„Teatr »Wybrzeże« zorganizowałem z uczniów mojego studia dramatycznego, założonego konspiracyjnie w Warszawie, przeniesionego po wojnie do Krakowa. Idea teatru zespołowego powstała i dojrzewała we mnie od momentu, kiedy podczas okupacji hitlerowskiej zgłosiło się kilka osób i prosiło, abym udzielał im lekcji tzw. gry scenicznej” – tak wspominał powstanie Teatru Wybrzeże jego założyciel i pierwszy dyrektor artystyczny, Iwo Gall. A działo się to w 1946 roku.
Warto przypomnieć, jak tworzono Teatr Wybrzeże, tym bardziej, że dotychczas ten pionierski okres kulturalnego i artystycznego powstawania z martwych po niemieckiej okupacji jest trochę spychany – szczególnie ostatnio – w niepamięć, jak wszystko, co łączy się z tą „przeklętą” Polską Ludową.
Teatr Wybrzeże zainaugurował oficjalnie swoją działalność w Gdyni 20 listopada 1946 roku prapremierą sztuki Tadeusza Gajcego „Homer i Orchidea”. Wcześniej jednak trzeba było stoczyć prawdziwie heroiczną walkę o wszystko: scenę, mieszkania dla aktorów, kuchnię, garnki, sienniki do spania, buty, mąkę, tłuszcz, kotary, dekoracje. Nie było nic, oprócz wielkiego zapału młodego zespołu.
Za długo to już trwało… I to zmusiło do pracy, do poszukiwań…*
Teatr Galla nie był pierwszą powojenną sceną na Wybrzeżu. Już jesienią roku 1945 zjechała do Gdyni z własnym zespołem Helena Hałacińska, znana przedwojenna aktorka, występująca z powodzeniem na renomowanych scenach Teatru Miejskiego we Lwowie, Narodowego w Warszawie czy Słowackiego w Krakowie. Zaopatrzona w licencję Związku Artystów Scen Polskich i Ministerstwa Kultury i Sztuki na prowadzenie teatrów, przystąpiła z zapałem do budowania nowej sceny w Gdyni. Jak wspominała Malwina Szczepkowska, wieloletnia obserwatorka i uczestniczka życia teatralnego na Wybrzeżu, Hałacińskiej marzył się teatr artystyczny, na wysokim poziomie, „sama przecież jest doskonałą aktorką, wychowaną na klasycznym wielkim repertuarze; ma ambicje, sztuka jest dla niej posłannictwem, misją społeczną”. Wraz ze swym zespołem, pokonując ogromne trudności, w jakie obfitowały pierwsze powojenne miesiące, doprowadza do inauguracji swego Teatru Komedia premierą „Moralności pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej, 26 października 1945 roku.
Zespół Hałacińskiej występował w jedynym, zdatnym do użytku budynku teatralnym przy Placu Grunwaldzkim. Zbudowany podczas okupacji przez Niemców służył im do zaspokajania „potrzeb kulturalnych” stacjonujących w Gotenhafen żołnierzy, marynarzy i lotników. Teatr przypominał wielką stodołę i stąd też „Stodołą” był nazywany.
Z marzeń Hałacińskiej o wielkim repertuarze dramatycznym nic nie wyszło, choć przecież sztuki Zapolskiej, Perzyńskiego, Fredry czy Bałuckiego, które między innymi wystawiała, nie należą do najgorszych, a i sama Hałacińska starała się, by poziom realizacji był w miarę poprawny. Mimo tych starań, a może też z powodu „trudnego charakteru” antreprenerki, wiosną 1946 roku Ministerstwo Kultury cofnęło Hałacińskiej dotacje, a Zarząd Miasta Gdyni zaczał rozglądać się gorączkowo za nowym przedsiębiorcą teatralnym, który zechciałby przyjechać do Gdyni i otworzyć tu teatr z prawdziwego zdarzenia.
