O pobycie znamienitego Węgra w Gdańsku przypomina nazwana jego imieniem długa i nowoczesna ulica, prowadząca z przedmieścia Emaus po Brętowo. On sam wystawił miastu nad Motławą życzliwe świadectwo. Jego pobyt w mieście obfitował nie tylko w polityczne dysputy, rozliczne towarzyskie spotkania, ale również miłostki. Nie przypadkiem, książę z Siedmiogrodu cieszył się opinią jednego z najprzystojniejszych mężczyzn swoich czasów.
Wielkie powstanie
6 maja 1703 roku na zamku Sieniawskich w Brzeżanach ogłoszono manifest „Do każdego prawdziwego Węgra”, który stanowił sygnał do wybuchu powstania. W lipcu kilkutysięczna, rekrutująca się z chłopów węgierska armia, wsparta przez nieliczne polskie oddziały, wkroczyła do ojczyzny. Ogłoszono detronizację Habsburgów, sejm w Szécsény uznał Franciszka II księciem Siedmiogrodu i przywódcą narodu. Książę bez większego powodzenia szukał nowych sprzymierzeńców wśród najbliższych sąsiadów.
Jego zabiegi dyplomatyczne i akcja pomocy dla powstania raz po raz ocierały się o Gdańsk. Od stycznia do sierpnia 1704 roku trwało wielkie poselstwo wysłannika węgierskiego rządu, Pala Rádaya, do Polski, Szwecji i Prus. W Gdańsku spotykał się on z rezydentem francuskim – Jeanem Louisem markizem de Bonac. W1705 roku ten sam poseł ponownie wyruszył w drogę, od kwietnia do lipca przeprowadzał rozmowy dotyczące projektu zawarcia między Polską a Węgrami wieczystego przymierza. Prawdopodobnie odwiedził również Gdańsk, gdzie przebywali dwaj inni wysłannicy księcia Rakoczego, Pál Braun i Jakab Kray. Zajmowali się oni utrzymywaniem stałych kontaktów z przebywającymi w mieście przedstawicielami Francji, Anglii, Holandii, Szwecji i Prus, przeprowadzali transakcje handlowe, polegające głównie na zakupie broni palnej, oraz doglądali, aby jej dostawy, które bywały zatrzymywane i konfiskowane po drodze, dotarły na miejsce razem z werbowanymi przez Bonaca oficerami francuskimi.
W sumie przez Gdańsk przerzucono kilkudziesięciu doradców wojskowych, inżynierów i artylerzystów, którzy odegrali dużą rolę w walkach na terenie Węgier. W obozach powstańczych pilnie wyglądano przybywających z północy transportów. Gáspár Beniczki, prywatny sekretarz księcia zapisał pod datą 15 lipca 1707 roku: „Właśnie dziś przywieziono z Gdańska dla naszych oddziałów dużo wyśmienitych karabinów i pistoletów”.
Kontakty między miastem a księciem stały się niezwykle ożywione, gdy nad Motławą w 1707 roku zjawiła się żona Rakoczego, księżna Charlotta Amelia de Hesse-Rheinfels wraz ze swoim dworem. W jej otoczeniu pojawili się niebawem zaufani księcia: wspomniany z nazwiska Dobrowolski, pełnomocnik francuski Fierville oraz Pál Ottlike. Między zmieniającymi się kwaterami księcia i portowym miastem bezustannie krążyli kurierzy i przesyłki. 4 maja 1707 roku z Gdańska przybył do Rakoczego z listami pokojowy księżnej, a na początku października trafił doń Jean Clement, przedstawiciel angielski i holenderski, który dwa tygodnie później, zaopatrzony w pakiet pism, ruszył w drogę powrotną nad Bałtyk. W obozie powstańców w 1709 roku pojawili się kupcy gdańscy, wymieniani w źródłach węgierskich jako „Sándor i Gáspár Paip”. Gdańsk – Aurea Porta Rzeczpospolitej – doskonale nadawał się do prowadzenia akcji propagandowej na szeroką skalę, trudno więc się dziwić, że tu właśnie wydano w 1710 roku książeczkę „Epistola Celsi ad Constantium de Hungaria”, po łacinie i francusku. Miała ona informować opinię europejską o sytuacji Węgier i zjednywać sprzymierzeńców.
