Leopold znaczy – z odważnych
Był 23 stycznia roku 1823. Podobno piękny śnieg padał tamtego dnia w nadwiślańskim Świeciu, nazywającym się wówczas Schwetz. Tego właśnie dnia, w domu ewangelickiego superintendenta von Wintera przyszedł na świat chłopiec, który w przyszłości miał zostać nadburmistrzem Gdańska. Dziecku nadano imię Leopold, co w języku starogermańskim znaczyło „odważny lud”.
Thomas von Winter: jestem dumny z mojego prapradziadka Leopolda. ROZMOWA
Leopold wzorowo ukończył gimnazjum w Bydgoszczy, a następnie studia prawa handlowego i ekonomii w Berlinie. Jego szczęśliwa gwiazda świeciła mocnym blaskiem.
Koszmar i idylla
Gdańsk, niedawny klejnot miast hanzeatyckich, do roku 1815 szczycący się ustrojem Wolnego Miasta pod liberalnym protektoratem francuskim, miał daleko za sobą lata świetności. Zepchnięty do roli prowincjonalnego miasta pruskiego, nadto wycieńczony kolejnymi epidemiami, przedstawiał przygnębiający widok. Wąskie ulice zalegały nieczystości (nie tylko kuchenne) wyrzucane wprost z domów. Usuwano je stamtąd dwa razy w tygodniu. Wszędzie unosił się fetor z ulicznych rynsztoków i dołów kloacznych. Wiele kamienic sprawiało wrażenie wymarłych. Ruch w porcie był zaledwie mizerny. Nocami zaś na nieoświetlonych ulicach grasowały szajki opryszków.
Kto miał pieniądze, uciekał z miasta na drogie, ale zdrowsze i bezpieczne przedmieścia. Dla bogatych gdańszczan takim miejscem ucieczki był między innymi Langfuhr (Wrzeszcz). Najbogatsi wznosili pałacyki w otulonej leśnymi wzgórzami Jaśkowej Dolinie, środkiem której meandrami snuł się uroczy potok, spięty tu i ówdzie malowniczym mostkiem.
"Kochał to miasto". Wykład popularnonaukowy poświęcony Leopoldowi von Winterowi
Przykład Hamburga
Z zazdrością patrzyli gdańszczanie w stronę Hamburga, piękniejącego w oczach, odkąd w roku 1843 hamburczycy potrząsnęli kiesą i sprawili sobie kanalizację .Zniknęły tam śmierdzące rynsztoki, jezdnie stały się suche i czyste. Żyło się w Hamburgu wygodniej i zdrowiej. Dlaczego w Gdańsku nie mogłoby być podobnie?
Jedno z bardziej zaniedbanych miast pruskich
Według niezależnych opracowań Wiebego i Lathama, stan sanitarny XIX-wiecznego Gdańska przedstawiał się fatalnie. Dobrą wodę źródlaną sprzedawano z beczkowozów za drogie pieniądze, kto zaś ich nie miał, zadowalał się wodą czerpaną z miejskich studni, do których napływała siecią pokrzyżackich drewnianych rurociągów. Była to woda rzeczna, w żaden sposób nieuzdatniana. Spływała z ujęcia Wasserkunst (Kunszt Wodny), pobierającego wodę z kanału Raduni, w sąsiedztwie Bramy Wyżynnej. W latach 1537-1577 ujęcie to posiadało, jedną z pierwszych w Europie, pompę tłokową napędzaną kołem wodny.
Woda przemysłowa kierowana była do gdańskich warsztatów systemem koryt krytych drewnianymi dylami. Drewniane przewody wodociągowe łączone były metalowymi kołnierzami mocowanymi do rur na ćwieki. Doskonały w warunkach średniowiecza system zaopatrywania w wodę nie sprawdzał się w XIX-wiecznym mieście.