A apetyty były ogromne. W kierowniczych gremiach wydziałów kultury i sztuki Zarządu Miejskiego w Gdyni i Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku myślano o ściągnięciu nad polskie morze takich wybitnych artystów, jak Janusz Warnecki, Andrzej Pronaszko czy Karol Adwentowicz. Do Ministerstwa Kultury w Warszawie słano ponaglające telegramy, jak ten z 6 lipca 1946 roku: „Teatr w Gdyni w rozsypce – Organizacja przyszłego sezonu zagrożona – Proszę o natychmiastową decyzję – Urbański Naczelnik Wydziału”, lub wysłany cztery dni później: „Proszę o natychmiastową decyzję w sprawie teatru Wybrzeża – Warnecki i Pronaszko nie zgłosili się dotąd – Obecny zespół aktorski w rozsypce – Jest to czwarta depesza do Ministerstwa w tej sprawie bez rezultatu – Wydział ma poważne przykrości – Urbański Naczelnik Wydziału Kultury i Sztuki”. Jedni artyści nie zgłaszali się, a inni, jak Karol Adwentowicz, po wizycie w Gdyni uciekali co rychlej: „ob. Karol Adwentowicz zjawiwszy się w roku ubiegłym na Wybrzeżu, po rozejrzeniu się w ciężkich lokalnych warunkach nie wyraził zgody na zorganizowanie Teatru”, dlatego też „Zarząd Miejski w Gdyni komunikuje, iż kandydatury ob. Karola Adwentowicza nie popiera (...) poza tym typ pracy w naszym teatrze, konieczność obsłużenia nim największego terenu wymaga na stanowisku Dyrektora jednostki energicznej, ofiarnej, ob. Karol Adwentowicz, bez wątpienia aktor wielkiej miary, wskutek podeszłego wieku i zamiłowań artystycznych ograniczonych repertuarem epoki modernizmu – tym wymaganiom nie odpowiada”. Przy okazji warto zwrócić uwagę na powszechną mizerię ówczesnych urzędów miejskich, wojewódzkich i centralnych: brak polskich maszyn do pisania, brak papieru kancelaryjnego, Wydział Kultury i Sztuki Zarządu Miejskiego w Gdyni pisał na przykład swoje dokumenty na odwrocie formularzy urlopowych Arbeitsfrontu, Gauwaltung Danzig-Westpreußen ze swastyką, a Ministerstwo Kultury słało do Gdańska i Gdyni uspokajające telegramy na drukach Deutsche Reichspost.
W końcu udało się znaleźć odważnego i chętnego, który zechciał przyjąć propozycję objęcia teatru w Gdyni. Wybór padł na Iwo Galla.
Znalazłem się oto przed zupełnie nowym i nieznanym, chyba tylko w marzeniach, zadaniem.
Był to artysta powszechnie znany i uznany w świecie teatralnym. Urodzony w Krakowie w roku 1890, jeszcze przed I wojną światową ukończył Akademię Sztuk Pięknych w swoim rodzinnym mieście, a następnie kontynuował studia w Berlinie i Wiedniu. Po wojnie współpracował z Teatrem Słowackiego w Krakowie (1921-1922) i słynnym Teatrem Reduta Juliusza Osterwy w Warszawie i Wilnie (1923-1929). Był cenionym scenografem, reżyserem i teoretykiem teatru (jest między innymi autorem „Budowniczego tła scenicznego”, książki, w której zawarł swoje poglądy na temat architektury i plastyki teatralnej). Do jego największych osiągnięć z czasów współpracy z Osterwą należą scenografie do „Wielkanocy”, „Księcia niezłomnego", „Snu”. W latach 1928-1930 współpracował ze Studiem Hebrajskim w Wilnie, później z teatrami w Warszawie, Łucku i Łodzi. W latach trzydziestych XX wieku był, między innymi, dyrektorem i kierownikiem artystycznym teatrów w Częstochowie, Warszawie i Kaliszu. Był też znakomitym pedagogiem, podczas wojny prowadził tajne Studio Dramatyczne w Warszawie, po wyzwoleniu przeniesione do Krakowa. Do Gdyni przyjeżdżał opromieniony sławą Reduty i własnego (prowadzonego wspólnie z żoną Haliną) Studia Dramatycznego, którego studentów i absolwentów zabrał ze sobą nad morze.
Gall został powołany na stanowisko dyrektora Teatru Komedia w Gdyni (jeszcze przed przyjazdem na miejsce zmienił nazwę teatru na Wybrzeże) 15 maja 1946 roku. Aby uspokoić władze w Gdyni, 6 czerwca przesłał z Krakowa telegram: „Na propozycje Ministerstwa co do prowadzenia Teatru w Gdyni proszę o przyjęcie mojej kandydatury STOP opinie w departamencie Teatru Warszawa = IWO GALL”.