Rakoczy zdecydował się na krótko opuścić swój kraj na początku 1711 roku. Zrobił to, aby się spotkać z przebywającymi na południu Polski Augustem II Mocnym i carem Piotrem I. Książę miał nadzieję przekonać ich do zbrojnego poparcia wolnościowej sprawy. Na próżno. Zanim zakończyły się rozmowy do Rakoczego dotarły wiadomości o podpisanym w maju 1711 roku w Szathmár pokoju, który definitywnie kończył węgierskie powstanie.
Rakoczy nie uznał traktatu, decydując się tym samym na tułaczkę i utratę ogromnego rodzinnego majątku. Postanowił wówczas udać się do Gdańska, gdzie rezydował Jean Victor baron de Beseneval, nowy poseł króla Francji Ludwika XIV, następca Bonaca. Niebagatelną rolę w wybraniu tego miejsca na dłuższy pobyt odgrywały względy bezpieczeństwa, albowiem Austriacy obiecywali wysoką nagrodę za głowę księcia i usiłowali porwać go z terenu Polski. Rakoczy wierzył, że silne, obdarzone dużą autonomią w ramach Rzeczpospolitej, miasto będzie mogło zapewnić mu niezbędną ochronę.
Towarzysząc carowi, książę podróżował Wisłą aż do Torunia. Otaczała go świta dwudziestu czterech dworzan i służby, pozostali wraz z bagażami podążali lądem za flotyllą imperatorskich okrętów. 27 września, pożegnawszy się z Piotrem i carycą, Rakoczy w tajemnicy wyruszył w dalszą drogę. Jego dworzanin Adam Szatmáry Király w swoim „Dzienniku polskim” napisał: „nasz Pan bezzwłocznie wdział kontusz francuski, tejże samej nocy około godziny 10-tej rozstał się z nami i wyszedł z miasta na statek, w którym w trzynaście osób powiosłowali Wisłą do Gdańska”. Rakoczy z zadowoleniem zauważył, że „po kilku dniach żeglugi statek dotarł do miasta”. Tu jednak spotkała Węgrów niemiła niespodzianka – zostali zatrzymani na rogatkach, poddano ich przesłuchaniu i wnikliwie skontrolowano papiery przybyszów. Książę podawał się za hrabiego Sárosi, jego podkomendni udawali carskich oficerów. Zaraz po opuszczeniu posterunku miejskiej straży, Rakoczy udał się do stale przebywającego w mieście posła francuskiego. Spodziewał się znaleźć u niego pomoc w trudnej dla siebie sytuacji.
Gościnne progi
Książę, mimo zachowywanego incognito, nie zamierzał rezygnować ze światowego życia. Utrzymywał kontakty z posłami innych krajów i wybitnymi osobistościami Rzeczpospolitej i miasta, w którym przebywał. Dawał się lubić. Kardynał Louis de Rouveroy diuk de Saint-Simon napisał o nim: „Obdarzony był wielką łatwością obcowania ze wszystkimi (...), zachowywał się z godnością, nie będąc przy tym pyszałkiem”. Wysokiego wzrostu, masywny, bardzo proporcjonalnej i kształtnej budowy ciała, wyglądał silnie, godnie, „wręcz imponująco”, miał miłą twarz o lekko „tatarskich” rysach. Odznaczał się wielką uprzejmością, choć małomówny potrafił podtrzymywać konwersację, mówiąc o zasługach innych nie wspominał własnych.
Wszyscy, którzy się z nim zetknęli, podkreślali niezwykle zalety jego charakteru: „bardzo uczciwy, prawy, naturalny, niezwykle mężny, bardzo bogobojny, czego jednak ani nie okazywał, ani też nie taił, odznaczał się prostotą. Potajemnie wspierał hojnie biedaków, dużo czasu poświęcał modlitwie”. W otoczeniu księcia znajdowało się wielu znamienitych przedstawicieli węgierskiej arystokracji i młodej szlachty, między innymi wielki marszałek Adam Vay de Vaya z rodziną, a także jeden z najwybitniejszych przedstawicieli barokowej prozy węgierskiej, szambelan książęcy Kelemen Mikes (między innymi autor fikcyjnych „Listów z Turcji”), Adam Szathmáry Király dworzanin, autor „Dziennika polskiego”, Pál Ráday, sekretarz oraz dyrektor kancelarii i dyplomata, prywatny sekretarz księcia Gáspár Beniczki.
