Eugeniusz Kwiatkowski kojarzony jest z powstaniem Gdyni, bodaj największą inwestycją na Wybrzeżu, podjętą w swojej długiej historii przez Rzeczpospolitą. Powstanie wielkiego portu, konkurencyjnego wobec Gdańska, stanowiło nie lada wyzwanie dla ubogiego kraju. Krytycy wywodzili, że włożone w piach nadmorski pieniądze zwrócą się dopiero po wielu latach, zawistni sąsiedzi wyrażali obiekcje czy naród posiadający dość marne doświadczenie w morskich przedsięwzięciach będzie w stanie zrealizować tak skomplikowane zadanie. Dziś nikt nie wątpi w sensowność tego działania. Sukces był potrzebny odradzającemu się krajowi, zapewniał mu jakże ważną niezależność.
Eugeniusz Kwiatkowski był kimś, kogo dziś określa się mianem państwowca, w każdych okolicznościach działał z pełnym zaangażowaniem na rzecz ojczyzny, człowiekiem, który w zasadzie stworzył politykę morką odrodzonego kraju. Z niezwykłym zapałem kreował oszałamiające rozmachem wizje, pierwszy plan rozwojowy Polski zrealizował przed czasem, realizację drugiego, rozłożonego na kilkanaście najbliższych lat, przerwała wojna. Zaskoczeniem było, że podjął współpracę z rządem zainstalowanym w kraju przez Sowietów, otrzymał wtedy ważne stanowisko. Chyba wierzył w możliwość skutecznego działania na polu gospodarczym przy każdej władzy. Mylił się, komuniści wysłali go na zdecydowanie przedwczesną emeryturę. Genialny menadżer przez kilkadziesiąt kolejnych lat pisał książki, które do dziś są wznawiane, zamiast zajmować się tym, co potrafił najlepiej, czyli zarządzaniem.
Chemik z wykształcenia
Urodził się w 1888 roku w Krakowie i z wykształcenia był chemikiem. Podjął naukę na Politechnice Lwowskiej w momencie, gdy stanowiła wyjątkowo prężny ośrodek badawczy, skupiający wokół siebie wielu naukowców o światowej renomie. Jednym z nich był profesor Ignacy Mościcki, również chemik, starszy o dwadzieścia jeden lat od naszego bohatera. Matka starała się jak mogła ustrzec go przed niebezpieczeństwami młodości, a ściślej przed udziałem w rozwijającej się dynamicznie na terenie Galicji działalności w organizacjach narodowych. Wiele z nich przygotowywało się do walki zbrojnej. W 1910 roku wysłała syna do Monachium, gdzie kontynuował studia na prestiżowej Königlich Bayerische Technische Hochschule. Z dyplomem inżyniera chemika młody człowiek wrócił do kraju jeszcze przed wybuchem wojny (oczywiście pierwszej światowej). Niebawem wstąpił do Legionów, gdzie zajmował się między innymi akcją werbunkową. Munduru nie zdjął aż do 1921 roku, a nawyk wydawania rozkazów wojskowych samemu sobie pozostał mu do końca życia. Ten rodzaj zdyscyplinowania ogromnie sobie cenił.
Odrodzona ojczyzna, sklejona z trzech „prowincji”, przez ponad sto lat zarządzanych przez zaborców, była słabo zintegrowana, okrutnie zniszczona i uboga. Dominowało w niej rolnictwo. Każdy z przyszłych rządzących musiał liczyć się z wieloma rozmaitego rodzaju i kalibru wyzwaniami. Ledwo co odrodzony kraj stanął przed zadaniem odparcia potwornego, zagrażającego jego egzystencji sowieckiego najazdu. Problemem była galopująca inflacja i brak własnej, mocnej waluty. W tej trudnej sytuacji pojawiło się na szczęście kilku polityków i działaczy których niekiedy określa się mianem opatrznościowych. Dzięki nim i ofiarności społeczeństwa udało się wyjść z tragicznej sytuacji na przysłowiową prostą. Była to jednak prosta, która w niektórych momentach przypominała linę rozpiętą nad przepaścią. Trzeba było wiele odwagi, aby wstąpić na nią i mieć przekonanie, że zdoła się przejść na drugi, bezpieczny brzeg.