Podobnie było z kanalizacją, którą stanowił, również pokrzyżacki, niewydolny zespół rynsztoków, obsługujący ścieki miejskie razem z wodą deszczową. Rynny ściekowe, osłonięte dylami, ciągnęły się skrajami chyba wszystkich ulic. Zimą okładano je nawozem, który miał je chronić przed zamarznięciem. Koryta rynsztokowe często zatykały się, tworząc rozlewiska o treści i bukiecie zapachowym, jakich analizować tu nie będziemy. Takich kałuż bywało w mieście czasem więcej niż miejsc suchych. Nagminnie też dochodziło do przelewania się ścieków do piwnic. Naturalną zlewnię miejskich nieczystości stanowiła Motława, charakteryzująca się na gdańskim odcinku bardzo powolną wymiennością wody.
Zasłużony burmistrz i słynny rzeźbiarz będą mieli swoje tablice. Odsłonięcie - w lipcu 2018
Doły kloaczne kopano na wszystkich podwórzach, często w bezpośrednim sąsiedztwie studni. Wypełnionych po brzegi nikt nie opróżniał. Zasypywano je po prostu ziemią pozyskiwaną z kolejnych wykopów pod nowe wygódki. Substancja wypełniająca te przybytki przenikała do wód podskórnych, z którymi wędrowała po całym Gdańsku, nasycając miejskie grunty nie tylko charakterystycznym odorem, ale i zarazkami chorób.
W takim środowisku nie mógł nie panować najwyższy stopień zagrożenia epidemiologicznego. Skutkiem nękających miasto zaraz, aż do lat siedemdziesiątych XIX stulecia więcej było tutaj pogrzebów niż narodzin.
Architekci nowego porządku
Kiedy patrzymy na zachowaną fotografię młodego Leopolda von Wintera, mimowolnie nasuwa się skojarzenie z Napoleonem. To samo ułożenie prawej ręki z dłonią charakterystyczne spoczywającą za połą surduta. Niewysoki wzrost. Twarz podobnie owalna, prawie słoneczna. I czupryna niebujna. Brakuje mu tylko ognistości imperatora z Korsyki. Jakkolwiek doszukiwanie się podobieństwa von Wintera z energicznym Francuzem może uchodzić za przesadę, to jednak obydwaj panowie narobili dookoła siebie dużo zamieszania, każdy w swoim czasie, w innej skali i na zupełnie inny sposób.
Czy pochodzący spod Malborka inżynier budowlany Eduard F. S. Wiebe, urodzony, jak podają, w Stalewie w roku 1804, mający za sobą imponujące sukcesy jako konstruktor i konsultant wielu inwestycji kolejowych (między innymi węzła bydgoskiego), nie przeorientował zainteresowań zawodowych na hydrotechnikę sanitarną przejęty szalejącymi epidemiami, które tylko w latach 1848-1859 pochłonęły w Prusach 170 tysięcy ofiar?
Stażyści
W lata sześćdziesiątych XIX stulecia Prusy wkroczyły z planem skanalizowania swoich największych miast, znacznie bardziej zagrożonych epidemiami niż mniejsze ośrodki. Świeżo mianowany radca Wydziału Budowlanego Ministerstwa Handlu, inżynier Eduard F. S. Wiebe, wyruszył w 1860 roku na roczny staż do Paryża i Londynu, by poznać stosowane tam rozwiązania systemów wodociągowo-kanalizacyjnych. Radcy Wiebe towarzyszyli inżynierowie Veit-Meyer i Hobrecht.
Paryż mógł zaimponować pruskim stażystom swoją od stu lat rozbudowywaną podziemną kanalizacją. Natomiast londyńskie doświadczenia związane z rozwojem hydrotechniki sanitarnej, sięgające XV wieku, doprowadziły do rozwiązań sanitarnych, które uchodziły za najnowocześniejsze w Europie.
Właśnie w Londynie od roku 1815 wodę deszczową odprowadzano nowoczesnym systemem podziemnych kanałów. Od roku zaś 1847 również i nieczystości gospodarcze można było spławiać wyłącznie specjalnie rozbudowywaną do tego celu kanalizacją ściekową. Trzecj stażyści mogli czuć się w Londynie trochę jak u siebie, wszak to ich rodak, niemiecki technik Peter Mourice, już w roku 1582 zbudował na Tamizie nowoczesną, jak na tamte czasy, stację pomp, tłoczącą wodę do londyńskich wodociągów.
