykę, poezję, podręczniki szkolne. Nie brakowało tam słowników, książek w językach obcych, książeczek dla dzieci i bibliofilskich rarytasów, o które troszczył się właściciel. W księgarni nikt nie czuł się zagubiony, fachowy personel podsuwał odpowiednią lekturę niepewnym czytelnikom, ułatwiał dobór pozycji czytelniczych młodzieży, radził, a właściciel miłym słowem witał swoich klientów. Niewątpliwie wielu bywalców »Księgarni Gdańskiej« zdawało sobie sprawę z nieprzeciętnej osobowości i bibliofilskich pasji pana Aleksandra. Nie był to zwykły księgarz, traktujący książkę jako towar. Dla niego książka znaczyła element twórczy w rozwoju życia społecznego i kulturalnego i stanowiła ostoję, wokół której koncentrowało się życie ludzi o szerokich ambicjach”.
W istocie, Aleksander Krawczyński był osobą o niezwykłej energii, działał w organizacjach zrzeszających księgarzy, a nawet został prezesem zlikwidowanego w 1951 roku koła Związku Księgarzy Polskich, które zrzeszało księgarzy w nadmorskich województw. W tym samym roku jego księgarnię przejęło powstałe rok wcześniej Państwowe Przedsiębiorstwo „Dom Książki”. Krawczyński musiał przenieść swoją działalność do innego lokalu i w 1953 roku otworzył antykwariat przy ulicy Marchlewskiego 15 (obecnie Dmowskiego). Istniał on tam jako firma prywatna do końca 1959 roku. Październikowa odwilż z 1956 roku sprawiła, że Aleksander został delegatem na warszawski zjazd Stowarzyszenia Księgarzy Polskich. W 1960 roku Krawczyński przeszedł na etat P. P. „Dom Książki”. Jako wysokiej klasy ekspert pomagał placówkom antykwarycznym w Gdańsku i Gdyni aż do 1969 roku. Zmarł dwa lata później, w roku 1971.
Antykwariat Naukowy
Wspomniana firma P. P. „Dom Książki”, założona w 1950 roku, zmonopolizowała rynek księgarski w Polsce na kilkadziesiąt lat. Lokalnie działała na terenie dawnych województw gdańskiego i elbląskiego, dysponując ponad setką placówek i zatrudniając 450 pracowników. W 1976 roku na Głównym Mieście, powstał gdański Antykwariat Naukowy. Zajmował obszerny parter narożnego budynku przy ulicach Grobla I i Św. Ducha. W lokalu tym znajdowała się wcześniej kwiaciarnia, przez pewien czas miała tu również swoją siedzibę Powszechna Kasa Oszczędności.
Miejsce wymagało niezbędnego przystosowania do nowej funkcji, przygotowywano je praktycznie od podstaw – wstawiono nowe instalacje wodociągowe i elektryczne, a podłogę na całej powierzchni wyłożono marmurowymi płytami. Nowy antykwariat miał być wizytówką przedsiębiorstwa, sąsiedztwo Kaplicy Królewskiej zobowiązywało. Wnętrze placówki zaprojektował profesor Stefan Listowski z gdańskiej PWSSP. Miało ono przypominać utrwalone na dawnych fotografiach i obrazach wnętrza starych księgarń. Zadbano, by wypełniły je stylowe meble z litego ciemnego drewna, ściany zabudowano wysokimi regałami i boazerią, wstawiono długie stoły i mini-lady dla sprzedawców, po dwie do każdego z pomieszczeń, była również kasa. Wszystko to wykonał Ignacy Myszker, rzemieślnik z Kościerzyny. Całość uzupełniły fajansowe patery, żyrandole i kinkiety wytworzone we Włocławku. W jednym z artykułów, opisujących antykwariat, określono nową placówkę mianem „secesyjna bombonierka”. Jakiś czas potem, we wnętrzu pojawił się stary zegar, dwa globusy, kilka obrazów i dwie graficznie odwzorowane, XVII-wieczne mapy Wysp Fryzyjskich i portu w Rotterdamie.
