PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Kat w barbakanie

Kat w barbakanie
Przez dwa i pół stulecia Wieża Więzienna i Katownia służyły jako więzienie i sąd, były też miejscem, gdzie kaci wykonywali wyroki. Spełniały te funkcje od końca XVI wieku, kiesy dla potrzeb wymiaru sprawiedliwości przebudowano dawny barbakan.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
‘Pałacyk Sprawiedliwości’ czyli zaadaptowany na sąd i więzienie dawny barbakan; widok budynku z 1910 roku
‘Pałacyk Sprawiedliwości’ czyli zaadaptowany na sąd i więzienie dawny barbakan; widok budynku z 1910 roku
Fot. Zbiory Muzeum Gdańska

Na szczycie Katowni, od strony więziennego dziedzińca, umieszczona jest kamienna rzeźba. Przedstawia ona postać mężczyzny z pękiem kluczy w dłoni, który wychyla się z okrągłego okienka. Tradycja ludowa opowiada, że przedstawiono tu pewnego burmistrza, który chciał zdradziecko otworzyć bramy miasta przed nieprzyjacielem. Zdrajca z pewnością nie uszedłby śmierci, zostałby ścięty przed Dworem Artusa, gdzie mieli przywilej płacić gardłem mieszczanie posiadający obywatelstwo gdańskie oraz szlachta.

Nie możemy wykluczyć, że figura mężczyzny z kluczami po prostu uprzytamniała doprowadzanym do miejskiego więzienia wykolejeńcom, że czas nadużywania wolności się skończył – trafili „pod klucz”. Wychylający się klucznik mógłby zatem przedstawiać starostę więzienia, któregoś z czterech podlegających mu dozorców lub jednego spośród sześciu zatrudnionych tutaj pachołków. Ale mógł to być również kat albo urzędujący w niedalekim ratuszu sam naczelnik dozorców, któremu podlegał i kat ze swoimi pachołkami oraz cała gdańska służba więzienna.

 

Charakterystyczny akcent miasta

Do czasu rozbiórki obwarowań Gdańska, którą rozpoczęto w drugiej połowie XIX wieku, główny wjazd do miasta prowadził zespołem bramnym umieszczonym w zachodniej linii wałów obronnych na osi ulicy Długiej. Tworzyła go Brama Długouliczna z około 1295 roku, młodszy od niej średniowieczny barbakan oraz dobudowana w latach 1574-1576 Brama Wyżynna. Po wyłączeniu barbakanu z funkcji obronnej i komunikacyjnej wjazd do miasta tuż za Bramą Wyżynną rozwidlał się na dwie krótkie uliczki o charakterze przesklepionych korytarzy (tak zwane poterny), które wymijały barbakan z północy i południa. Po obejściu tej przeszkody dochodziło się do Bramy Długoulicznej uwiecznionej w 1601 roku na obrazie Antoniego Möllera „Grosz czynszowy”. Ją to w latach 1612-1614 Abraham van den Blocke i Jan Strakowski przebudowali na znaną nam dzisiaj Złotą Bramę.

Sam barbakan, postanowieniem Rady Miejskiej, zaczęto od roku 1587 adaptować do nowej funkcji. Zanim to nastąpiło, nieco wcześniej Antoni van Obberghen wzniósł szczyt jego wschodniej wieży, znanej obecnie jako Wieża Więzienna (niem. Stockturm). Opasał ją eleganckim fryzem z napisem „Anno 1586” oraz pokrył nowym dachem. Okazję do przebudowy dały zniszczenia, jakie powstały w 1577 roku wskutek obstrzału dokonanego przez oblegające Gdańsk wojska Batorego. Dzisiaj żr roku 2003śów dach, jako jeden z bardziej charakterystycznych akcentów historycznej panoramy miasta, jest znów odtwarzany, tym razem po zniszczeniach ostatniej wojny. W latach 1587-1604 Obberghen przebudował również bramę zachodnią barbakanu, znaną nam jako Katownia (niem. Peinkammer), nadbudowując na niej dodatkowe piętro, które zwieńczył ceglanymi szczytami z manierystyczną ornamentyką okuciową, wzbogaconą kamiennymi płaskorzeźbami oraz figurami gdańskich żołnierzy. Szczyty oraz figury wykonał Wilhelm van der Meer, twórca między innymi efektownego kominka w Sali Czerwonej Ratusza Głównomiejskiego. Przy południowym wewnętrznym murze barbakanu stanął na całej jego długości piętrowy budynek opatrzony na wysokości piętra galerią komunikacyjną o nastrojowej nazwie „Most Westchnień”.

Przebudowany w duchu tak zwanego gdańskiego renesansu barbakan w żaden sposób nie wskazywał, że przemieniono go na cieszący się jak najgorszą sławą obiekt więzienno-katowski. Przez dobre dwa i pół stulecia mieściło się w nim więzienie, działał sąd, a kat uprawiał makabryczne rzemiosło.

 

Na wirażach historii

Po oddaniu nowego więzienia przy ulicy Kurkowej, w zespole dawnego barbakanu w latach 1861-1887 zainstalowało się wojsko. W 1886 roku po splantowaniu wałów obronnych oraz likwidacji potern łączących Katownię z Bramą Wyżynną, została odsłonięta cała zachodnia ściana Katowni. Kiedy w końcu Rada w 1887 roku odzyskała od władz pruskich stary barbakan, natychmiast podjęła prace remontowo-konserwatorskie trwające trzy lata. W1896 roku zawładnęło Katownią Stowarzyszenie Gdańskich Artystów. W tym też mniej więcej czasie na jej zachodniej ścianie pojawiły się elementy kamieniarki z rozebranej Bramy św. Jakuba, zaś od około 1910 roku północny mur dziedzińca zaczęto ozdabiać detalami kamieniarki pozyskiwanymi z modernizowanych gdańskich kamienic.

