Lektura warszawskich gazety z przełomu lat 1918/1919 zdaje się wskazywać, że powrót Gdańska w granice Rzeczpospolitej wydawał się być nierealny z powodu niewystarczającego zaangażowania w tę sprawę rządu socjalistycznego premiera Jędrzeja Moraczewskiego. Opozycyjni politycy demokratyczno-konserwatywni domagali się odzyskania Gdańska i bardzo często traktowali to zadanie na równi z koniecznością odzyskania Lwowa i Wilna. Duże nadzieje wiązali z deklaracjami Ignacego Paderewskiego, który w końcu grudnia przybył do Polski z misją utworzenia nowego rządu.
Lwów i Wilno ostatecznie zostały odzyskane na drodze militarnej. O Gdańsk starano się walczyć metodami dyplomatycznymi, poprzez rokowania i udział w konferencji. Już w pierwszej dekadzie stycznia 1919 roku ze strony angielskiej nadszedł sygnał, że Gdańsk zostanie włączony do państwa polskiego. Od połowy lutego konferencja pokojowa zaczęła się zajmować granicą niemiecko-polską i wtedy pojawiła się propozycja, by Gdańsk pozostawał w polskich granicach z szerokim pasem terytorialnym po obu stronach Wisły.
W drugiej połowie marca 1919 roku wydawało się, że osiągnęliśmy sukces. Na okładce „Tygodnika Ilustrowanego” (z datą 22 marca) pod ilustracją z gdańskim Żurawiem umieszczono duży napis: „Gdańsk nasz!”. I na okoliczność tej „jeszcze nieurzędowej” informacji „o przyznaniu – w pierwszej instancji kongresowej – Gdańska państwu polskiemu”, redakcja poświęciła naszemu miastu niemal cały numer. Z tego właśnie numeru publikujemy tekst H. Mościckiego, omawiający książkę Szymona Askenazego.
Radość z odzyskania Gdańska została zgaszona w maju – wybrano rozwiązanie polegające na powołaniu nowego tworu, jakim było wolne miasto. Gdańsk nie wrócił zatem do Polski – 6 maja 1919 roku wyznaczono granice tego miasta-państwa, nad którym protektorat objęła Liga Narodów.
Autorem omówienia opublikowanego w „Tygodniku”, który podpisał się H. Mościcki, jest zapewne Henryk Stanisław Mościcki (1881-1952), historyk, w późniejszych latach profesor, wykładowca na Uniwersytecie Wileńskim, Warszawskim i Jagiellońskim. Mościcki przez wiele lat współpracował z „Tygodnikiem Ilustrowanym”, w latach 1918-1934 był też naczelnikiem Wydziału Historyczno-Naukowego w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.
***
W szeregu dążeń, jakie cechują politykę niepodległej Rzeczypospolitej polskiej, jednym z najgłębiej odpowiadających istotnym potrzebom państwowego i ekonomicznego rozwoju było stałe ciążenie ku morzu, oparcie o nie granicy mocarstwowej i wyzyskanie pobrzeży dla celów handlowych. Mądra, a sprawna i zabiegliwa działalność wielkich Piastów i Jagiellonów kładła u bałtyckich brzegów zręby budowy państwa i widziała w nich trafnie mocną ostoję narodowego bytu i dostatku. Wszelkie odchylenia od tej linii wytycznej łamały wewnętrzną spoistość kraju, na szwank narażały nie tylko jego życie gospodarcze, ale i samo bezpieczeństwo zewnętrzne.
W geograficznym systemacie Polski osią i rdzeniem jest Wisła, oplatająca szeroką wstęgą ziemie obfite, grody ludne, pracowite sioła – wszelki Ojczyzny naszej dostatek; aż w końcu koroną wieńcząca kres swego królowania: Gdańskiem. Tu cel jej wodospławu, przez samą Opatrzność wykreślony kierunek i punkt mocarstwowego Polski oparcia. Tak pojęte znaczenie Gdańska było odczuwane przez polską myśl polityczną zarówno w czasach niepodległego bytu, jak też w dobie restytucyjnych pragnień i wysiłków ujarzmionego narodu. Ale i sani Gdańsk, choć wydarzeń koleją nieraz od Polski odrywany, stale ku niej ciążył, jednoczył we wspólnictwie interesów ekonomicznych i do związku z przyrodzoną macierzą stale przyznawał. Jednak zbyt mało o tym wiedzieliśmy, zbyt szczupłe było zainteresowanie dla tej arcyważnej sprawy narodowej. Przeszłości Gdańska obcy, przeważnie Niemcy, poświęcili rozległe, wszechstronne badania, w duchu, rzecz oczywista, wręcz sprzecznym z naszymi w tym względzie rzeczowymi i historycznymi tytułami.