Obserwacje prezydenta berlińskiej policji
Tymczasem w Europie czasy stają się niespokojne, ale i podniecające. Chwieją się odwieczne porządki, chylą się stare monarchie. Maszyna parowa zupełnie zmienia myślenie o technice i Panu Bogu. Szybko rozwija się przemysł. Wyrastają wielkie fortuny i rodzi się klasa niezadowolonych – proletariat. Panowie Marks i Engels tęgo dumają nad nową definicją człowieka.
Czym zajmuje się w takich czasach niedawny landrat powiatu Lebus koło Frankfurtu n. Odrą, blisko czterdziestoletni radca w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych a zarazem komisaryczny prezydent berlińskiej policji Leopold von Winter? Na pewno czujnie się wszystkiemu przygląda.
Pasjonat
Radca Wiebe właśnie wrócił z Londynu. Przywiózł dziesiątki pomysłów dotyczących wodociągów i kanalizacji. To jego nowa pasja. Do kolejnictwa już nie powróci, bo i jak, skoro stolica podjęła decyzję, by według jego koncepcji stworzyć nowoczesną sieć kanalizacyjną dla Wielkiego Berlina. Pomysł Wiebego zrealizuje James F. L. Hobrecht, który zostanie wkrótce naczelnym inżynierem odpowiedzialnym za kanalizację berlińską.
Obcy nad Motławą
8 grudnia 1862 roku Leopold von Winter, jako pierwszy niegdańszczanin, otrzymał nominację na urząd nadburmistrza Gdańska. Pracował już w tym mieście przed laty niezbyt długo jako początkujący urzędnik administracji państwowej. Cokolwiek by mówić, był tutaj „kimś z Berlina”. Jak zostanie przyjęty? Urzędowanie rozpoczął 6 stycznia 1863 roku.
Pochodzący z Westfalii, urodzony w 1810 roku, lekarz Albert K. L. Liévin zamieszkał w Gdańsku w roku 1836. Od 1855 roku zasiadał w Radzie Miejskiej. Obdarzony niespokojnym duchem społecznika, niestrudzenie walczył o środki na poprawę stanu sanitarnego miasta. W szkołach wygłaszał liczne pogadanki. Był oddanym przyjacielem i doradcą nadburmistrza von Wintera. Niewykluczone, iż zaprzyjaźnili się podczas pierwszego pobytu młodego urzędnika w nadmotławskim mieście.
Program dla Gdańska
Obaj panowie zdawali sobie sprawę, że w pracy na rzecz Gdańska nie można pominąć modernizacji średniowiecznego systemu wodociągowo-kanalizacyjnego. Byli bowiem pod wrażeniem odkrycia dokonanego przez angielskiego lekarza J. Snowa w 1854 roku, który stwierdził, iż zarazki cholery najlepiej przenoszą się w wodzie. Co prawda, mówiono w świecie o gdańskich piwach, że są tym lepsze, im na gorszej warzą je wodzie, a i słynnego „goldwassera” –„ gdańską wódkę” – też wszędzie chwalono, mimo że był palony na lichej wodzie czerpanej z publicznego ujęcia, jednak decyzja o przebudowie sieci wodociągowo-kanalizacyjnej była nieunikniona. Aż w końcu zapadła.
Najnowocześniej w Europie
Nie wiemy, gdzie były prowadzone wstępne rozmowy z inżynierem Eduardem Wiebe. W Gdańsku czy w Berlinie. Również i tego nie wiemy, kto reprezentował gdańszczan. Wiadomo natomiast, że inżynier zapalił się do gdańskiego pomysłu oraz że obie strony zgodziły się, iż warto zbudować od razu całą infrastrukturę sanitarną: drenażowe ujęcie dobrej wody wraz z nowoczesną siecią wodociągowo-kanalizacyjną. Cieków jednak nie spuszczano by do Motławy, ale daleko za miastem do nowoczesnej oczyszczalni, projektowanej gdzieś w Sączkach, między wsiami Wisłoujście i Stogi. Ów kompleksowy system miał obejmować nie, jak gdzie indziej, kilka czy kilkanaście ulic, ale całe miasto, skupione wówczas w obrębie otaczających je fortyfikacji.
