Zbrodnia i kara
Kara śmierci, nazywana w dawnych kodeksach „karą na gardle", w odległej przeszłości (to jest przed kilkuset laty) stosowana była dość często, co wiązało się z praktyką niezwykle surowego zasądzania przewinień dość pospolitych lub wręcz iluzorycznych, jak choćby osławionego czarnoksięstwa. Na około 1700 spraw, jakie od połowy XVI do polowy XVII wieku rozpatrzył gdański sąd ławy, niemal pięćset razy zawyrokowano najwyższy wymiar kary. Sędziowie mieli do wyboru przynajmniej kilka rodzajów zadawania śmierci, które przypisane były zazwyczaj ściśle określonym przewinieniom. Tak więc: typowych zbrodniarzy łamano kołem, sodomitów oraz tych, którzy zajmowali się czarami palono żywcem na stosie lub topiono, złodziei lub innych rzezimieszków wieszano, a dobrze urodzonych mieszczan i szlachtę ścinano toporem lub mieczem.
Tylko raz zastosowano w Gdańsku popularną w Hiszpanii garotę, ale zwyczaj duszenia więźniów, jako być może zbyt mało widowiskowy, nie przyjął się nad Motławą, podobnie jak wbijanie na pal, topienie oraz ćwiartowanie żywcem. Czasami tylko, gdy zbrodnia uznana została za szczególnie odrażającą, sędziowie orzekali, że należy przed wykonaniem właściwego wyroku trochę pomęczyć skazanego, na przykład obcinając mu palce lub dłonie.
W ubiegłych wiekach egzekucje stanowiły widowisko o niemal kultowym charakterze. Wykonywano je w specjalnie wybranych miejscach, na szerokich placach miejskich, gdzie możliwie największa liczba gapiów mogła obserwować, jak sprawiedliwość dosięga przestępcę.
W1650 roku mieszkańcami Gdańska głęboko wstrząsnęła wiadomość o bestialskim mordzie, jakiego dokonano w nocy na ulicach miasta. Jego ofiarą była (prawdopodobnie) kobieta pochodząca z ubogiego domu, która przed śmiercią była bita i została „kilkakrotnie pohańbiona” („przelano krew niewinnego jagnięcia”). Z najwyższą uwagą śledzono postępy prowadzonego śledztwa, a gdy wreszcie ujęto podejrzanych i okazało się, że są oni przedstawicielami najwyższych patrycjuszowskich rodów, wybuchł skandal. Po przesłuchaniach i konfrontacji ze świadkami trzech „złotych” młodzieńców przyznało się do winy, stawiając władze miasta w trudnej sytuacji. Opinia publiczna głośno komentowała ostatnie wydarzenia, powszechnie też przypuszczano, że bogacze będą się starali doprowadzić do uwolnienia sprawców, usprawiedliwiając ich czyn wiekiem oraz tym, że byli pod wpływem wina i złego towarzystwa. Kiedy jednak w mieście zaczęło wrzeć, a pospólstwo oraz znaczna część mieszczaństwa wyraźnie domagała się sprawiedliwego wyroku, uznano, że sąd musi się odbyć.
O tym, jakie było jego postanowienie, możemy się dowiedzieć z unikatowego cyklu pięciu pieśni, które napisał naoczny świadek tych dramatycznych zdarzeń, pisarz sądowy Ludwik Knaust: „Totenlied dreier in Danzig anno 1650 enthaupteten Jünglinge”. Jego publikacja ilustrowana jest drzeworytami. Ów „współczujący miłośnik prawdy” i domorosły poeta być może przez zbytek subtelności postanowił nie uściślać, jakiego przestępstwa konkretnie dopuścili się młodzieńcy ukryci przez niego za inicjałami: T. G., G. I. oraz W. S. Nie podał również imienia i nazwiska ich ofiary. Dyskrecji tej nie udało się jednak w pełni zachować. Pewien nieznany nabywca, a zarazem czytelnik broszury Knausta, wstrząśnięty szokującymi wydarzeniami uzupełnił swój egzemplarz „Pieśni” personaliami morderców, dzięki czemu wiemy dziś, że byli to Gotfryd Ibscher, Teofil Gitius oraz Wilhelm Schröder.
