PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Wizyta księcia Poniatowskiego

Wizyta księcia Poniatowskiego
Latem 1810 roku Wolne Miasto Gdańsk odwiedził książę Józef Poniatowski, minister wojny Księstwa Warszawskiego, bratanek ostatniego króla Rzeczpospolitej, której Gdańsk zawdzięczał lata swojej niebywałej pomyślności i dobrobytu.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Józef Poniatowski, obraz Juliusza Kossaka
Józef Poniatowski, obraz Juliusza Kossaka
Fot. Internet / Muzeum w Łańcucie

Józef Poniatowski nie dbał ponoć o pieniądze, choć stale ich potrzebował. Spod Moskwy jako jedyny łup przywiózł znaleziony gdzieś po drodze, pięknie ilustrowany drugi tom: „Tableau generale de 1’empire Othoman” Ignacego d’Ohssona. opowieści o rozkwicie i upadku tureckiego imperium. Czytał tę książkę z dużym zainteresowaniem, choć książki zwykle mało go interesowały. Józef Poniatowski zdecydowanie wołał działać, właśnie wtedy najlepiej ujawniała się jego prawdziwa wielkość. Gdy tańczył poloneza, wyróżniał się podobno „staropolską gracją”, w podobny sposób prowadził żołnierzy do ataku. Był odważny i – gdy wymagała tego sytuacja – gotów do największych poświęceń.

 

Poniatowscy w Gdańsku

Można powiedzieć, że związki rodziny Poniatowskich z Gdańskiem były nacechowane szczególną, bo osobistą serdecznością. Wojewoda mazowiecki Stanisław Poniatowski (1676-1762), ojciec króla, był jednym z najwybitniejszych przedstawicieli rodu i głównym twórcą jego wielkości. Przybył do Gdańska z rodziną we wrześniu 1733 roku jako uciekinier w gronie zwolenników króla Stanisława Leszczyńskiego. Był z nim związany od bardzo dawna, już w 1704 roku jako generał oddał swe służby królowi szwedzkiemu Karolowi XII, który uparcie starał się Leszczyńskiego „zasadzić” na polskim tronie. Poniatowski należał do wyróżniających się dowódców i podczas bitwy pod Połtawą w 1709 roku uratował życie młodego władcy z północy.

Ojciec ostatniego monarchy Rzeczpospolitej Obojga Narodów i jego imiennik związał się z jedną z najbardziej ustosunkowanych rodzin magnackich w kraju. Dzięki ambitnej żonie, Konstancji z Czartoryskich, mógł przez długi czas liczyć na poparcie „Familii” – niezwykle silnego obozu politycznego. Dzięki tym powiązaniom, a także osobistej zaradności, Stanisław – pieczętujący się herbem Ciołek – w stosunkowo krótkim czasie zyskał liczne godności i ogromny majątek. Było wiadomo, że dzięki poparciu przyjaciół i krewnych wcześniej czy później zdoła odzyskać wpływy, niezależnie od tego, że – wiążąc się z przegranym pretendentem do tronu – na jakiś czas popadł w niełaskę. Ludzie jego pokroju raczej nie idą na dno, a jedynie przez pewien czas schodzą na drugi plan, by pozwolić o sobie zapomnieć.

Po ucieczce króla Leszczyńskiego z oblężonego Gdańska, o której Stanisław osobiście poinformował Radę Miasta, Poniatowski zdecydował się nie opuszczać gościnnego grodu. Czuł się tu bezpiecznie. Z żoną i szóstką dzieci (w tym gronie przyszły król Stanisław) zamieszkał w kamienicy przy Długim Targu. W Gdańsku urodzili się kolejni dwaj synowie: Andrzej (1734-1773) – późniejszy feldmarszałek austriacki (ojciec księcia Józefa) oraz Michał Jerzy (1736-1794). Tak więc nad Motławą przyszły monarcha (urodził się 17 stycznia 1732 roku) spędził ważną – zdaniem współczesnych psychologów – część dzieciństwa: prawie siedem pierwszych lat. Tutaj rozpoczął też swoją edukację. Najpierw zajmowała się nią matka, potem wraz ze starszymi braćmi: Kazimierzem, Aleksandrem i Franciszkiem, oddany został pod opiekę wybitnego uczonego, historyka Gotfryda Lengnicha (1689-1774), który stał się osobistym wychowawcą młodych Poniatowskich.