Na budowę drogiej oczyszczalni rajcy długo nie chcieli się zgodzić, aż w końcu ulegli podczas burzliwej sesji, która miała miejsce 23 maja 1869 roku. Bardzo prawdopodobne, że ostatecznie przekonała ich dyskusja, jaką wywołała publikacja doktora Liévina wskazującego ścisły związek występowania epidemii cholery ze stanem sanitarnym miasta. Zatruwana ściekami Motława stanowiła bombę epidemiologiczną i samobójstwem byłoby dłużej to bagatelizować.
Do dzieła
Zanim inżynier Wiebe zdążył w 1865 roku ogłosić swój projekt i kosztorys gdańskiej kanalizacji i oczyszczalni ścieków – „Die Reinlgung und Entwasserung der Stadt Danzig”, już wiosną roku 1863 nadburmistrz von Winter wspólnie z radcą budowlanym, niejakim Moorem, wykonali szereg wstępnych ekspertyz do prac projektowych nowego systemu wodociągowego. Ów system miał być zasilany z drenażowego ujęcia wody w oddalonym o dwadzieścia kilometrów od Gdańska Pręgowie. Znawcy utrzymują, że dotąd nigdzie nie sprowadzano wody z tak odległego ujęcia. Sprawna realizacja tego akweduktu mogłaby się okazać prawdziwym majstersztykiem sztuki inżynierskiej.
Pochodząca z Londynu firma J. & A. Aird dala się poznać w Berlinie, budując tamtejszą kanalizację według projektu Wiebego. Właściciel firmy, Joseph Aird, przyjął ofertę gdańszczan i w roku 1868 podpisał z miastem kontrakt na wykonanie ujęcia w Pręgowie wraz z budową magistrali dostarczającej wodę do Gdańska. Umowa obejmowała też wykonawstwo sieci wodociągowej w mieście. Rozszerzenie kontraktu o budowę kanalizacji z przepompownią ścieków na Kępie, tworzącej dzisiaj z Ołowianką jedną wyspę na Motławie, oraz – co miało być ukoronowaniem tej inwestycji – budowę oczyszczalni w Sączkach, nastąpiło wkrótce po wspomnianej decyzji Rady z 23 maja 1869 roku.
Miasto otwartych bram
Odkąd Gdańsk uzyskał w roku 1852 połączenie kolejowe z węzłem bydgoskim, a w 1853 zabłysło na jego ulicach pierwszych pięćset lamp gazowych, stał się miastem częściej odwiedzanym i bezpieczniejszym. Zaawansowana była budowa połączenia kolejowego ze Szczecinem. Uruchomienie miało nastąpić w 1870 roku. Od roku 1865 omnibus konny przewoził pasażerów do Sopotu i Wrzeszcza, od roku 1867 zaś można było wygodnie dostać się koleją do Nowego Portu. Powstała też w Gdańsku pierwsza konna linia tramwajowa.
Europę północną ogarnęło nowe szaleństwo – turystyka. Do Gdańska zaczynali zaglądać nieznani dotąd goście zainteresowani już nie handlem, ale walorami historycznymi i krajobrazowymi miasta. Pociągi przewoziły jednak nie tylko pasażerów, lecz również towary. To właśnie do ich obsługi na gdańskich uliczkach, wąskich i nie wszędzie utwardzonych, przybywało coraz więcej furmanek. Ich koła często grzęzły w błocie wzbogaconym rozmaitościami wylewającymi się z nieszczelnych rynsztoków. Być przy lada okazji ochlapanym taką mieszanką, nie było niczym niezwykłym.
Widoki Gdańska z ulic Garbary i Kotwiczników
Ulica Garbary przypuszczalnie od dawna była wybrukowana. Właśnie tam, w domu oznaczonym numerem piątym, mieszkał podczas pobytu w Gdańsku Leopold von Winter. Stamtąd wyruszał na swój urząd do ratusza przy ulicy Długiej lub wizytował prowadzone w mieście liczne budowy, przebudowy i rozbudowy.