Ława i ławnicy
Głównym sądem karnym dla miasta był sąd ławy, a ławników było dwunastu. Sprawy karne szczególnej wagi rozpatrywano w Dworze Artusa, mniej istotne w sali sądowej Ratusza Głównomiejskiego. Statut króla Zygmunta Starego z 1526 roku umacniał pozycję ławy jako jednego z trzech podstawowych ogniw zarządzania miastem. Od połowy XIV wieku o obsadzie stanowisk w ławie decydowała rada, corocznie uzupełniano jej skład. Podczas pełnienia funkcji urzędowych ławnicy przywdziewali brązowe togi lamowane złotem, przypominające nieco habity. Sąd kryminalny ławy (iudicium bannitum), zwany sądem stosownym (iudicium opportunum), zbierał się i wyrokował w miarę potrzeby. Do spraw tego typu podchodzono bardzo rygorystyczne, kary ferowane wobec przestępców były surowe i miały w opinii sędziów nie tylko wymierzać sprawiedliwość, ale również odstraszać ewentualnych naśladowców.
Sesja ławy dzieliła się na cztery fazy: zagajenie, przesłuchanie, wyrok oraz wykonanie wyroku. Przewodniczącym zespołu orzekającego był senior ławy, jego przyboczny (Consenior) – obaj posiadali wykształcenie prawnicze – lub najstarszy wiekiem ławnik, zwany nestorem ławy. W rozprawie bez prawa głosu uczestniczyli: sołtys w imieniu rady, sługa sołtysa, starszy woźny, instygator (oskarżyciel publiczny), obrońcy (zwani prokuratorami), których w procesie mogło być czterech, oraz notariusz ławy. Notariusze, jak zwano pisarzy ławy, prowadzili księgi ławnicze, umieszczając tam protokoły posiedzeń, a także sentencje zapadających wyroków. Rozprawy w Głównym Mieście odbywały się codziennie przez sześć dni w tygodniu, w związku z czym ławnicy wielokrotnie uskarżali się na nadmierne obciążenie obowiązkami. Ale przyjmowano te funkcje nadzwyczaj chętnie, bowiem tylko długoletnia służba w ławie gwarantowała dalszy awans i miejsce w samej radzie. Urzędujący ławnik mógł liczyć również na rozmaite zaszczytne wyróżnienia, jak honorowe miejsca w kościele Najświętszej Marii Panny, wysokie stopnie wojskowe w miejskich siłach zbrojnych oraz ochronę prawną.
Rozległa działalność ławy wymagała odrębnego zamkniętego pomieszczenia, dlatego w 1549 roku zakupiono dom przy Długim Targu, zwany odtąd Domem Ławy, gdzie umieszczono kancelarię, archiwum, salę posiedzeń. Były tu też pomieszczenia przeznaczone na towarzyskie spotkania ławników i ich rodzin. Już wkrótce przebito ścianę dzielącą ten nowy dom od Dworu Artusa, a przyległe pomieszczenie wewnątrz Dworu zaadaptowano na cele sądowe.
Rozprawa
Sławna rozprawa sądowa z 1650 roku odbyła się w Dworze Artusa, w surowej, pozbawionej dekoracji sali przeznaczonej na potrzeby sądownictwa. Miejsce zajmowane przez trybunał oddzielała od reszty pomieszczenia murowana balustrada z jednym wejściem pośrodku. Zespół ławników i sędzia zajęli miejsca po lewej i prawej strome sali. Ponieważ opinia oczekiwała sprawiedliwego wyroku, zdecydowano się powiększyć kolegium orzekające do liczby dziewięciu ławników (w pospolitych sprawach było ich od trzech do pięciu). Wewnątrz komnaty, za balustradą zasiedli za stołem instygator oraz notariusz – Ludwik Knaust, autor cyklu wspomnianych pieśni. Honorowe miejsce na ławce, przylegającej do ściany zwieńczonej wysokim oknem wychodzącym na Długi Targ, należało do sołtysa, którego na rycinie można rozpoznać po odmiennym stroju przewidzianym tylko dla członków izby wyższej. To on nakazywał podległym woźnym aresztowanie sprawców i czuwał nad prawidłowym przebiegiem przesłuchania. Po jego zakończeniu oskarżonych przeprowadzano do jednej z cel, gdzie przebywali do dnia rozprawy.