Gdańskie „wygnanie” trwało do grudnia 1739 roku. Poniatowscy musieli zrezygnować z pewnych magnackich przyzwyczajeń, żyli raczej skromnie, pewnie niepokoili się o pozostawiony w kraju majątek i resztę rodziny. Stanisław pilnie szukał wsparcia dawnych i nowych protektorów. Wspólnie z żoną urządzał przyjęcia, na których bywało wielu miejscowych notabli, uczestniczył w herbatkach i koncertach. W tym czasie powstał portret Konstancji Poniatowskiej z synem Stanisławem odzianym w szlachecki, polski strój.

 

Król i jego bratanek

Kiedy w 1764 roku na tron Rzeczpospolitej wyniesiono skromnego stolnika litewskiego Stanisława Antoniego Poniatowskiego, zmieniając mu drugie imię na August (dostojny), jego wybór przyjęto w Gdańsku z radością i nadzieją. Z pewnością żyło wciąż wielu ludzi, którzy pamiętali dramatyczne oblężenie z 1734 roku i pobyt polskich uciekinierów nad Motławą. 11 września 1764 roku Rada Miejska przygotowała plan uroczystości, które miały uczcić elekcję nowego króla, a nazajutrz wystosowano do niego oficjalne powinszowania.

Monarcha żywo interesował się losem miasta, utrzymywał kontakt ze swoim nauczycielem i śledził wyniki prac badaczy gdańskich skupionych wokół Towarzystwa Przyrodniczego. Wielu gdańszczan otrzymało od niego miłe upominki: prezesa wspomnianego towarzystwa można było rozpoznać po złotym pierścieniu – podarunku od króla, inny prezent otrzymała znana rodzina Uphagenów – piękna tabakierka przechowywana była w ich zbiorach jako szczególnie cenny eksponat. Wielu mieszczan odznaczono, niektórych – między innymi astronoma i lekarza Nathaniela Mateusza Wolfa – nobilitowano.

Młodszy brat króla, a ojciec księcia Józefa, Andrzej Poniatowski, wybrał karierę wojskową. Ponieważ polska armia w tym czasie prawie nie istniała, zdecydował się wstąpić do armii austriackiej. Poślubił hrabiankę Teresę Kinsky-Herulę, damę dworu cesarzowej Marii Teresy i wszedł na salony wiedeńskiej arystokracji. Świat wciąż jeszcze rządził się swoimi kastowymi prawami, liczyły się w nim rodzinne, ponadnarodowe powiązania. Nikogo więc nie dziwiło, że ten Polak koniec końców awansował na feldmarszałka w wojsku austriackim.

Książę Józef urodził się w nocy z 6 na 7 maja 1763 roku w Wiedniu. Swoją karierę wojskową książę Pepi (Pepik to czeskie zdrobnienie od imienia Josef) zaczynał również w Austrii. Jako młodzieniec brał udział, w 1777 roku, w manewrach, którym przewodził cesarz Józef II, a trzy lata później został – w randze podpułkownika – przydzielony do ekskluzywnego pułku cesarskich szwoleżerów. Jego kariera rozwijała się znakomicie, a porzucił ją, ulegając prośbom stryja Stanisława Augusta, który wszelkimi sposobami starał się przywołać bratanka do ojczyzny. Król miał nadzieję, że stanie się jego pomocnikiem, a być może nawet następcę. Józef, choć lojalny, okazał się dość niezależny i nie w pełni podzielał poglądy polityczne monarchy. Zawsze jednak, gdy była taka potrzeba, stawał na wyznaczonym posterunku; z oddaniem uczestniczył w działaniach polskiej armii w obronie majowej konstytucji i podczas insurekcji kościuszkowskiej.

Był zaskoczony, gdy spośród wielu kandydatów to jemu Napoleon zaproponował dowództwo nad armią Księstwa Warszawskiego. Przyjął to stanowisko nie bez wahania, z rezerwą podchodził bowiem do wszystkiego, co było związane z rewolucją francuską – także cesarza, który wypłynął na jej fali i był jej nieodrodnym dzieckiem.

 

Polskie pułki w gdańskim garnizonie

W1810 roku w Gdańsku stacjonowały, stanowiąc część garnizonu, dwa polskie pułki piechoty. Choć uregulowania traktatu, zawartego w Tylży w lipcu 1807 roku, ustaliły status Gdańska jako wolnego miasta (proklamowane 21 lipca 1807 roku w Ratuszu Głównego Miasta), to ówczesny prezydent senatu, profesor prawa Gottlieb Hufeland, odnosił wrażenie, że „bez przerwy prowadzone były poczynania, aby miasto dołączyć do Księstwa Warszawskiego”. Podejrzewał, że temu celowi miała służyć obecność w mieście polskich grenadierów.