Kiedy w połowie listopada 1711 roku car, zmierzając w kierunku Królewca, zatrzymał się na kilka dni w Elblągu, pełen nadziei książę Siedmiogrodu wyruszył, aby się z nim spotkać. Przyjęto go jednak nadzwyczaj powściągliwie. W „Wyznaniach” napisał o carze: „Znalazłem go w całkiem odmiennym dla mnie usposobieniu, unikał rozmów ze mną i z obojętnym chłodem słuchał moich propozycji; jednym słowem, bez trudu zorientowałem się, że wszystko, co mnie dotyczyło, budzi w nim wymuszone zainteresowanie”. Książę bez ziemi i armii mało kogo interesował. Rakoczy przekonywał się o tym co chwila. Kiedy niebawem zamierzał się udać do Berlina, król Prus Fryderyk I Hohenzollern „kazał mi przekazać, że o wiele pożyteczniejsze będzie dla mnie trzymanie w sekrecie przyjaźni, jaką mnie darzył, niż manifestowanie jej poprzez przedwczesną podróż, która zresztą niczemu specjalnie nie służy, jego zaś może narazić na wielkie nieprzyjemności”.
Emigranci starali się urozmaicić sobie pobyt w mieście, urządzali wycieczki do Oliwy, przechadzki po plaży, uczestniczyli w obiadach i wieczornych zabawach. Księciu niemal wszędzie towarzyszyli członkowie doborowej szlacheckiej gwardii przybocznej. Węgrów ciekawiło stare hanzeatyckie miasto, podziwiali jego zabytki oraz tryb życia miejscowego bogatego mieszczaństwa. Szathmáry opisał zwiedzanie miasta 20 kwietnia 1712 roku: „Razem z baronem Janosem Pereny i panem Istvanem Fogarassy, kamerdynerem księcia, byliśmy w Gdańskiej Zbrojowni, gdzie obeszliśmy wszystkie pomieszczenia i gdzie zbrojmistrz pokazywał nam rozmaitego rodzaju amunicje oraz broń; tu widziałem między innymi pięknie wyrzeźbionego w białym marmurze króla Polaków (Kazimierza Jagiellończyka), który nadał miastu przywileje, wyrzeźbiony jest w kolczudze i pancerzu, a obok niego złożona jest korona Królestwa Polskiego i berło królewskie wykonane z czystego srebra, oraz pozłacane”.
Rakoczego interesowały budowle stanowiące system obronny miasta oraz liczne kościoły. Książę, jako gorliwy katolik, uczestniczył w nabożeństwach, najczęściej w kościele dominikanów pod wezwaniem św. Mikołaja oraz u oliwskich cystersów. Wielkie wrażenie zrobiła na nim mieszczańska kultura. Miasto, które przecież niedawno przeszło straszliwą zarazę (wielka dżuma w roku 1709), w dalszym ciągu potrafiło zachwycać przybyszów. Lajos Hopp napisał: „Nie możemy stwierdzić, że szlachta dworska Rakoczego utrzymywała bezpośrednie kontakty lub że włączała się w ten nurt kulturalny i intelektualny. Nie ulega wątpliwości, że wpływ wywierało na nich to milieu intelektualne, którym byli otoczeni w Gdańsku. Wpływ ten zaznaczył się przede wszystkim w rozszerzaniu się ich horyzontów i europeizowaniu”. Przejawiało się to w rozmaity sposób. Przebywający w kraju Miklós Bercśenyi, prawa ręka księcia i były naczelny dowódca wojsk powstańczych, w trosce o swego 23-letniego syna, który „nawet nie zdaje sobie sprawy, że nie jest już dzieckiem i że od Francuzów powinien się uczyć czegoś pożytecznego, a nie choroby”, prosił księcia o czujną opiekę nad nim, bo przecież i „w Gdańsku mógł się był nauczyć już dotychczas języka francuskiego”.