Tego dnia o godzinie dziewiątej, pod eskortą oddziału straży miejskiej w Dworze Artusa pojawili się przestępcy. Tam oczekiwali już na nich zgromadzeni ławnicy. Jako ostatni, przy dźwięku dzwonu-sygnaturki „biedny grzesznik”, przybywał z ratusza sołtys. Zazwyczaj wyręczał się pod-sędkiem, którego wysyłał na rozprawy, ale tym razem przybył osobiście ze względu na rangę procesu. Zwyczajowo to on wypowiadał do ławników słowa średniowiecznej formuły: „sprawiedliwie osądzajcie synowie człowieczy”.
Okrytych hańbą potomków rodzin, którzy tworzyli gdańską socjetę, możemy zobaczyć na rycinach, jak stoją pokorni, jeden obok drugiego, tuż przy barierze pod czujnym okiem straży. Odziani w długie płaszcze trzymali w dłoniach kapelusze bogato ozdobione pióropuszami. Obok nich na podwyższeniach zajęli miejsca dwaj prokuratorzy. Żywo gestykulując, zwracali się wprost ku sędziom i tłumowi gapiów, który przez otwarte drzwi z Długiego Targu wpychał się do środka zatłoczonej sali.
Czy sąd mógł uznać, że młody wiek, szlachetne urodzenie i bogactwo dają powód, aby potraktować młodzieńców łagodniej niż innych łamiących prawo, którzy nie mają szczęścia pochodzić z uprzywilejowanych klas? Z pewnością rozgłos, który od początku towarzyszył tej sprawie, ograniczył sędziom pole manewru. Zanim jednogłośnie uznali, że oskarżeni brali jednakowy udział w doprowadzeniu nieznanej nam z imienia ofiary do „skrajnej nędzy i złości”, a następnie ją zamordowali, wyrok ten wydała gdańska ulica.
Mimo wszystko, fakt zasądzenia na karę śmierci synów zamożnych notabli miejskich stanowił zjawisko niezwykłe. Rodzina Schröderów, do której zaliczał się jeden z morderców, bardzo liczna i wpływowa, należała w tym czasie do ścisłej elity i posiadała swoich przedstawicieli wśród radnych i burmistrzów. Żyli jeszcze i pracowali w Gdańsku Eliasz Konstanty Schröder, miejski prawnik i sekretarz królewski, autor dzieła „Ius Publicum Dantiscanum”, poświęconego ustrojowi i prawu gdańskiemu, oraz Chrystian Schröder, wówczas syndyk, a później burmistrz gdański, znany z szeroko zakrojonej działalności politycznej i społecznej.
Po ogłoszeniu wyroku sołtys sądowy wezwał kata, który pojawiał się razem ze swoimi pachołkami. Opieczętowane akta sprawy polecano zanieść do archiwum sądowego, a skazańców, bladych i drżących, wyprowadzano w asyście woźnych i strażników miejskich na zewnątrz. Wyrok miał być wykonany prawie natychmiast i tuż obok. Odpowiednie miejsce przygotowano przy fontannie Neptuna.
Kacie, czyń powinność
Kilkanaście lat wcześniej, 9 kwietnia 1636 roku, świadkiem podobnego wydarzenia, był francuski dyplomata Charles Ogier. Z zapisów w jego „Dzienniku podróży” możemy się dowiedzieć, jak wyglądała taka egzekucja: „Żałosne nadarzyło mi się widowisko (...). Widziałem jak człeka na śmierć skazanego prowadzono przed sędziów, aby wysłuchał wyroku na siebie; kapłan mu towarzyszył, a za skazanym, z rękoma w tył skrępowanymi kroczącym, szedł kat. Ani chciałem, ani mogłem z racji niezdrowia być na tym sądzie; słyszałem, iż taki jest obyczaj, że sędzia takiego jeszcze raz publicznie przesłuchuje i że on zwyczajnie do wszystkiego się przyznaje; wtedy dopiero sędzia ogłasza wyrok, który jego koledzy już wydali, po czym wysyła się do burgrabiego dwu sędziów, którzy mu przedstawiają sprawę i wyrok. Burgrabia ma moc zmieniania rodzaju śmierci, jeśli mu się tak wyda, albo też zatwierdzenia z miejsca wyroku, co jeśli uczyni, wyrok na winnym się wykonuje. Zabójców ścinają, złodziei wieszają, rozbójników grasujących na drogach łamią kołem”.