W latach międzywojennych stary zabytek domagał się gruntownego remontu. Przy lada wietrze z jego ścian i dachów odpadały dachówki i kawałki muru. Zatrwożeni o swoje głowy gdańszczanie podobno słali petycje o rozebranie średniowiecznego straszydła. Na szczęście dzięki takim miłośnikom Gdańska jak Hans Rhaue, który w 1922 roku w wewnętrznej przybudówce barbakanu otworzył antykwariat „Starogdańska oficyna”, a obok niego umieścił niewielkie muzeum kryminalistyki, władze miejskie rozpoczęły remont zabytku.

Do przyziemia Wieży Więziennej w latach trzydziestych XX wieku na krótko wprowadziło się pogotowie ratunkowe, a wyższe kondygnacje zajęły organizacje młodzieżowe. W pierwszych latach wojny hitlerowcy urządzili w barbakanie więzienie dla kobiet, osadzając w nim głównie miejscowe Polki. W latach 1944-1945 zespół barbakanu został przejęty przez szpital wojskowy.

U schyłku wojny stary barbakan podzielił los innych nadmotławskich zabytków. Niewiele brakowało, a poważnie zniszczony i zdewastowany zostałby rozebrany dla odzyskania cegieł, z których po wojnie „cały naród odbudowywał Stolicę”. Jego restaurację rozpoczęto w 1951 roku i jest kontynuowana do dzisiaj. Od 1973 roku obiekt stał się własnością Muzeum Historycznego Miasta Gdańska [dzisiaj Muzeum Gdańska].

W latach 1983-2002 w zespole barbakanu miała siedzibę Pracownia Kryminalistyki Uniwersytetu Gdańskiego. Zdaniem profesora Edwina Rozenkranza, autora książki „Gdańska archeologia prawna”, jest wystarczająco dużo powodów, by dawny barbakan gdański, który w rozmowach ze studentami nazywał „Pałacykiem Sprawiedliwości”, uznać za „zabytek-matkę” naszej archeologii prawnej.

 

Pro memoria

Uważa się, że nieprzypadkowo gdańszczanie umieścili więzienie, sąd i katownię tuż przy głównej bramie, przed którą witali orszaki polskich monarchów. Już „u progu” ten zespół miał ostrzegać wszelkich przybyszów, wielkich i maluczkich, że największe i najbogatsze miasto Rzeczypospolitej umie sobie poradzić z zuchwalcami, którzy odważą się burzyć uznawane tutaj porządki.

 

Pod opieką księcia

O najwcześniejszych wiekach sądownictwa na Pomorzu Gdańskim możemy dowiedzieć się z XIII-wiecznej Księgi Elbląskiej odnalezionej w Elblągu w XIX wieku. Badacze postrzegają ją jako efekt zawartej w 1249 roku w Dzierzgoniu ugody między Zakonem a Prusami, gdzie Krzyżacy zobowiązali się przestrzegać zastane prawa oraz zwyczaje pruskie i polskie. Zawarto w tej księdze zwyczaje prawne, które często miały bardzo starą metrykę. Warto też zajrzeć do Kroniki Thietmara.

Ze źródeł tych dowiadujemy się, że sądownictwo książęce sprawował jednoosobowo sędzia posiadający delegację książęcą, a jego wyroki nie podlegały apelacji. Przynajmniej tak mogło to wyglądać w Gdańsku. Prawo sądzenia, w bardzo zawężonym zakresie, otrzymywali od księcia niektórzy duchowni. Opierając się na zamieszczonym w Kronice Thietmara przekazie z lat 1014-1017 wnioskować można, że w grodzie takim jak Gdańsk miejscem sprawowania sądów było z dużym prawdopodobieństwem nabrzeże portowe. Tym samym czynnościom służyły też książęce karczmy, w których dokonywano ponadto poboru świadczeń rzeczowych i pieniężnych, wymieniano pieniądze oraz sprzedawano sól. Karczmy książęce, jak i trakty pańskie oraz inne wybrane drogi chroniło szczególne prawo gwarantujące bezpieczeństwo przed zbójecką napaścią i grabieżą. „Kto zabije gościa na drodze książęcej – cytujemy za Rozenkranzem z Księgi Elbląskiej – płaci 50 grzywien odszkodowania (10 kilogramów srebra), a za naruszenie pokoju książęcego świadczy dalsze 50 grzywien”. Ta sama zbrodnia dokonana na drodze wiejskiej była zagrożona karą 6 grzywien na rzecz księcia. Nie do pozazdroszczenia był los niewypłacalnego skazańca. Oddawano go na łaskę i niełaskę zwycięskiego powoda, „a słuch o nim – jak pisze Rozenkranz – ginął”.

Wcześniej, do około X wieku, organem rozstrzygającym w sprawach publicznych, w tym również sądowych, był wiec ludności. Spisana w XIII wieku Księga Elbląska nie wspomina, by nad dolną Wisłą stosowano karę śmierci, za to praktykowano kamienowanie oraz próby gorącego żelaza i wody. Uniknięcie oparzenia oraz nieutonięcie traktowane było jako dowód potwierdzający winę oskarżonego.

 

Krzyżackie porządki

W latach 1308-1309 panami całego Pomorza Gdańskiego stali się Krzyżacy, którzy w miejsce prawa książęcego zaczęli wprowadzać prawo chełmińskie. Jego cechą charakterystyczną było kreowanie osadnictwa samorządnego. Osady uzyskiwały autonomiczny zarząd oraz autonomiczne sądownictwo. Sądy zostały podzielone na wyższe, sprawowane przez komtura, któremu podlegały sprawy dotyczące tak zwanych zbrodni głównych, jak zdrada stanu, zabójstwo, rabunek i podpalenie oraz niższe, których kompetencje ograniczały się spraw do mniejszej wagi.

