Wiek XX, poza dwoma okrutnymi wojnami światowymi, zna jeszcze inne rodzaje „wojen”, które – nie zawsze krwawe – często mają w sobie coś z operetki, budzą bowiem swoistą wesołość, zwłaszcza tych, których nie dotyczyły. Na naszych oczach, wlepionych w telewizory odbywały się „wojny” śledziowe, dorszowe, a nawet futbolowe.
Nie bez powodu to przypominam. W pierwszej połowie XX wieku miała miejsce „wojna” na znaczki pocztowe między Wolnym Miastem Gdańskiem (wspieranym przez hitlerowskie Niemcy) a Polską. Z pozoru śmieszna, wcale śmieszną nie była, choćby z tej racji, że za tymi znaczkowymi „harcami” tliła się najprawdziwsza II wojna światowa. Warto więc przypomnieć kulisy i przebieg gdańsko-polskiej „wojny” na znaczki pocztowe.
Właściwie „wojna” ta miała kilka faz. Pierwszą można odnieść do daty 17 kwietnia 1923 roku, czyli dnia, kiedy uruchomiono w Gdańsku na Dworcu Głównym Polski Urząd Pocztowy nr 2. Urząd ten pośredniczył między Polskim Urzędem Pocztowym nr l w Nowym Porcie a krajowymi urzędami pocztowymi oraz ambulansami pocztowymi w pociągach przejeżdżających przez terytorium Wolnego Miasta Gdańska. Od 1925 roku przesyłki listowe opłacano polskimi znaczkami pocztowymi z nadrukiem „Port Gdańsk”. W Gdańsku znaczki te służyły do uiszczania opłat wyłącznie za przesyłki nadawane w polskim urzędzie lub wrzucane do polskich skrzynek pocztowych umieszczonych na ulicach miasta.
Te poczynania nie spodobały się władzom Wolnego Miasta. Już w nocy z 5 na 6 stycznia 1925 roku „nieznani sprawcy” zamalowali polskie godła na skrzynkach pocztowych. Incydent ten sprawił, że sprawa oparła się o Ligę Narodów. Gdańskie władze uważały, że Polska może mieć tylko jedno biuro pocztowe do przyjmowania przesyłek (w budynku poczty przy placu Heweliusza), nie ma więc prawa do skrzynek pocztowych i do utrzymywania listonoszy, a poza tym może przyjmować i wysyłać korespondencję jedynie urzędową, z zupełnym wyłączaniem korespondencji osób prywatnych.
Liga Narodów, po zasięgnięciu opinii Stałego Trybunału w Hadze, rozstrzygnęła spór na korzyść Polski, to znaczy uznała prawa Polski w kwestii polskich skrzynek na listy i polskich listonoszy. Po wtóre, Polska zachowała też prawo do obsługi (w obrębie portu gdańskiego) osób prywatnych korespondujących z Polską. W ten sposób spór o Pocztę Polską w Gdańsku został załagodzony.
Kiedy w listopadzie 1938 roku władze polskie wprowadziły do obiegu nową serię znaczków pocztowych z wizerunkiem fragmentu portu gdańskiego z XVI wieku, nie umieściły nadruku „Port Gdańsk”; słowa te zostały umieszczone drobnym drukiem obok słów „Poczta Polska”. Ale i te znaczki nie spodobały się władzom gdańskim. Zwróciły się one do Komisariatu RP o ich wycofanie. Kiedy władze polskie odmówiły, hitlerowcy gdańscy (którzy już całkowicie opanowali życie polityczne Wolnego Miasta) wszczęli nowy konflikt o krzyżackie miecze na polskim znaczku obiegowym (o nominale 15 groszy), wchodzącym w skład znanej (i pięknej) serii historycznej.
Otóż, dla uświetnienia dwudziestej rocznicy niepodległości Poczta Polska wydała w 1938 roku serię znaczków, która była pewnym przeglądem dziejów Polski. Poszczególne znaczki prezentowały zatem Bolesława Chrobrego, Kazimierza Wielkiego, Jagiełłę i Jadwigę i kilku innych jeszcze wielkich królów i hetmanów oraz wydarzenia (np. powstanie listopadowe – znaczek o nominale l złotego). Furię władz gdańskich, zdominowanych przez hitlerowców, wywołał znaczek przedstawiający scenę odnowienia Uniwersytetu Krakowskiego przez Jadwigę i Jagiełłę. Nie sam ten akt historyczny, ale dodatkowy akcent plastyczny znaczka: pod stopami znakomitej pary monarszej, widniał szyszak krzyżacki, a pod nim ofiarowane Jagielle przed bitwą grunwaldzką słynne dwa miecze (pamiętamy literacki opis ich wręczenia z „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza).