Na szczęście, tym ludziom nie brakowało odwagi, również umiejętności. Dotyczyło to nie tylko dowódców wojskowych, ale również osób działających na polu gospodarczym; Władysław Grabski uregulował rynek finansowy i umocnił złotego, Eugeniusz Kwiatkowski przystąpił do zasadniczej przebudowy kraju. Zanim jednak podjął się tej ciężkiej pracy, wyruszył do Chorzowa, gdzie działał kombinat chemiczny produkujący nawozy. Jego dyrektorem naczelnym był wówczas Ignacy Mościcki. Państwowa Fabryka Związków Azotowych stała się dla niego poligonem doświadczalnym w zakresie zarządzania. Jako dyrektor techniczny ujawnił talent do kierowania dużymi przedsięwzięciami, tworzenia innowacyjnych struktur od podstaw.
Cud nad morzem, czyli Gdynia
Kiedy w 1925 roku wybuchła niebezpieczna dla ledwo co okrzepłego państwa wojna celna z Niemcami, dla wszystkich stało się jasne, że Polska musi posiadać własny, absolutnie niezależny port nad Bałtykiem. Bez niego mogła się zadusić ekonomicznie. Mówiło się o tym w Warszawie od wielu lat, jeszcze podczas konferencji pokojowej w Wersalu. Problemy z dostarczeniem transportów broni podczas wojny polsko-bolszewickiej wskazywały wyraźnie na fakt, że nie można liczyć na lojalność Gdańska.
Decyzja o budowie portu w Gdyni została podjęta w 1922 roku. W ówczesnej, kryzysowej sytuacji należało w możliwie jak najkrótszym czasie zmienić strukturę handlu zagranicznego, sytuacja absolutnego uzależnienia od potężnego i dążącego do rewizji ustaleń traktatu wersalskiego sąsiada była nie do zaakceptowania. Z klinczu nałożonych wzajemnie ograniczeń można było wyjść jedynie szukając nowych rynków. Szansę na to dawał handel morski i poprowadzone ze Śląska na Wybrzeże połączenie kolejowe, słynna magistrala węglowa. Wybrany po przewrocie majowym w 1926 roku na nowego prezydenta Rzeczpospolitej Ignacy Mościcki zarekomendował, by nad przeprowadzeniem tych nieprawdopodobnych z perspektywy kraju na dorobku zadań czuwał jego dawny współpracownik.
Kwiatkowski został ministrem przemysłu i handlu i funkcję tę sprawował mimo zmieniających się rządów do grudnia 1930 roku. Rozbudowa nowego portu postępowała niezwykle dynamicznie, wspierała ją umiejętnie prowadzona akcja propagandowa. Gdynia – „miasto z morza i marzeń”, jak pięknie ją określił komisarz RP Franciszek Sokół, stała się dumą Polaków, dowodem na to, że nie jesteśmy „małpami, którym darowano zegarek” (wypowiedź w kontekście śląskiego przemysłu), jak nas przedstawiał brytyjski premier Lloyd George. Dbano o tworzenie etosu Polski Morskiej, powstała Liga Morska i Rzeczna, przekształcona następnie w Ligę Kolonialną. W 1924 roku pojawił się na rynku prasowym nowy tytuł, miesięcznik „Morze”, rozwijała się marynistyka, w malarstwie, literaturze i muzyce, dość wspomnieć pieśń: „Morze, nasze morze”, której uczyły się w szkołach dzieci.
