W ciągu kilku dni koryta prawobrzeżnych odpływów Wisły – chodzi o Nogat i Szkarpawę – zapchała kra, która nie przepuszczała wody spływającej z górnego biegu rzeki. Pochód wody i lodu został w sposób naturalny skierowany do Wisły Gdańskiej, która na odcinku od wsi Neufähr (dzisiejsze Górki Wschodnie) aż po ujście przy Westerplatte od 25 stycznia 1840 roku również była zaczopowana szczelnym 12-kilometrowym zatorem lodowym. Przez kilka dni napływające z południa wody kotłowały się między przeciwpowodziowymi wałami Dolnej Wisły szukając nadaremnie jakiegoś ujścia.
Odczyty wodowskazów rozmieszczonych w kanałach i rowach melioracyjnych oraz w międzywalu Wisły wypełnionym po brzegi wodą były alarmujące. Na najniżej położonych terenach notowano podnoszenie się lustra wód gruntowych. W wielu miejscach woda przesiąkała przez nieszczelne wały.
Pierwsze uderzenie
29 stycznia 1840 poziom Wisły Gdańskiej przekroczył stany alarmowe. Wszystko zapowiadało, że woda podejdzie jeszcze wyżej. To już nie wróżyło powodzi. To już jakby była powódź. Zapowiadała się straszniej od ostatniej, sprzed jedenastu laty, z kwietnia 1829 roku. Wtedy straty były katastrofalne. No i ruszyło się. 30 stycznia 1840 roku, bodaj około południa, woda pokazała swoją bezlitosną potęgą. Prawobrzeżny wał w pobliżu wsi Bohnsack (Sobieszewo) poddał się.
Neufähr znaczy: nowa droga. Pod dzisiejszymi Górkami, w roku 1793, Wisła wyprostowała nieco swoje łożysko – popłynęła nowym biegiem. Stąd zapewne ta nazwa wsi – Neufähr. Woda przedarła się na znaczny obszar Neue Rinnen Nehrung (Nowe Niziny Nadmorskie) od Górek hen za Sobieszewo. Szybko zalała stare łożysko pod Neufähr, oddzielone od bałtyckiej plaży wydmą szeroką zaledwie na kilkaset kroków, najwęższą na całej Mierzei.
Poziom rozlewiska podnosił się w zatrważającym tempie. Jak podaje A. Krzyżanowski w „Przyjacielu Ludu” z 1843 roku, „woda zaś pod Neufähr wznosiła się do wysokości, jakiej żyjące pokolenie zapamiętać nie mogło”. Neufähr zaś, wieś wówczas prawie nikomu nieznaną, czekał rozgłos nie tylko lokalny – wkrótce miała zdobyć sławę miejsca, gdzie wydarzył się cud.
Łodzią jak bryczką – reguła trzech łódek
Wymuszona latami doświadczeń zapobiegliwość żuławian nakazywała utrzymywanie w gospodarstwie minimum trzech łodzi – jednej dla domowników, drugiej dla inwentarza oraz trzeciej dla potrzebujących pomocy. Na co dzień ludzie poruszali się tymi łodziami – jak gdzie indziej bryczkami – po całych Żuławach. Dopływali kanałami do Gdańska, Elbląga, Królewca, Malborka. Z towarem. Z wizytą. Po zakupy. Z krową na targ. Po cokolwiek.
Pospolite ruszenie duchownych i świeckich
Stawało się jasne, że przerwanie lewobrzeżnych wałów pozostawało kwestią najbliższych dni albo godzin. Niewiele mogły przeciwdziałać zbliżającej się klęsce żuławskie Związki Wałowe (Deichverbande), już od średniowiecza powołane do budowy i utrzymywania przeciwpowodziowych wałów Dolnej Wisły oraz konserwacji i ochrony systemu odwodnień. Działały na zasadach „pospolitego ruszenia”. Rekrutowały się z drużyn stanowionych przez wszystkie lokalne społeczności mieszkające w sąsiedztwie wałów – na równi przez świeckich jak i duchownych.
Związki Wałowe nie były dobrze przygotowane do wałki z lodem. Pierwszy lodołamacz miał pojawić się na tym odcinku Wisły dopiero w 1881 roku. Nie znano też przeciągania z jednego brzegu na drugi obciążonych kamieniami promów-lodołamaczy. Stosowano natomiast rozrywanie wałów ładunkami wybuchowymi w miejscach, gdzie spiętrzona woda – grożąca zalaniem gęsto zaludnionych terenów – mogła uczynić najmniej szkód.