10. Pułk Piechoty Księstwa Warszawskiego sformowany został w 1806 roku w Rogoźnie i do 26 stycznia 1807 roku występował jako 2. Pułk Piechoty Legii Poznańskiej. W tym roku, stanowiąc część korpusu oblężniczego dowodzonego przez marszałka Françoisa Josepha Lefebvre'a, wsławił się w bojach o Gdańsk. Po kapitulacji miasta ruszył do Prus Wschodnich i brał udział w ostatniej fazie bitwy pod Frydlandem. Stan pułku stacjonującego w Gdańsku (dwa bataliony), wówczas pod dowództwem pułkownika Antoniego Downarowicza (1778-1810), weterana insurekcji kościuszkowskiej oraz legionisty, wynosił 1 stycznia 1809 roku 1485 oficerów, podoficerów i żołnierzy. Znajdowali się oni na żołdzie francuskim, jak i reszta wojska stacjonującego w mieście. W maju 1809 roku sformowano kolejny, trzeci batalion, który wsławił się w walkach z Austriakami. Wzmocniony nim pułk powiększył swój stan osobowy – 14 listopada 1809 roku dysponował 1996 żołnierzami. Jego dowódcą został 21 lipca 1809 roku pułkownik Bazyli Wierzbicki.

11. Pułk Piechoty Księstwa Warszawskiego, który stacjonował w Gdańsku w 1810 roku, sformowano w 1806 roku w Poznaniu jako 3 Pułk Piechoty Legii Poznańskiej. Według stanu na 1 września 1809 roku liczył zaledwie 17 oficerów i 645 szeregowców. Jego dowódca, Stanisław Kostka Mielżyński, podczas kampanii 1809 roku wbrew rozkazom wyprowadził z Gdańska batalion swoich żołnierzy, złożony „ze świeżego rekruta, nie ubranego jeszcze, opatrzonego tylko w broń i patrontasze” i wraz z grupą oficerów – ochotników z innych batalionów – uczestniczył w zakończonej sukcesem obronie Torunia przed Austriakami. Z powodu tej niesubordynacji nie spotkała go żadna kara, a nawet – w dowód zasług – 20 marca 1810 roku został awansowany na generała brygady.

Podczas przygotowań do kampanii 1812 roku oba pułki (10. – uzupełniony plutonem artylerii obsługującym dwa działa) zostały wzmocnione 5. Pułkiem Piechoty Księstwa Warszawskiego, który przybył do miasta w 1811 roku i tutaj został powiększony o nowo sformowany batalion. Takie siły weszły w skład brygady pod dowództwem generała księcia Michała Gedeona Radziwiłła. Brygada ta została wcielona do VII dywizji generała Charlesa Louisa Dieudonne’a Grandjeana, należącej do korpusu marszałka Ludwika Davouta.

 

Cele wizyty

Przybycie księcia Józefa do Gdańska, wybitnej postaci polskiej sceny politycznej, dowódcy silnej, sojuszniczej wobec Francji armii i osoby spokrewnionej z panującym do niedawna w Rzeczpospolitej królem, mogło świadczyć o wzrastającym zainteresowaniu miastem w kraju nad Wisłą. Zastanawiano się nad planami cesarza dotyczącymi przyszłości Wolnego Miasta. Wiadomo było, że w każdym momencie mógł on dowolnie przesunąć niemal każdą z europejskich granic. W tym kontekście jedną z ważnych okoliczności był fakt, że „komendantem placu” w Wolnym Mieście był generał Michał Grabowski (naturalny syn króla Stanisława). Grabowski był nie tylko dobrym żołnierzem, ale również orędownikiem politycznych i gospodarczych związków miasta z Polską, przez cały czas utrzymywał ścisłe kontakty z księciem Józefem Poniatowskim i – jak można przypuszczać – to on zachęcił go do odwiedzenia miasta, a tym samym zamanifestowania obecności polskiej w Gdańsku. Inspekcja polskich pułków miała się stać demonstracją stanowczej woli politycznej, aby w przyszłości powiązać miasto z odradzającą się Rzeczpospolitą.