W uroczystym otwarciu antykwariatu, co wydarzyło się 12 sierpnia 1978 roku, uczestniczyła dyrektor przedsiębiorstwa, Alicja Szewczyk, i wielu zaproszonych gości. W jednym z doniesień prasowych Włodzimierz Nieżywiński napisał: „Duże okna wystawowe zdają się zapraszać do wnętrza wszystkich niezdecydowanych i wszystkich, którzy obiecali sobie, że do antykwariatu tego dnia nie wejdą. Niełatwo jednak oprzeć się atmosferze tej księgarni”. Doceniano fakt, że istniał wolny dostęp do półek księgarskich. Niezwykły klimat tego miejsca opisał w „Głosie Wybrzeża” Tadeusz Rafałowski: „Mówi się tu ściszonym, zbliżonym do szeptu głosem, jak w uniwersyteckim lektorium. Klienci podchodzący do zapełnionych książkami półek poruszają się bez pośpiechu, ze spokojem i powagą należną wiekowi oprawnych w skórę woluminów, randze literackiej i naukowej wystawionych do sprzedaży dzieł”. Na wniosek Okręgu Gdańskiego Stowarzyszenia Księgarzy Polskich patronem nowo otwartej placówki został nie kto inny, jak Aleksander Krawczyński.
Kierowniczką gdańskiego antykwariatu została Barbara Zaporowska (1939-2004), księgarz z wykształcenia. Pozostała część kadry ulegała zmianie, większość jednak pracowała w nim przez długie lata, od początku jego powstania aż do końca. Zastępczynią pani Basi była pani Irena – skrupulatna polonistka, emanująca spokojem i pewnością siebie. Znaną postacią był Jurek, o którym było wiadomo, że to antykwariusz z powołania. Zawsze zabiegana Urszula, absolwentka Uniwersytetu Gdańskiego, antykwariatowi poświęciła swoją pracę magisterską. Na zapleczu urzędowała, zatrudniona na pół etatu, obdarzająca świat cudownym uśmiechem, pani Wiera z Wilna, opowiadająca o swoim mieście młodości z takim uczuciem, że gdy po raz pierwszy wybrałem się nad Wilię, nie czułem się tam zupełnie obco.
Ja zatrudniony byłem w antykwariacie krótko, w jakże burzliwych latach 1988-1990. Wówczas pracowali tam również: obdarzony uroczym poczuciem humoru Bartosz, także polonista, który wcześniej kierował antykwariatem w Sopocie, a „na kasie” energiczna Katarzyna. Stanowiliśmy zwartą grupę, czuliśmy się doceniani, pani Basia dbała zawsze o to, by nikogo nie wyróżniać. Każdy mógł uzyskać zwolnienie, jeśli uczestniczył w jakimś kursie poza antykwariatem lub miał zajęcia na uczelni. Pani Basia pozwalała nam też odkładać książki do czasu wypłaty, co stanowiło istotne udogodnienie, gdyż nie zawsze mogliśmy od razu pozwolić sobie na kupienie upragnionego tytułu, który pojawił się w księgarni.
Pracownicy antykwariatu byli ludźmi znającymi się na swojej pracy, oczytanymi, interesowali się historią, a także życiem politycznym. Posługiwali się sprawnie obcymi językami, co nie było wówczas standardem w punktach zajmujących się sprzedażą. Przy okazji imienin czy urodzin, zdarzało się nam przesiadywać po pracy godzinami przy ciastku i kieliszku wina. Było o czym rozmawiać w sercu pięknego Gdańska. Kochaliśmy książki, pani Basia w jednym z wywiadów wspomniała, że w zespole „nie ma nikogo, kto nie poświęcałby części wypłaty na zakup książek”. To prawda, każde z nas odkładało swoje skarby w szafce zamykanej na kluczyk, przeglądało je, aby pewnego dnia zanieść do domu.
