Przeglądając popularne międzywojenne gazety pomorskie, takie jak „Gazeta Gdańska”, pelpliński „Pielgrzym” czy toruńskie „Słowo Pomorskie”, można odnieść wrażenie, że prześcigały się w doniesieniach o aktach niemieckiej wrogości wymierzonych w Polskę, w jej instytucje i konkretnych obywateli. Podobnymi sensacjami, ale opisywanymi z innego bieguna, karmiła czytelników prasa niemieckojęzyczna. Wszystkie inicjatywy i posunięcia niemieckie i polskie znajdowały się na celowniku gazet. Nieraz nawet błahy powód wywoływał lawinę wyolbrzymionych pretensji.
Było tak - między innymi - w grudniu 1927 roku, kiedy władze polskie ogłosiły decyzję o likwidacji mostu wiślanego przy granicy z Prusami Wschodnimi pod Opaleniem k. Kwidzyna (wówczas Marienwerder - granica polsko-niemiecka w tym miejscu była na Wiśle). Most ten służył od niemal 20 lat, wybudowano go w latach 1906-1909. Prasa niemiecka uderzyła na alarm, a czasopisma ilustrowane publikowały zdjęcia mostu opatrzone stosownymi komentarzami. Jednym z fotografów, którzy zawitali wtedy nad Wisłę, aby sfotografować tę przeprawę, był gdańszczanin Albert Gottheil (1867- po 1942), znany nad Motławą portrecista i pejzażysta. Ale nie była to dla niego udana wyprawa.
Most pruski
O jakim moście mówimy? O jedynym do 1928 roku moście drogowo-kolejowym na siedemdziesięcioczterokilometrowym odcinku Wisły między Grudziądzem i Tczewem. Od mostu w Grudziądzu most ten był oddalony niespełna trzydzieści kilometrów (29 kilometrów) i 45 kilometrów od mostu w Tczewie. Umożliwił połączenie kolejowe Smętowa z Kwidzynem. Ze Smętowa można było podróżować w kierunku Gdańska, Starogardu, Bydgoszczy i Berlina, a z Kwidzyna – do Iławy, Malborka, Elbląga i Królewca. Most przecinał Wisłę na odcinku między gruntami leżącej na lewym brzegu wsi Opalenie (Münsterwalder), a na prawym brzegu przedpolem Kwidzyna (Marienwerde). W niemieckojęzycznej literaturze był nazywany Münsterwalder Brücke (opaleński most).
Miał ponad kilometr długości (1058 metrów) i tworzyło go dziesięć stalowych przęseł gęsto nitowanych – pięć łukowych, każde o długości 132 metrów i wadze około1575 ton, oraz pięć kratownicowych (prostokątnych), każde o wadze około 770 ton. Wśród tych drugich były dwa przęsła siedemdziesięciodziewięciometrowe i trzy osiemdziesięciometrowe.
Cała przeprawa wspierała się na dziewięciu masywnych filarach ceglano-betonowych (obłożonych kamiennymi ciosami) i dwóch przyczółkach przy koronach wałów przeciwpowodziowych. Na przyczółkach opierały się przęsła krótsze (79 metrów). Po stronie Opalenia dodatkowo osadzono jedno przęsło osiemdziesięciometrowe i dwa takie same po stronie Kwidzyna. W części środkowej (nad nurtem Wisły) zawisło pięć przęseł łukowych. Dodać wypada, że kratownice i łuki biegły ponad jezdnią, a nie odwrotnie, a to znaczy, że był to most z jazdą dołem (dużo mostów kolejowych buduje się z jazdą górą, gdzie jezdnia stanowi najwyższą część mostu).
Szerokość użytkowa mostu przekraczała nieco dwanaście metrów (12,1 metra). Jego południowy pas zajął niezbyt szeroki chodnik dla pieszych, a północny pas wydzielono pod tor kolejowy. Między torowiskiem i chodnikiem poprowadzono jezdnię około pięciometrowej szerokości, osłoniętą od torów wysokim parkanem.