W tym czasie resortowi Józefa Poniatowskiego podlegały wszystkie formacje wojska polskiego rozlokowane w kraju i poza jego granicami oraz wszelkie sprawy związane z armią i jej administrowaniem: aprowizacja i zaopatrzenie, umundurowanie, uzbrojenie, polityka personalna, rozlokowanie. Było więc całkiem naturalne, że książę chciał dokonać przeglądu podlegających mu oddziałów polskich stacjonujących w Gdańsku. Postanowił przyjrzeć się imponującym, jak słyszał, fortyfikacjom miasta oraz twierdzy w Wisłoujściu, które w ostatnich miesiącach, wedle wskazówek samego Napoleona, były rozbudowywane na niespotykaną dotąd skalę. Sypanie wałów ziemnych prowadzono w okolicach Cygańskiej Góry, wzmacniano także rejon Grodziska. W kołach wojskowych poważnie brano pod uwagę zagrożenie ze strony rosyjskiej i dopiero wiosną 1811 roku zawieszono obowiązujący dotąd we wszystkich twierdzach, także w Gdańsku, „stan zagrożenia”.

W tym czasie wódz polskiej armii, choć sam z serca kawalerzysta, bardzo dużo uwagi poświęcał artylerii, zarówno konnej, polowej, jak i fortecznej. Od kilku miesięcy trwały bardzo zaawansowane prace nad tłumaczeniem francuskich regulaminów wojskowych dotyczących tej kluczowej dla XIX-wiecznego pola walki broni, które miały służyć do kształcenia świeżej kadry artylerzystów.

Książę nosił się również z zamiarem spisania swoich wspomnień z wojny 1809 roku w sposób szerszy niż w sporządzonym dla Napoleona raporcie. Ponieważ jednak wciąż cierpiał na brak czasu, a za pióro chwytać nie lubił (pisał z błędami ortograficznymi i niegramatycznie – w księdze gości Uniwersytetu Jagiellońskiego znaleźć można własnoręczny podpis dwudziestojednoletniego księcia: „Jusef xiążę Poniatowski), powierzył to zadanie swojemu przybocznemu sekretarzowi i pierwszemu adiutantowi Józefowi Rautenstrauchowi, który, choć pisał sprawnie, a nawet kaligraficznie, również się z niego nie wywiązał.

Książę miał zresztą rzeczywiście dużo pracy i trudnych obowiązków. Napoleon, który postanowił postawić pod broń całą Europę, ostatecznie ustalił liczebność armii Księstwa Warszawskiego na 60 tysięcy żołnierzy. Małe państewko zmuszone do spłaty słynnych „bajońskich sum” (25 milionów franków na rzecz cesarza), nawet powiększone po ostatniej wojnie z Austrią, z trudem było w stanie wyekwipować i utrzymać tak duży kontyngent. Był to wysiłek przekraczający wszelką miarę, całkowicie i pod każdym względem wyniszczający kraj. Dowódca wciąż pęczniejącej armii stale musiał zabiegać o nowe fundusze. Koszt jej utrzymania w 1812 roku pochłaniał dwie trzecie dochodu narodowego!

Książę dbał o swoich żołnierzy, wiedział, że są tego warci. W trosce o ujednolicenie armii, rozkazem z 3 września 1810 roku, wprowadził „Przepisy ubiorów dla wojsk i administracjów wojennych Księstwa Warszawskiego”, tak drobiazgowe, jak to tylko sobie można wyobrazić. Ustalały one nie tylko rodzaj sukna, z jakiego powinny być uszyte spodnie, ale również to, że szyję generała winna osłaniać czarna chusta „spod której u góry widać brzeg biały naokoło”. O guzikach, czapkach i ostrogach nawet nie warto wspominać. Na podstawie koloru i wielkości kity przy czapce, kształtu zdobiącego ją orła znawcy umundurowania są w stanie określić do jakiego pułku piechoty należał żołnierz. Każdy z nich miał również wytłoczony numer jednostki na wszystkich guzikach munduru.

Defilady w tamtych czasach stanowiły prawdziwą rewię mody – od dłuższego czasu w Europie wojskowy uniform stanowił rodzaj dzisiejszego garnituru. Nosiła go na co dzień znaczna część męskiej populacji. Jeżeli nie walczono, to przygotowywano się do wojny. Wiadomo było, że wcześniej czy później dojdzie do kolejnej kampanii. W momencie, gdy w 1810 roku Rosja oficjalnie wystąpiła z systemu blokady kontynentalnej skierowanej przeciw Anglii, zaczął się rozrywać lada jak sfastrygowany sojusz francusko-rosyjski. Ale chyba od początku mało kto wierzył w jego trwałość.