Trzech młodzieńców skazano na śmierć w dniu świętej Perpetui, to jest 7 marca 1650 roku, sołtys jeszcze raz odczytał wszystkim zgromadzonym wyrok przygotowany przez ławę, po czym odprowadzano skazanych na miejsce kaźni ogrodzone drewnianymi barierkami. Tam mogli wysłuchać pocieszenia z ust kapłana. Skazaniec przyznający się do wyznania ewangelicko-augsburskiego miał prawo na trzy dni przed egzekucją odbyć rozmowę z pastorem w jednej z izb Katowni, zwanej żałobną. Katolik mógł się swobodnie wyspowiadać w izbie tortur, spełniając tylko jeden warunek – ksiądz przez niego wybrany nie mógł być jezuitą, gdyż gdańszczanie, jak większość protestantów, wyraźnie nie darzyli ich sympatią.
W czasie, gdy kapłan pochylał się nad skazanymi, kat w skupieniu przygotowywał się do swojego zadania. W dniu obejmowania urzędu otrzymywał od królewskiego burgrabiego kosztowny miecz, którym dokonywano w Gdańsku niemal wszystkich przewidzianych wyrokiem sądu egzekucji przez ścięcie. Kat ścinał skazańców klęczących w postawie „suplicatio” z dłońmi złożonymi jak do modlitwy. Oczekiwano, że zdoła pozbawić ofiarę głowy już za pierwszym uderzeniem.
Miedziorytowa ilustracja, jedna z kilku jakimi ozdobione są „Pieśni” Knausta, przedstawia ostatnie chwile poprzedzające wykonanie wyroku śmierci na skazanych młodzieńcach. Widzimy na niej zatłoczony plac przed Dworem Artusa, skazańców otaczają przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości, w pobliżu stoi oddział uzbrojonych żołnierzy. Cały plac i okna okolicznych domów wypełniają rzesze widzów. Również na szczycie portalu, nad drzwiami wejściowymi do Dworu Artusa zgromadziła się grupa gapiów. Być może są wśród nich ławnicy, którzy przed kilkunastoma minutami podpisali wyrok. Na pierwszym planie obok fontanny Neptuna widzimy trzy trumny pokryte czarnymi całunami. Duchowny rozmawia z klęczącym przed nim Wilhelmem Schröderem, Teofil Gitius nieco teatralnym gestem żegna się z tłumem gapiów, gdzie być może dojrzał kogoś z rodziny lub znajomych. Gotfryd Ibscher, odziany w białą koszulę skazańca, z obnażoną szyją, jako pierwszy klęka na czerwonym dywanie. Uniesione ku niebu ręce świadczą, że jest gotowy przyjąć śmierć i prosi Boga o litość.
Reperkusje
Utwór Ludwika Knausta uchodzi za przykład taniej, sensacyjnej literatury straganowej. Przygotowany został przez pisarza sądowego, który posiadał poetyckie ambicje, a jako osoba odgrywająca w wydarzeniach istotną rolę, postanowił zabrać głos w dyskusji na temat przestępstwa młodzieńców i kary, jaką musieli ponieść. Taka dyskusja toczyła się wówczas w mieście. Publikacja była ozdobiona ilustracjami anonimowych twórców i nutami, tak, by można było śpiewać odpowiednie partie tekstu. Miała dotrzeć do szerokiej grupy zainteresowanych, wśród których większość stanowił plebs, jak można przypuszczać, dość niechętny wobec synów bogaczy dopuszczających się zbrodni.
W swoim dziełku autor starał się przede wszystkim wzbudzić litość, a nawet sympatię dla skazanych młodzieńców, których obiecujące życie zostało tak nagle przerwane. Na próżno poszukiwalibyśmy w tekście opisu haniebnego czynu, bądź nazwiska zamordowanej. Jej personalia zapisane w aktach archiwalnych Gdańska spłonęły podczas ostatniej wojny. Cierpliwa ziemia z jednakową troskliwością otuliła wiecznym snem martwe ciała trzech młodzieńców i ich anonimowej dla nas ofiary.
Natalia i Waldemar Borzestowscy
Pierwodruk: „30 Dni” 5/2005