Zagadnienie gdańskie stało się tymczasem aktualne w chwili rozgromu Niemiec i bliskiej nadziei zrealizowania narodowych aspiracji. Tym pilniejsza jest potrzeba poznania czym Gdańsk był dla Polski, jakie są onej „Jagiellonów perły” walory i dziejowe zasługi.
Odpowiedź prostą, przejrzystą w sposobie ujęcia kwestii, imponującą wszechstronnym bogactwem źródeł i świadectw udokumentowanych, a przy tym na wskroś przenikniętą głębszym poczuciem obywatelskim, daje prof. Szymon Askenazy w najnowszej swojej pracy p.t. „Gdańsk a Polska”.
Niepodobna w prostym streszczeniu podążyć za spoistym tokiem wywodów znakomitego historyka. Można jedynie niektóre znamienniejsze wydobyć momenty z dziejów Gdańska i jego wiernego do Polski stosunku.
Powstały z tubylczej rybackiej ludności prasłowiańskiej, co nawet sami Niemcy stwierdzają, od czasów najdawniejszych był Gdańsk w stałych z Polską stosunkach. Już w r. 1000 wymienia go kronika czeska Kosmasa, jako nadmorską osadę graniczną Bolesława Chrobrego. Pierwszym zaś pozytywnym stwierdzeniem przynależności Gdańska do Polski jest bulla papieża Eugeniusza III z r. 1148, nadająca gród ten na rzecz biskupstwa kujawsko-włocławskiego. W ciągu następnych stuleci ulega wprawdzie osadnictwu niemieckiemu, lecz wierny jest władcom polskim i „z uniesieniem” hołdowniczym wita w roku 1306 Władysława Łokietka. Pod „opieką prawną rychłą, troskliwie czuwającą nad interesem kupców” rozwijało się miasto, gdy niebawem spadła na nie żelazna pięść krzyżacka. W noc listopadową roku 1308 napadnięto znienacka na spokojnych mieszkańców, sprawiając rzeź okrutną, by, jak się wyraża Długosz, „rozpowszechniony odgłos takiego okrucieństwa do tego stopnia poraził serca w innych miastach i grodach, iżby nie śmiano sprzeciwiać się Zakonowi, który tym sposobem łatwiej i bezpieczniej dalszą uskuteczniałby okupację”. Ten „mongolski”, zdaniem historyka pruskiego, sposób prowadzenia wojny z bezbronną ludnością, typowym był przykładem dla późniejszych działań następców krzyżactwa aż po dzień dzisiejszy.
Od owej pamiętnej rzezi przez niespełna półtora wieku pozostawał Gdańsk pod twardym, bezlitosnym rządem Wielkich Mistrzów malborskich. I choć nawet handel gdański stale się zwiększał, nienawiść do ciemięzców nie malała. Gdy po porażce grunwaldzkiej szukały tutaj schronienia rozbite oddziały krzyżackie, „lud rozjuszył się” i wyciął lub przepędził rycerzy. Srogiej wtedy doznało miasto pomsty: w r. 1411 podstępnie wymordowano trzech burmistrzów. Odwet przyszedł dopiero w wojnie trzynastoletniej (1453-1466), w której krwią i ofiarami pieniężnymi spłacili gdańszczanie swą dla Rzeczypospolitej wierność. Wtedy, wreszcie powracając na stałe pod berło polskie, otrzymał Gdańsk z rąk wdzięcznego Kazimierza Jagiellończyka rozległe przywileje, podstawę i porękę dalszego autonomicznego rozwoju.
Wzmocnił się i rozwinął handel gdański, zwłaszcza z Anglią i Francją. Wywóz samego zboża polskiego dochodził do 60 tysięcy łasztów rocznie, jeden tylko Amsterdam równać się mógł pod tym względem z Gdańskiem. Pod łagodnymi rządami obu Zygmuntów, pomimo pewnych, nieuniknionych zresztą, zatargów, „odzyskało miasto w całej pełni przyrodzoną podstawę dobrobytu i świetności; odzyskało właściwy swój charakter, wyznaczony mu przez samą przyrodę, jako łącznik i pośrednik pomiędzy kulturą rolniczą Rzeczypospolitej a przemysłową Zachodu”. Warto przy tym podkreślić demokratyczny charakter zarządzeń królewskich, znajdujących najpełniejsze uznanie, zwłaszcza wśród handlującej masy mieszczańskiej, gdzie najwięcej było krwi kaszubsko-polskiej, gdzie też najbardziej rosło duchowe zespolenie z Rzecząpospolitą.