Kwiatkowski był człowiekiem, który nie unikał dziennikarzy, organizował konferencje prasowe, występował z odczytami, przygotowywał spotkania wyjazdowe, podczas których na miejscu prezentowano inwestycje. Nakręcono film, ukazujący osiągnięcia rządu na tym polu: „Praca Polski na morzu”. O porcie, który powstawał mówiono, że ma być odpowiedni do potrzeb, a więc – ogromny. Zdaniem ministra, impuls do zmiany postawy społeczeństwa musiał powstawać na wielu poziomach, a zasadniczym było stworzenie odpowiedniego, możliwie szerokiego lobby, które lansowałoby przekonanie, że na morzu rzeczywiście bardzo nam zależy. Kwiatkowskiemu udało się pokazać i przekonywać, że problem morza łączy się z projektami budowania silnej Polski.
Pamiętam, czym dla Polonii gdańskiej była Gdynia. Moi bliscy – dziadek, babcia, przeróżne ciocie i wujkowie, mama i jej rodzeństwo – wyruszali tam często, aby zamanifestować swoją obecność, szli pod sztandarami podczas trzeciomajowych pochodów, a poza wszystkim doświadczali nowoczesnej, pięknej Polski. O zbieranych przed świętami wśród gdańskich związkowców darach dla robotników tworzących ten cud, a często mieszkających w slumsach takich jak „Meksyk”, „Pekin”, „Bukareszt” czy „Warszawa”, raczej nie wspominano. Dowiedziałem się o nich po latach. Temat był wstydliwy.
Już około 1932 roku Gdynia prześcignęła w obrotach Gdańsk, stała się też niebawem największym i najbardziej nowoczesnym portem nad Bałtykiem. Od podstaw zbudowano polską flotę, Kwiatkowski był inicjatorem powstania dalekomorskiej flotylli rybackiej, jakiej dotąd nie było. Rzeczpospolita chlubiła się posiadaniem aż trzech transatlantyków („Pułaski”, „Kościuszko”, „Polonia”). Zlokalizowana obok na Oksywiu baza marynarki wojennej, której tworzenie wymagało ogromnych nakładów, stanowiła widomy znak, że Polacy nie zamierzają rezygnować ze swojej obecności nad morzem.
Wielki kryzys 1929 roku „zmiótł” Kwiatkowskiego. Choć nie mógł być za niego odpowiedzialny, znakomicie nadawał się na kozła ofiarnego, którego można było obarczyć winą za negatywne skutki gospodarczego tąpnięcia. W otoczeniu Piłsudskiego było grono osób, które nie darzyły ministra sympatią. W stolicy mówiono, że Kwiatkowski wyraża się krytycznie o aresztowaniach byłych, opozycyjnych posłów. Osadzenie ich w Berezie Kartuskiej stanowiło dla niego fakt nie do zaakceptowania.
Wśród najważniejszych osób w państwie
Powołany w 1930 roku nowy premier, bliski przyjaciel marszałka Piłsudskiego, Walery Sławek, nie zaproponował Kwiatkowskiemu miejsca w swoim rządzie. Były minister na parę lat wycofał się z życia publicznego, wrócił do Państwowych Fabryk Związków Azotowych. Na osłodę otrzymał od prezydenta Medal Niepodległości. W ten sposób doceniono jego zasługi dla rozwoju polityki morskiej. Dopiero śmierć Marszałka uczyniła powrót możliwym. Był on nadzwyczaj spektakularny – jako człowiek Mościckiego został w 1935 roku ministrem skarbu w randze wiceprezesa Rady Ministrów, czyli inaczej wicepremiera.
