PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Nocna stłuczka z udziałem znanego fotografa

Nocna stłuczka z udziałem znanego fotografa
W sierpniu 1936 roku odnotowano w Gdańsku kilka drogowych kolizji z udziałem tramwajów. Ta, która miała miejsce 27 sierpnia około dwudziestu minut po północy, umknęła dziennikarskiej uwadze, może dlatego, że nie wydarzyło się nic groźnego, więc taki incydent wydawał się mało medialny. W Archiwum Państwowym zachowała się teczka z częścią dokumentacji sądowej, która dotyczy tego zdarzenia. Poszkodowanym w tym incydencie był znany fotograf, ale jego konsekwencje były najbardziej dotkliwe dla pechowego motornic
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Nocna stłuczka miała miejsce przy wjeździe z ulicy Ogarnej w wąską uliczkę Słodowników

Paul Irowski (wszystkie imiona i nazwiska podajemy w pisowni jak w materiałach źródłowych) był od 1923 roku konduktorem (Schaffner), a od 1927 roku motorniczym (Strassenbahnwagenführer) w firmie tramwajowej Danziger Elektrische Strassenbahn Aktien-Gesellschaft. Pochodził z Kolbud Górnych, gdzie urodził się 17 lutego 1901 roku. Chociaż dziedziczył polskie nazwisko, trudno powiedzieć, że był naszym rodakiem, bo na terenie pogranicza nazwisko nie przesądzało o narodowości. Irowski był żonaty i zamieszkiwał z żoną Gertrudą i czwórką dzieci na Cygańskiej Górze 3 (Zigankenberg), w należącym do miasta pięciorodzinnym domu robotniczym (po wojnie w tym miejscu zabudowano nowe osiedle). Sześcioosobowa rodzina zajmowała tu jednopokojowe mieszkanie z kuchnią, za które czynsz wynosił trzynaście guldenów na miesiąc. Żona Irowskiego, jak większość ówczesnych kobiet, zajmowała się wyłącznie prowadzeniem domu. Tygodniowe pobory Paula wynosiły w tamtym czasie trzydzieści siedem guldenów, więc jego miesięczny zarobek przekraczał znacznie sto guldenów.

W feralny kurs Irowski wyruszył z zajezdni Emaus przy Kartuskiej. Jego towarzyszem był dwa lata starszy konduktor Artur Borkowski, mieszkający z żoną i dziećmi w stojącym do dzisiaj domu na Siedlcach przy Szarej 11 (Unterstrasse). Byli to zatem mężczyźni w sile wieku i – wydaje się – z doświadczeniem zawodowym.

Zajezdnię opuścili około północy wagonem silnikowym typu Bergmann z numerem 109, który obsługiwał linię numer 7 relacji Emaus-Dolne Miasto. Odprowadzali ten wagon do zajezdni przy Wiosennej na Dolnym Mieście. Jechali samym wagonem silnikowym bez dołączonej przyczepy. Wydaje się, że był to zjazd z ostatniego nocnego kursu, a podstawę do takiego przypuszczenia daje brak pasażerów wśród świadków kolizji.

Tramwaj przemykał uliczkami uśpionego miasta bez przeszkód aż do zjazdu z Ogarnej na Słodowników (Hundegasse i Melzergasse). Tam, podczas ostrego zakrętu w prawo, tylne koła wyskoczyły z szyn. Irowski zatrzymał wóz i po niedługim czasie uruchomił napęd wsteczny, by naprowadzić koła w koleiny torowiska. Ujechał około pół metra, kiedy usłyszał krzyk Borkowskiego „Stój!”. Natychmiast zahamował, było jednak za późno. Rufą wozu najechał na samochód osobowy i zepchnął go do narożnika kamienicy ze sklepem muzycznym Heinza Boguscha.