Aukcje
25-27 czerwca 1984 roku miała miejsce pierwsza gdańska aukcja antykwaryczna. Było to wydarzenie dużej rangi, przygotowywano się do niej wiele miesięcy. Uroczystemu poniekąd przetargowi gościny udzieliła reprezentacyjna Sala Biała Ratusza Głównego Miasta. Trudno wyobrazić sobie piękniejszą i godną oprawę dla wydarzenia. Każdego dnia od godziny ósmej można było oglądać książki wystawione do licytacji, od dziewiątej ruszała sprzedaż. W pierwszym dniu osiemset pozycji znalazło nowych właścicieli.
Wśród XIX- i XX-wiecznych książek dobrą cenę uzyskał „Herbarz” Kaspra Niesieckiego. Nie było w tym nic dziwnego, w tamtym czasie dało się zauważyć wzmożone zainteresowanie genealogią i wszelkie herbarze były bardzo poszukiwane. Część z nich wydano jako reprinty, na które gorliwi zbieracze wykupywali subskrypcję. Dużą atrakcję stanowił również dwutomowy „Koran” w przekładzie Jana Murzy Tarak Buczackiego, wydany w Warszawie w 1858 roku, „Legenda” Władyslawa Reymonta z 1924 roku z autografem autora i pięcioma drzeworytami Władysława Skoczylasa, sygnowanymi przez artystę-grafika. Najwyższe ceny uzyskiwały tradycyjnie starodruki, czyli według opinii „ojca bibliografii polskiej”, wieloletniego dyrektora Biblioteki Jagiellońskiej Karola Estreichera, książki wydane między datą wynalezienia druku a 1800 rokiem. Prawo pierwokupu, które posiadała Biblioteka Jagiellońska, co umożliwiło jej zakupienie wydanego w Wenecji w 1620 roku dzieła o hipice, opatrzonego pięknymi całostronicowymi ilustracjami. Sprzedano również „Dykcjonarz roślinny” Krzysztofa Kluka.
Sukces pierwszej aukcji, o której rozpisywano się w lokalnej prasie i branżowych periodykach, skłonił organizatorów do przygotowania kolejnego przetargu. Druga aukcja miała miejsce dwa lata później, od 10 do 12 czerwca 1986 roku, tym razem w pomieszczeniach Muzeum Archeologicznego przy ulicy Mariackiej 25/26. Jak poprzednio, zainteresowanie wydarzeniem było ogromne. Wystawiono zbierane od jakiegoś czasu i ściągane z całego kraju od kolekcjonerów i sprzedawców „pomeranica”. W Gdańsku były one szczególnie poszukiwane i zgodnie z przewidywaniami osiągnęły wysokie ceny.
Podczas tej aukcji doszło do zagadkowej kradzieży kilku cennych pozycji, co – jak powszechnie przypuszczano – mogło mieć związek z interwencją gdańskiej cenzury. Plotkowano, że kradzież była rodzajem konfiskaty pozycji, które uznano za „niebezpieczne”. Wcześniej urzędnicy cenzury wykazali się rażącą opieszałością – późno zabrali się do przeglądania dostarczonego katalogu i w ostatnim dopiero momencie, na godzinę przed aukcją, zabronili sprzedaży kilku pozycji wydawnictw emigracyjnych, gdyby nabywcami były osoby prywatne. Zgodnie z decyzją władz, książki te nabyć mogły jedynie biblioteki. Doniesienia o interwencji cenzury w Gdańsku szybko trafiły do prasy podziemnej, pisano o tym wydarzeniu w „Tygodniku Mazowsze”, czasopiśmie polskiej opozycji solidarnościowej, a nawet w londyńskim „Dzienniku Polskim”. W księdze pamiątkowej antykwariatu jakiś zasmucony poeta-bibliofil, w rozdziale „Antykwariat rymowanek z poaukcyjnych ramek” zapisał własny lub zapożyczony wierszyk, oddający nastrój tamtych przykrych wydarzeń: „Leciał orzeł biały, przez góry i skały, przycięła mu skrzydła cenzura przebrzydła”.