Joseph Aird jakby zapomniał maksymy „festina lente” – „spiesz się powoli”. Z biura przy ulicy Kotwiczników energicznie koordynował prace firmy. Często można było go spotkać na rozkopanych uliczkach, doglądającego robót kanalizacyjnych. Bacznie obserwował „unerwienie” miasta, jakim stawała się sieć wodociągowa. Doglądał prac prowadzonych przy zakładaniu syfonów pod dnem Motławy i kanału na Stępce. Oczyszczalnię zaś w Sączkach pan Aird szczególnie faworyzował ze względu na jej prototypowy charakter.
Salon nowoczesnej Europy
Po dwóch latach intensywnie prowadzonych prac wykonawczych, poprzedzonych sześcioletnimi przygotowaniami (niektórzy badacze twierdzą, że przygotowania trwały prawie dziesięć lat), miasto zaczęło przypominać zdrowy organizm. Miało swój wodoobieg z bijącym jak dzwon sercem przepompowni na Kępie. Sprawnie funkcjonowała kanalizacja.
16 grudnia 1871 roku to przełomowa data w dziejach Gdańska, który właśnie dołączył do elity europejskich miast, posiadających najnowocześniejsze rozwiązania sanitarne. Tego dnia ukończono wszystkie prace warunkujące rozpoczęcie podłączania poszczególnych domów do sieci. Autorzy opracowań prawie zgodnie podają, że do końca roku 1872 skanalizowano i zaopatrzono w wodę całe miasto, liczące wówczas około 3800 domów i prawie 100 tysięcy mieszkańców. Dla usprawnienia walki z pożarami zamontowano w mieście 1100 feuerhahnów – kurów ogniowych, jak nazywano hydranty. Kto wie, może teraz Hamburg patrzył zazdrośniej na Gdańsk?
Oruńska świątynia wody
Pręgowskie ujęcie usytuowano na wzniesieniu 110 metrów nad poziomem morza. Woda, spełniająca wszystkie wymogi sanitarne, spływała stamtąd sprowadzonym z Anglii żeliwnym rurociągiem o średnicy 418 milimetrów. Działa do dzisiaj. Na czternastym kilometrze magistrali wodociągowej zbudowano potężny zbiornik na 5 tysięcy metrów sześciennych wody. Niestety, nie odpowiada dzisiejszym wymogom i od lat stoi nieczynny. Warto go odszukać w okolicy oruńskiego parku zajrzeć do środka, by zachwycić się niezwykłą akustyką, łukowymi sklepieniami, interesującymi detalami architektonicznymi, a nade wszystko ogromną kubaturą tego miejsca. Współcześnie używany rezerwuar z lat powojennych jest dwukrotnie większy od wiebowskiego i usytuowany dziesięć metrów wyżej.
Duże uznanie znawców do dzisiaj wzbudza zastosowanie oryginalnych zasuw na trasie magistrali, umożliwiających sprawne odpowietrzanie i napowietrzanie sieci wodociągowej.
Gdańskie podsystemy kanalizacyjne
Projekt kanalizacji gdańskiej opracowany przez Wiebego przy współpracy inżyniera Veit-Meyera, w szczegółach zaś dopracowany przez Baldwina Lathama, przewodniczącego londyńskiego Society of Engineers, zakładał budowę systemu ogólnospławnego, wspólnego dla ścieków bytowych i wód opadowych. W celu ograniczenia napływu tych ostatnich do podziemnych kanałów, zgodzono się na pozostawianie części ulicznych rynsztoków, które w nowej sytuacji miałyby pełnić wyłącznie rolę odwadniającą.
Projekt Wiebego dzielił lewobrzeżne Stare Miasto na pięć podsystemów kanalizacyjnych. Stare Przedmieście połączone z Głównym Miastem oraz niżej położone prawobrzeżne Dolne Miasto tworzyły dwa odrębne systemy. Wyspa Spichrzów, jako obszar prawie niezamieszkany, włączona została do sieci później.
Każdy system i podsystem zaopatrzony był we własny kanał zbiorczy o przekroju jajowym 1020/1530 milimetrów, zwany inaczej kolektorem, zbudowany z kamienia lub kwasoodpornej cegły klinkierowej. Kolektory zbierały ścieki spływające z ulic i zabudowań systemem kamionkowych rur kanalizacyjnych o przekrojach 229, 305 i 381 milimetrów, i odprowadzały je do kolektorów głównych poprowadzonych wzdłuż nabrzeży Motławy i kanału na Stępce.