Za kierownicą tego samochodu siedział Hans Sönnke. Była to cywilna odmiana pojazdów osobowych budowanych od 1935 roku dla Wehrmachtu, które nazywano PKW, od pełnej nazwy – Personen Kraft Wagen. Sönnke był fotografem prasowym niezwiązanym ściśle z żadną redakcją. Mieszkał przy Podwalu Staromiejskim 40 (Vorstädtischer-Graben), a pracownię utrzymywał przy Długim Targu 23. Jak później zeznawał, wjechał na Ogarną z Ławniczej i zamierzał ją przeciąć, kierując się w Słodowników, a stamtąd na Żabi Kruk. Na przeszkodzie stanął mu wykolejony tramwaj. Ocenił, że zdoła się przecisnąć między murem budynku a tramwajem i dlatego ruszył dalej. Kiedy przednimi kołami przecinał tory, tramwaj raptownie rozpoczął cofanie i w efekcie wgnieciony został lewy błotnik i uszkodzone drzwi jego samochodu. Zachowanie motorniczego było dla Sönnkego niezrozumiałe, bo lampka kierunkowskazu wskazywała, że wykonuje skręt w kierunku Żabiego Kruka, co zdaniem fotografa wykluczało kierunek wstecz.

Na miejscu szybko znalazł się policjant. Na szczęście nikt nie odniósł obrażeń, a wóz tramwajowy wyszedł z kolizji bez szwanku. Sönnke, obdarzony reporterskim refleksem, wybiegł z samochodu, chwytając trzymany zawsze w pogotowiu aparat fotograficzny. Z tej sesji znamy tylko jedno zdjęcie. Widać na nim tył tramwaju i zepchnięty samochód, w centrum policjant pochyla się nad bloczkiem i spisuje zeznania motorniczego i konduktora. Za tło służy kamienica ze sklepem muzycznym Boguscha. Mimo późnej pory widzimy sześciu gapiów i kobiecą postać wychylającą się z okna pierwszego piętra. Po dopełnieniu przez policjanta formalności, pojazdy mogły ruszyć w dalszą drogę.

Na jednym ze zdjęć poszkodowany pokazał, jak uszkodzony został jego samochód

Około południa następnego dnia Sönnke powrócił na to skrzyżowanie i zrobił jeszcze kilka zdjęć. Niedługo później złożył je na komisariacie policji z odręcznym szkicem sytuacyjnym wypadku i zeznaniem, w którym całkowicie wykluczył swoją winę. Pomimo osobistej szkody (musiał przecież wyremontować błotnik i drzwi), zaznaczył podczas przesłuchania, że nie wnioskuje wszczęcia postępowania karnego przeciw motorniczemu. Może kierował się współczuciem dla tramwajarza, któremu groziła spora grzywna? Był w dużo lepszej sytuacji niż Irowski. Miał na utrzymaniu jedno dziecko, a na rutynowe pytanie o wysokość zarobków dziennych, tygodniowych lub rocznych, mógł sobie pozwolić na przekorną odpowiedź: „Od dwóch do trzystu guldenów”.

Irowski przyznał się, że nie dostrzegł samochodu Sönnkego i nie od razu usłyszał ostrzeżenie konduktora Borkowskiego, który ze swojego miejsca przy tylnych drzwiach lepiej widział sytuację na ulicy. Dodał też, że na pewno uniknęliby zderzenia, gdyby wykonywał manewr cofania, korzystając z pulpitu sterowniczego z tyłu wozu tramwajowego (wagony silnikowe miały dwa pulpity sterownicze – z przodu i z tyłu).

Konduktor był powściągliwy, jeśli chodzi o wskazywanie winnego. Jego zdaniem zarówno Sönnke nazbyt odważnie wjechał w przestrzeń ulicy ograniczoną wykolejonym tramwajem, ale i motorniczy mało uważnie słuchał jego głośnych przestróg.

Jedynymi bezpośrednimi świadkami kolizji były dwie prostytutki. Jedna z nich, czterdziestosześcioletnia Anna Aska, obarczała winą Sönnkego, który zatrzymał samochód na torach i stał tak dobre pięć minut. Gdyby wcześniej ruszył w przód albo do tyłu, nie byłoby wypadku.

W ocenie policyjnego biegłego, podpisanego inicjałami I. A., głównym winowajcą był motorniczy, bo dopuścił do wykolejenia tramwaju i zderzenia z samochodem, ale również konduktor ponosił część winy, bo nie przewidział biegu zdarzeń. Nie bez winy był też poszkodowany Sönnke, który nie popisał się rozwagą, kierując samochód na tory, gdzie nie miał szans ucieczki wobec nagłego cofania tramwaju.