W Gdańsku, zamieszkiwanym w ogromnej liczbie przez osadników niemieckich, którzy przybywali dość często z Lubeki, od drugiej połowy XII wieku po rok 1346 obowiązywało prawo lubeckie, które nierzadko orzekało kary pieniężne, znało też karę śmierci oraz wprowadzało karę długoterminowego więzienia, o ile skazany lub jego bliscy mogli pokryć koszty utrzymania.

Od roku 1346 w Gdańsku zaczęło obowiązywać prawo chełmińskie. Tutejsze sądy – jak pisze Rozenkranz – dzieliły się „na wiecowe, kolegialne rady, ławy i wety. Sąd wiecowy (...) występuje jeszcze w 1351 roku i zainstalowany był przy drugim froncie Dworu Artusa – tzn. od strony ul. Chlebnickiej, gdzie przed przebudową w drugiej połowie XV w. miała stać podcieniona ściana”. Kompetencje tego sądu ograniczały się do spraw o nieruchomości. „Tradycje sądowe zachował Dwór Artusa aż po w. XVII, służąc już jednak ławie. Ława Głównego Miasta wyłoniła się ok. 1350 r. i składała się z 12 ławników. Była głównym sądem karnym, który zainstalowany był w ratuszu, w Sali Sądowej, ale sprawy szczególnej wagi od schyłku XV w. rozpatrywano w sali Dworu Artusa. Sprawy, morskie, handlowe i wynikające z prawa rzeczowego rozpatrywała rada w Sali Czerwonej”. Własne ławy posiadało też Stare i Młode Miasto. Organem, który rozsądzał wyłącznie sprawy targowe i porządkowe, orzekając tylko kary pieniężne lub krótkoterminowy areszt, były ustanowione w XV wieku sądy wetowe.

Zarówno prawo chełmińskie jak i lubeckie ostro karały wszelkie wykroczenia godzące w jedność małżeńską. Za bigamię karano ścięciem. Za niewierność zasądzano biczowanie pod pręgierzem, wygnanie, a nawet śmierć. Kobietom o złej sławie zabraniano zamieszkiwać u osób poważanych oraz zbyt blisko kościoła.

Damy uprawiające „najstarszy zawód świata” pracować mogły tylko jawnie. Ostrzegano, że te, które „nie kroczą publicznie w ramach określonych dla tej profesji lecz cichcem i po kryjomu wiodą bezwstydne życie – winne być ukarane okresowym uwięzieniem, a nawet stosownie do okoliczności i mnogości nierządnych czynów – wypędzone z miasta”. Tak samo przepędzeniem karana była aborcja i podrzucenie noworodka.

 

Nie dla wszystkich

Po wojnie trzynastoletniej (1454-1466), podczas której Gdańsk ostatecznie wyzwolił się z hamującego jego rozkwit zwierzchnictwa krzyżackiego, mocno rozrosła się jego sława jako miasta bogatego, dobrze zorganizowanego i dającego duże możliwości zarobku. Ściągać tu zaczęły rzesze nęcone możliwością pracy, wśród których nie brakowało różnego pokroju wykolejeńców łasych cudzego mienia czy „lekkiego chleba”. W tej sytuacji gdańszczanie zaczęli występować do Rady o skuteczniejszą ochronę prawną dla siebie i swoich majętności, wskazując często na postępowanie sądów inkwizycyjnych (w Gdańsku jeszcze nieznanych), które pozwalały nie tylko – jak pisze Rozenkranz – na surowsze formy śledztwa wobec pochwyconych przestępców, ale wręcz umożliwiały „wdrożenie postępowania w stosunku do osób otoczonych złą sławą”.

W obowiązującym dotąd gdańskim wilkierzu, opartym na prawie chełmińskim, byłoby to niemożliwe. Prawo to nie uznawało bowiem pośpiechu i improwizacji. Wyraźnie precyzowało, na podstawie jakich dowodów wolno wszczynać postępowanie śledcze. Samo pomówienie nie wystarczało do nałożenia aresztu. Istotne za to było, czy wnoszący skargę jest osobą wiarygodną. Wymagało ponadto, by świadkowie byli ludźmi nieposzlakowanymi oraz „przedstawiali tylko to, co osobiście widzieli, a nie to, o czym usłyszeli”, miało ich być co najmniej dwóch, a zeznania obowiązani byli składać w obecności oskarżonego. Jeśliby zeznania świadków obrony i oskarżenia zasiały wątpliwość sądu co do winy oskarżonego, należało tego ostatniego puścić wolno, „ponieważ w sprawach wątpliwych lepiej będzie uwolnić winnego aniżeli skazać niewinnego”. Na zastosowanie tortur w celu wydobycia zeznań zezwalało to prawo tylko po wyczerpaniu innych środków, niedopuszczalne było przy tym, „by inquisitus poniósł więcej cierpień w śledztwie, aniżeli żądać ich mógł ostateczny wyrok”. Sędzia miał kierować się umiarem oraz uwzględniać „osobowość przesłuchiwanego, jego wiek, zdrowie, płeć i odporność”. Katowskich examinatio nie wolno było stosować wobec małoletnich, kobiet ciężarnych, wojskowych oraz dygnitarzy i doktorów nauk. Stąd zwrot od mało odstraszającego prawa chełmińskiego do radykalnych form sądu inkwizycyjnego, gdzie wystarczał donos, by podejrzanego potraktować już w toku śledztwa jak osobę winną. Dawało to takie skutki, że – jak pisze Rozenkranz – „śledztwo zaczęło spełniać rolę częściowej udręki ponoszonej na konto nie udowodnionej jeszcze winy i nie wymierzonej kary”. Wykazanie przez oskarżonego swojej niewinności było w procesie inkwizycyjnym rzeczą prawie niemożliwą.

Stary gdański wilkierz w latach 1479-1500 zrewidowano i zaostrzono oraz uzupełniono o nowe przepisy. Tendencja do radykalizacji form walki z przestępczością utrzymywała się w Gdańsku co najmniej do połowy XVI wieku. Nowy wilkierz obwieszczał między innymi, iż karą za nieuzasadnione roszczenia do cudzej nieruchomości będzie obcięcie ręki, za oszustwa karciane – wykłucie oczu, za ożenek ze zniesławioną niewiastą - dożywotnie wypędzenie z miasta. Aż siedem przypadków zagrożono karą śmierci.