Badacz czy konspirator?
Wincenty Pol (1807-1872), poeta, geograf, profesor UJ, w swoim obrazie literackim „Na groblach” ukazuje miedzy innymi sytuację powodziową na Żuławach AD 1840 i jej szczęśliwe zakończenie, według relacji pewnego rybaka z wioski Górki (Naufähr) na Mierzei Wiślanej.
Była to druga wizyta poety-geografa na pobrzeżu gdańsko-królewieckim. Pierwszy raz spędził kilka letnio-jesienno-zimowych miesięcy, bodaj w miejscowości Maulen nad Zalewem Wiślanym, jako internowany podporucznik armii powstańczej po klęsce powstania listopadowego. Drugim razem przyjechał „nieoficjalnie” w 1842 roku, kiedy z trudem udało mu się uzyskać w Komendanturze m. Lwowa zdjęcie nadzoru policyjnego i paszport uprawniający do wyjazdu na zjazd przyrodników do Niemiec.
Przygotowani na najgorsze
Oczekiwanie na powódź było powszechne na całych Żuławach. Według opowieści rybaka z Górek, ,,jak noc nadchodziła, rosła trwoga w całej okolicy i coraz wyżej przywiązywano czółna przy palach u domów. Całe Żuławy były podobne do wielkiego obozu, bo po groblach palono wielkie ogniska, aby się na nie kierować w czasie potrzeby i widzieć nawet nocą, czy się woda wznosi, czy opada. Latarnie migały się około każdego wodowskazu... I we dnie tylko kładli się ludzie do snu (...) Wszystkie pompy były zalane... (...) W łąkach, nawet otoczonych nieprzerwanymi groblami, podnosiło się coraz wyżej zwierciadło wody... i rozlały się całe jeziora (...) Bydło na statkach ryczało straszliwie! Ludzie ledwo już żyli od trwogi! Tymczasem przychodziły sztafety z Krakowa i Warszawy co chwila, że lody na górnej Wiśle zniosło i że kra niepamiętna idzie”.
Poczta łódkowa
Mieszczanie gdańscy z niepokojem patrzyli w stronę lewobrzeżnych wałów zabezpieczających Żuławy i Gdańsk od powodzi. Trwożyli się przecież nie tylko o swoje domy w mieście i towary zmagazynowane na Wyspie Spichrzów, ale i o posiadane dobra na Żuławach, podtapianych podnoszącą się wodą gruntową oraz wydostającą się spod coraz mniej szczelnych wałów.
Ci właśnie właściciele – jak za swoim rozmówcą notuje Wincenty Pol – „utrzymywali wielkim kosztem pocztę łódek, które co chwila donosiły wiadomości o stanie wody i krach, jakie wielkim zatorem siadły na początku Nogatu, Szkarpawy i pod naszą wioską Neufähr, co sprawiło, że cała powódź wzięła przewagę na łoże Leniwki [Wisły Gdańskiej]”.
„Niebezpieczeństwo było wielkie dla tych pocztowych łódek – relacjonuje dalej rybak – i ostatnich dni [chodzi pewnie o ostatnie dni stycznia 1840 roku] płacono już każdą wiadomość po trzy dukaty złotem: bo ledwo czterech ludzi mogło kierować łódką, a nadto trzeba się było przerabiać pomiędzy pojedynczymi krami, które ciągle jeszcze woda niosła”.
Dokąd dopływał rybak z Neufähr?
Czy z powyższego wynika, jakoby utrzymywano wodną komunikację z Gdańskiem mimo zatoru na dolnym odcinku Leniwki? A może „rybak z Górek” nie dopływał do Gdańska?
Uzasadnione wydaje się przypuszczenie, że rybak przeprawiał się tylko na drugi brzeg rzeki do „Weisse Krug” – była to strażnica Związków wałowych – „Biała Karczma”, stojąca na koronie wału na gruntach wsi Wiślinka – i tam składał przekazywane zaraz do Gdańska meldunki o dynamicznie zmieniającej się sytuacji na najwęższym odcinku Mierzei w okolicy Neufähr, gdzie ważyły się losy Żuław i Gdańska.
Po odmorskiej stronie
Według raportów inspektora wałowego J. Kossaka, podczas wysokich stanów Wisły od lat obserwowano w okolicy Górek przecieki wody „po odmorskiej stronie podnóża mierzei”. Po kilkunastu godzinach przesiąkania, podłoże wydmy osiągającej pod Górkami około 40 metrów n.p.m., zostało mocno rozmyte. Nastąpiło pierwsze zapadnięcie gruntu, a po nim następne. W ciągu wieczora wystąpiła cała seria oberwań, aż nocą – z 31 stycznia na l lutego 1840 roku – mierzeja „ze strasznym hukiem i szumem” została przerwana na całej szerokości wydmy.