Znani i dostojni uroczyście wjeżdżali do Gdańska przez Bramę Wyżynną
Znani i dostojni uroczyście wjeżdżali do Gdańska przez Bramę Wyżynną
Fot. publikacja Muzeum Gdańska / obraz G. Roehna, Muzeum w Wersalu

Dziewiętnaście salw armatnich

Książę Józef Poniatowski, minister wojny i głównodowodzący armii Księstwa Warszawskiego, przybył do miasta 14 sierpnia 1810 roku. Aby nadać tej wizycie szczególnie uroczysty charakter, wybrano dla niej jak najbardziej odpowiedni czas – połowę sierpnia. Książę postanowił bowiem w Gdańsku świętować urodziny cesarza (15 sierpnia).

11 sierpnia 1810 roku generał Michał Grabowski wydał rozkaz dotyczący sposobu powitania ministra wojny Księstwa Warszawskiego w Gdańsku. Przewidziano w nim, że „Jego Dostojność Książę”, wjeżdżając w mury miasta, przeprowadzi wizytację oddziałów ubranych w mundury galowe, które, rzecz jasna, należało na tę okazję odpowiednio wyszczotkować. Przekazano dowódcom batalionów, że zostaną uprzedzeni o dniu i godzinie, kiedy powinni się zgromadzić na czele swoich oddziałów, aby powitać gościa.

Żołnierze garnizonu utworzyli szpaler ciągnący się wzdłuż drogi od Bramy Petershagen (położonej u podnóży Biskupiej Górki na przedmieściu o tej samej nazwie) aż do Bramy Wyżynnej, za fosą, na całej trasie przejazdu księcia Józefa i towarzyszących mu osób. Po oficjalnym powitaniu przez władze miasta orszak ruszył Traktem Królewskim i przez Bramę Zieloną (zielony był zawsze ulubionym kolorem księcia) na Długie Ogrody. Oddziały prezentowały broń, na letnim wietrze łopotały sztandary pułkowe zwieńczone cesarskimi orłami, dobosze uderzali w bębny. Dziewiętnaście salw armatnich zagrzmiało donośnie na szczytach fortyfikacji miejskich.

Podczas pobytu w mieście dowódca wojsk Księstwa Warszawskiego zatrzymał się w tzw. pałacu Mniszchów (był on niegdyś rezydencją marszałka koronnego i starosty grudziądzkiego, Jerzego Mniszcha), zwanym również pałacem rosyjskim, a w latach wojen napoleońskich po prostu domem gubernatora. Rezydował w nim „Jego Ekscelencja Pan Gubernator Miasta Gdańska”, generał dywizji Jean Rapp (1771-1821) bezpośrednio podległy cesarzowi i można powiedzieć, że choć formalnie jego kompetencje dotyczyły jedynie spraw wojskowych, to miał ogromną władzę w mieście.

Książę nie był gościem uciążliwym, prowadził bowiem, co mogło dziwić tych, którzy pamiętali jego młodzieńcze swawole, niezwykle uregulowany tryb życia. Budził się zazwyczaj o godzinie szóstej, ale zwykł w łóżku pozostawać nieco dłużej. Siedząc „w betach” pił kawę, palił tytoń w długim cybuchu lub małej fajeczce, tzw. lulce, a nawet przyjmował zaufane osoby. Śniadanie zazwyczaj jadł dopiero koło południa. Lubił jajka na miękko i popijał kieliszkiem likieru, na przykład Goldwassera. Do obiadu siadał dopiero koło siedemnastej, uwielbiał szpinak jako przystawkę i mógł go jeść codziennie.

 

Urodziny cesarza

Nazajutrz, 15 sierpnia 1810 roku, przypadały 41. urodziny cesarza Napoleona. Czy związane z tym uroczystości odbyły się dokładnie tego dnia, czy też raczej w najbliższą niedzielę, czyli 19 sierpnia – nie mamy co do tego pewności. Wiemy, że świętowanie tych urodzin rozpoczęło się w kościele pod wezwaniem św. Mikołaja, prowadzonym przez ojców dominikanów, gdzie odprawiono uroczyste nabożeństwo, podczas którego odśpiewano hymn „Te Deum laudamus” („Ciebie Boga wysławiamy”) zarezerwowany dla szczególnych, niezwykle uroczystych okazji. Będąc w tym kościele Poniatowski mógł też odwiedzić miejsce związane ze swoją rodziną, bowiem tu właśnie został ochrzczony jego ojciec Andrzej.