Raz w roku z okna Ratusza Głównomiejskiego publicznie odczytywano aktualne wilkierze. Czyniono to z przekonaniem, że surowe przepisy zniechęcą wielu do popełniania przestępstw, radykalnie wytępią negatywne nowinki przenikające do obyczajowości gdańszczan oraz odstraszą niepożądanych przybyszów.

 

Od pomysłu do realizacji

Dawne więzienia urządzano zazwyczaj w pomieszczeniach pozbawionych dostępu światła, dlatego nazywano je ciemnicami (w Gdańsku – Thymenitz lub Temenicze). Jeszcze w XVI wieku przybytki te funkcjonowały zazwyczaj jako areszty, w których przetrzymywano więźniów do czasu zakończenia procesu i wykonania wyroku. Wyrokiem zaś zapadającym najczęściej w XV- i XVI-wiecznym Gdańsku była kara śmierci. Wykonywano ją przez ścięcie, powieszenie, łamanie kołem, spalenie żywcem czy utopienie. Orzekano również łagodniejsze wyroki, jak mające charakter kary hańbiącej napiętnowanie czy wypędzenie z miasta bez prawa powrotu. Tę ostatnią karę wykonywano wywożąc skazańca na taczce poza miejską bramę. Często niesiono przy tym zapalone świece, stąd wypędzenie nazywano wyświeceniem albo – jeśli pochodowi towarzyszyły małe dzwoneczki – wydzwonieniem. Wypędzenie bywało poprzedzane niejednokrotnie dodatkową karą hańbiącą – kobietom obcinano włosy, a mężczyzn piętnowano wypalając im na czole, policzku lub plecach znak miasta. Nierzadko też zasądzano mutylację, czyli obcięcie członków, jak na przykład odrąbanie ręki, które mogło być też traktowane jako kara dodatkowa poprzedzająca ścięcie. Koniokradów skazywano na amputację uszu, natomiast tylko raz, w 1647 roku, zasądzono ukaranie bluźniercy przebiciem języka. Podobnie, a często i surowiej, karano w całej Europie.

Najstarsze ciemnice mieściły się w piwnicach ratuszów. Były to zazwyczaj cele zbiorowe. Główne Miasto miało ciemnicę dwupoziomową, używaną już od początku XVI wieku. Gdy stała się zbyt ciasna, Rada Miejska zadecydowała o przysposobieniu na dodatkowy areszt Baszty Kotwiczników, która pełniła tę funkcję do XIX wieku. Był to obiekt ciasny i źle wentylowany. Więźniowie umierali w nim nierzadko wskutek uduszenia z braku powietrza. Warunki poprawiły się tam dopiero po remoncie przeprowadzonym w 1582 roku. Prywatne ciemnice posiadali też gdańscy mieszczanie dla karcenia krnąbrnej służby.

 

Z aresztu do więzienia

W 1604 roku oddano nowe gdańskie więzienie. Urządzono je w dawnym barbakanie, który przystosowano do nowej funkcji w latach 1586-1604. Przebudową kierował Antoni van Obberghen. Więźniowie mieli tu pokutować za winy według nowego stylu – odsiadując karę długoterminowego pozbawienia wolności. Właśnie z tej przyczyny obiekt ten – zdaniem Rozenkranza – zajmuje „szczególne miejsce w dziejach społecznych jako pierwsze nowoczesne więzienie w Polsce”.

Rozenkranz zauważa, iż „wprowadzenie kary pozbawienia wolności stanowiło novum w ówczesnych prawach karnych, które stały na stanowisku, że jednostki nie potrafiące żyć w ramach norm wyznaczonych przez społeczeństwo nie zasługują na to, by czerpać środki na życie świadczone przez – znieważoną przez sprawcę – gminę. (...) Kara [ta] (...) często stanowiła oddalenie groźby kary śmierci, która w XVI w. wieńczyła 60 procent procesów karnych w Gdańsku, w XVII w. – 50, a w XVIII w. już tylko 33 procenty”. Jak widzimy, wprowadzenie kary pozbawienia wolności początkuje stopniowe odchodzenie gdańskiego wymiaru sprawiedliwości od traktowania śledztwa, procesu sądowego oraz wyroku wyłącznie jako sprawiedliwej zemsty.

 

W nowym stylu

Nadbudowane przez Obberghena piętro zachodniej bramy barbakanu zostało w latach 1604-1628 zajęte przez sąd inkwizycyjny. Tam sędzia śledczy przesłuchiwał oskarżonego i świadków, prowadząc w ten sposób postępowanie przygotowawcze do pracy właściwego sądu, który zbierał się w Ratuszu Głównomiejskim lub w Dworze Artusa. Z sędzią stale współpracował kat – stąd nazwa bramy. Ów miejski oprawca na każde wezwanie sędziego skłaniał przesłuchiwanych do wynurzeń, na jakie wcześniej nie mieliby ochoty. Podobno zgromadził całkiem bogate instrumentarium pomocne do kontrolowanego wpływania na samopoczucie powierzonych mu osób. Z zapisów sądowych wynika, że już na sam widok owych instrumenta torturarum znaczna część przesłuchiwanych przyznawała się do zarzucanych czynów. Najczęstsze udręki, jakie sędzia zlecał katu, to nakłuwanie szpilą, szczypanie nożycami i przypalanie, ale znano też bardziej wyrafinowane dręczenia.