Książę prowadził korespondencję z węgierskimi wygnańcami w kraju, pilnie też śledził nowiny europejskie. Dowiadywał się o pertraktacje, jakie prowadzili między sobą Francuzi, Anglicy i Holendrzy. Cieszyło go tutejsze życie towarzyskie. W mieście przebywało wielu polskich arystokratów z rodzinami. Magnaci prowadzili swoje tutejsze domy „na najwyższym poziomie”, a Rakoczy, szczególnie czuły na wdzięki niewieście, wciąż zawiązywał nowe przyjaźnie. Ich owocem były niekiedy romanse. Kobiety łatwo traciły dla niego głowę. Do żony i zazdrosnej kochanki Elżbiety z Lubomirskich Sieniawskiej zaczynały dochodzić niepokojące wieści o sercowych podbojach wygnańca. Rakoczy pospiesznie starał się wyjaśnić nieporozumienia, wysyłał listy. Zazdrosnej kochance drobiazgowo opisywał sprawę pewnego zegara, który rzekomo potajemnie podarował marszałkowej koronnej Marii Ludwice Bielińskiej z domu Morsztyn.
Kronikarz wieczorno-nocnych eskapad księcia, Adam Száthmáry, miał pełne ręce roboty, skrupulatnie notował z kim spotykał się jego pryncypał. Lista była imponująca. Gości przyjmowali w mieście lub we własnym domu na przedmieściu wojewoda chełmiński Tomasz Działyński i jego małżonka. Obiady oraz tańce urządzano na salonach Michała Zamojskiego, starosty gniewskiego, a także biskupa chełmińskiego i późniejszego prymasa Polski, Teodora Andrzeja Potockiego. Na listach gości figurują również nazwiska wojewody malborskiego Piotra Kczewskiego, a także marszałka koronnego i starosty czehryńskiego Kazimierza Ludwika Bielińskiego i jego rodziny. 6 stycznia 1712 roku „Jego Wysokość nasz Pan” był obecny na obiedzie u Działyńskich, wzięło w nim udział wielu „zacnych” panów i panie. Zabawa trwała do zamknięcia bram miejskich. Nazajutrz, o godzinie dwunastej w południe, odwiedził Rakoczego poseł bawarski. 8 stycznia około godziny dziesiątej przed południem rozmawiał książę z „wielebnym” opatem oliwskim Kazimierzem B. Dąbrowskim.
Grafik gdańskich spotkań wygnańca pękał w szwach. Niemal każdy dzień obfitował w ważkie i mniej ważkie rozmowy. 10 stycznia Rakoczy był zaproszony na obiad do biskupa chełmińskiego. Dwa dni później około godziny dziesiątej książę przybył do miasta, aby obejrzeć zamówioną u majstra kolaskę, a także nabyć komplet porcelanowych filiżanek. Po zakupach udał się na posiłek do Zamojskich, gdzie spotkał kilkoro ze znajomych. 12 stycznia książę został zaproszony na obiad do podskarbiego wielkiego koronnego Jana Jerzego Przebendowskiego i jego małżonki. Ta niezwykle wpływowa familia posiadała dom w śródmieściu i organizowała w nim prawdziwe uczty. Przy ich stole gromadziła się cała miejscowa śmietanka towarzyska, znani już nam z poprzednich zapisów: biskup chełmiński, Działyńscy, Bielińscy, Zamojscy, generałowie Rybiński i Ostał, podczaszy chełmiński z małżonką, poseł Besenval „oraz inni starostowie, starościny, oficerowie, kawalerowie i damy”. Zebrani bawili się przy dźwiękach tanecznej muzyki do późna. To rys szczególny tych spotkań, większość przeciągała się poza porę określaną terminem „zamknięcie miejskiej bramy”. Kilka dni później (20 stycznia) spotykamy Rakoczego na obiedzie u posła Francji, skąd część gości przeniosła się na wieczerzę do kwatery księcia, która znajdowała się gdzieś na Górnym Przedmieściu (być może obecny Chełm), poza murami miasta.