W okolicy ujścia Kanału Raduni ścieki lewobrzeżnego Gdańska spływały poprowadzonym pod korytem Motławy syfonem wprost do przepompowni na Kępie. Zlewnia przepompowni miała niestosowane już dzisiaj wyokrąglone dno, umożliwiające łatwe wysysanie zalegających osadów. Ścieki Dolnego Miasta docierały do zlewni syfonem poprowadzonym pod kanałem na Stępce. W szczególnych warunkach XIX-wiecznego Gdańska, który charakteryzował się znikomymi różnicami wysokości, poprzecinanego wodami Motławy, Raduni i innych zbiorników, nachylenie spadku kanałów zbiorczych, gwarantujące spływanie ścieków siłą własnego ciężaru, mogło wynosić raptem 0,4-0,7 procenta wobec obowiązującego dzisiaj minimum l procenta. Ograniczona możliwość zagłębiania kanałów pod nawierzchniami ulic spowodowała niepełne podłączenie 25 spośród 143 najgłębszych piwnic zarejestrowanych przez Wiebego.
Brudne i czyste
Wody ściekowe bywają brudne i czyste. Do kanałów zbiorczych powinny wpływać tylko ścieki czyste, to znaczy pozbawione stałych zanieczyszczeń, do jakich najczęściej należały: piasek, gruz, odpady kuchenne czy części roślin. Wymóg ten był powodowany troską o przepustowość minimalnie nachylonych kolektorów, mniej zaś o pompy, zdolne przetłaczać nawet najbrudniejsze ścieki.
Zanieczyszczenia przechwytywane były przez specjalnie skonstruowane osadniki, umieszczone w dnach studzienek kanalizacyjnych, skąd kanalarze wytaszczali je wiadrami na powierzchnię.
Z Kępy na Sączki
Spacerując pośród zakątków starego Gdańska, trudno nie zauważyć na Ołowiance neoromańskiego budyneczku pierwszej przepompowni ścieków, ze strzelistym kominem dawnej kotłowni, dostarczającej parę do maszynerii poruszającej pompy tłokowe. W chwili uruchomienia pompy były zdolne wtłoczyć na dobę 10 tysięcy metrów sześciennych wody ściekowej do żeliwnego kanału ciśnieniowego odprowadzającego nieczystości do biologicznej oczyszczalni w Sączkach, urządzonej początkowo na 180-hektarowym obszarze nadmorskich wydm.
Wiebe proponował zaopatrywać kotłownię przepompowni w węgiel czerpany z zacumowanej przy Kępie berlinki, co byłoby tańsze od korzystania z transportu konnego.
Gdański prototyp
Kanał tłoczny rozgałęział się w Sączkach na sieć przewodów rozdzielczych, odprowadzających nieczystości do najwyższych miejsc ukształtowanych naturalnie lub sztucznie. Stamtąd ściekały betonowymi korytami na poletka filtracyjne i po napełnieniu ich do 20-30 centymetrów przesiąkały przez grunt. Przesiąkanie trwało od 3 do 6 dni, zimą zaś nawet do kilku tygodni. Odfiltrowane, spływały następnie rowami odwadniającymi do głównego kanału zbiorczego i zrzucane były do Martwej Wisły blisko twierdzy w Wisłoujściu.
Gdański system oczyszczania ścieków Wiebego miał w tamtym czasie charakter pionierski. Wzorowano się na nim później przy budowie oczyszczalni w Bremie (1877), Wrocławiu (1881), Berlinie (1884) i Królewcu (1899).
Połykacze powodziowej fali
System kanalizacyjny Gdańska był przystosowany do tak zwanych zrzutów awaryjnych. Dokonywano ich w wypadku awarii przepompowni na Kępie lub podczas przechodzących nad miastem ulew, kiedy kanały ponad dopuszczalną miarę przepełniała deszczówka. Wyloty ujść zrzutowych, umieszczone w skarpie nabrzeża na poziomie Motławy, otwierały się samoczynnie, wyrzucając nieoczyszczoną wodę wprost do rzeki.