Zapewne poczesne miejsce zajęło w pracowni kata tak zwane łoże sprawiedliwości, na którym rozciągano poszczególne członki bądź całe ciało oskarżonego. Zazwyczaj czekały też w pogotowiu żelazne obręcze do uciskania głowy. Przypuszczalnie stał tam też kabat – rodzaj dębowej skrzyni-krzesła wzorowanej trochę na konfesjonale. Delikwenta sadowiono w środku i zamykano szczelnie z wszystkich stron. Mebel posiadał małe otwory na wysokości głowy, by przesłuchiwany za prędko nie skonał z braku powietrza. Stosowano też bardziej wyrafinowane odmiany kabata ze ścianami naszpikowanymi ostrymi kolcami.

Makabrycznym świadectwem realnej działalności dawnych oprawców są nie tylko zachowane narzędzia, ale też sporządzane przez Radę cenniki na ich usługi. Rozekranz pisze, iż „zachowały się dwie takie taksy dla Gdańska z 1. 1708 i 1761 oraz jedna dla kata tczewskiego powstała w 1660 r., a odnowiona w 1706 r. Obejmuje ona jedenaście czynności o charakterze inkwizycyjnym bądź egzekucyjnym”. Warto się z nią zapoznać, bo jest wiele mówiącym świadectwem epoki. I tak za wychłostanie u pręgierza kat pobierał wynagrodzenie w wysokości 30 złotych polskich, za wyświecenie z miasta – 20 złp, za każde okaleczenie – 10 złp, za pławienie, ścięcie albo powieszenie – po 3 dukaty, za łamanie kołem albo przypalanie żywcem – po 4 dukaty, za każde szczypnięcie rozżarzonymi szczypcami – 1 dukata, za obcięcie ucha albo wypalenie piętna na ciele – po 1 dukacie. Kat nie miał wpływu na dobór kar i tortur – o tym decydował inkwizytor lub sąd.

 

Ciemnice Katowni

Według przypuszczeń dr Jerzego Wnorowskiego, który jeszcze do 2002 roku przez dwadzieścia lat („tyle, co za zabójstwo” – jak mówi) prowadził ulokowaną w barbakanie Pracownię Kryminalistyki UG, na poddaszu powyżej sali sądowej znajdowało się przez jakiś czas mieszkanie komendanta odwachu, które po założeniu więzienia mógłby przejąć kat. Poniżej zaś tej sali z całą pewnością znajdowały się trzy cele aresztanckie, dwie w dawnych wieżach cylindrycznych (po kolejnych przebudowach bramy są te wieże dzisiaj ledwie widoczne w jej północnej i południowej elewacji), trzecia zaś zajęła niewielką przestrzeń między tamtymi dwiema. Grubość ścian otaczających te pomieszczenia dochodzi miejscami do czterech metrów. Jak we wszystkich celach tak i tam zamurowano okna oraz otwory strzelnicze. Panowała w nich wilgoć oraz przejmujący chłód, były bowiem nieogrzewane. Więźniowie musieli spać we własnych ubraniach i bez posłania, rozłożeni na twardych dębowych ławach. Ostatnie dwie takie ławy – jak podaje Rozenkranz – dotrwały do bliskich nam czasów, zostały jednak zniszczone podczas remontu w latach 1979-1984.

Cele miały swoje nazwy: „Lis”, „Kogut” i „Kain”. Tę ostatnią po niemiecku nazywano „Abel und Kain-Mord”. Miała podwójne drzwi. Podobno przetrzymywano w niej skazanych na śmierć morderców, którzy oczekiwali na egzekucję. Cela „Lis” według Wnorowskiego miała pełnić okresowo rolę celi śmierci, w której dokonywano ścięć. „Egzekucji takich dokonywano też na dziedzińcu albo na pomoście pręgierza umieszczonym na wschodniej ścianie Wieży Więziennej” – dodaje Wnorowski. Rozenkranz wspomina o jeszcze jednej celi odkrytej w podziemiach Katowni („rozległe pomieszczenie podziemne”), która – jak przypuszcza – mogła być celą zbiorową sądu inkwizycyjnego. Jest to XVI-wieczna kazamata z pięknym gotyckim sklepieniem, zbudowana przed samą bramą Katowni około sześć metrów pod powierzchnią ziemi. Z prześwitu bramnego Katowni prowadzi do niej stroma schodnia, obecnie zasypana i pokryta brukiem. Od kazamaty odchodzą dwa korytarze, obecnie zamurowane. Jeden kieruje się wprost na Biskupią Górkę, drugi na Kaponierę. Co ciekawe, z Biskupiej Górki prowadzi w stronę Katowni podobny korytarz. Wydawać by się nawet mogło, że – jak mówi Wnorowski – „idą” na jednej linii.

W niszy, która powstała po zamurowaniu prześwitu bramnego Katowni w 1519 roku, wydzielono na poziomie dziedzińca dwa pomieszczenia. W jednym przypuszczalnie mieściła się kuźnia (bardzo potrzebna w więzieniu, gdzie ludzi zakuwano), w drugim – kuchnia. Pod samym ostrołukiem powstało małe pomieszczenie bez drzwi o nieznanym przeznaczeniu.

Pręgierz i oślica obok zespołu Katowni na litografii M. Deischa z 1765 roku
Pręgierz i oślica obok zespołu Katowni na litografii M. Deischa z 1765 roku
Fot. Zbiory BG PAN

Najnowocześniej w Polsce

Na cele więzienne zaadaptowano pomieszczenia wschodniej wieży barbakanu i stąd jej nazwa. Dodatkowe cele o charakterze ciemnic utworzono w specjalnie dobudowanej piętrowej przybudówce przy południowym murze barbakanu. Przyjmowano do tego więzienia skazanych na więcej niż rok pozbawienia wolności. Zasądzane w XVII wieku kary to najczęściej 3-10 lat odosobnienia. Dożywocie pojawiło się dopiero pod koniec wieku. Według Siegfrieda Rühlego w nowym więzieniu gdańskim przetrzymywano jednocześnie od 18 do 20 więźniów, nie licząc osób więzionych przejściowo w Katowni.