Codzienność
W antykwariacie sprzedawano niekiedy książki wydawane w Wydawnictwie Morskim (pochodziły z zasobów Składnicy Księgarskiej), gdyż placówka działała w ramach dużego przedsiębiorstwa i musiała realizować w mniejszym lub większym zakresie jego zalecenia. Jednak w ofercie znajdowały się przede wszystkim książki dawne, używane. Pani Zaporowska w jednym z wywiadów wspominała wydanie dzieł Platona, które trafiło do antykwariatu na samym początku jego działalności w nowym miejscu. Karty książek były miejscami nadpalone, cudem bowiem przetrwały powstanie warszawskie. Podczas wywiadu udzielonego w 1978 roku pani Basia mówiła: „Wśród sprzedających książki lub oddających je nam w komis coraz liczniejsi są ludzie starsi – emeryci, likwidujący swe księgozbiory, najczęściej dlatego, że nie mają ich komu przekazać. Stosunek tych ludzi do książek bywa bardzo osobisty. Rozstają się z nimi z żalem, bywa, że proszą, aby trafiły w dobre ręce” („Głos Wybrzeża” 21 XII 1978). W czasie stanu wojennego pojawiały się w antykwariacie książki tych, którzy – niekiedy zwolnieni z pracy i pozbawieni środków do życia – w różnych dramatycznych okolicznościach oddawali całe swoje biblioteki, zbiory starannie dobrane, opatrzone pieczątkami, ekslibrisami. Klienci tacy przyjmowani byli na zapleczu i mogli liczyć na wszelką pomoc.
Książki, jak ludzie, mają swoją historię, niekiedy trudną i znacząco dłuższą. W 1976 roku do antykwariatu przyniesiono łaciński inkunabuł z 1496 roku. Wycena tego typu skarbów była niezwykle trudna i czasochłonna. Starodruki zawsze należały do rzadkości, pojawienie się ich w antykwariacie stanowiło swoiste święto. W wycenie starodruków pomagała antykwariatowi ekspert Zofia Korzon Lubieniecka, będąca skarbnicą wiedzy na ich temat. Niekiedy osobom przynoszącym do antykwariatu cenny egzemplarz zależało jedynie na uzyskaniu informacji o jego cenie, po czym pakowały „towar” i ruszały w nieznane. Większość książek nie miała tej rangi i była po prostu tzw. towarem z drugiej ręki.
O czytelniczych gustach rozpisywano się dość często w „Dzienniku Bałtyckim” pod koniec lat siedemdziesiątych. W tamtym czasie ludzie nierzadko zaglądali do księgarń i antykwariatów w soboty, aby kupić coś lżejszego do poczytania na wolne dni. Popularnością cieszyły się kryminały, prawdziwym rarytasem były przekłady z literatury angielskiej, sensacyjne powieści, między innymi „Psy wojny” oraz „Dzień szakala”. Rynek tej popularnej literatury był płytki, ale brakowało nie tylko takich utworów. Znany dziennikarz wybrzeżowy, Sławomir Sierecki, w 1977 roku tak pisał w „Głosie Wybrzeża” o dostępności do jakiejkolwiek literatury: „Wstąpcie do jakiejkolwiek księgarni i poproście – o »Popioły« Żeromskiego, »Lalkę« Prusa, »Pana Wołodyjowskiego« Sienkiewicza, »Pana Tadeusza« Mickiewicza, albo »Beniowskiego« Słowackiego… Są to przecież dzieła podstawowe, obowiązkowa lektura, a nie tylko z podstawowych dzieł objętych obowiązkowym spisem lektur składa się literatura ojczysta”.