Piątego września sąd okręgowy na Nowych Ogrodach wyznaczył Irowskiemu grzywnę w wysokości pięćdziesięciu guldenów i dodatkowo obciążył kwotą pięciu guldenów tytułem kosztów sądowych. Pod koniec października motorniczy odebrał pocztowy nakaz uregulowania tej kwoty w ciągu tygodnia pod rygorem dziesięciodniowego aresztu. W uzasadnieniu podano, że naruszył prawo o ruchu drogowym: wykonywał cofanie bez ustawienia znaku ostrzegawczego i nie sprawdził, czy ma wolną drogę, a to spowodowało zderzenie z innym pojazdem i jego częściowe uszkodzenie. Motorniczy nie wykazał rozwagi, by uniknąć kolizji.

Irowski wystąpił o pomoc prawną do kancelarii adwokackiej i notarialnej Willersa i Ratzkego przy Garncarskiej 15, a ta wystosowała pismo do sądu i prokuratury, w którym zwróciła uwagę na dotychczasową niekaralność klienta i prawie dziesięcioletnie doświadczenie zawodowe. Adwokat Ratzke wskazał ponadto, że tramwaj odbywał kurs bez pasażerów i nikt nie odniósł uszczerbku na zdrowiu, co przemawia na korzyść motorniczego. W ocenie kancelarii bezpośrednią przyczyną wykolejenia był stan techniczny zużytych szyn tramwajowych, co należy przyjąć jako okoliczność łagodzącą.

Można domniemywać, że ocena stanu szyn nie była poparta wiarygodną ekspertyzą. Ale nawet gdyby tak było, sprawa nie dotyczyła przecież wykolejenia, ale zderzenia tramwaju z samochodem. W takiej sytuacji jedyną okolicznością, która mogła doprowadzić do złagodzenia kary, byłaby przynależność Irowskiego do hitlerowskich formacji SA, SS lub partii NSDAP, gdyż wielokrotnie zdarzało się w tamtych latach, że naginano prawo, by bronić członków tych organizacji. Sąd wystosował zapytanie w tej sprawie, ale odpowiedź prezydium policji była niekorzystna dla motorniczego i w grudniu wyrok się uprawomocnił. Mimo wszystko sąd wykazał jednak zrozumienie dla sytuacji Irowskiego i pozwolił mu spłacać grzywnę w miesięcznych pięcioguldenowych ratach.

Kosztem wielu wyrzeczeń Irowski spłacił połowę kary do maja 1937 roku. Spłacał jednocześnie raty z tytułu zaciągniętej zimą stoguldenowej pożyczki na zakup węgla. Jego zarobki ledwie starczały na utrzymanie rodziny, a miał w tym czasie wiele pilnych wydatków. W czerwcu wystąpił więc do Senatu Wolnego Miasta o umorzenie pozostałych 25 guldenów. Prośbę wsparł opinią o niełatwej sytuacji materialnej rodziny. Senat skorzystał z prawa łaski i umorzył resztę kary.

Nie wiemy, jak dalej potoczyły się losy motorniczego. Według księgi adresowej z 1942 roku mieszkał ciągle pod starym adresem, jednak nie jako motorniczy, ale jako Rentner, co można tłumaczyć: emeryt albo rencista.

Natomiast fotograf Hans Sönnke kilka lat po tym wypadku wszedł na trwałe do historii fotografii II wojny światowej jako autor czterdziestu czterech fotografii opublikowanych w albumie „Wyzwolenie Gdańska” („Befreiung Danzigs”), wydanym w niedużym nakładzie jeszcze przed końcem 1939 roku. Wykonał te zdjęcia jako fotograf niemieckiej jednostki propagandowej, w której służył od 31 sierpnia do 19 września 1939 roku. Sönnke jest też autorem największego zbioru zdjęć ilustrujących przyłączenie Gdańska do Rzeszy. Są wśród nich publikowane na całym świecie zdjęcia niemieckich żołnierzy przełamujących szlaban graniczny w Kolibkach i pancernika Schleswig-Holstein ostrzeliwującego Westerplatte. W księdze adresowej z 1942 roku Sönnke występuje jako właściciel sklepu ze sprzętem fotograficznym przy Długim Targu 31 i lokator stojącej obok kamienicy kupca Frömerta. W 1942 roku został wcielony do Wehrmachtu. Po wojnie zamieszkał w Lubece.

 

Piotr Nowak

 

Pierwodruk: „30 Dni” 4-5/2014