Jego pozycja w nowym rozdaniu politycznym była niewspółmiernie wyższa od poprzedniej, zresztą proporcjonalnie do nowych wyzwań. Należało stworzyć plan rozwoju kraju, a jednocześnie przygotować się na możliwe zagrożenia ze strony agresywnych sąsiadów. Nowy wicepremier patronował kolejnej wielkiej inwestycji, Centralnemu Okręgowi Przemysłowemu. Zlokalizowany w bezpiecznej odległości od niepewnych granic ośrodek miał produkować na masową skalę między innymi broń, nowoczesną i skuteczną. W regionie o dużym bezrobociu powstało ponad pięćdziesiąt dużych zakładów przemysłowych i ponad sto tysięcy miejsc pracy. Rozwój dotyczył również samej Warszawy i Śląska, wszędzie dało się zauważyć duże ożywienie gospodarcze.
Premier realizował swój plan z ogromną konsekwencją, był państwowcem gotowym do rozmów z każdym i o wszystkim, jeśli efektem końcowym miało być dobro kraju. Pracował po kilkanaście godzin na dobę, dawał z siebie wszystko, od swoich współpracowników wymagając podobnego zaangażowania. Dobierając ludzi do swojego zespołu, nie zwracał uwagi na polityczne podziały. Efekty osiągnął znaczące, jednym z kluczowych sukcesów było stałe zwiększanie się wpływów do budżetu państwa. Opowiadał się za reformą rolną, pragnął przekształcenia państwa z rolniczego w przemysłowe.
Zaplanował skok cywilizacyjny i rozłożył go na piętnaście lat. Każdą z faz naznaczył konkretnym celem: w pierwszej postawił na rozwój przemysłu obronnego, w drugiej na szeroko rozumianą komunikację, w trzeciej na rolnictwo i dobrą edukację w segmencie powszechnym i zawodowym, w czwartej, sięgającej po rok 1954, zamierzał osiągnąć na tyle znaczące rezultaty w zakresie urbanizacji i uprzemysłowienia, które pozwoliłyby wreszcie zatrzeć nieszczęsny podział na Polskę „A” i Polskę „B”.
Plany przekreślił wybuch wojny. Wszystko wskazuje na to, że Kwiatkowski miał świadomość nieuchronności klęski. W odpowiedzi na zarzuty osób, które po latach wytykały mu niechęć do całkowitego przestawienia gospodarki na tryb wojenny, tłumaczył, że kraju na dorobku nie stać było na tak radykalny manewr. Istniało zbyt wiele podstawowych potrzeb, które przy okazji musiałyby zostać zmarginalizowane. Jako wicepremier zawsze dbał o zrównoważony budżet i niski poziom inflacji. Po latach miał powiedzieć, że gdyby dano mu jeszcze trzy lata w służbie kraju, zdołałby dogonić w rozwoju resztę Europy.
Wojna zniszczyła wiele ludzkich planów. Podczas kampanii wrześniowej zginął jedyny syn premiera. Tragedia osobista splotła się więc z narodowym dramatem. Przedstawiciele internowanego na terenie Rumuni rządu oskarżani byli o doprowadzenie do klęski, w zasadzie nikt nie chciał z nimi rozmawiać – alianci, być może w poczuciu, że zawiedli tych, którym obiecali szybką interwencję oraz rodacy zgromadzeni wokół Władysława Sikorskiego, ponieważ należeli do innego obozu politycznego. Propozycje współpracy, wysuwane wobec nich przez Kwiatkowskiego, były odrzucane. Znamię polityka związanego przez lata z obozem piłsudczykowskim nie rokowało dobrze na przyszłość.
Propozycja
Wyraźnie jednak tego rodzaju zaszłości nie przeszkadzały władzy zainstalowanej nad Wisłą pod sowieckim protektoratem w 1944 i 1945 roku. Potrzebowała fachowców, a dodatkowo starała się przekonać społeczeństwo, że zachodzące zmiany nie stanowią żadnej rewolucji, a raczej zmodyfikowaną formę kontynuacji tego, co było wcześniej: Rzeczpospolitej Polskiej. Spektakularnym dowodem na to mogło być, miedzy innymi, powołanie do władz państwowych znanego powszechnie „budowniczego” Gdyni. Działacz gospodarczy tej rangi, powszechnie znany w Europie, były wicepremier zaangażowany w odbudowę kraju, legitymizował Rząd Jedności Narodowej. „Potrzebujemy Pana, Wybrzeże, morze, Gdynia czekają na zagospodarowanie” – brzmiało zaproszenie. Na ręce Kwiatkowskiego miał je przekazać Jerzy Borejsza, znany działacz komunistyczny i poseł do Krajowej Rady Narodowej.