Wjazdów na most strzegły ceglane trzykondygnacyjne neogotyckie budynki bramne z oknami strzelniczymi na wszystkich poziomach i w razie potrzeby mogły posłużyć za strażnice ochrony mostu. Podczas I wojny światowej most opaleński przysłużył się armii pruskiej do szybkiego przerzutu wojska i sprzętu przez Wisłę.
Most polski
W latach międzywojennych, kiedy Polska wróciła na mapę Europy i na północy weszła klinem między terytoria Prus Wschodnich i Wielkich Niemiec, most, wtedy już pod polskim Opaleniem, spiął polskie brzegi. Nie spinał ich jednak tak, jak na przykład most w Grudziądzu, gdzie Wisła płynęła środkiem rozległego terytorium polskiego. Tutaj sytuacja była inna. Na prawym brzegu polskie terytorium było zaledwie symboliczne, w najszerszym miejscu nie przekraczało 1600 metrów, granica państwowa wiodła wzdłuż drogi poprowadzonej koroną starego wału przeciwpowodziowego. Prawy przyczółek opierał się na koronie nowszego wału, uformowanego bliżej Wisły. Powyżej i poniżej mostu nasze terytorium zwężało się na kształt długich i nieregularnych klinów o bokach wyznaczonych linią brzegową Wisły i biegiem starego wału przeciwpowodziowego. Był to obszar często zalewany przez Wisłę i niezamieszkały. Dalej były już Prusy Wschodnie. W takich warunkach most bardziej pełnił rolę przejścia granicznego niż typowej przeprawy przez rzekę. Przy wspomnianym tczewskim moście, który też został w całości przyznany Polsce sytuacja wyglądała nieco inaczej: lewy przyczółek znajdował się na brzegu polskim, ale prawy już na brzegu niemieckim (czyli – w Prusach Wschodnich), a granica państwowa prowadziła środkiem rzeki.
Ruch kolejowy na moście opaleńskim dość szybko wstrzymano. W pierwszym półroczu 1927 roku, zanim polskie władze ogłosiły decyzję o jego likwidacji i ujawniły zamiar wykorzystania zdemontowanych przęseł do budowy nowych przepraw w Toruniu i Koninie, skorzystało z niego około 7 tysięcy pieszych, 1100 rowerzystów oraz 2400 pojazdów konnych i mechanicznych. Likwidacja nie była na rękę Niemcom z Prus Wschodnich, zwłaszcza tym, którzy przeprawiali się mostem w różnych sprawach na polskie terytorium i dalej polskim „korytarzem” do Niemiec. Polska decyzja pozostała jednak nieodwołalna. Demontaż przeprowadzono od listopada 1928 roku do czerwca 1929 roku. Ogółem ścięto i wybito około sześciuset tysięcy nitów, a rozbiórka jednego przęsła łukowego zajmowała około dwudziestu dni, mniejszego zaś – około dwunastu. Zdemontowane elementy odpłynęły barkami do Torunia i Konina i w końcu czerwca 1929 roku jedynym śladem po tym moście były nierozebrane przyczółki i filary (budowę mostu pod Koninem zakończono w 1932 roku, a w Toruniu – w 1934).
Nieudana sesja zdjęciowa
Co skłoniło Alberta Gottheila, fotografa i właściciela gdańskiego zakładu fotografii artystycznej „Gottheil & Sohn. Atelier für bildmässige Photographie”, do wyprawy poza rodzinne miasto, aby sfotografować most, który wkrótce miał zostać rozebrany? O zdjęcia mostu pod Opaleniem zwróciła się do niego redakcja „Niemieckiej Gazety Ilustrowanej” („Deutschen Illustrierten Zeitung”) i w czwartek 28 czerwca 1928 roku Gottheil był przygotowany, by to zadanie wykonać.