Poseł Francji zajmował szczególne miejsce w towarzyskim życiu hrabiego Sárosi, który w swoich pamiętnikach wystawił mu niezwykle pochlebne świadectwo: „był to człowiek bardzo otwarty, niezwykle serdeczny i ogromnie przezorny (...). W niczym, co od niego zależało, nie szczędził trudu, starając się wyświadczyć mi wszelkie możliwe przysługi, a także dając dowody niezwykłej przebiegłości”. Obu mężczyzn, jak można przypuszczać, połączyła prawdziwa przyjaźń. Poseł francuski umiejętnie aranżował spotkania władcy Siedmiogrodu z przedstawicielami polskich elit władzy. Rakoczy starał się również, na ile go było stać, podejmować rolę gospodarza. 26 stycznia zaprosił wszystkich do siebie. Tym razem jednak większość gości rozeszła się wcześniej, lecz wybrańcy – marszałek Bieliński z małżonką i córką Katarzyną, która już niebawem miała się stać towarzyszką życia Jeana Victora barona de Beseneval, bawili się wyśmienicie do godziny jedenastej.
21 maja, w towarzystwie posła Francji, książę wyjechał z miasta na odległość dwóch kilometrów, aby powitać dowódcę stacjonującej opodal miasta armii rosyjskiej księcia Grigorija Fiedorowicza Dołgorukiego. Z dużym zainteresowaniem przyglądał się musztrze wojsk oraz ćwiczeniom w strzelaniu. Po zakończeniu przeglądu przygotowano polowy obiad, po którym Rakoczy powrócił do domu na nocleg. Podczas pobytu w Gdańsku nadworny malarz Adam Mányoki namalował powszechnie znany portret księcia. Władca przedstawiony został w czapce futrzanej i aksamitnym dolmanie, z orderem Złotego Runa na piersi. Order ten, jedno z najstarszych i najwyżej cenionych odznaczeń, ustanowiony w 1429 roku przez księcia Burgundii Filipa Dobrego, był od 1700 roku wręczany przez Burbonów osobom szczególnie ich zdaniem zasłużonym dla monarchii francuskiej. Rakoczy chlubił się jego posiadaniem i dość chętnie prezentował odwiedzającym go gościom.
Światowe życie Rakoczego niepokoiło przebywającego w kraju Miklósa Bercśeniego, byłego generała wojsk kuruckich. W swojej korespondencji często napominał księcia, aby zwracał uwagę na konieczne względy bezpieczeństwa. W liście z 29 czerwca 1712 roku przypomniał, że wobec pobytu oficerów austriackich w Gdańsku „Wasza Wysokość powinien uważać na siebie szczególnie w nocy, nie należy bowiem niczego lekceważyć, może się zdarzyć przypadkowy casus, przed którym niech Bóg ochroni Waszą Wysokość”.
Przyzwyczajony do życia na wysokim poziomie, a w dodatku wciąż proszony przez wielu emigrantów o pomoc, Rakoczy borykał się z poważnymi kłopotami finansowymi, a jego sytuacja stawała się z dnia na dzień coraz gorsza. Mierziła go zachłanność gdańskich kupców, „luterańskich Żydów”, którzy „nie patrzą na zastaw i za przedmioty wartości tysiąca talarów człowiek nie jest w stanie uzyskać od nich pięciuset florenów”. 30 kwietnia 1712 roku Rakoczy zdecydował się na rozpuszczenie swoich podkomendnych. Sześćdziesięciu członków Szlacheckiego Towarzystwa, którzy dobrowolnie towarzyszyli mu w emigracji, zmuszonych zostało do powrotu do kraju. Przykry obowiązek wyprawienia ich w podróż spoczął na Adamie Vay de Vayu, który w dramatycznych słowach opisał to pożegnanie: „Ja nie widziałem nawet pogrzebu odbywanego z większym lamentem i płaczem”.
Rakoczy usilnie prosił wojewodzinę Sieniawską o pomoc dla tych ludzi, o dostarczenie im niezbędnych paszportów, a także pilne sfinalizowanie sprzedaży dóbr jarosławskich, które nabył na jej nazwisko. 20 maja 1712 roku jego przedstawiciel, Istvan Krucsai, zastawił posiadłość. Niestety, wobec wielkiego zadłużenia księcia ta operacja nie na długo uratowała sytuację, zwłaszcza że Sieniawska, która przejęła majątek, zwlekała z nadesłaniem należnych kwot. Rakoczy będzie o nie prosił w swoim ostatnim liście napisanym z Gdańska, 4 listopada 1712 roku.