Z całą pewnością przyjęcie tej propozycji stanowiło jedną z najtrudniejszych decyzji, które w swoim życiu musiał podjąć Eugeniusz Kwiatkowski. Ryzykował wiele, być może nawet życie. Miał świadomość, że w zasadzie po przyjeździe do Warszawy nie będzie już miał odwrotu. Usprawiedliwiał swój powrót jednym zdaniem; „Nikt oprócz nas nie odbuduje Polski”. W środowiskach emigracyjnych oceniano ten krok bardzo krytycznie, a ministra określano mianem sabotażysty i kolaboranta. Od nowych władz otrzymał stanowisko Delegata Rządu do Spraw Wybrzeża.
Od pierwszych dni w lipcu 1945 roku Kwiatkowski działał z tą samą co niegdyś determinacją, wyszukiwał ludzi kompetentnych, niektórych wyciągając z więzień, wielu chroniąc pod swoimi skrzydłami, tworzył zespoły mające „ogarnąć” stan posiadania, działać na rzecz jego zabezpieczenia, a następnie uruchomienia w terenie podstawowych gałęzi przemysłu i komunikacji. Kluczowa była sprawa portów, gdyż tą drogą miała być dostarczana pomoc dla kraju. On sam mawiał jeszcze przed wojną i powtarzał to również potem: „Od otwarcia na morze zależy nasza niepodległość”.
II Rzeczpospolita posiadała stosunkowo niewielki dostęp do morza (około 140 kilometrów), po ustaleniach pokojowych, zamykających okres II wojny światowej, przyznano nam całość Wybrzeża, określaną terminem: od Szczecina po Gdańsk (około 440 kilometrów). To znakomicie i na korzyść zmieniało naszą sytuację w tym regionie. Kwiatkowski dostrzegał w tym wielką szansę: „Na każdego mieszkańca nowej Polski przypadać będzie dziesięciokrotnie dłuższy odcinek wybrzeża niż dawniej. Inna będzie sytuacja geopolityczna ludności polskiej na wybrzeżu Bałtyku po odbudowaniu zniszczeń wojennych i usunięciu dewastacji gospodarstwa narodowego, zupełnie inna będzie struktura ekonomiczna kraju; inne będzie zaplecze portów polskich; inaczej ukształtuje się system komunikacyjny od strony lądu do morza; w przyszłości inne będą możliwości obrotu towarowego – pod względem ilościowym i jakościowym – pomiędzy Polską i światem zewnętrznym, inaczej ukształtują się relacje żeglugowe pomiędzy państwami, inaczej przedstawiać się będzie ruch morski dla obszaru nowej Polski; inaczej koncentrować się musi polityka nakładowa, inwestycyjna Państwa i społeczeństwa w stosunku do Wybrzeża, niż przed ostatnią wojną”.
