Kobieta na fotografii przestała być anonimowa, stała się kimś bliskim. I z czasem znajomym.
– Od razu poznałam ten kapelusz. Syn przeglądał album, a ja z daleka zobaczyłam ten kapelusz. I mówię: przecież to babcia Bertha – Bonny Karl Willy Szmit przypomina sobie moment, gdy na zdjęciu w „Był sobie Gdańsk” rozpoznał swoją babcię. –Taki kapelusz miała tylko ona: granatowy ze skręconą wokół ronda biało-niebieską wstążką.
Siedzimy w salonie starego domu we Wrzeszczu. Pan Bonny, jak przystało na patriarchę rodu, w otoczeniu rodziny, żony Mirosławy (to ona wcześniej odwiedziła redakcję) i dzieci: Agnieszki i Bartosza oraz Jolanty, która przyjechała na wakacje z Niemiec. Z okruchów wspomnień (i późniejszych moich poszukiwań w gdańskim archiwum) mozolnie odtwarzamy postać babci Berthy, „przekupki handlującej rybami na nabrzeżu, ok. 1920 roku”.
Guwernantka z Ostródy
Bertha Baruta urodziła się w 1866 roku w Ostródzie. Jako młoda dziewczyna przyjechała do podgdańskich Górek. Najęła się „za guwernantkę”. To doświadczenie przydało się później w jej własnej rodzinie: uczyła dzieci i wnuki dobrych manier, porządku, prawidłowego wysławiania się. Jednak służba u obcych ludzi nie dawała jej satysfakcji. W czasie potańcówki, na którą mogła pójść korzystając z przysługującego jej raz w miesiącu wychodnego, poznała rybaka z Górek Wschodnich, Heinricha Augusta Röschke. Wkrótce młodzi pobrali się.
Röschke to była dobra partia. Rodzina od lat zasiedziała w Górkach, Sobieszewie i Przegalinie. Od pokoleń trudniąca się rybaczeniem. Heinrich August (albo po prostu August, jak mówi się o nim w rodzinie), urodzony 18 sierpnia 1855 roku, był trzecim dzieckiem Andreasa Röschke i Anny, również z rybackiej rodziny Kabatzkich.
Ślub Berthy i Augusta odbył się w Sobieszewie na początku lat osiemdziesiątych XIX wieku. Wkrótce (w 1885 roku) na świat przyszła pierwsza córka – Emilia Otylia, matka Bonnego. Bertha Röschke była kobietą silną i zdrową – dała Augustowi osiemnaścioro dzieci.
Elita Fischbrücke
Bertha musiała być silna i zdecydowana, miała przecież na głowie stale powiększającą się gromadę dzieci, dom w Górkach Wschodnich i ciężką pracę na Rybackim Pobrzeżu w Gdańsku. Niezależnie od pogody, niezależnie od pory roku, codziennie wczesnym rankiem wypływała statkiem z innymi kobietami, by rozstawić swoje cebrzyki z rybami na Fischbrücke w Gdańsku. Rytuał był niezmienny od lat. Najpierw trzeba było odebrać ryby zamówione poprzedniego dnia u rybaków. Później przygotować dębowe cebrzyki – każdy z nich wymalowany w środku na niebiesko „żeby lepiej wyglądało”, w każdym – w zależności od gatunku – 30 do 40 kilogramów ryb. Jeśli prażyło słońce lub padał deszcz Bertha Röschke rozstawała swój parasol. Ponieważ szybko znalazła się w elicie Rybackiego Pobrzeża (w końcu nosiła nazwisko Röschke!) korzystała z pewnych przywilejów: jednym z nich było prawo do posiadania własnego, stałego miejsca na targu. Tylko Bertha mogła tam handlować, tylko Bertha mogła tam wstawić do specjalnej dziurki w ziemi swój parasol. Nawet jej najstarsza córka, Emilia Otylia, która poszła w ślady matki i sprzedawała ryby na Fischbrücke aż do końca wojny, musiała przez lata zapracować na własne miejsce wśród innych handlarek.
W zimowe miesiące handel rybami nie ustawał. Jak zwykle Bertha przypływała rano na targ, odbierała ryby i siadała przy swoich niebieskich cebrzykach. Pod spódnicę – jak inne przekupki – wsuwała rozżarzone węgle (pamiętacie Państwo „Blaszany bębenek”?).
I tak latami. Codziennie. Również po śmierci Augusta w połowie lat trzydziestych XX wieku. Tym bardziej po jego śmierci, bo przecież trzeba było utrzymać liczną rodzinę. Handel rybami przynosił stały, choć niezbyt wysoki dochód. Tuż przed wojną, w roku 1937, najbardziej poszukiwane i najdroższe były ryby słodkowodne. Duży sandacz kosztował 1,20-1,80 guldena, a karp nawet o 5 fenigów więcej. Tańsze były szczupaki (1-1.10 G) i karasie (już od 60 fenigów). Najwięcej jednak sprzedawano ryb bałtyckich. Duże, piękne i świeże śledzie: 25-30 fenigów, szproty – 50, piklingi – 60-70, a węgorze aż 3 guldeny za funt. Można było wyżyć. Tym bardziej, że Emilia Otylia wyszła za mąż również za rybaka, Karla Schmidta. Ich syn, Bonny, pisze się z polska, Szmit, bo tak spodobało się kiedyś, już po wojnie, jakiemuś urzędnikowi.
Trwało to aż do końca, do roku 1944, kiedy to babcia Bertha wyjechała do Niemiec. Zmarła w 1957 roku w Kleefeld.
Matrona
Bertha Röschke twardą, choć sprawiedliwą, ręką trzymała swoją rodzinę. Czasami tylko nie upilnowała Augusta, któremu zdarzały się niegroźne „skoki w bok”. Podnosiła wtedy wielki raban, krzycząc na swoje konkurentki, że męża jej bałamucą. Nawet wtedy, gdy dobiegający osiemdziesiątki August wymykał się na randkę z 75-letnią sympatią. A bywało i tak...
Mimo tych drobnych zgrzytów Bertha i August stanowili dobraną parę. Przeżyli razem ponad pół wieku i stworzyli prawdziwy ród rybacki. Gdyby nie szaleństwa Historii do dziś jakiś Röschke rybaczyłby w Górkach, Sobieszewie lub Przegalinie, a targ rybny dalej byłby żywym miejscem.
Ale przecież ciągłość i tradycje tej rodziny nie zostały całkiem przerwane: Bonny Karl Willy Szmit całe życie zawodowe (dziś jest na emeryturze) spędził jako... rybak. Pływał co prawda w Dalmorze na większych statkach niż jego ojciec Karl Schmidt, dziadek Heinrich August Röschke czy pradziadowie Andreas Röschke i Johann Kabatzki. Ale fach jest przecież ten sam.
Tak oto trafiliśmy z Ostródy i Górek Wschodnich na ogromne oceany pełne supernowoczesnych statków. A zaczęło się tak niewinnie: „Przekupka handlująca rybami przy nabrzeżu, ok. 1920 roku”.
Mieczysław Abramowicz
Pierwodruk: Kwartalnik „Był sobie Gdańsk” 2/1997