Zapiski są zwykle bardzo dokładne, bo często nie ograniczają się do roku i miesiąca, ale przywołują nawet dzień, w którym zdjęcie zrobiono. Jest jednak w albumie, jaki pozostawili mi moi rodzice, pewna fotografia, której nie opatrzono taką informacją. Nie zdążyłam zapytać rodziców, dokąd i kiedy tak szli. Teraz próbuję zabawić się w detektywa.
Najprościej byłoby uznać, że to koniec lat czterdziestych i początek pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Na odwrocie zdjęcia przystawiono pieczątkę pracowni, w której je wykonano. Ulica Wajdeloty. A więc to pewnie na tej ulicy lub w jej pobliżu, gdzieś we Wrzeszczu, wtedy chyba nie nazywanym jeszcze Dolnym, uwieczniono moich rodziców Eugenię i Augustyna Tarchałów.
A dlaczego akurat w ten rejon miasta wybrali się moi rodzice? Mieszkali w pobliżu dawnych koszar huzarów, a więc dość daleko od Wajdeloty. Zapewne odwiedzali swoich znajomych rodzinę H. mieszkającą na ulicy Grażyny. Pamiętam ich mieszkanie na parterze kamienicy. Przez podwórze płynęła płytka rzeczka, właściwie strumyk, będąca utrapieniem dorosłych (wilgoć!) i atrakcją dla dzieci. To Strzyża (jak się dowiedziałam znacznie później; wtedy potoczek wypływający gdzieś spod chodnika był dla nas bezimienny).
Na rogu ulicy kusiła cukiernia...
Ulicami upamiętniającymi bohaterów mickiewiczowskich powieści poetyckich „powędrowałam” – już po śmierci rodziców – wraz z chłopcem-narratorem „Krótkiej historii pewnego żartu”. I moja rodzina i znajomi z ulicy Grażyny byli (tak jak tysiące przybyłych do Gdańska po wojnie) przesiedleńcami z Kresów. Pewnie byliby zadowoleni, że takie niepozorne ulice miasta, w którym przyszło im teraz żyć, trafiły do świata literatury. A właściwie należałoby powiedzieć, że wróciły do tego świata, choć pewnie nie wszyscy nowi gdańszczanie mieli świadomość, skąd pochodziły nazwy, nadane kilku uliczkom w tym rejonie, na co zwrócił zresztą uwagę Stefan Chwin, przypominając prasowe wzmianki na ten temat.
Tę zawstydzającą niewiedzę znacząco zmienił fakt ogłoszenia – 26 listopada 1955 roku w setną rocznicę śmierci poety – Roku Mickiewiczowskiego. To wtedy w „Płomyku”, czasopiśmie dla młodzieży, które obok „Płomyczka” i „Świerszczyka” było obecne w naszym domu, drukowano m.in. ballady wieszcza. Nie zabrakło „Trzech Budrysów”. „Powrót taty” pięknie zilustrował Jan Marcin Szancer, pamiętam też „Alpuharę” ...
Ale kiedy zrobiono załączone zdjęcie ?
Zaciekawiły mnie drobne detale widoczne na fotografii, jak przypięte do rękawów tajemnicze karteczki i afisze opasujące drzewa. Czyżby to styczeń (dokładnie 19 I 1947 roku)? Wtedy to odbywały się wybory do sejmu. A więc w 2022 roku obchodzilibyśmy 75. rocznicę tego wydarzenia. Hmm... Nie wiem, jak surowe były wtedy zimy, ale ubranie sfotografowanych osób (pantofelki mamy, odkryta głowa ojca) nie wskazują na tę porę roku.
A może to wybory do sejmu o kilka lat późniejsze (26 października 1952), drugie po wojnie? Resztki liści na drzewach mogą potwierdzać takie przypuszczenie.
A może to zupełnie inny dzień, inny rok, kiedy to odbywała się jakaś zbiórka, a uczestniczący w niej przechodnie otrzymywali stosowne potwierdzenia...
Ciekawe, czy ktoś z czytelników wie coś na ten temat.
Czesława Scheffs
Pierwodruk: „30 Dni” 1-2/2022