Tego dnia rano dojechał koleją wąskotorową z Kwidzyna do nadgranicznej stacji Nowy Dwór (Neuhöfen), skąd miał jeszcze prawie dwa kilometry do przyczółka mostowego. Nie wiemy, czy fotografował most z dalekich ujęć, jest natomiast pewne, że podjął marsz w jego kierunku. Aura mu nie sprzyjała, bo kiedy wysiadł z pociągu, zaczął siąpić deszcz.
Kiedy już znacznie oddalił się od stacji, minął dwie drewniane budki stojące przy drodze w pewnym oddaleniu od siebie i spokojnie zbliżał się do mostu w poszukiwaniu najlepszego miejsca do ustawienia się z aparatem. Jak relacjonowały niemieckie gazety, nawet nie przypuszczał, że niezauważony przeszedł niemieckie i polskie posterunki graniczne. Był bowiem przekonany, że granica znajdowała się przy samym przyczółku, tymczasem – jak już wiemy – biegła ona wzdłuż drogi na koronie wału przeciwpowodziowego.
Fotograf uznał w pewnej chwili, że most dobrze mu się zaprezentuje ze stanowiska przy jednej z wyminiętych budek, cofnął się, wyjął z futerału aparat i zaczął zakładać kliszę. Nie dokończył tej czynności, kiedy z budki wyszli polscy pogranicznicy. Dalej sprawy potoczyły się lawinowo.
Gottheil został aresztowany i odprowadzony mostem za Wisłę. Za nielegalne przekroczenie granicy państwowej i podejrzenie o szpiegostwo (fotografowanie mostów kolejowych bez specjalnego zezwolenia było zabronione) trafił tymczasowo do więzienia w Gniewie. Jak później wyjaśniała swoim czytelnikom redakcja dziennika „Danziger Neueste Nachrichten”, za nielegalne przekroczenie granicy polskie prawo przewidywało karę do ośmiu dni aresztu.
Jeszcze zanim Gottheila zamknięto w celi gniewskiego więzienia, pozwolono mu zatelefonować do domu. Żona natychmiast zawiadomiła wydział zagraniczny gdańskiego Senatu o sytuacji męża, a gdańscy urzędnicy zwrócili się o pomoc do Generalnego Komisarza RP w Wolnym Mieście. Jednak strona polska nie od razu zareagowała, bo 29 czerwca nikt nie pracował w kraju i w polskich placówkach zagranicznych, jako że tego dnia wypadało państwowo-kościelne święto świętych Piotra i Pawła (obecnie jest to święto kościelne).
Redakcje niemieckiej prasy gdańskiej różnie przyjęły zatrzymanie rodaka. Najostrzej zareagowała „Danziger Allgemeine Zeitung” związana z Partią Niemiecko-Narodową (Deutschnationale Partei), która z 25 mandatami była drugą siłą w gdańskim parlamencie (Volkstag). Za to najpoczytniejsza w Gdańsku i zarazem ponadpartyjna „Danziger Neueste Nachrichten” wykazała dużą powściągliwość w swoich komentarzach. Z kolei, redakcja dziennika „Danziger Volksstimme”, związanego z rządzącą Socjaldemokracją (Sozialdemokratische Partei Deutschlands, miała 42 mandaty), wcale nie odnotowała tego zdarzenia.
„Danziger Allgemeine Zeitung” doszukiwała się politycznego podtekstu w tym zdarzeniu i oskarżała rządzących socjaldemokratów o nadmierną ustępliwość w pertraktacjach o uwolnienie fotografa. Przywołała wygłoszoną przez „żelaznego kanclerza” Otto Bismarcka krytykę słabych rządów, które rujnują państwo i staczają je do upadku. Z kolei redakcja „Danziger Neueste Nachrichten” przedstawiała zdarzenie pod Opaleniem w sposób wyważony; przypomniała podstawę prawną zatrzymania Gottheila, a był to artykuł 18. umowy między Polską i Wolnym Miastem z 24 października 1921 roku, który stanowił, że: „przekroczenie granicy polsko-gdańskiej jest dozwolone tylko w specjalnych, na zasadzie wzajemnego porozumienia wyznaczonych miejscach”. Przypominała o wyrozumiałym traktowaniu przez służby graniczne częstych przypadków mimowolnego przekroczenia granicy gdańsko-polskiej przez spacerowiczów i żywiła nadzieję na podobny epilog tej sprawy.