Po uroczystościach religijnych, na placu Napoleona leżącym za bramą Jakuba, gdzie przed rokiem 1807 roku znajdował się jeden z najpiękniejszych w mieście ogrodów (słynny Błędnik), odbyła się parada wojskowa prowadzona przez generała Grabowskiego. Książę przybył na ogierze gniadej maści, ubrany w mundur ułana. Jeden z jego podkomendnych napisał: „Nic nie dorównywało wspaniałości jego postawy na koniu”. Poniatowski kochał jazdę, choć los sprawił, że zazwyczaj podczas walki przychodziło mu przewodzić piechocie. Uwielbiał też wszelkie uroczystości wojskowe. W Gdańsku na trybunie honorowej miejsca zajęli: książę Poniatowski, generał Jean Rapp, szef sztabu garnizonu gdańskiego generał Charles d’Hericourt, wyżsi oficerowie z jego sztabu oraz przedstawiciele Rady Miasta. Przed księciem przedefilowały w zwartych kolumnach i pod rozwiniętymi sztandarami bataliony polskiej piechoty, oddziały francuskie i saskie. Podczas uroczystości rozdano odznaczenia.

Gość honorowy przyjmowany był przez gdańszczan owacyjnie. Większość mieszkańców cieszyła się ze zrzucenia pruskiego zwierzchnictwa, żywe były nastroje profrancuskie i kult cesarza, który w opinii wielu był tym, który obali skostniałe monarchie i nada światu nowy, radykalnie odmienny i jak przypuszczali, lepszy kształt. Wierzono w potrzeby reform społecznych i politycznych – wprowadzany kodeks Napoleona zdawał się być ich zapowiedzią.

Nie przeczuwano jeszcze, jak wielu cierpień dostarczy obecność wojsk napoleońskich w Gdańsku, jaki koszt przyjdzie zapłacić miastu i jego obywatelom za te chwile uniesienia i prawdziwie iluzorycznej wolności. Nadeszły kolejne kontrybucje i obciążenia wojenne, niemal całkowicie zamarł handel, samowola urzędników, korupcja i wszechobecna kontrabanda nadawały ton życiu miasta zamienionego w twierdzę. Aby uzmysłowić sobie wielkość strat, warto wspomnieć tylko o jednym – liczba mieszkańców zmniejszyła się z 80 do 64 tysięcy. Ci musieli się zmagać z biedą, by wkrótce stać się ofiarami długiego, morderczego oblężenia. Jednak w sierpniu 1810 roku cesarz Francuzów zdawał się być jeszcze herosem nie do pokonania.

Rewia wojskowa była bardzo udana. Poniatowskiego fetowano na ulicach miasta, gdziekolwiek się pojawił wręczano mu listy i kwiaty. Wieczorem zorganizowano wielki pokaz fajerwerków. Ich blask był oślepiający, a huk tak duży, że w kilku oknach wypadły szyby. Dopisała publiczność – w tym czasie przypadał Jarmark Dominikański i w mieście prócz mieszkańców było wielu przyjezdnych. Wieczorami odbywały się liczne koncerty, przedstawienia w teatrze, w wielu miejscach zabawy taneczne.

Późnym wieczorem w domu gubernatora Rappa wydano imponujący bal na osiemset osób. Wśród zaproszonych nie zabrakło nikogo, kto coś w mieście znaczył, przybyli niemal wszyscy wyżsi oficerowie gdańskiego garnizonu, władze miasta, notable i bogaci przedsiębiorcy. W „Danziger Zeitung”, gazecie funkcjonującej w mieście od 1795 roku (wcześniej jako „Deutsche Zeitung”), poinformowano, że uświetnił go „dzięki ostatniej kampanii powszechnie sławny Książę Poniatowski” (dziennikarz ma na myśli wojnę polsko-austriacką, która zakończyła się zwycięstwem wojsk Księstwa Warszawskiego i przyłączeniem Krakowa oraz „zachodniej Galicji” z Lublinem i Zamościem).

Dowódca polskiej armii słynął z zamiłowania do wesołych zabaw, był człowiekiem światowym i ze swobodą prowadził rozmowy w kilku językach: po niemiecku i francusku mówił od dziecka, w pełne opanowanie polszczyzny musiał kiedyś włożyć nieco pracy, jeszcze jako dwudziestodziewięciolatek usilnie szlifował język ojczysty podczas zaleconych przez wuja konwersacji. Powszechnie i dużo mówiło się o jego miłostkach, kochankach i nieślubnych dzieciach. Był bohaterem licznych plotek i anegdot, cytowano jego żartobliwe wypowiedzi.