Z czasem robiło się coraz gorzej – w latach osiemdziesiątych poszukiwane książki sprzedawano już tylko spod lady, na bazarach. Przed księgarniami w dzień dostawy ustawiała się kolejka, długa na kilkadziesiąt osób, choć te ostatnie miały pełną świadomość, jak wątpliwe jest to, że ich czekanie zakończy się sukcesem. „Rodowody cywilizacji”, czyli tzw. ceramy, czy „czarna seria” PIW-u osiągały wysokie ceny i były sprzedawane na Jarmarku św. Dominika niczym skarby, starannie owinięte w folię. Zawsze byłem ciekaw, jak wielu ludzi rzeczywiście czytało zdobyte tytuły, bo przecież „Ulysses” Jamesa Joyce’a do lektur łatwych nie należy, podobnie jak dwutomowe „Morze Śródziemne i świat w epoce Filipa II” Fernanda Braudela. Większość transakcji w antykwariacie dokonywała się od ręki, część jednak poprzez komis, dotyczył on zwłaszcza pozycji drogich, które musiały poczekać na swojego klienta. Przy zakupie obowiązywała przez lata zasada, że zarobkiem dla „Domu Książki” była jedna trzecia ceny sprzedaży książki przy zakupie gotówkowym i jedna czwarta przy komisie.
„Narkomani książek”
Dokładnie taki tytuł miał pewien artykuł w „Głosie Wybrzeża”. W ten sposób Jurek nazwał klientów antykwariatu, ale przecież również siebie i pozostałych pracowników. Uzależnieni od czytania, od książek, zaglądający codziennie do miejsc, gdzie można je oglądać, dotykać, kupować – tacy byliśmy.
Indywidualni klienci stanowili główną grupę odbiorców starych książek. Istnieje przekonanie, że ich pojawienie się, regularne wizyty świadczą, że placówka się przyjęła. Kim byli owi stali klienci? To bibliofile o różnym statusie i wykształceniu, tak bardzo różniący się od siebie jak książki, które stanowiły obiekt ich westchnień. Starsi, w pewien sposób odtwarzający utracone przez wojenne zawieruchy biblioteki, i młodzi, wchodzący w świat z przytupem, od książki do książki, jeszcze bez szczególnych planów, ale z żarliwym przekonaniem, że czytać powinno się wiele – ważne, aby dobrych rzeczy. Byli też kolekcjonerzy, konkretni, ze ściśle ukierunkowanymi zainteresowaniami, dotyczącymi np. Tatr, Gdańska, tramwajów, nie brakowało naukowców, którzy uzupełnili swój warsztat pracy, a także handlarzy, szukających okazji na zarobienie paru groszy.
Niekiedy trafiali się nie lada oryginałowie, wśród nich był pracownik kotłowni, który zbierał dzieła z filozofii indyjskiej. Kupował je wszystkie za pieniądze, które rozsupływał z gazety. Przez lata i do końca odwiedzał antykwariat miły pan, zbieracz książek wydawnictwa „Gebethner i Wolff”. Miał je prawie wszystkie, nigdy jednak nie wyjaśnił, dlaczego właśnie to wydawnictwo cenił tak bardzo. Bywał też u nas pewien niski, starszy pan z kudłatym i pogodnym pieskiem, który, rozpieszczany przez wszystkich, czuł się w antykwariacie jak w domu. Pan kupował książki, ale tylko szyte, był przekonany, że te klejone nie zasługują na uwagę, bo rozpadną się i zniszczą po pierwszym czytaniu.
Każdy z pracowników miał „swoich” klientów, niezwykłych adoratorów książek, którzy odwiedzali nas niemal codziennie. Czasem wybiegaliśmy na zaplecze, aby przynieść stamtąd to coś, czym zamierzaliśmy ucieszyć pana Romana, Stefana, panią Elżbietę. Ich radość była naszą radością. Stałym klientem antykwariatu był Edmund Puzdrowski, poeta i pisarz, naukowcy z gdańskich uczelni, wśród nich Andrzej Januszajtis i Jerzy Samp. Książki, nawet cenne, zawijaliśmy w zwykły pakowy papier, który pozyskiwaliśmy z paczek, czasem w gazetę – takie to były czasy.