Co ciekawe, polska prasa przedstawiała to zdarzenie bez nadmiernego uniesienia i urażonej dumy, a w jednym wypadku okazała nawet zatroskanie o los Gottheila. Właśnie taki ton znajdujemy w „Echu Gdańskim” z 30 czerwca 1928 roku (była to „Gazeta Gdańska”, obecna na gdańskim rynku wydawniczym od 1891 roku, która w 1928 roku ukazywała się jako „Echo Gdańskie”). Czytamy tam między innymi:
„Według wiadomości z Polski, fotograf został aresztowany przez posterunek straży granicznej w chwili, gdy chciał dokonać zdjęcia mostu, który w najbliższym czasie ma być przeniesiony do Torunia. Wobec tego, że most ten w stanie obecnym nie przedstawia ani tajemnicy wojskowej, ani też w ogóle jako przejęty od Niemców przez Polskę nie może przedstawiać żadnej tajemnicy, aresztowanie fotografa z tego powodu wywołało pewne zdziwienie. Jesteśmy pewni, że albo chodzi tu o nieporozumienie albo też inną ważniejszą sprawę, że zostanie ona niebawem wyjaśniona. Byłoby bowiem pożałowania godnem, aby człowiek niewinny z takiego powodu choć przez krótki czas miał przebywać w więzieniu w Gniewie, dokąd go pod eskortą przewieziono”.
Podejrzenie o szpiegostwo było o tyle bezpodstawne, że zanim Gotthiel pojawił się z aparatem przy opaleńskim moście, most ten był już dobrze znany z licznych zdjęć prasowych i z pocztówek, a w latach 1909 i 1910 został szczegółowo opisany w niemieckiej literaturze fachowej. Mimo powyższego sąd w Gniewie zabezpieczył aparat fotograficzny i klisze jako podstawę pozwalającą podejrzewać, że posłużyły czynom wymierzonym przeciw naszemu państwu. W pierwszych dniach lipca ten sam sąd wyraził gotowość uwolnienia fotografa, jeśli wniesie kaucję 1200 guldenów albo 2 tysięcy złotych.
Rodzina Gottheila, za pośrednictwem gdańskiego Senatu, złożyła sumę 2 tysięcy złotych w Generalnym Komisariacie RP i w sobotni poranek 7 lipca, po ośmiodniowym areszcie, sześćdziesięciojednoletni fotograf znów cieszył się wolnością. Jeszcze tego dnia po południu był z powrotem w swoim mieszkaniu przy Holzmarkt 15, gdzie w otoczeniu rodziny odzyskiwał siły nadszarpnięte ostatnimi wydarzeniami.
Tymoteusz Jankowski
WYKORZYSTANO:
Gdańskie gazety z czerwca/lipca 1928 roku: „Danziger Allgemaine Zeitung”, „Danziger Neueste Nachrichten”, „Danziger Volksstimme”;
Polskie gazety z czerwca/lipca 1928 roku: „Echo Gdańskie – Gazeta Gdańska”, „Pielgrzym”, „Słowo Pomorskie ”;
„Zeitschrift für Bauwesen”, Berlin 1910;
„Zentralblatt der Bauverwaltung”, Nr 70, Berlin 1909.
Pomysł przypomnienia tego incydentu zaczerpnięty został z notatki prasowej znalezionej przez pana Mirosława Baskę i zamieszczonej w albumie „Gottheil & Sohn in Danzig” (Fundacja Karrenwall).
Pierwodruk: "30 Dni" 1-2/2016