Wydawać by się mogło, że wydanie znaczka, to suwerenna decyzja Polski. Okazało się, że jest inaczej. Hitlerowcy gdańscy uznali, że wspominanie o tym, że Zakon Krzyżacki poniósł kieskę pod Grunwaldem jest... obraza narodu niemieckiego. Co więcej, do protestu włączyła się także ambasada III Rzeszy w Warszawie! Polska – nie chcąc zadrażniać i tak już nie najlepszych (a wręcz napiętych) stosunków z Hitlerem – ugięła się. Rząd polski nakazał Poczcie Polskiej zastąpić owe miecze u stóp monarszej pary ornamentem (był to zwykły ornament gotycki z herbami Polski i Litwy oraz domu andegaweńskiego – herb królowej Jadwigi).
Nie był to jednak koniec sporu. Senat Wolnego Miasta, w którym dominowali hitlerowcy, wydał na tzw. dzień znaczka, który przypadał wówczas 7 stycznia 1939 roku, serię historyczną, zwaną „odwetową”. Były to znaczki przedstawiające różne wydarzenia dziejowe. Na pierwszym widzimy średniowiecznych rycerzy na koniach z odbytego w 1500 roku turnieju w Gdańsku. Na drugim podpisanie paktu o neutralności między Gdańskiem a Szwecja w roku 1630. Na trzecim mamy scenę opuszczenia Gdańska przez Francuzów. Wreszcie czwarty znaczek (o nominale 25 fenigów), który najbardziej miał „dopiec” Polakom i Polsce, to rzekoma klęska Stefana Batorego u ujścia Wisły w bitwie z mieszczaństwem gdańskim w roku 1577. Wyraźnie zresztą mówi o tym napis na znaczku: „Klęska Stefana Batorego u ujścia Wisły”.
Trzeba przyznać, że „odwet” udał się, choć z prawdą historyczną niewiele miał wspólnego. Rzeczona bitwa faktycznie miała miejsce. Ale czy Batory rzeczywiście poniósł klęskę? Jego wojska wycięły w pień około 4,5 tysiąca przeciwników, ale królowi nie udało się zdobyć potężnie ufortyfikowanego Gdańska. Podłożem sporu były tzw. konstytucje Karnkowskigo. Ostatecznie gdańszczanie przeprosili Batorego, złożyli mu hołd, a nawet wypłacili sporą sumę (200 tysięcy zł oraz klasztorowi w Oliwie 20 tysięcy złotych). Król zniósł znienawidzone konstytucje. Tak wyglądał konflikt gdańszczan z królem Stefanem Batorym. Hitlerowska propaganda wolała jednak – w wersji na znaczku pocztowym – przedstawić go jako klęskę polskiego króla.
Skoro zaś Poczta Polska wycofała z obiegu znaczek „obrażający” Niemców, w odpowiedzi (30 czerwca 1939 roku) Wolne Miasto również wycofało z obiegu swoją „historyczną serię odwetową”.
Należy dodać, że po chwilowym wstrzymaniu sprzedaży przez Pocztę Polską kontrowersyjnego znaczka z mieczami, w roku 1939 ponownie przekazano go do okienek pocztowych. Prawdopodobnie zdawano sobie sprawę, że żadne ustępstwa polskie wobec Hitlera nie zapobiegną konfliktowi zbrojnemu. Należy również wspomnieć, że pierwotny projekt polskiego znaczka (za 15 groszy) z „serii historycznej” był jeszcze „ostrzejszy”, przedstawiał bowiem Jagiełłę, jak kopią razi Krzyżaka (znany jest z nielicznych odbitek próbnych).
Tak zakończyła się „wojna” na znaczki pocztowe. Niestety, dwa miesiące później strzały z pancernika „Schleswig-Holstein” rozpoczęły prawdziwą wojnę. Dzień jej wybuchu poczta niemiecka nie omieszkała skwitować okolicznościowym datownikiem: „Der Führer hat uns befreit (Führer nas oswobodził ) l września 1939”.
Aleksander Drygas
Pierwodruk: Kwartalnik „Był sobie Gdańsk” 3(6)/1998