Te same wyloty zrzutowe mogły, w razie potrzeby, wchłaniać każdy nadmiar wody pojawiający się w Motławie, który był sprawnie przetłaczany na odległe Sączki. Takie zagrożenia powodziowe powstawały podczas występowania wiatrów północnych i północno-wschodnich, napędzających do rzeki masy morskiej wody.
Z impetem w głąb
Małe nachylenie spadku gdańskich kanałów wymuszało częste czyszczenie sieci kanalizacyjnej, przeciętnie co dwa, trzy tygodnie, inaczej niż w innych miastach, gdzie dokonywano tego co miesiąc lub dwa miesiące.
Projekt Wiebego przewidywał czyszczenie sieci metodą przepłukiwania. Wody płuczącej dostarczały w sposób naturalny gospodarstwa domowe. Była to zużyta woda bytowa, przepłukująca na bieżąco przede wszystkim domowe piony kanalizacyjne. Dla dokonywania planowych płukań czerpano wodę z ujęcia Silberhütte (Hucisko) na kanale Raduni. Woda rzeczna z tego ujęcia rozprowadzana była rurociągiem do studzienek nazywanych płuczkami, zaopatrzonych na poziomie dna w zamykane połączenia z jednym lub kilkoma przewodami kanałowymi.
Po nawodnieniu płuczki wystarczyło unieść szyber lub rozewrzeć wrota blokujące połączenie z wybranym kanałem, by woda wlewająca się z wielkim impetem do jego koryta przepłukała je dosyć skutecznie. Stosowano również sposób płukania kanałów ściekami specjalnie gromadzonymi w płuczkach usytuowanych na rubieżach podsystemów. Rozwiązanie takie wykorzystywano w okresach dorocznego odmulania dna kanału Raduni, pozbawionego na taki czas wody.
Na ogólną liczbę 320 studzienek kanalizacyjnych, blisko 10 procent stanowiły płuczki. Aż trzecią ich część rozmieszczono w Dolnym Mieście z powodu zastosowanego tam najmniejszego stopnia nachylenia spadku kanałów. Częstszych płukań wymagały kanały obsługujące największego „brudasa” tamtej dzielnicy – rzeźnię.
W Gdańsku trochę jak w Londynie
Wydzielające się w kanałach gazy to przecie wszystkim metan oraz w niewielkich ilościach siarkowodór z dwutlenkiem węgla. Pierwsze dwa, nie dość, że są trucicielami, to odpowiednio zmieszane z powietrzem wybuchają. Wymuszało to stworzenie odpowiedniego systemu przewietrzania kanałów. Wiebe posłużył się angielskim rozwiązaniem przewietrzników kanalizacyjnych Rawlinsona, wyposażonych w filtr węglowy przepuszczający gazy, zatrzymujący natomiast zapachy. Bez tych filtrów zupełnie inne wonie wypełniałyby gdańskie uliczki. Anglikom zawdzięczamy też klozety spłukiwane wodą.
Niepotrzebne nocniki
Podobno gdańscy trefnisie namawiali mieszczan, by nocą z 16 na 17 grudnia 1871 roku powyrzucali przez okna wszystkie nocniki, co miało stanowić wyraz radości i poparcia dla cywilizacyjnego przełomu dokonującego się w mieście. Jednak ani „Danziger Zeitung”, ani inne źródła nie potwierdzają tej wieści.
Berlińska feta
Leopold von Winter przeszedł na emeryturę w 1890 roku, po dwudziestu siedmiu latach służby dla Gdańska. Kilka lat wcześniej odwiedził z delegacją gdańszczan mieszkającego w Berlinie zasłużonego inżyniera Eduarda Wiebego, obchodzącego jubileusz osiemdziesiątych urodzin. Jubilat otrzymał z rąk nadburmistrza okolicznościowy dyplom ozdobiony akwarelami przedstawiającymi zaprojektowane przezeń urządzenia. Został też uroczyście powiadomiony o przyznanym mu zaszczytnym tytule Honorowego Obywatela Miasta Gdańska.