Leon Kruczkowski, ówczesny wiceminister kultury, pisał 3 sierpnia 1946 roku do wojewody gdańskiego, ob. inż. Stanisława Zrałka, że „zatwierdzając Iwo Galla na stanowisko dyrektora teatru w Gdyni, Ministerstwo powodowało się chęcią utworzenia w Gdyni teatru wysoce artystycznego, wychowawczo pożytecznego, pozbawionego cech niezdrowej pogoni za zyskiem. Ponadto Ministerstwo pragnęło oddać tak ważną placówkę teatralną do użytku młodego, idealistycznie nastawionego, zespołu (około 40 osób). Zmiana na stanowisku dyrektora teatru (...) była konieczna, ponieważ teatr pod kierownictwem ob. Hałacińskiej prowadzony był w sposób absolutnie nie zadawalający Ministerstwa ani pod względem artystycznym ani gospodarczym”. Los Hałacińskiej był więc przesądzony, a przyszłość nowego teatru, pod nową dyrekcją ciągłe niepewna.
Scena jest przestrzenią trójwymiarową, której to przestrzeni w ścisłym tego słowa znaczeniu nie wypełnia ani malarz, ani poeta, ani muzyk, a którą wypełnić musi aktor.
Zespół Galla przybył do Gdyni 24 września. Liczył aż czterdzieści pięć osób: małżeństwo Gallów, aktorki i aktorzy (między nimi tak znani dziś, jak Barbara Krafftówna, Renata Kossobudzka, Bronisław Pawlik, Ludwik Benoit), Natalia Gołębska (pomocnik reżysera, później twórczyni świetności gdańskiego teatru lalek Miniatura), dekoratorzy, muzycy i „majster sceniczny” Bonifacy Jankojć.
Wszystkich umieszczono w wyremontowanym na ten cel hotelu „Riwiera”. Budynek położony był (a właściwie jest, bo w niezmienionym kształcie trwa na swoim miejscu) w przepięknym miejscu nad morzem, u stóp Kamiennej Góry, „dwa kroki” od „Stodoły”. Hotel wybudowano w latach dwudziestych XX wieku i, jako „Polska Riwiera”, uchodził za jedno z najbardziej eleganckich miejsc w przedwojennej Gdyni. Jednak z początku „Riwiera”, oprócz dachu nad głową, nie oferowała „gallowcom” nic więcej. „Istnieja duże trudności z umeblowaniem pokoi oraz ze wstępnym zaprowiantowaniem przybylych aktorów. Wydział Kultury i Sztuki d öklada wszelkich staran aby te trudnosci usunac” – informował Ministerstwo Kultury dzień po przyjeździe zespołu Naczelnik Wydziału Kultury i Sztuki Zarządu Miejskiego w Gdyni, Jan Tadeusz Zaleski, jak zwykle posługując się niemiecką maszyną do pisania.
Hałacińska, która nie miała już czego szukać w Gdyni, przekazała władzom miasta majątek byłego Teatru Komedia, a w nim: „budynek teatralny i urządzenia w stanie normalnym, inwentarz wedle księgi inwentarza, a to: biblioteka, kostiumy damskie (143), kostiumy męskie (139), nakrycia głowy damskie (51), męskie (5), rekwizyty, dekoracje itp.”.
W przytaczanym już piśmie Leona Kruczkowskiego czytamy też między innymi: „Ministerstwo Kultury i Sztuki w przekonaniu, że Obywatel Wojewoda jest powodowany tą samą chęcią, co i Ministerstwo, utworzenia w Gdyni teatru na poziomie możliwie najwyższym, prosi o udzielenie dyrektorowi Iwonowi Gallowi wszelkiej pomocy i poparcia”. A wszelka pomoc i poparcie były absolutnie konieczne. Brakowało wszystkiego, nie tylko do zaopatrzenia sceny, ale przede wszystkim do przeżycia najbliższych dni i tygodni.
Urzędnicy miejscy słali błagalne listy do województwa, województwo do ministerstwa, a los aktorów z dnia na dzień się pogarszał: „Wydział (…) zwraca się do Obywatela Wojewody z prośbą o wyjednanie dodatkowego przydziału tłuszczu i mąki dla zespołu Teatru Miejskiego »Wybrzeże« (45 osób)”, „ustaliłem, że zespół Teatru objazdowego Galla »Wybrzeże« głoduje – liczba 45 osób – na razie grać nie mogą gdyż Teatr w remoncie – kredytów pieniężnych niemam – proszę telegraficznie zezwolić na jednorazowe zwolnienie 200 kg. maki pszennej, 100 kg. kaszy, 56 kg. tłuszczu, 56 kg. cukru”, „ponieważ otrzymywane od Zarządu Miejskiego przydziały węgla starczają zaledwie na opalenie gmachu teatralnego Teatr znalazł się wobec konieczności nabywania opału na ogrzanie mieszkań z własnych funduszów, którymi na ten cel nie rozporządza. Z uwagi na powyższe Wydział (...) prosi Obywatela Wojewodę o wyjednanie dla Teatru przydziału węgla w ilości 9 tonn miesięcznie t.j. na opalenie 30 pokoi...”. Towarzyszyła temu poruszająca prośba o kożuszki dla marznących artystów.
