Dzień 23 sierpnia 1907 roku był w Gdańsku bardzo słoneczny, choć wyjątkowo chłodny: w południe temperatura przekroczyła niewiele ponad 13 stopni Celsjusza. Być może sprawił to silny, południowo-zachodni wiatr pędzący masy zimnego powietrza znad Skandynawii i Rosji. W Gdańsku przyszły na świat trzy dziewczynki i pięciu chłopców (niestety również tego dnia pięcioro dzieci urodziło się martwych). Prasa donosiła, między innymi, o wielu ofiarach śmiertelnych szalejącej w Chinach cholery, wśród nich o licznych Europejczykach, o pogromie Żydów w Tomaszpolu koło Mohylewa i o kongresie Międzynarodówki Socjaldemokratycznej w Stuttgarcie, na którym Róża Luksemburg i Karl Kautzki poddali bezkompromisowej krytyce politykę kolonialną mocarstw. Jednak dla gdańszczan największym wydarzeniem tego dnia było zawalenie się kamienic przy Brotbänkengasse 47 i 48 (ulica Chlebnicka).
Nic nie zapowiadało tragedii, która w czwartkowe południe 23 sierpnia 1907 roku wydarzyła się w miejscu, gdzie kończy się Brotbänkengasse, a zaczyna Jopengasse (ulica Piwna), u wylotu Kraemergasse (ulica Kramarska). Tak w każdym razie zapewniał czytelników „Danziger Zeitung” 71-letni wówczas właściciel domu nr 48, rencista Franz Feichtmeyer. Według jego oświadczenia dom, który kupił w 1898 roku był solidny i mocny. Zaraz po nabyciu kamienicy Feichtmeyer dokonał niezbędnych remontów: wzmocnił ściany nośne budynku i wymienił stare belki stropowe na piętrze. Remont został zaakceptowany wówczas przez inżyniera nadzoru budowlanego i Policję Budowlaną. Również w 1905 roku właściciel poddał swoja kamienicę kontroli inspektora budowlanego, który wydał pozytywną ekspertyzę. Było to konieczne do oszacowania wartości budynku, bowiem Feichtmeyer występował do magistratu o pożyczkę w wysokości 4200 marek pod zastaw nieruchomości.
Dopiero rankiem feralnego dnia Franz Feichtmeyer zawiadomiony został przez służbę o tym, że na górnym piętrze jego domu wypaczyły się drzwi i należy usterkę usunąć. Starszy pan wspiął się na piętro i stwierdził – jak zapewniał po raz pierwszy – odpadanie tynku i pęknięcia ścian. Postanowił więc zlecić swojemu murarzowi Karlowi Haase wykonane niezbędnych napraw. Jednak, gdy schodził na dół („Uczyniłem ledwie pięć lub sześć kroków” – mówił Feichtmeyer) usłyszał wołanie, że dom się wali i musi natychmiast uciekać. Starszy pan zbiegł więc co sił w nogach na podwórko od strony Kościoła Mariackiego, dzięki temu unikając śmierci.
Budynki nr 48 i – należący do handlarza kawą, właściciela palarni kawy, Paula Nachtigala – nr 47 runęły na Brotbänkengasse. Zachowały się jedynie ściany szczytowe od strony kościoła. Franz Feichtmeyer winą za katastrofę obarczył sąsiadów, którzy podobno wcześniej wykonywali niefachowo jakieś prace budowlane w swoich domach. Paul Nachtigal kategorycznie temu zaprzeczył. W celu ustalenia prawdziwych przyczyn katastrofy została rutynowo powołana specjalna komisja ekspertów Policji Budowlanej.
Podczas katastrofy nikt na szczęście nie zginął. Jednak straty były znaczne. Panna Dorotea Kiedrowski, która ze zmiażdżonymi stopami spadła do zawalonej piwnicy, straciła majątek (w meblach i tapetach, którymi handlowała) wyceniony na 6 tysięcy marek, panna Ziolkowski straciła w meblach 2 tysiące, fryzjerka, panna Fischer – 600, a wdowa Blöcker – 200 marek. Największe straty poniósł jednak właściciel budynku nr 48, Franz Feichtmeyer. Już wcześniej zagrożony licytacją musiał sprzedać ruinę domu sąsiadowi spod nr 45/46, Bernhardowi Braune. Również Paul Nachtigal, który stracił nie tylko dom mieszkalny, ale też – działającą w nim – filię swojej firmy nie odbudowywał już własnej kamienicy. Także i on sprzedał zrujnowany dom Braunemu, który w ciągu dwóch lat wybudował nowe kamienice, rozszerzając swój stan posiadania i wielkość swoich sklepów.
Katastrofa przy Brotbänkengasse wywołała olbrzymie zainteresowanie mieszkańców Gdańska. Ze wszystkich stron ciągnęły masy ludzi, tworząc wieloosobowe procesje. „Danziger Zeitung”, „aby dać przybliżony obraz sytuacji tym, którzy nie mają możliwości zwiedzenia miejsca katastrofy, a szczególnie czytelnikom zamiejscowym”, zaangażowała artystę malarza, Petera Sieberta, który bezpośrednio po wypadku wykonał wierne szkice zburzonych domów. W ciągu najbliższych dni w wielu witrynach sklepowych pojawiły się zdjęcia z miejsca katastrofy, a w księgarniach specjalne pocztówki. Ciekawość gawiedzi została zaspokojona.
Mieczysław Abramowicz
Pierwodruk: Kwartalnik „Był sobie Gdańsk” 1(4)/1998