Można przypuszczać, że nie tylko gdańszczanie odwiedzili inżyniera Wiebego w tamtym roku. Przecież po Berlinie i Gdańsku podniósł on cywilizacyjnie takie miasta, jak Frankfurt nad Menem, Wrocław, Królewiec, Bazylea i Triest. Do kanałów Bazylei zaprasza się dzisiaj wycieczki. Bazylejskie kolektory, przebudowane i rozbudowane, są nieporównywalnie większe od gdańskich. Można się po nich włóczyć godzinami, stąpając po całkiem wygodnych chodnikach. Nie czuć tam żadnych smrodów. No cóż – Szwajcaria!
Rachunek zysków
Projekt i realizacja unikatowego w skali Europy systemu wodociągowo-kanalizacyjnego kosztowały Gdańsk blisko 645 tysięcy talarów. Roczna eksploatacja systemu sięgała 6 tysięcy. Było to dużo. Profity okazały się jednak nieporównywalnie wyższe od wydatków. Żyło się zdrowiej, czyściej, wygodniej i dłużej – był to szczególny rodzaj zysku, jakim gdańszczanie potrafili obracać chyba nie gorzej niż talarami.
Winterplatz
Leopold von Winter zmarł daleko od Gdańska, w swoim majątku Jeleniec, 10 lipca 1893 roku. Miasto upamiętniło imię nadburmistrza już cztery lata po jego śmierci, ozdabiając Targ Maślany piękną fontanną i przemianowując go na Winterplatz – plac Wintera. Po roku 1945 inni gdańszczanie dali temu miejscu nazwę – plac Zimowy. Dzisiaj znów jest Targiem Maślanym.
Pamiątkowa tablica
Jedenaście lat po śmierci von Wintera jeszcze raz przypomniano w Gdańsku jego zasługi. Przed kamienicą oznaczoną numerem piątym przy ulicy Garbary zebrało się tamtego dnia najwytworniejsze towarzystwo Gdańska. Wygłoszono płomienne mowy. Z ust mówców padały ciekawe fakty. Można było usłyszeć, że nadburmistrz nie tylko przyczynił się do poprawy warunków sanitarnych miasta i witalności gdańszczan, ale był ponadto współinicjatorem i koordynatorem takich epokowych przedsięwzięć, jak wybrukowanie wszystkich ulic, wyłożenie chodników kamiennymi płytami, uporządkowanie układu ciągów komunikacyjnych, utworzenie muzeów – Miejskiego w dawnym klasztorze franciszkanów i Prowincjonalnego w Zielonej Bramie. Za jego kadencji rozpoczęto budowę Stoczni Schichaua, zmodernizowano port, powstała komunikacja omnibusowa łącząca Gdańsk z Sopotem i Wrzeszczem, założono miejską linię tramwajów konnych, wreszcie rozpoczęto parcelację Wrzeszcza pod budownictwo mieszkaniowe. W tamtym też czasie urządzono na półwyspie Westerplatte kąpielisko z cieszącym się dobrą sławą kurortem. Pominąć nie można i tego, że właśnie za rządów nadburmistrza von Wintera wzniesiono w mieście dziesiątki nowych szkół.
Nie łudźmy się jednak, że szczęśliwa gwiazda pana nadburmistrza pomagała mu we wszystkich kłopotach. Wobec nieprzejednanej postawy władz wojskowych, nie udało się rozebrać fortyfikacji szczelnie otaczających miasto i hamujących jego nowoczesny rozwój, Nie był wreszcie von Winter nadburmistrzem bezkrytycznie akceptowanym. Nie przysporzyło mu dobrej sławy rozporządzenie o wyburzeniu wielu zabytkowych „zawalidróg” udaremniających modernizację miasta. Głośna była awantura, kiedy wyburzano słynne przedproża, by poszerzyć ulice i wydzielić chodniki.
Po wysłuchaniu mów, zebrani na ulicy Garbary mogli uczestniczyć w odsłonięciu tablicy ufundowanej ku pamięci nadburmistrza.
Swój
Dążenie do zawłaszczenia wybitnych „niegdańszczan” zawsze było słabostką mieszkańców nadmotławskiego grodu. Było i jest. Jak tego dokonują? Nadają tytuły honorowych obywateli miasta. Leopolda von Wintera też zawłaszczyli, 10 lipca 1890 roku. Przestał być „kimś z Berlina”.
Tadeusz T. Głuszko
Pierwodruk: „30 Dni” 2/1999