Słowa „inne” i „inaczej”, tak często użyte, miały być zapowiedzią zmiany, oczywiście na lepsze. Zarazem brzmią trochę jak element formuły zaklęcia. Działacz gospodarczy i z natury entuzjasta bardzo chciał wierzyć w spełnienie swoich zapowiedzi. Sądził, że dzięki silnej gospodarce Polska zdoła zachować choćby cząstkę niezależności wśród państw oddanych przez aliantów Stalinowi. Cytat pochodzi z publikacji wydanej w 1945 roku, a jej tytuł brzmiał: „Budujemy nową Polskę nad Bałtykiem”. Na zaledwie kilkudziesięciu stronach druku Kwiatkowski zawarł swoją wizję rozwoju regionu. Nowa Polska, choć zniszczona w sposób niebywały, jego zdaniem zyskiwała dwa poważne atuty: „cały rozciągający się aż po Nysę Łużycką Śląsk i wielkie Wybrzeże pomorskie, wyznaczone historycznymi nazwami: Szczecina, Kołobrzegu, Gdyni, Gdańska i Elbląga”. Wyraźnie starał się pocieszyć rodaków, przypominał również, że; „Trwałość bytu narodowego jest stokrotnie ważniejsza i dłuższa, niż egzystencja jednego pokolenia. Na nas – współczesnych – ciąży obowiązek dźwignięcia kraju i narodu z klęsk przeszłości”.
Kwiatkowski wiele uwagi poświęcał też oświacie. Jeszcze w 1945 roku uruchomiono studia w Akademii Lekarskiej (od 1950 rokuMedyczna) w Gdańsku oraz politechnice, część wykładowców trafiła tu z dawnej Alma Mater byłego wicepremiera na jego osobiste zaproszenie. W sierpniu 1946 roku w Gdyni powołano Wyższą Szkołę Handlu Morskiego, a delegat rządu prowadził tam wykłady, które cieszyły się dużą popularnością. Postulował również stworzenie uniwersytetu w Gdańsku.
Aby skutecznie działać, Kwiatkowski przeniósł się wraz z rodziną do Sopotu. Przez trzy lata mieszkał w willi Claashena, w której obecnie ma siedzibę sopockie muzeum. Pozyskane w Warszawie środki rozdysponowywał uważnie, Gdańsk skorzystał na tej bliskości szczególnie, podobnie Gdynia, dzięki osobistym znajomościom udało mu się zyskać wsparcie krajów skandynawskich (np. dla MZK Gdańsk zakupiono niezwykle deficytowy produkt – drut miedziany, przy czym część dostawy stanowiła dar dla społeczeństwa Wybrzeża). W swojej wizji zagospodarowania Wybrzeża specjalne miejsce wyznaczał konkurującym dotąd ze sobą Gdańskowi i Gdyni, tak o tym napisał; „W programie Polski zaistnieją w zasadzie możliwości podniesienia znaczenia gospodarczego i komunikacyjnego Szczecina [kwestia przynależności państwowej miasta była w 1945 roku wciąż niepewna – uwaga WB]. Ale mózg polityki morskiej Polski winien skoncentrować się w Gdyni i w Gdańsku, nie zaś na peryferii Państwa. Polityka ta musi mieć mocny kręgosłup, wyraźny pion, musi posiadać swoją dźwignię sterową; niech nimi pozostaną Gdynia i Gdańsk”.
Sukcesywnie uruchamiano porty, z roku na rok zwiększał się tonaż dokonywanych przeładunków. Kwiatkowski przekonywał: „można stwierdzić, że porty nasze w Gdyni i w Gdańsku mają wprost niewyczerpane, technicznie nieograniczone możliwości rozbudowy i usprawnienia”. Dynamika rozwoju dotyczyła również sektora prywatnego. Nowe władze, choć zmieniały rzeczywistość sukcesywnie, czyniły to powoli i sprytnie, w pierwszych powojennych latach nic nie zapowiadało przekształceń, które później nastąpiły. Rzeczpospolita posiadała prezydenta, istniał system wielopartyjny, przed każdą ważniejszą uroczystością państwową, choćby świętem Trzeciego Maja, celebrowano mszę, dokonywano poświęceń uruchamianych wydziałów, w szkole odbywały się lekcje religii.