Książę był średniego wzrostu, miał regularne rysy twarzy, którą do jesieni 1811 roku – wtedy je zgolił – ozdabiały podkręcone wąsy. Choć wkroczył w wiek średni, wciąż prezentował sylwetkę żołnierską i królował na parkietach. Bardziej złośliwi naigrywali się z jego peruki, że podczas kadryli, „za przybyciem dopiero Francuzów wprowadzonych”, zdarzało się jej podskoczyć nad czołem tancerza. Zachwycano się jego uprzejmością, mówiono, że potrafi sobie zaskarbić sympatię zarówno elit, jak i prostych żołnierzy.

Książę był również niezwykle pracowity i nie zaniedbywał swoich obowiązków, zwłaszcza wobec podkomendnych. Za jego czasów niedopuszczalne było stosowanie upokarzających kar cielesnych, które wróciły zaraz na początku Królestwa Kongresowego. Miał jednak Poniatowski pewną słabość. Bywało, że przesadnie ufał niezasługującym na zaufanie ludziom i denerwował się, gdy usiłowano kontrolować jego poczynania, szczególnie finansowe. Obrażał się i uważał, że dowodzi to braku zaufania. Zarzucano mu niegospodarność, w części potwierdzoną – dawał się bowiem wykorzystywać rozmaitym malwersantom.

 

Rejs z przygodami

Podczas wizyty w Gdańsku książę Poniatowski zwiedzał twierdzę w Wisłoujściu. Już po zejściu z latarnianej wieży dość nieoczekiwanie poprosił o krótki rejs po Zatoce. Ciężka szalupa wyprowadzona została na Wisłę i ruszyła w kierunku morza. Nikt nie spodziewał się, że ta niezaplanowana wyprawa będzie miała niezwykle dramatyczny przebieg i omal nie zakończy udziału Poniatowskiego w dalszych kampaniach. Kiedy bowiem łódź odpłynęła wystarczająco daleko i znalazła się poza zasięgiem dział, ruszyły w jej kierunku ukryte dotąd za kamienistym falochronem i piaszczystymi wydmami szalupy pełne Anglików. Podniósł się alarm. Nie wiadomo, czy była to akcja spontaniczna, czy też – co bardziej prawdopodobne – przygotowywana od kilku dni zasadzka. Jeśli tak, świadczyłoby o niezwykle skutecznych działaniach wrogiego wobec Francuzów wywiadu w mieście oraz pilnej obserwacji twierdzy w Wisłoujściu i okolic portu.

Flota angielska nie opuszczała Bałtyku właściwie od 1809 roku, kiedy dość niespodziewanie wsparła osłabioną Szwecję, przeciwdziałając rozbiorowi tego państwa między Danię i Rosję. Polityka Londynu była dalekowzroczna, północny kraj już wkrótce – w 1812 roku – zmieni bowiem dotychczasowe sojusze i wejdzie do koalicji antynapoleońskiej. Żołnierze garnizonu gdańskiego starali się powstrzymywać działania angielskich marynarzy na Zatoce. Wysłany z miasta przed jakimś czasem oddział obsadził Hel, natomiast dwudziestu ochotników na patrolowym okręcie wyszło w morze i – jak donosił „Danziger Zeitung” – 2 sierpnia 1810 roku dopadło u brzegów pilawskich angielski barkas. Doszło tam do ostrego starcia. Być może poturbowani wówczas Anglicy, szukając odwetu, patrolowali od kilku dni okolice ujścia Wisły i to oni właśnie postanowili, korzystając z szalup, zagarnąć łódź i jej pasażerów.

Porwanie i uwięzienie ministra wojny Księstwa Warszawskiego, pod którego komendą znajdowało się w tym czasie kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, stanowiłoby nie lada sukces dla angielskich marynarzy. Nie wiadomo, czy wiedzieli, kto płynie w łodzi. Być może tkwili w pogotowiu od momentu, gdy powitalna kanonada z dział i odgłos werbli upewniły ich w przekonaniu, że do miasta przybył ktoś znaczny. Na podobnej zasadzie podczas ówczesnych bitew, a zwłaszcza oblężenia, reagowała artyleria – strzelano w stronę miejsca, z którego dochodził odgłos wiwatów. Ranienie lub zabicie dowódcy w wyniku skutecznego ostrzału mogło przecież zmienić wynik nie tylko jednej bitwy, ale całej kampanii.

