Jazda do rodzinnego miasta zajęła Chodowieckiemu dziewięć dni. Po dwumiesięcznym pobycie nad Motławą odbył drogę powrotną (było to między 10 a 18 sierpnia 1773). Codzienne sporządzał zapiski ze swojej podróży, posługując się językiem francuskim, oraz wykonał sto osiem reportażowych rysunków. Dzięki temu powstała jedna z ciekawszych relacji ukazujących Gdańsk w drugiej połowie XVIII wieku.
Daniel Chodowiecki (1726-1801) czuł się po matce Francuzem, a wśród przodków ze strony ojca miał Polaków (wywodzili się z wielkopolskiej szlachty). Jego ojciec był dysydentem, a matka hugenotką. Mieszkali na Głównym Mieście, przy ulicy Świętego Ducha. W ich domu rozmawiano najczęściej po francusku i niemiecku. Jako syn i wnuk dobrze prosperujących kupców, młody Daniel chciał kontynuować rodzinną tradycję i dlatego około 1743 opuścił Gdańsk, udając się na praktykę handlową do Berlina. Tam jednak prędko porzucił kupieckie ambicje. W latach czterdziestych zajmował się projektowaniem biżuterii, a w pięćdziesiątych pracował jako miniaturzysta i emaliernik. Wówczas też poświęcił się malarstwu i rysunkowi. Zasłynął jako ilustrator dzieł Diderota, Goethego, Schillera i Woltera oraz wydań encyklopedycznych. W 1797 został dyrektorem Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Berlinie (Königliche Akademie der Künste).
Po trzydziestoletniej nieobecności w rodzinnym mieście Chodowiecki odwiedził je latem 1773 roku, przecież nadal mieszkała tu matka, siostry, krewni i znajomi. Podróżował bodaj wyłącznie szlakiem pocztowym (Postkurs, Poststrasse, Postweg), który łączył około trzystapięćdziesięciokilometrowym i dobrze utrzymanym traktem Berlin z Gdańskiem (i dalej przez Gdańsk z Królewcem). Pruskie władze pobierały myto za korzystanie z tej drogi, gdyż jej utrzymanie było kosztowne. Co ważne, przy szlakach pocztowych znajdowały się rozmieszczone w wygodnych odstępach stacje pocztowe (Poststation), które służyły przede wszystkim poczcie, ale też indywidualnym podróżnym. Były to na ogół parterowe zabudowania z licznymi pomieszczeniami, stajniami i kuźnią. Chodowiecki nie korzystał z dyliżansów pocztowych, ale podróżował w siodle. Jechał na koniu, którego kupił specjalnie na tę eskapadę za osiem ludwików.
Zajrzyjmy więc do „dziennika z podróży”, by odczytać, co wydarzyło się rano i wczesnym popołudniem 11 czerwca 1773 roku:
„O godzinie piątej wyjechałem do Oliwy (Oliva). Miejscowość piękna, z klasztorem, kilkoma kościołami i wieloma domami mieszkalnymi. Po prawej stronie drogi las z należącymi do klasztoru domami wiejskimi, po lewej na horyzoncie morze z wieloma statkami, przed nami Wrzeszcz (Langfuhr). Przed wjazdem do Wrzeszcza szlaban z pruskim orłem i szyldwach. Warta przepuszcza mnie bez trudności. Przejeżdżam przez Wrzeszcz robiący wrażenie miasteczka, w którym wszystko skierowane jest na Gdańsk. Zauważyłem jeszcze dwa godła z orłem, jedno na urzędzie podatkowym, drugie na punkcie rozdziału tytoniu.
Stąd dostaję się na dobrze utrzymaną aleję, przy której po obu stronach zasadzone są młode drzewa. Wzdłuż alei prowadzą chodniki obsadzone również drzewami. Środkiem alei jezdnia. Na początku alei gdańska straż graniczna robiąca bardzo smutne wrażenie. Po prawej stronie na wzniesieniu szubienica, nieopodal której stoi mały, biały domek, w którym skazaniec otrzymuje ostatni kubek napoju. Przy drodze prowadzącej do Biskupiej Góry mijam cmentarz Bożego Ciała i Bramę Oliwską. Dyżurny oficer odwachu przy sprawdzaniu pytał mnie o zatrudnienie i miejsce zamieszkania, oświadczając jednocześnie, że mnie odwiedzi, gdyż jest miłośnikiem malarstwa. Po przejściu Bramy Wyżynnej kieruję się ku Podwalu Przedmiejskiemu, wstępując do gospody Pod Koroną. Po zleceniu dania koniowi wiązki siana i rozsiodłaniu, uzgodniłem z pewnym jeźdźcem gwardii, że przechowa go za opłatą 6 florenów tygodniowo. Po umyciu się, pozwoliłem sobie na półtoragodzinny odpoczynek, po czym w piwnicy przy Długim Targu zjadłem obiad. Podano mi paletę pieczeni wołowej z sałatą, zjadłem jeszcze trzy maślane bułeczki, no i wypiłem szklankę piwa. Po zapłaceniu, ulicą Mariacką udałem się do matki. Najpierw przywitała mnie starsza siostra, następnie młodsza, na koniec z wielką czułością matka. Uznano, że się bardzo zmieniłem. Musiałem jeszcze zjeść kawałek węgorza i coś niecoś się napić. Przywitałem się również z moją ciotką, która wstąpiła tu po zakończeniu zajęć z uczennicami, była z nią również jej siostra. Po pewnym czasie oświadczyłem, że muszę dokonać kilku odwiedzin z zapewnieniem, że wrócę około piątej po południu” („Dziennik z podróży…”, oprac. Małgorzata Paszylka, Wydaw. Finna, Muzeum Narodowe w Gdańsku, Gdańsk 2002).