Delegat rządu postulował konieczność powstania Związku Miast Morskich. Idea samorządności, którą zamierzał propagować, szła pod prąd kierunkowi, który zaplanowała nadać gospodarce nowa władza w przyszłości. Wszystko bowiem miało zostać wkrótce ujednolicone, zintegrowane i kontrolowane z jednego miejsca. Jeszcze w 1947 roku Kwiatkowski, jako bezpartyjny, uzyskał mandat posła na Sejm Ustawodawczy. Wydawać się mogło, że współpraca z wybitnym działaczem gospodarczym będzie kontynuowana. Tak się jednak nie stało. Zakończył ją radykalnie krótki list od premiera Cyrankiewicza w 1948 roku, w kolejnych miesiącach sukcesywnie odsuwano ze stanowisk kierowniczych osoby protegowane przez Kwiatkowskiego (dotyczyło to między innymi Mariana Madeyskiego, pierwszego dyrektora Międzykomunalnych Zakładów Komunikacyjnych Gdańsk-Gdynia).
Odsunięty i represjonowany
Przykre wydarzenie stanowiło zapowiedź bolesnych represji, które spadły na Eugeniusza Kwiatkowskiego. Nakazano mu opuścić Wybrzeże w trybie natychmiastowym, zabroniono przebywania w regionie, dla którego tak wiele uczynił. Musiał się usunąć także z Warszawy. Były premier przeniósł się więc do rodzinnego Krakowa. Aż do 1956 roku pozostawał w zasadzie bez środków do życia, nie wolno mu było uczyć, więc pisał… do szuflady. Czekał na kres szaleństwa stalinizmu, przyjął go, jak wielu, z uczuciem ulgi. Powtarzana jest anegdota, wedle której miał otrzymać propozycję teki ministerialnej w nowym rządzie, tworzonym przez Władysława Gomułkę. Zareagował negatywnie, podobno powiedział: „Umiem zrobić jajecznicę z jajek, ale nie umiem zrobić jajek z jajecznicy”. W okresie tzw. odwilży powrócił do aktywności, głównie pisarskiej, powstawały podręczniki i literatura fachowa.
Należał do grona polityków sprawnie posługujących się piórem. Nie wszystko jednak zdecydował się opublikować, dopiero w 1990 roku ukazała się po raz pierwszy książka, w której przedstawił postacie znanych sobie polityków. Jej tytuł zachęca do refleksji: „W takim świecie żyliśmy”. Zadziwia obiektywizm autora, wyważony ton, sprawiedliwa ocena, jaką wystawił osobom, z którymi nie zawsze się zgadzał, od których – bywało – doświadczył niezawinionych przykrości, uważał bowiem, że „o ludziach mówi się dobrze, albo nie mówi się wcale”. Był niezwykle skromny, czytając jego wspomnienia, wywiady, można odnieść wrażenie, że w burzliwym czasie przemian był ledwo statystą, a wszystko zrobili inni. Może w tym leży klucz do zrozumienia jego liderowania.
Niektóre z książek Kwiatkowskiego, jak choćby „Zarys dziejów gospodarczych świata”, są wciąż wznawiane (ostatnie z 2023 roku). Ich lektura dostarcza nie tylko wiedzy, ale również przyjemności. Premier wyraźnie hołdował przedwojennej zasadzie, że każda książka, nawet ta najbardziej naukowa, dotycząca wysoce specjalistycznych zagadnień, powinna być zrozumiała dla człowieka ze średnim wykształceniem. Przywoływany tekst posiada tak wiele warstw i odniesień, wystawiając wysoką ocenę autorowi, który był nie tylko wybitnym działaczem gospodarczym, ale również prawdziwym humanistą, doskonale zorientowanym w niuansach historii.