Woda natychmiast rozlała się po świeżym zapadlisku i siłą swojej masy w ciągu niewielu minut poszerzyła i pogłębiła wąski i płytki przesmyk, tworząc nowy odpływ rzeki do morza. Pol tak charakteryzował nowe ujście: „Długość nowego biegu zajmuje 400 sążni – głębokość nowego wartu wynosi od strony lądu stóp 40, a od morza 17 do 20 stóp – szerokość 300 sążni na początku, a 1.000 przy ujściu. Największe okręty i całe floty mogą chodzić takim wartem”. Według innego źródła, już rankiem l lutego, a więc po kilku zaledwie godzinach, „szerokość przerwania Mierzei osiągnęła 200 m. Pod koniec lutego nowo powstałe ujście posiadało szerokość 600 m, rozszerzając się w kształcie lejka w stronę Zatoki, jak to przedstawiono na planie z 1841 r.” [J. Makowski 1997].
Relacja świadka
„Noc zapadła (...) – opowiada rybak z Neufähr. Ale mnie coś gnało na wodę! (...) rybacka chata nasza leżała wysoko bardzo na brzegu (...), kazałem żonie palić przez całą noc ognisko przed (...) chatą, a sam po wieczerzy (...) wyruszyłem jeszcze z trzema towarzyszami na wody. (...) Noc była straszna i ciemna. Z dala już szumiały wody na zatorze i kry nowe się tarty i gwizdały przykro. (...) Była chwila jakiegoś odurzenia i zgłupienia! Przestaliśmy robić wiosłami, ale łódź naszą, która była łodzią morską rybacką z dętymi bokami, niosła woda na zator (...) w tejże chwili poczęła kra pękać i strzelać, jak gdyby z dział bito! A równocześnie rozległ się straszny huk i szum w powietrzu, jak gdyby się cała ziemia trzęsła! Po kilku takich uderzeniach poczęła straszliwie bujać nasza łódka, a to tak bardzo, że i na otwartym morzu w czasie najpiękniejszej burzy nie powstają większe fale i nie rzucają bardziej. (...) Aż dotąd płynęliśmy silnie niesieni powodzią, ale po spokojnym zwierciadle. Teraz rozwarła się morska topiel szumna, fale biły wysoko i rzucały (...) gwałtownie. Chcieliśmy obrócić i płynąć pod wodę, ale (...) nie było już siły. Więc puściliśmy się z prądem (...) oczekując (...), że się lada chwila o zator rozbijem. Ale kra przerwała mierzeję w najwęższym jej pasie. Po kilkunastu minutach wyniosła nas gwałtowność powodzi na otwarte morze. I tu od razu uspokoiły się fale, gdyśmy nowy wyłom mierzei pominęli. Gwałtowny prąd daleko odniósł nas na stronę, a okrążywszy morzem na kilkadziesiąt węzłów marynarskich przybiliśmy na mieliźnie do lądu mierzei od strony morza. Tu wyciągnąwszy łódkę na piasek przeprawiliśmy się przez piaszczyste pagórki (...) do naszej wioski na powrót pieszo, bo strach było w gardło tej nowej odnogi (...) płynąć. Po ognisku kierowaliśmy się do chaty. Tu (...) przesiedliśmy się na łódź nową, i ja to byłem, mój panie, który Gdańskowi i Żuławom przyniosłem pierwszy wieść o przerwaniu Wisły i o tym, że niebezpieczeństwo minęło. Nie darmo tedy parło mię tej nocy na wodę, bo zarobiłem sobie na dobry kawałek chleba i dziś nie łapię śledzi, ale piję kseres”.
Jednym radość, drugim – płacz
Protestanccy gdańszczanie i żuławianie, ufający bardziej pracy swoich rąk niż łasce Opatrzności, wdzięczni za wiadomość, przyznali rybakowi niemałą dożywotnią pensję oraz jednorazową wysoką nagrodę pieniężną. Ów zaś zaraz przeprowadził się z ubogiej mierzei na bogate Żuławy, gdzie kupił wystawny dom, nadto przestał rybaczyć i stał się właścicielem eleganckiej berlinki wożącej między innymi turystów po Zatoce Gdańskiej.