Kres
W 1989 roku w antykwariacie kręcono jedną ze scen filmu „Domena władzy” („Eminent Domain”), który po latach był prezentowany również w polskiej telewizji jako „Prominent” lub „W matni”. Na ulicy Św. Ducha zaparkowano kilka wozów, pojawił się tłumek filmowców. Wizyta była umówiona, nad scenografią filmu czuwał Allan Starski. Główne role w filmie odgrywali Donald Sutherland i Anne Archer. Stanowili ekranowe małżeństwo Burskich, w którym on, Józef, pełnił ważną rolę w aparacie partyjnym rządzącym Polską w 1979 roku. Niespodziewanie odsunięty od stanowiska, pozbawiony związanych z tym przywilejów, doświadcza kłopotów i nieszczęść.
Choć akcja działa się w Warszawie, zdjęcia kręcono głównie we Wrocławiu i Gdańsku. Była to produkcja francusko-kanadyjsko-izraelska, z wieloma polskimi aktorami w rolach drugo- i trzecioplanowych oraz znakomitą muzyką Zbigniewa Preisnera w tle. Reżyserem filmu był John Irvin, jednym z dwóch scenarzystów Andrzej Krakowski, który wcześniej stworzył scenariusz do głośnego filmu „Triumf ducha” z Willemem Dafoe z 1989 roku. „Domena władzy” weszła na ekrany w 1990 roku, ale nie wzbudziła większego zainteresowania. Kiedy jednak kamerzyści, pod dyktando odpowiedzialnego za zdjęcia Witolda Adamka, ustawiali sprzęt w naszym antykwariacie, a Donald Sutherland i partnerujący mu w scenie Paul Freeman podchodzili do każdego z nas, aby uścisnąć rękę, byliśmy mocno podekscytowani. Dziś, oglądając kadry filmu, można ujrzeć nasz antykwariat takim, jaki był.
Wszystko już niebawem miało się radykalnie zmienić i chyba nikt nie był na to przygotowany. Nagle przyszła wolność, tak długo przez nas wyczekiwana. W antykwariacie kolportowaliśmy książki z drugiego obiegu, sprzedawaliśmy cegiełki na Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”, byliśmy szczerze zaangażowani w wydarzenia, które obok nas miały miejsce. W ważną rocznicę, narodowe święta, robiliśmy wystawę w naszych oknach – każdy mógł się domyślić, dlaczego książki o Józefie Piłsudskim są wyeksponowane w szczególny sposób, gdy zbliżał się 11 listopada lub 3 maja. Pewnego razu, pewnie z tego powodu, wybito nam okno. Ogromny brukowiec leżał na podłodze, z wystawy nic nie zabrano.
Restrukturyzacja firmy „Dom Książki” zaczęła się w 1989 roku. W tym czasie spółka księgarska „Conrad” zaproponowała Spółdzielni Mieszkaniowej Brzeźno, do której należał lokal, mieszczący nasz antykwariat, lepszą ofertę finansową. Właściciele firmy twierdzili, że będą w dalszym ciągu prowadzili działalność antykwaryczną, choć w zakresie ograniczonym. Zamierzali sprzedawać głównie książki nowe. Dotychczasowi klienci antykwariatu oskarżali o zaistniałą sytuację władze miasta. Antykwaryczna „Księga Pamiątkowa” stała się miejscem smutnych, pełnych żalu i gniewu wpisów, protestowali ludzie mniej i bardziej znani, pracownicy uniwersytetu, politechniki, akademii medycznej, artyści, studenci i uczniowie, zwykli miłośnicy książek. Pisano głównie po polsku, ale od czasu do czasu trafiał się turysta, a z nim kilka słów wsparcia wyrażonych w języku niemieckim lub angielskim.