W oddaleniu od spraw bieżących, choć nimi żywo zainteresowany, pozostawał Kwiatkowski w pewnym zapomnieniu. Przypomniano sobie o nim na początku lat siedemdziesiątych. W czasach, gdy Edward Gierek zapowiadał i realizował ambitne plany przekształcenia Polski w kraj nowoczesny i dostatni, były premier otrzymał Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Pierwszy sekretarz zdecydował się przesłać nawet na jego ręce plan budowy Portu Północnego. Przyznanego tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Gdańskiego, którego powstanie postulował już w 1945 roku, były premier nie mógł przyjąć w uczelnianej auli, wybrani delegaci przekazali mu stosowny dokument na kilka dni przed śmiercią, która nadeszła 22 sierpnia 1974 roku. Pogrzeb, który miał miejsce w Krakowie, był niezwykle uroczysty, ceremonię poprowadził ówczesny kardynał krakowski Karol Wojtyła. Nikt nie miał wątpliwości, że żegnano męża stanu. Fakt ten potwierdził prezydent Aleksander Kwaśniewski w 1997 roku, przyznając mu pośmiertnie Order Orła Białego.
Eugeniusz Kwiatkowski był dość niezwykłym technokratą (tak go niekiedy określano), bo miał w sobie wiele z romantyka. Jego patriotyzm ukształtowała lektura powieści Sienkiewicza, dzieciństwo spędził w odziedziczonym przez ojca majątku Czernichowce w pobliżu Zbaraża, którego bronili zaciekle bohaterowie „Ogniem i mieczem”. Być może stąd wyniósł przekonanie, że warto być wiernym sobie i działać wbrew przeciwnościom, nawet wówczas, gdy zdają się przekraczać naszą miarę. Jego pragmatyzm, o którym tyle się pisze, zakładał skuteczność, lecz nie za wszelką cenę. Ci, którzy mieli okazję go poznać, podkreślali zawsze jego wielkie walory intelektualne i moralne, ale również ten szczególny czar, jaki roztaczał wokół siebie – wizjonera, który potrafił swoje marzenia przekuć w rzeczywistość, a więc człowieka spektakularnego sukcesu.
Do córki Ewy (Obrąpalskiej) na łożu śmierci miał powiedzieć: „Morze jest najważniejsze”. Nie ma wątpliwości, że zasadniczej zmianie naszej narodowej orientacji Kwiatkowski poświęcił całe swoje życie, od podstaw stworzył politykę morską i przekonał do niej Polaków. Oczarował naród przywiązany do ziemi możliwościami, które daje dostęp do morza. To wielka i nieprzemijająca zasługa.
Waldemar Borzestowski
Wykorzystano:
- M. Drozdowski, „Eugeniusz Kwiatkowski”, Rzeszów 2005;
„Eugeniusz Kwiatkowski a polskie ziemie zachodnie i północne”, pod red. G. Straucholda Wrocław 2003;
„Eugeniusza Kwiatkowskiego myśl morska i pomorska”, Warszawa 1983;
- Filip, „Eugeniusz Kwiatkowski. Chemik, polityk, menadżer”, Tarnów 2012;
- Kwiatkowski, „Budujemy nową Polskę nad Bałtykiem”, Warszawa 1945;
- Kwiatkowski, „W takim świecie żyliśmy. Sylwetki polityków”, Kraków 1990;
- Kwiatkowski, „Zarys dziejów gospodarczych świata”, Kraków 2023;
- Kwiatkowski, „Pisma o Rzeczpospolitej Morskiej”, Szczecin 1985;
- Kwiatkowski, „Diariusz 1945-1947”, Gdańsk 1988;
- Zaręba, „Eugeniusz Kwiatkowski- romantyczny pragmatyk”, Warszawa 1998;
a także:
doniesienia prasowe, pozyskane dzięki Narodowemu Archiwum Cyfrowemu, audycje radiowe z archiwum Polskiego Radia (wspomnienia J. Nowaka-Jeziorańskiego i S. Bratkowskiego),filmy dokumentalne „Rewizja nadzwyczajna. Eugeniusz Kwiatkowski” (2004, przygotowany przez Dariusza Baliszewskiego dla TVP) oraz „Eugeniusz Kwiatkowski. Mąż stanu” (2018 r., w reżyserii Mirosława Borka).
Pierwodruk: „30 Dni” 3/2024