Dotrzymując zaprzysiężonej wiary, stwierdzali ją gdańszczanie czynnie podczas każdej potrzeby kraju. Tak więc w dobie wojen szwedzkich, czy za najazdu Gustawa Adolfa, czy Karola Gustawa, roztropnie i mądrze usuwali się spod natrętnej obcej opieki, nie skąpiąc, gdy zaszła tego konieczność, własnego mienia i krwawej ofiary. W powitalnych przemowach do Jana Kazimierza i Sobieskiego dawali szczery wyraz powinnej uległości, odbierając w zamian przyjazne dekrety, tchnące duchem dążeń demokratycznych, jakich stale przestrzegała w Gdańsku władza królewska polska.
Czarne chmury zbierać się poczęły w dobie rządów saskich; wtedy to musiano przyjmować władcę Moskwy, Piotra Wielkiego, rzucającego łakome wejrzenia na bogate miasto. Odtąd myśl owładnięcia Gdańskiem pojawiać się zacznie w rachubach politycznych monarchów rosyjskich. Coraz groźniejsze ciosy, spadające na kraj, odczuwało i w miarę możności odpierało wierne miasto. Broniło bohatersko nieszczęśliwego króla-wygnańca, Stanisława Leszczyńskiego, ledwie uniknęło zaboru przez Rosję w dobie wojny siedmioletniej, kiedy plan owładnięcia Gdańskiem całkiem poważnie roztrząsano w kołach politycznych rosyjskich.
Atoli zbliżała się groźba najstraszniejsza, nieodparta: król pruski, sukcesor Zakonu, sięgał po utraconą przed czterema wiekami grabież krzyżacką. Od samego wstępu rządów Poniatowskiego jął Fryderyk Wielki pod najrozmaitszymi pozorami, z świadomą konsekwencją, domagać się Gdańska, opasywać go mistrzowską siecią udręczeń ekonomicznych, ściskać systematycznie, na przemian kusić i grozić, pociągać natrętną protekcją i zabójcze wymierzać ciosy. Polityka fryderykowska w stosunku do Gdańska jest w tym jednym, doniosłym zresztą przypadku streszczeniem wszystkich jego arcyprzebiegłych działań, jakie niezmordowanie rozwijał względem słabej, nieobronnej Polski. Pomimo jednak całej kunsztowności zabiegów dyplomatycznych nie zdołał posiąść upragnionego nabytku. I w tym wypadku rolę decydującą miała wyraźna, wroga wobec uroszczeń pruskich, postawa gdańszczan, podejmujących akcję ratowniczą. Ale do końca swego życia nie zaprzestał Fryderyk cynicznego pastwienia się nad Gdańskiem. „Bywały bezprawia pod względem fizycznym nieskończenie sroższe, krwawsze, nie było żadnego, nikczemniejszego pod względem moralnym” – stwierdza szeregiem dowodów prof. Askenazy. Król pruski, pisała gdańszczanka, a wybitna pisarka niemiecka i matka sławnego filozofa, Joanna Schopenhauer, „napadł jak wampir na moje nieszczęsne, skazane na zagładę miasto rodzinne i wysysał z niego soki żywotne, przez lata całe, aż do zupełnego wyczerpania”.
Ostatnia godzina wolności Gdańska wybiła z chwilą drugiego rozbioru Polski (1793). Otrzymywały go Prusy z osobliwego tytułu, „jako nagrodą za napaść na Francję rewolucyjną”. „Król pruski – głosił traktat drugopodziałowy – obowiązuje się... uczestniczyć w wojnie przeciw buntownikom francuskim... zaś jako odszkodowanie za koszta tej wojny obejmie w posiadanie ziemie, miasta i powiaty wielkopolskie, jako też miasto Gdańsk z jego terytorium”. Takim to niesłychanym sposobem, przez rozbój na Polsce, jako nagrodę za rozbój na Francji, Gdańsk stawał się łupem Prus, przyznanym przez hojnie odszkodowaną Rosję, milcząco akceptowanym przez obojętną Europę.
Gdańszczan ogarnęła rozpacz, gen. pruski Raumer, wkraczając do miasta, zastał barykady, które z trudem musiano zdobywać. I teraz więc, jak przed pięciu blisko wiekami, przez brutalny akt gwałtu, przypieczętowany niewinną krwią gdańską, dokonało się „nabycie” Gdańska przez Prusy.
