W 1957 roku, kiedy na fali tzw. popaździernikowej odwilży można było w bardziej otwarty sposób mówić o wielu sprawach, podniesiony został problem wyburzenia ruin domów Heweliusza przy ulicy Korzennej (stało się to w 1953 roku). Odważnym rzecznikiem ratowania i odbudowy tego zabytku był historyk kultury, doktor Tadeusz Przypkowski.
Przypkowski – między innymi – opublikował na ten temat tekst w miesięczniku „Problemy”. Po jego lekturze znana pisarka Maria Dąbrowska skierowała do redakcji krótkie uzupełnienie (zamieszczone w dziale „polemiki”), w którym – zgadzając się z tezą Przypkowskiego, że jest to sprawa gorsząca – w inny od niego sposób proponuje spojrzeć na wielkie postaci gdańskiej historii.
Tekst Marii Dąbrowskiej został opublikowany w „Problemach” nr 7/1957.
Życzliwym przypadkiem dostał się do moich rąk piąty majowy tegoroczny [1957] zeszyt miesięcznika „Problemy”. Bardzo pożyteczny miesięcznik popularyzujący wszystkie rodzaje nauki. (…) Pragnę skreślić tylko parę słów nawiązujących do jednego z artykułów drukowanych w majowym numerze.
Idzie o artykuł dra Tadeusza Przypkowskiego „Barbarzyńskie zniszczenie najcenniejszego zabytku Gdańska”. Popularny i wielkich zasług znawca naszej kulturalnej przeszłości słusznie podnosi gorszącą sprawę zburzenia resztek siedziby gdańskiego astronoma Heweliusza. Artykuł mocny, potrzebny i życzyć tylko należy, żeby skutecznie poruszył opinię społeczną i w następstwie – czynniki, które jedną ręką odbudowując, drugą nie po raz pierwszy (zameczek na Ujazdowie) niszczą cenne pamiątki przeszłości.
Ale jest w tym artykule parę zdań o filozofie Arturze Schopenhauerze, które proszą się o komentarz i uzupełnienie. Dr Przypkowski pisze jak następuje: „Poza tym Gdańsk to miasto Gabriela Fahrenheita […] i wreszcie miasto Artura Schopenhauera […], jednego z twórców »narodowej« filozofii niemieckiej. Nie mamy, niestety, najmniejszych podstaw, by »starać się o polskość« tych dwu słynnych gdańszczan, których sława zresztą znacznie w swym szerokim rozprzestrzenianiu się Heweliuszowi ustępuje”.
Przypuszczam, że znaczenie naukowe Fahrenheita jest mniejsze, ale jego sława w sensie, jaki temu słowu potocznie nadajemy, jest chyba powszechniejsza niż sława Heweliusza, którego wielkość jest znana raczej uczonym, gdy o Fahrenheicie wie na drugiej półkuli każdy, a na naszej niemal każdy jako tako kształcony człowiek; z tego banalnego powodu, że termometry są rzeczą codziennego użytku. Schopenhauer jest na pewno mniej sławny, jeśli nie od Heweliusza, to od Fahrenheita, ale to jedynie dlatego, że ludzie mniej się interesują filozofią niż termometrami.
Niemniej Artur Schopenhauer jest wielkim filozofem, a nadto potężnego talentu artystą słowa (podobnie jak Guayau), nawet chyba dla tych, co jego wnioski filozoficzne odrzucają. Wielce szanowny autor artykułu nazywa Schopenhauera jednym z twórców „narodowej” filozofii niemieckiej. Umieszczenie wyrazu „narodowej” w cudzysłowie nadaje mu odcień ironiczny i pejoratywny. Nie wiem, czy istnieją w ogóle „filozofie narodowe”, choć w każdym systemie filozoficznym można by zapewne wykryć specyficzne cechy narodowości jego twórcy. I choć można mówić o swoistej predyspozycji filozoficznej danego narodu. Na ogół jednak systemy filozoficzne maja za przedmiot wyjaśnianie spraw bytu w najogólniejszym znaczeniu. I są przeznaczone dla ludzi w najogólniejszym znaczeniu. Możemy, oczywiście, mówić o jakiejś p r e t e n s j i do stworzenia systemu filozoficznego specjalnie „narodowego”, a w takim wypadku ironiczny cudzysłów jest zupełnie na miejscu.