Sprawa kożuszków miała swój dalszy ciąg w piśmie – o charakterze bardzo politycznym – które Urząd Wojewódzki w Gdańsku przesłał 14 listopada 1946 roku do Centralnego Urzędu Planowania w Warszawie: „W sezonie 1946/47 Dyrekcję Teatru Miejskiego »Wybrzeże« w Gdyni powierzono ob. I. Gallowi. Ob. I. Gall jest jednym z najwybitniejszych ludzi teatru w Polsce, a jego zespół stanowi typ teatru studyjnego zorganizowanego na wzór kolektywu gospodarczego i artystycznego i jako taki jest kuźnią odrodzeńczych i demokratycznych form teatralnych.
Zespół I. Galla poza stałymi spektaklami w Gdyni prowadzi szeroką akcję upowszechniania kultury drogą objazdów terenów Województwa Gdańskiego z przedstawieniami i porankami poetyckimi. Akcja tego rodzaju wymaga obecnie w obliczu zimy przede wszystkim zaopatrzenia artystów w ciepłą odzież, której pochodząc przeważnie z Warszawy nie mają. W związku z tym proszę o przyznanie dla zespołu Teatru Miejskiego »Wybrzeże« w Gdyni kożuszków i materiałów tekstylnych według załączonej listy (46 osób). Sądzę, że sprawa ta, choć na pozór drobna, nadaje się do uwzględnienia w ramach ogólnego planowania, gdyż młodzież artystyczna I. Galla znajduje się w tak ciężkich warunkach materialnych, że jej losu nie da się nadal łagodzić przez doraźne akcje humanitarne. Artyści pozbawieni nawet ubrań, w liczbie 46 osób zmuszeni są żyć za sumę 1.200 zł dziennie t.j. 30 zł na osobę, gdyż subwencje państwowe muszą być użyte całkowicie na potrzeby ściśle teatralne.
Los tej zdolnej, zapalonej, stojącej wysoko społecznie młodzieży należy z gruntu zmienić przez najwyższą centralną decyzję. Wojewoda. Podpisał: Vicewojewoda Mgr. A. Gadomski”.
Braki wszystkiego odczuwali wszyscy. Czy można było sobie poradzić, gdy nawet na kartki „dostawało się” nie to, na co opiewały. „Dziennik Bałtycki” z 17 listopada 1946 roku donosił na przykład w notatce pod znamiennym tytułem „Gdy nie ma butów, dobre sznurowadła”: „Zarząd Miejski w Gdyni, Wydział. Aprow. Przem. i Handlu podaje do wiadomości, że na karty żywnościowe I kat. za miesiąc wrzesień br. kupon nr 48 będą wydawane sznurowadła po l parze. Konsumenci zarejestrowani w Spółdz. »Zgoda« pobiorą sznurowadła w punktach rozdzielczych artykułów tekstylnych »Zgody«. Zarejestrowani w Spółdz. Mar. Wojen, i Zw. Zaw. Transportowców pobiorą sznurowadła w tychże spółdzielniach przy ul. Świętojańskiej 9 i Abrahama 28”.
A co mieli powiedzieć aktorzy, którzy nie byli transportowcami, ani członkami Spółdzielni Marynarki Wojennej? Mogli jedynie liczyć na bezinteresowną pomoc z zewnątrz. Na szczęście takiej pomocy doczekali się. Już niedługo bowiem otrzymali od Misji Szwedzkiej w Gdyni (która – nawiasem mówiąc – miała wówczas swoją siedzibę po sąsiedzku, na drugim piętrze hotelu „Riwiera”) partię obuwia teatralnego wartości (bagatela!) 11 200 złotych. Wśród darów były, między innymi, jedwabne pantofle zielone po 800 złotych i takie same, ale niebieskie, fioletowe, zielone i brązowe po l 500 złotych, pantofle skórzane (srebrne i złote) po półtora tysiąca i tanie aksamitne, kremowe za 300 złotych. Ogromna pomoc.