Wzorem flamandzkim, w nowoczesnym gdańskim więzieniu znalazły się cele jednoosobowe. Jak przypuszcza Wnorowski, utworzono je tylko w Wieży Więziennej w odpowiednio wydzielonych wnękach strzelniczych. Były to pomieszczenia widne, gdzie funkcję okien pełniły dobrze okratowane otwory strzelnicze. Jedna z cel była tak mała, że leżący w niej mężczyzna nie mógłby rozprostować nóg. Jeszcze do niedawna na drugiej kondygnacji wieży można było zajrzeć do takiego właśnie pomieszczenia zrekonstruowanego przez naukowców i studentów z UG.

W niektórych celach więźniowie przebywali przykuci łańcuchami do ścian. Co kilka dni „urozmaicano” im pobyt chłostą. Wyżywienie serwowano nędzne i w bardzo skromnych ilościach, a nieduże okienka wykuto w celach przybudówki dopiero w XVIII wieku. W środkowej celi aresztanckiej, zwanej „Kogutem” – jak twierdzi Wnorowski – nieduże okienko skierowane na korytarz wykuto dopiero po roku 1820. Czy w takich warunkach kara pozbawienia wolności była milsza od ścięcia albo powieszenia? Czy dawała nadzieję na resocjalizację przestępcy i powrót do normalnego życia? Rozenkranz pisze, iż „głód, ciemności panujące w celach oraz chłód i wilgoć, a także brak posłania i razy wymierzane kijem przez dozorców jako przejaw wykonywania powinności, powodowały, że skazańcom nie groziło zbyt długie życie; nierzadko kończyło się ono samobójstwem”.

Cele więzienne przybudówki, podobnie jak cele aresztanckie w Katowni, miały swoje nazwy, które mogły powstać od ksyw wyróżniających się skazańców, którzy w nich pokutowali za winy. Na piętrze były to: „Skop”, „Buhaj”, „Świntuch”, „Kruk” i „Wilk”, na parterze zaś: „Sowa”, „Kaczka” i „Zając”. Rozenkranz dodaje jeszcze „Jaszczurkę”.

Cele parteru przybudówki nieprzypadkowo nazywano „celami fortuny”. Osadzeni tam uchodzili bowiem za prawdziwych szczęśliwców, gdyż każdego dnia mogli bywać w mieście, gdzie przykuci do taczek trudnili się zbieraniem oraz wywozem ulicznych nieczystości, a tych w rynsztokach nigdy nie brakowało; podobno kierowano ich również do cięższych prac ziemnych przy przebudowie fortyfikacji miejskich. Przy odrobinie szczęścia mieli szansę spotkać kogoś bliskiego, dostać jakąś żywność. Karę przykucia do taczki ustanowiono w 1610 roku dla więźniów, którzy otrzymali nie większe jak trzyletnie wyroki. Dodajmy, że utrzymywanie czystości w mieście należało do codziennych obowiązków kata i jego pachołków.

Do cel na piętrze wchodziło się wprost z „Mostu Westchnień”, zaś na parterze – z dziedzińca. Drzwi najpewniej nie były szczelne, zatem tak latem jak i zimą dopływ świeżego powietrza do tych skąpo wietrzonych pomieszczeń, gdzie potrzeby fizjologiczne spełniano do glinianych garnków albo wprost na podłogę, był raczej wskazany, jakkolwiek więźniowie mogliby mieć tu odmienne zdanie. Wszystkie fekalia zrzucano przypuszczalnie do przepastnej latryny umieszczonej pod dziedzińcem przy samej Wieży Więziennej, którą ostatnio odkrył zespół archeologów kierowany przez Aleksandrę Pudło z MHMG.

Bodaj wszystkim więźniom przysługiwało prawo do codziennego spaceru na dziedzińcu. Przykuwano ich jednocześnie po kilka osób do tak zwanych kun (rodzaj obręczy zakładanej na szyję) lub zakuwano im ręce w kajdany, które zwisały na niedługich łańcuchach z prętów przeciągniętych między kamiennymi arkadami wspierającymi „Most Westchnień”.

 

Nora Żmii

Więzienie dysponowało jeszcze jedną celą, a właściwie podziemnym lochem, o którym prawie nic dzisiaj nie wiemy. Dojście do niego prowadzi niedużymi drzwiami umieszczonymi w przyziemiu południowej klatki schodowej Wieży Więziennej. Za nimi odsłania się pozbawiony schodów przepastny otwór głęboki na ponad dwa metry i szeroki na tyle, by można było zrzucić nim człowieka. Prowadzi do pomieszczenia o kolebkowym sklepieniu, głębokiego na jakieś cztery metry, o powierzchni klepiska 4,5 na 3,5 metra, znajdującego się około 2,5 metra ponad poziomem morza. Nazywa się to pomieszczenie „Norą Żmii” (niem. Otterloch).

Ów beznadziejnie ciemny loch urządzono pod ceglanym sklepieniem, które powstało przypuszczalnie u schyłku XVI wieku przy okazji przebudowy barbakanu na więzienie. Aleksandra Pudło dopuszcza, że w jednym czasie powstało sklepienie i wspierające się na nim przybudówki Wieży Więziennej. Powietrze dochodzi do tego lochu specjalnie wykutym szybem. Przestępców po prostu tam strącano albo spuszczano na jakiejś linie, może wstawiano na taką okazję drabinę. Podobno nikt nie wrócił stamtąd żywy. Niewykluczone, że był to karcer bez wyjścia, do którego wtrącano najbardziej niezdyscyplinowanych więźniów.

Archeolodzy odkryli w tym lochu pod półmetrową warstwą piasku ślady po ognisku. Nie wiadomo komu i kiedy służyło.