Nie wiemy, czy rybak wypisał jakąś sentencję nad drzwiami swojego domu; natomiast wiemy od Pola, że zrobił to nad wejściem do kajuty berlinki. Umieścił tam napis: „Unglück des Reichen bringt dem Armen Segen!”, co się przekłada: „Nieszczęście bogacza przynosi biednemu błogosławieństwo”. Czy w przypadku rybaka było tak naprawdę?
Narodziny nowego przełomu Wisły i odżegnanie katastrofalnej powodzi nie dla wszystkich było radosne i bezbolesne. Woda, rozpierając ciasne dla siebie koryto pod Neufähr, porwała w odmęt morza kilka chat. Czy znajdowali się w nich ludzie? – nie wiemy.
- Bertram dodaje o jeszcze innym dramacie: „Mniej więcej w tym miejscu, gdzie dzisiaj [w 1907 roku] w południowo-zachodnim rogu obwodu Schnackenburg znajduje się na wale wiślanym gospoda Luchta, trochę bardziej na południe, na brzegu obecnie zatopionym w Wiśle, w obwodzie Kronhof (Wieniec), znajdowała się karczma Katefftenkrugt i należący do niej znaczny obszar gruntu. Karczma, później zwana też Ludwigskrug, zatonęła wraz z większą częścią należącej do niej ziemi (...) Nastąpiło to po przerwaniu wydmy morskiej koło Neufähr i spowodowanym tym zniszczeniem obwałowań brzegów”.
Plönendorfer Schleuse i Martwa Wisła
Wincenty Pol wspomina, iż przed samym powrotem do Lwowa nie omieszkał odwiedzić pożegnalnie rybaka na jego Żuławach. Wisła wtedy już od dwóch lat wylewała większą część wód nowym przełomem. Do odcinka zaś swojego biegu między Górkami a Gdańskiem, nazywanego dzisiaj Martwą Wisłą, wpływała wybudowaną w przeciągu niespełna roku drewnianą śluzą komorową w Pleniewie (Plönendorfer Schleuse), o szerokości 12,55 metra i długości 62,80 metra, ochranianą przez wzniesioną blisko redutę Płonia (Fort Neufähr), z której czujnie śledzono ruch na rzece i w śluzie. Ze „Słownika Królestwa Polskiego” dowiadujemy się, iż w roku 1877 przepłynęło tamtędy do Gdańska 6056 tratew, berlinek zaś i innych łodzi – 13 547.
Jak Wincenty Pol postrzegał świat tamtego pożegnalnego dnia na gdańskich Żuławach? Chyba ogólnie był zadowolony... Tak opisuje ów wieczór: „Jasne słońce chyliło się ku zachodowi. Długie cienie wiatraków, starych drzew i żaglowych statków przeciągały po zielonych łąkach i groblach (...) Cała drużyna stała na grobli niedaleko domu, oczekując na przybycie bydła. (...) Krowy, jedna za drugą, poważnie, nie pędzone od nikogo ściągały na nocne leże (...), przechodząc ostrożnie po kładkach i mostkach na odgłos ligawek i pasterskich rogów. (...) Jedyna to chwila, gdzie każdy, wolny od pracy – rozgląda swobodnie po świecie – i z uśmiechem spogląda na powrót bydła, które się tu tak zna z miejscem i człowiekiem, jak człowiek zna się z wagą wody i kierunkiem tych roboczych wiatrów”.
Śmiała
Nie wiadomo, kiedy dokładnie i gdzie wymyślił Pol używane do dziś określenie nowego ujścia. Być może, iż nazwę podsunął mu sam rybak już podczas pierwszej z nim rozmowy „w piwnicy gdańskiej przy śniadaniu”. Jakakolwiek by była geneza tego określenia, szybko się spopularyzowało. Doniosły akt nadania zapisał Pol takimi zwyczajnymi słowami: „To nowe koryto Wisły nie ma dotąd nazwiska: a że się nim Wisła tak poczciwie i raźno ku morzu przebrała – nazwijmy ją tutaj: »Śmiałą Wisłą«”.
Postscriptum
Czy powstanie Wisły Śmiałej nastąpiło na pewno w sposób naturalny? Czy „straszny huk (...) jak gdyby z dział bito”, słyszany przez rybaka z Neufähr, nie sugeruje, że „cud natury” mógł być dziełem człowieka wyposażonego w ładunki wybuchowe? Jakakolwiek by padła odpowiedź, nie umniejszy cudu uniknięcia przez Żuławy i Gdańsk bodaj największej w dziejach powodzi.
Tadeusz T. Głuszko
Pierwodruk: „30 Dni” 4/1999