A przecież tłuszcz, opał i kożuszki to nie wszystko. Trzeba było jeszcze – drobiazg! – wyremontować „Stodołę" i przygotować pierwsze przedstawienia. Na szczęście Gali i członkowie jego zespołu wyznawali zasadę wyłożoną już przed wojną przez Mistrza, że
Teatr może być w byle kącie, jeśli tylko w nim są ludzie, którzy czują prawdę tego, co myślą i czynią…
Teatr został jednak wyremontowany według precyzyjnych projektów samego Galla, a praca nad spektaklem, mimo trudności, posuwała się sprawnie do przodu.
I wreszcie przyszedł z dawna oczekiwany dzień premiery – środa, 20 listopada 1946 roku. Prapremiera „Homera i Orchidei” nie była jedynym wydarzeniem, przyciągającym tego dnia uwagę szerokiej publiczności w Gdyni. Dla wielu osób równie ważne – jeśli nie ważniejsze – było to, że do gdyńskiego portu wszedł, rzadko tu widywany, grecki statek, bo przecież „ostatni raz notowaliśmy pojawienie się bandery greckiej w Gdyni 19 sierpnia. Był to statek »Macedonia«, który przywiózł drobnicę. Teraz, 20 bm. zawinął do Gdyni grecki statek »Destpina«, który zabiera węgiel”. Pojawił się, również dawno nie widziany, statek amerykański „Baouder Victory” z ładunkiem 786 koni, które zaczęto wyładowywać przy Nabrzeżu Norweskim. Mieszkaniec Wrzeszcza (adres do wiadomości redakcji „30 Dni”) oferował wolną posadę dla „furmana do jednego konia, samotnego, starszego. Mieszkanie, całodzienne utrzymanie”, a „Przybyły z Anglii” zapewniał, że „nauczy dzieci dobrze prowadzącej się rodziny angielskiego lub francuskiego za pokój i utrzymanie”. Gdyńskie kina zapraszały tego dnia na: „Samotny żagiel” („Warszawa”), „Skarb rodziny Goupi” („Atlantic”) i boks oraz pływanie („Oświatowe” nr 2 przy ulicy Jana z Kolna). O godz. 19.30 Rozgłośnia Gdańska, na fali 1330 metrów, rozpoczęła transmisję z Wrocławia „Audycji Chopinowskiej” w wykonaniu Piotra Łoboza, a o godz. 19.57 podała sygnał czasu z Krakowa. Środową emisję zakończyła „Zakończeniem” i hymnem (o godz. 23.30).
W tych listopadowych dniach 1946 roku „Dziennik Bałtycki” donosił w swoich tytułach, że: „Jedna krowa zaprowadziła dwóch ludzi do kozy”, „Niemki wolą Murzynów”, „Za miesiąc dzieciom będzie ciepło”, a „Wódki nie zabraknie”. 13 grudnia gazeta zapełniła się bliźniakami: „Pechowe bliźnięta” i „Pierwsze bliźnięta syjamskie”, by po kilku dniach zamieścić zagadkowy tytuł „Zapoznane kartofle” (wiadomości tych nie należy jednak w żaden sposób ze sobą łączyć). Zapewne wszystkim radość przyniosła informacja, że w 1947 roku nastąpi obniżka cen prasy radzieckiej. Gorzej jednak było z jajkami: 16 złotych za sztukę (bardzo dużo, zważywszy, że „Dziennik Bałtycki” kosztował wówczas 3 złote, a z „Rejsami” – 5 złotych).
Ale wyraźnym pocieszeniem mogła być pogoda. Wieczorem (o godz. 21. czasu urzędowego), kiedy już trwał spektakl w „Stodole” temperatura w Gdyni wynosiła tylko minus 0,4 stopnia Celsjusza, słaby wiatr o prędkości dwóch metrów na sekundę wiał z kierunku południowo-wschodniego (dokładniej: SSE), niebo było bardzo zachmurzone, ale widoczność dobra – do 20 kilometrów, ciśnienie atmosferyczne 1006,7 hPa, a względna wilgotność powietrza 96 procent. Jednym słowem ładny dzień.**
20 listopada 1946 roku o godzinie 19.30 w Miejskim Teatrze Wybrzeże w Gdyni rozpoczęła się uroczysta premiera sztuki Tadeusza Gajcego „Homer i Orchidea”. Nie będziemy jednak o niej pisać, bo nie sztuka teatru była tematem naszej opowieści, a sztuka przetrwania.
Mieczysław Abramowicz
* Śródtytuły są cytatami z pracy Iwo Galla „Budowniczy tła scenicznego", Warszawa 1937.
* Dziękuję panu Krzysztofowi Lubomirskiemu i innym pracownikom Oddziału Morskiego Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Gdyni za odnalezienie i udostępnienie tych danych.
Pierwodruk: „30 Dni” 5/2006