Poniżej poziomu użytkowego tego lochu, na głębokości około metra, znajdujemy zagadkową wyrwę w południowym murze, głęboką na ponad półtora metra i wysoką na około pół. Niewykluczone, że wykonali ją zdeterminowani więźniowie, korzystający z przemyconych narzędzi. Gdyby nawet przebili mur i wydrążyli szyb, zamiast umknąć na wolność, wtargnęliby do parterowego budynku odwachu stojącego przy samym murze więziennym (pozostawał tam do 1945 roku). Rozenkranz pisze, iż ucieczki z więzienia w dawnym barbakanie były nieczęste. W 1624 roku przyłapanego uciekiniera ukarano śmiercią.

Pozostałą część niszy pod sklepieniem zajęła latryna. Nie można wykluczyć, że wyrwa w „Norze”, podobnie jak zagadkowy otwór przebity w ścianie dzielącej ją od latryny, ma jakiś związek z poprowadzonym pod barbakanem w XVI wieku rurociągiem z sosnowych bali, którym napływała woda z jeziora Jasień do rozmieszczonych w mieście studni.

 

W nowym duchu

Atmosferę do stopniowego łagodzenia kar wniosło już XVI stulecie, uchodzące za „wiek uczonych”. „I tak – pisze Rozenkranz – w 1604 r. za zabójstwo skazano nożownika na dożywocie, choć prawo i wilkierz mówiły o karze śmierci. W ogóle nie stosowano kary utopienia, choć wilkierz z 1597 r. przewidywał taką karę za oszustwo. Kara utopienia groziła mężatce oskarżonej po raz trzeci o wiarołomstwo jeszcze w wilkierzu z 1500 r., później odstąpiono od tej kary. Za podpalenie wilkierze groziły spaleniem żywcem sprawcy. Od 1597 r. kara ta uzależniona była od uznania sądu, ale w praktyce zanikła. Najczęściej grożono i stosowano karę wypędzenia. Do XVI w. zawsze dożywotnio, później okresowo – na 3, 10, 20 lat, a w XVII w. dopuszczono ułaskawienie przez króla lub złagodzenie kary na wniosek burgrabiego. W samym Gdańsku w 1. 1503-1659 wykonano 6 wyroków śmierci za czary. W 1662 r. wykształcony burmistrz Gabriel Krummhausen opublikował drukiem apel ośmieszający wiarę w czary – tak skuteczny, że praktyki takie już się w Gdańsku więcej nie przytrafiły. (...) Łagodzeniu ulegały również sankcje chełmińskiego prawa karnego”.

Od 1633 roku Rada Głównego Miasta podejmowała uchwały zmierzające do ograniczenia stosowania tortur. Żeby przesłuchiwanego oddać katu nie wystarczała już decyzja sędziego, ale wymagana była zgoda burgrabiego. Po 1690 roku zaniechano skazywania złodziei na szubienicę. Porównując cztery gdańskie cenniki usług katowskich z lat 1659, 1708, 1741 i 1761, Rozenkranz konkluduje, iż „wynika z nich, że z biegiem czasu zadania kata i jego pachołków coraz bardziej ograniczały się do zadań w zakresie utrzymania stanu sanitarnego miasta”.

 

Śpiewano o nich pieśni

„Z chwilą zapadnięcia wyroku – pisze Rozenkranz – niezwłocznie przystępował do działań sołtys sądowy lub podsędek. Ten funkcjonariusz wymiaru sprawiedliwości, stojąc u progu ratusza, odczytywał wyrok w wersji ułożonej przez ławę. Następnie pachołek sędziego lub podsędka dokonywał symbolicznego aktu złamania białej laski – co miało zastępować słowa causa finita. Z tą chwilą skazańca ujmowali strażnicy miejscy i przekazywali przywołanemu katu. Ten w asyście dwóch oprawców oraz swoich pachołków wiódł pieszo skazańca wzdłuż ul. Długiej”. Szli przypuszczalnie do Katowni, gdzie w celi „Kain” skazaniec oczekiwał dnia egzekucji.

Do lat pięćdziesiątych XVII wieku ścięcia znaczniejszych mieszkańców dokonywano na Długim Targu. Jednymi z ostatnich ściętych w tym miejscu byli trzej młodzieńcy pochodzący z poważanych gdańskich rodów, którzy obok wielu karygodnych wybryków dopuścili się morderstwa. Poeta gdański Ludwik Knaust, który od 1653 roku pełnił urząd pisarza sądowego, wydał aż trzy druki okolicznościowe poświęcone temu wydarzeniu. Swoją opowieść ujął w formie pieśni z podaniem znanej melodii, na jaką można śpiewać. Zachował się też druk poświęcony ściętym 5 maja 1653 roku braciom de Fleutot, fałszerzom dukatów.

Znane są trzy druki poświęcone przestępcom pochodzącym z plebsu: utwór z 1644 o tkaczu, który zamordował siekierą matkę, za co został skazany na rwanie obcęgami, obcięcie obu dłoni i połamanie kołem oraz dwa druki wspominające ladacznicę Elsę Beyer, która w 1664 roku, oskarżona o składanie fałszywych zeznań, została skazana na chłostę, obcięcie ucha i wygnanie z miasta. Te również ujęte w formę pieśni z przeznaczeniem do śpiewania. Owe niewielkie dziełka zostały opatrzone ilustracjami, dzięki którym możemy dzisiaj choć trochę poznać atmosferę towarzyszącą w 1650 roku procesowi sądowemu oraz egzekucji wyroku. Jeden z drzeworytów przedstawia wywożoną na wózku Elsę w otoczeniu mieszczan.

W drugiej połowie XVII wieku ścięć dokonywano już przy Wieży Więziennej, natomiast wieszano na potrójnej murowanej szubienicy ustawionej w 1529 roku na wzgórzu we Wrzeszczu blisko ulicy Traugutta. Prowadzący tam trakt nazywano „drogą świętego Michała”.