Zawiedzione nadzieje
Z kilku powodów Franciszek II Rakoczy zdecydował się opuścić Gdańsk po przeszło rocznym pobycie. Do wyjazdu skłoniła go nadzwyczaj zła sytuacja materialna oraz brak perspektyw na dalsze prowadzenie działalności politycznej w Polsce. Docierały do niego niepokojące wiadomości o naciskach, jakie dwór wiedeński wywierał na Gdańsk, starając się zmusić go do wydania niebezpiecznego gościa. Król Polski informował w liście księcia, że nie jest w stanie dłużej gwarantować mu bezpieczeństwa. Rakoczy sądził, że na dworze Króla Słońce będzie mógł uzyskać większą pomoc dla siebie i swoich towarzyszy, znajdujących się na emigracji. Spodziewał się, że dotychczasowy sojusznik nie opuści go w biedzie i podczas pertraktacji pokojowych w Utrechcie zechce osobiście wstawić się za wygnańcem.
Pożegnalny obiad odbył się u marszałka koronnego Kazimierza Ludwika Bielińskiego, w jego posiadłości – małym wiejskim domku gdzieś na przedmieściach Gdańska. 9 listopada 1712 roku, w towarzystwie pana György Kisfaludiego, niegdyś brygadiera wojsk kuruckich i Kelemena Mikesa książę wszedł na pokład angielskiego żaglowca „Święty Jerzy”. Jednak przez cały tydzień wiały przeciwne wiatry i okręt czekał na redzie do 16 listopada, kiedy przed świtem odpłynął w kierunku Europy Zachodniej. Król Francji powitał księcia Siedmiogrodu z wszelkimi honorami i obiecał, jak się miało okazać niebawem mocno na wyrost, wszelką możliwą pomoc.
Jeszcze długo po wyjeździe Rakoczego portowe miasto nad Motławą pozostawało miejscem, poprzez które kontaktował się z emigrantami kurucowskimi, którzy ukrywali się w Polsce. Posłowi francuskiemu Besenvalowi powierzył troskę o pozostały w Gdańsku personel dworski, sprzedanie ruchomości, sreber stołowych i udzielenie pomocy żonie, która z Warszawy zamierzała przenieść się nad Bałtyk. Pod opieką marszałka Adama Vay de Vaya, do jego śmierci w 1719 roku, znajdowało się archiwum powstańczego rządu.
Postanowienia pokoju w Rastadzie i Baden (oba w 1714 roku), które kończyły spór między Habsburgami i Burbonami, ani razu nie wspomniały o niepodległości Węgier i księciu Rakoczym. Zachodnia Europa uznała jednogłośnie panowanie Habsburgów nad Węgrami i w Siedmiogrodzie.
Waldemar Borzestowski
Autor pragnie podziękować pani Marcie Stiasny-Nemoda za pomoc w zbieraniu materiału do napisania artykułu, a także w tłumaczeniach z języka węgierskiego niektórych fragmentów dokumentów z epoki i panu Imre Molnarowi, atache ambasady węgierskiej w Warszawie za umożliwienie podróży do źródeł.
Wykorzystano:
Lajos Hopp „Pobyt Ferenca Rakoczego II w Gdańsku w latach 1711-1712”, „Rocznik Gdański”, t. XXV 1966;
Franciszek II Rakoczy, „Pamiętniki. Wyznania”, przekład Maja Paczoska, PIW 1988;
Louis de Rouveroy diuk de Saint-Simon, „Pamiętniki z lat 1691-1723”, przekład A. i M. Bocheńscy, PIW 1984;
„Z podróży Węgrów po Polsce – wybór z notatek Adama Kiralyego”, w tłumaczeniu dr. Adr. Diveky, „Ziemia” – tygodnik krajoznawczy ilustrowany, Warszawa 1911, nr 44 i dalsze.
Pierwodruk: „30 Dni” 5/2003