Wszystkich wpisów było bardzo dużo, nie dziesiątki, a setki, strona po stronie, lecz nikt prócz nas tego lamentu nie przeczytał. Klienci pisali: „Proszę nie likwidować jedynej tego typu placówki w Trójmieście”; „Pomysł zlikwidowania antykwariatu w Gdańsku uważam za dość celowy. Następnie można by zlikwidować: Teatr Wybrzeże i inne teatry w Trójmieście, wszystkie kina, księgarnie, następnie szkoły podstawowe, średnie i na końcu Uniwersytet”; „Myślę, że zamiast czynić z Gdańska prowincję, można by usunąć z niego prowincjuszy”; „Dokąd zmierzamy? O, kraju butików, stolików i zapiekanek. Absurd”. Ofertę konkurencji oceniano krytycznie: „Komu podoba się oferta Conrada? Słowniki plus szmira w rodzaju »Klucz do Rebeki«. Gdzie tu można kupić starą książkę o historii albo fizyce? Bzdura!”. Jeden z wpisów okazał się proroczy: „Znamy wiele przypadków podejmowania pochopnych decyzji. Należy więc uważać, aby nie popełniać kolejnych błędów”.
Odrodzenie
Drugie otwarcie antykwariatu nastąpiło 1 maja 1993 roku. Wcześniej rozesłano zaproszenie: „Z radością informujemy, że wznowił działalność Antykwariat Naukowy im. Aleksandra Krawczyńskiego. (…) Proponujemy skup i sprzedaż starodruków, wydawnictw XIX- i XX-wiecznych, grafikę dawną i współczesną, mapy, atlasy oraz podręczniki akademickie”. Było to wspólne przedsięwzięcie matki i syna, Barbary i Jakuba Zaporowskich. Nowy rozdział w „Księdze Pamiątkowej” otworzył wpis anonimowego – bo podpis nieczytelny – poety: „Najwyższemu Bogu dzięki, znów nas kuszą książek wdzięki, gdzież powiedzcie panie bracie, u Basi, w Antykwariacie!!!”.
4 maja 1993 roku prasa donosiła, że Antykwariat Naukowy działa w nowym lokalu przy ulicy Szerokiej 74/76. Lokal w narożnej kamienicy w pobliżu Żurawia okazał się zbyt mały i w 1999 roku antykwariat przeniesiono do obszerniejszej siedziby przy ulicy Piwnej 54, gdzie działa do tej pory. Po śmierci pani Barbary w 2004 roku prowadzi go Jakub Zaporowski. W jego wnętrzu wciąż unosi się coś z atmosfery starego antykwariatu, wciąż bije tu jego serce, stary zegar, który stał w lokalu na rogu Grobli I i Św. Ducha. Jest tu również drewniana tablica poświęcona Aleksandrowi Krawczyńskiemu, wisząca onegdaj przy stanowisku do skupu książek, którego okienko otwierało się dwa razy w tygodniu i przy którym zawsze stała kolejka.
Waldemar Borzestowski
Wykorzystano:
„Antykwariat im. Aleksandra Krawczyńskiego”, tekst E. Puzdrowski, Gdańsk 1976;
„Aukcje książkowe w dawnym Gdańsku”, wstępem poprzedził S. Szafran, Gdańsk 1984;
Hadrysiak J., „Aleksander Krawczyński – pionier księgarstwa w wyzwolonym Gdańsku”, praca magisterska wykonana pod kierunkiem dr Zbigniewa Nowaka w latach 1975-1977;
„Księga pamiątkowa Antykwariatu im. A. Krawczyńskiego”, Gdańsk 1976-1993;
„Księgarstwo gdańskie. Dawniej i dziś”, Gdańsk 1980;
Lewandowska U., „Antykwariat im. Aleksandra Krawczyńskiego w Gdańsku”, praca magisterska wykonana pod kierunkiem prof. Z. Nowaka, Gdańsk 1992-1993’
„List otwarty pracowników Antykwariatu Naukowego im. Aleksandra Krawczyńskiego do Społeczności Gdańska, Pana przewodniczącego Niezależnych Samorządnych Związków Zawodowych Solidarność Lecha Wałęsy, do wszystkich ludzi dobrej woli, dla których wartości i zasady moralne są wartościami nadrzędnymi!”, Gdańsk 1990;
Nowak Z., Majkowska D., Pelczar M., „Książka polska w dawnym Gdańsku”, Gdańsk 1974.
Pierwodruk: „30 Dni” 3/2019