 

Makabryczne pokazy

Nie powinno dziwić, że niewielu naocznych świadków egzekucji i tortur wykonywanych w Gdańsku spisało swoje wrażenia. Dokonał tego żyjący w XVII wieku angielski kupiec i podróżnik Peter Mundy, który mieszkał w Gdańsku siedem lat. Jego wspomnienia opublikowało jedno z angielskich wydawnictw w 1925 roku. „Bywał on – pisze Teresa Zarębska – mimowolnym świadkiem tortur pod pręgierzem i na otwartej przestrzeni placu miejskiego, takich jak: biczowanie rózgami, przypalanie ramienia, wieszanie, obcinanie głów, łamanie kości, uduszenie dymem (...) oprócz szczegółowych opisów, poświęcił egzekucjom w 1642 r. jeden z kilku rysunków”.

Na znanej z rycin szubienicy przy Targu Węglowym podobno nie wykonano żadnej egzekucji. Jej rolą miałoby być odstraszanie. Natomiast kilka razy miał na tym placu zapłonąć stos, ponadto w użyciu był pręgierz oraz oślica. Te dwa urządzenia znalazły się też obok samej Katowni, jak to widzimy na litografii Deischa.

Pręgierz to słup, do którego przykuwano ręce skazańca. Najstarszy stał przy wejściu do Ratusza Głównomiejskiego. Najbardziej nam znany umieszczono w 1604 roku na zwodzonej platformie Wieży Więziennej, przy jej wschodniej ścianie naprzeciw Złotej Bramy. Na poziomie platformy wykuto dla skazańców i kata specjalne przejście, które bodaj do samej wojny zamykały rzeźbione drzwi z figurą mężczyzny, w którym jedni widzą kata, inni miejskiego pachołka. Obnażonego do bioder skazańca zakuwano w kajdanach, być może tych samych, które do dzisiaj zwisają z zachowanej kamiennej konsoli, i rózgą, liną lub bykowcem wymierzano mu chłostę. Uderzano 21, 27 lub 30 razy. Zasądzano też karę pręgierza bez chłosty, mierzoną w godzinach. Oślica natomiast to długi kloc drewna o trójkątnym przekroju, z oślimi głowami na przeciwległych krańcach, wsparty na bardzo wysokich nogach dochodzących do trzech metrów długości. Sadzano na niej i przywiązywano osoby niepoprawnie kłótliwe. Przy dłuższym siedzeniu grzbiet kloca wrzynał się nieprzyjemnie i ochota do kłótni odstępowała.

Przy Kamiennej Grodzy aż do 1814 roku wykonywano karę wipy czyli huśtawki, zasądzaną przez sądy wety kramarzom i rzemieślnikom, którzy dopuścili się nadużyć stosując złą wagę, fałszywą miarę lub jakość nie taką jak należało. Wipa to urządzenie tworzone przez długą dźwignię z umieszczoną na końcu klatką, w której zamykano skazańca i zanurzano w wodzie tyle razy, na ile opiewał wyrok.

Na Targu Rybnym stała nieduża karuzela nazywana „żółtą Anną”. Umieszczano w niej przekupki posługujące się plugawym językiem. Kto tylko chciał, mógł tę karuzelę do woli wprawiać w obroty, pastwiąc się bezkarnie nad wulgarną handlarką. Cóż... publiczne wykonywanie kar zawsze przyciągało żądną sensacji gawiedź, która na ogół nie okazywała skazańcom współczucia.

Znano też kary obwoźne. Należał do nich w XVII wieku pręgierz zainstalowany na wozie. Obwożono na nim sprawców odrażających czynów. Na używanym przez hyclów „zielonym wozie” transportowano włóczęgów do przytułku przy ulicy Sierocej albo ekspediowano poza miasto. Taczkami obwożono po mieście plotkarki i co bardziej pyskate białogłowy albo wyświecano z miasta.

 

Penitur, ne peccatur

W 1629 roku powstał w Gdańsku nowy obiekt penitencjarny. Był to wzorowany na rozwiązaniach amsterdamskich Dom Przymusu (niem. Zuchthaus), nastawiony głównie na resocjalizację młodzieży. Zajął teren oddany później pod budowę koszar przy dzisiejszym placu Obrońców Poczty Polskiej. Działał głównie – jak pisze Rozenkranz – „jako szkoła przyuczająca do rzemiosła, zyskał stosowny przywilej i niektóre uprawnienia z rąk króla Władysława IV Wazy. (...) wyuczeni zawodu i uwolnieni z dobrym świadectwem zachowania wychowankowie tego zakładu mieli otwartą drogę do cechu, stanowiska mistrzów i szacunku”.

W 1691 roku wewnątrz murów otaczających Dom Przymusu powstał kolejny obiekt więzienny o nazwie Klauzury (niem. Raspelhaus), gdzie zamknięci w jednoosobowych celach więźniowie za dnia wykonywali ciężkie prace przymusowe, na noce zaś byli przykuwani do ścian. Odsiadywali tu kary długoterminowego pozbawienia wolności, a od 1690 roku nawet dożywocie, którym zastąpiono karę śmierci, którą wymierzano dotąd za złodziejstwo. Karą towarzyszącą było natychmiastowe wyświecenie z miasta po opuszczeniu Klauzury. Osadzano tu, przeciwnie do więzienia w barbakanie i Domu Przymusu, samych mężczyzn. Rozenkranz pisze, iż „mimo że rygor więzienny w Domu Przymusu, a nawet w Klauzurach, był mniej dokuczliwy aniżeli w Wieży Więziennej, to odnotowano cały szereg ucieczek”. I dodaje: „Ponieważ omawiany zespół należał do najstarszych obiektów tego typu w Europie, można powiedzieć, że przypadła mu rola współsprawcza w wykształceniu nowych form i nowych zasad wymierzania sprawiedliwości. W miejsce odwetu wprowadzono nową postać postępowania prewencyjnego, która mimo upływu czterech stuleci stanowi wiodący środek odstraszania wdrażający zasadę »punitur, ne peccatur«” (nikt mądry nie karze za to, że popełniono przestępstwo, ale żeby go więcej nie popełniano).

 

Tadeusz T. Głuszko

 

Pierwodruk: „30 Dni” 5/2003