Jednakże zdaje mi się, że Schopenhauerowi (w przeciwieństwie do Hegla) takiej pretensji, na ile pamiętam jego dzieła, przypisywać nie można. Całkiem przeciwnie. Jeśli pod wyrazem „narodowy” (w cudzysłowie) będziemy rozumieli cechy agresywnego i pysznego szowinizmu, to Schopenhauer był wręcz uosobieniem nienawiści do tego, czym się szowinizm niemiecki najbardziej uwydatnił i co miało przynieść temu wartościowemu narodowi tak wielkie klęski moralne i nie tylko moralne. Schopenhauer był wrogiem tego, co nie tylko u nas, lecz i w Niemczech nazywano potocznie „prusactwem”, „duchem pruskim” albo „junkierskim”. Nie wiem, czy ta postawa wywarła wpływ na pesymizm jego filozofii. Ale na pewno była jedną z przyczyn niepopularności Schopenhauera za jego życia. Gdy w Berlinie na wykładach Hegla były tłumy, audytorium Schopenhauera świeciło pustkami.
Nie jest przypadkiem, że Tomasz Mann, nie tylko wielki pisarz, ale i wielki krytyk historii Niemiec, właśnie siostrę Artura Schopenhauera wybrał na bohaterkę prześwietnego rozdziału „Lotty w Weimarze” i że w jej usta włożył znakomite opowiadanie o wojnach napoleońskich, uderzające w złowrogie, hitlerowskie perspektywy tego właśnie ducha pruskiego, ducha buty, szowinizmu i „czystej woli” niemieckiej mającej na celu tylko samą siebie.
I nie jest przypadkiem, że rodzina Schopenhauerów znalazła się w Weimarze. Jasne, że nie mamy nie tylko żadnych podstaw, ale i żadnej potrzeby starać się o polskość Schopenhauera. Ale możemy i powinniśmy wiedzieć, jaki był stosunek rodziny Schopenhauerów do sprawy Gdańska, wolnego, w wielu rzeczach suwerennego miasta, wchodzącego dobrowolnie w skład Rzeczypospolitej Polskiej. I tu chciałabym paru słowy uzupełnić cenny artykuł dra Przypkowskiego. Postawa rodziny Schopenhauerów w okresie rozbiorów i wobec agresji Fryderyka I oraz jego następcy godna jest naszej sympatii i naszej pamięci. Jak większość rodowitych gdańszczan, rodzina Schopenhauerów była bez zastrzeżeń przeciwna pruskiemu czy cesarsko-rosyjskiemu (bo i takie projekty się knuły) zaborowi Gdańska i odłączeniu go od Polski, stanowiącej jego zaplecze gospodarcze i z którą od połowy XV wieku, tj. po zrzuceniu krzyżackiego jarzma, Gdańsk żył jako „okazowy punkt przyjaznego zetknięcia się dwu wielkich sąsiedzkich narodowości” (Askenazy).
Jak Gdańsk walką orężną protestował przeciw agresji króla pruskiego, tak matka Artura, znana pisarka niemiecka, Joanna Schopenhauer, dała wyraz tym samym uczuciom w swych wspomnieniach (Johanna Schopenhauer: „Jugendleben und Wanderbilder”) pisząc o zajęciu w roku 1772 przez Fryderyka I Wisłoujścia i Wrzeszcza następujące słowa: „Król pruski napadł jak wampir na moje nieszczęsne miasto rodzinne i wysysał z niego soki żywotne przez lata całe aż do zupełnego obezwładnienia wszelkich oznak jego życia”. A gdy w roku 1793 Fryderyk Wilhelm II ostatecznie zawładnął Gdańskiem złamawszy jego zbrojny opór, cała rodzina Schopenhauerów wyemigrowała z Gdańska do południowych Niemiec. Ten jej protest przeciw pruskiemu zaborowi sprawił, że i dalsze życie Artura Schopenhauera nie było związane z Gdańskiem. Myślę, że dobrze jest wiedzieć i pamiętać te rzeczy.
A udokumentowaną wieść o nich znaleźć można między innymi w świetnej monografii Szymona Askenazego „Gdańsk a Polska”. Dzieło to powinno być wznawiane co parę lat i czytane przez najliczniejsze rzesze. Wyjątki z niego powinny się znajdować w wypisach szkolnych, tym bardziej że i nieco kwiecista, lecz bardzo charakterystyczna dla stylu jego czasów piękna proza Askenazego do tego celu je poleca. Należałoby to do naszych obowiązków szerzenia wiedzy o dziejach wszystkich ziem zachodnich.
Maria Dąbrowska
Przypomniane: „30 Dni” 1/2018