Po kilkunastu latach twardych rządów, niwelujących gospodarcze znaczenie Gdańska, zbliżało się wyzwolenie, gdy nastąpił pogrom Prus pod Jeną (1806). Udział Gdańska w kampaniach napoleońskich, to nowe stwierdzenie serdecznej łączności z Polską i nowe pasmo poważnych gróźb ze strony Rosji, zamkniętych wreszcie wyrokiem kongresu wiedeńskiego, wydającego miasto z powrotem w ręce pruskie. Doba ta posiada nadto inną jeszcze doniosłość, nie bez znaczenia aktualnego w sensie ostrzegawczym. Gdańsk, jako miasto wolne, znalazło się w położeniu niesłychanie uciążliwym. „Było to – stwierdza prof. Askenazy – położenie gorsze jeszcze, niż po podziale trzecim, kiedy Gdańsk złączony był przynajmniej na powrót z Warszawą, pod wspólnym wprawdzie jarzmem pruskim, lecz bądź co bądź w jednym ustroju państwowym. Powrócić, jako tętniące pełnią życia, jedno z najświetniejszych miast polskich, do naturalnej i historycznej wspólnoty państwowej z wolną Polską, nie zaś wegetować, w sztucznym od niej oderwaniu, wyosobnieniu, jako fikcyjne wolne miasto, takie było i będzie, wskazane przez przyrodę i dzieje, najwyższe przykazanie polityczne, kategoryczny imperatyw bytu lub niebytu Gdańska. Najdobitniejszego w tym względzie dowodu dostarczyły właśnie opłakane doświadczenia wolnego miasta Gdańska w dobie napoleońskiej”.
W następnym okresie, aż do roku 1863, raz po raz odzywały się stare sympatie Gdańska dla Polski, znajdujące poparcie w poczynającym się ruchu odrodzeńczym kaszubskim. Zarazem z tym większą obawą zapatrywano się w Berlinie na możliwość odpadnięcia Gdańska. W r. 1863 Bismarck wyraźnie zapowiadał, iż w razie powodzenia powstania i ogłoszenia w Warszawie niepodległego Królestwa Polskiego „pierwszym wysiłkiem tego państwa byłoby odebranie Gdańska”. I później nieraz jeszcze wypowiadał się żelazny kanclerz z myślą podobną. „Gdybym miał do wyboru – mówił w roku 1894 – zawsze wolałbym mieć do czynienia z carem w Petersburgu, niż ze szlachtą w Warszawie... Gdyby marzenie Polaków miało się ziścić, to przede wszystkim byłby w niebezpieczeństwie Gdańsk. Polacy musieliby Gdańsk anektować... byłby potrzebą państwa polskiego”.
Polityka pruska w stosunku do Gdańska w ostatnim półwieczu spychała to miasto do podrzędnej roli gospodarczej w państwie, wysuwając natomiast pewne czynniki polityczne, świadczyć mające o raz na zawsze rozerwanej łączności z Polską. I dziś jeszcze, wobec nieuniknionej klęski pogromowej, podejmowane są wysiłki do zapobieżenia z jednej strony budzącym się wśród rozważniejszego kupiectwa gdańskiego próbom unifikacji z wolną Polską, w drugiej zaś do zmylenia należytej opinii decydujących czynników w Paryżu.
„Jedno tylko – pisze prof. Askenazy – istnieje zdrowe i sprawiedliwe rozwiązanie sprawy gdańskiej, jako nieodłącznej części sprawy polskiej. To rozwiązanie najprostsze, leżące zarówno w interesie miasta, polskim i europejskim, przepisane zostało raz na zawsze prawem niemylnym natury i dziejów. Należy po prostu powrócić Gdańsk Polsce i Polskę Gdańskowi. Wtedy bez żadnej ujmy dla obecnej niemieckiej swej ludności, bez żadnego na nią nacisku, owszem, ku największemu jej dobru, drogą własnowolnego, naturalnego doboru pod wpływem przychylniejszych jeszcze, niż w dobie przedrozbiorowej, czynników nowoczesnych, intensywniejszej wymiany gospodarczej z Polską, bliższej komunikacyjnej ze środowiskiem polskim, Poznaniem, Warszawą, Krakowem, łączności i wyższego tętna kultury narodowej polskiej, stary, odrodzony Gdańsk, w odrodzonej Polsce, zostanie wielkim, możnym i szczęśliwym miastem polskim”.
Piękna książka prof. Askenazego wymową podanych faktów, ścisłością zestawień liczbowych, świetną wreszcie argumentacją dowodową, myśli powyżej wyrażonej jest uzasadnieniem niezwykle mocnym i przekonywającym.
H. Mościcki