Dla księcia Poniatowskiego ratunek przyszedł w ostatnim momencie. Swoje ocalenie zawdzięczał sile mięśni towarzyszących mu wioślarzy, ale też „zimnej krwi” francuskiego dowódcy twierdzy, który – obserwując całe zdarzenie – otworzył ogień we właściwym momencie, wtedy, gdy łodzie zbliżające się do brzegu znalazły się wystarczająco blisko, aby palba okazała się celna i mogła skutecznie odstraszyć napastników. Ci widząc, że mają do czynienia z nie byle jakimi artylerzystami, zrezygnowali z pościgu i uciekli za wydmy. Poniatowski był wyraźnie zakłopotany przygodą i nieoczekiwaną możliwością dostania się do angielskiej niewoli. Paradoksalnie, gdyby tak się właśnie stało, być może żyłby jeszcze długo i być może całkiem szczęśliwie.

 

Spodnie manchesterskie i nankinowe

Późną nocą 19 lub rankiem 20 sierpnia książę opuścił Gdańsk. Przez chwilę można było odnieść wrażenie, że zerwane przez rozbiory kontakty miasta z resztą kraju mają szansę odżyć na nowo, a być może w nieodległej przyszłości zaowocują związkiem, który przyniesie obu stronom znaczące korzyści gospodarcze. „Sens polityczny tej wizyty był doniosły – pisze profesor Władysław Zajewski – choć nie ujawnił się on od razu. Podkreślone zostały odwieczne związki Gdańska z Polską. Wizyta ta, całkowicie przemilczana przez prusko-gdańskiego historyka Waltera Millacka, badającego francuską propagandę w Gdańsku, była demonstracją antypruską i potwierdzeniem oczywistym, że Warszawa jest ściśle zaangażowana w sprawy gdańskie”.

Od czasu wizyty w Gdańsku książę jeszcze bardziej interesował się losem przebywających tu żołnierzy. Już niebawem zdołał uzyskać od władz miasta gwarancję aprowizacji polskich oddziałów, których dowódcy podczas roboczych spotkań z księciem narzekali nie tylko na zaległości w wypłacaniu żołdu, ale również na nieregularność i złą jakość dostaw. W pierwszych dniach 1811 roku w „Gazecie Warszawskiej” – wykorzystywanej przez księcia jak wszystkie stołeczne tytuły do propagowania swoich sukcesów – ukazał się komunikat, w którym informowano, że łaskawy cesarz Napoleon podarował każdemu żołnierzowi gdańskiego garnizonu pary „spodni zimowych manchesterskich i letnich nankinowych”. Wyraźnie zaznaczono, że zostały one uszyte z tkanin angielskich, które zostały skonfiskowane w portach bałtyckich. Całkiem przy okazji sugerowano, że przyznanie szerszych – nie sprecyzowano jak należy to zrozumieć – licencji handlowych Gdańskowi, pozwoliłoby ograniczyć fatalne skutki blokady kontynentalnej, która odcięła miasto od najbardziej w tym czasie chłonnego rynku angielskiego i zrujnowała większość kupców.

Kiedy 24 czerwca 1812 roku Grande Armée przekroczyła Niemen, ówczesną granicę cesarstwa rosyjskiego, Poniatowski dowodził trzydziestopięciotysięcznym V korpusem. Przez Wilno i Smoleńsk dotarł do Moskwy. Podczas odwrotu bohatersko osłaniał wycofujące się gromady uciekinierów. Odrzucił propozycję łaski ze strony Rosjan i wraz z wiernymi mu oddziałami wycofał się do Niemiec. Jego ułańska fantazja opiewana była w wielu anegdotach. Wiadomo, że jako dwudziestojednoletni młodzieniec w pełnym rynsztunku przepłynął na koniu wezbraną Łabę, by wygrać zakład. Był wtedy kapitanem i dowódcą szwadronu jazdy.

Kilkadziesiąt lat później, 19 października 1813 roku, już jako marszałek armii francuskiej, z konieczności – bo uciekając przed kulami wroga – usiłował powtórzyć ten wyczyn pod Lipskiem podczas „bitwy narodów”. Zgodnie z relacjami świadków, zabrakło mu odrobiny szczęścia – jego koń już wdrapywał się na dragi brzeg rzeki, gdy nagle stracił równowagę i runął w fale Elstery. Ranny książę nie zdołał się uratować. Deklarował Napoleonowi służbę „do ostatniego tchnienia” i słowa dotrzymał.

 

Waldemar i Nataniel Borzestowscy

 

Pierwodruk: „30 Dni” 3/2010