Biskup wydał, a protestanckie miasto po raz pierwszy w dziejach „odpuściło sobie” i nie złożyło w tej sprawie protestacji. Przez następne ponad pół wieku jezuici w miarę spokojnie mogli kontynuować swoją działalność duszpasterską wewnątrz miasta. Kontrreformacyjną? To może za dużo powiedziane. Z perspektywy rządzących Gdańskiem luteranów i kalwinistów zawsze jednak byli tu postrzegani, jak przysłowiowy „koń trojański”.
***
Na temat burzliwych dziejów jezuickiego ośrodka w nowożytnym Gdańsku przypomnijmy – w skrócie – kilka najważniejszych faktów. Towarzystwo Jezusowe zostało zatwierdzone w 1540 roku. Ideą przewodnią członków nowego zakonu było nawracanie niewiernych i pogan, ale deklarowali też w specjalnym, czwartym ślubie, że pójdą „wszędzie tam, gdzie rozkaże Jego Świętobliwość” – papież. I papieże szybko zorientowali się, że jezuici mogą być doskonałym narzędziem do walki z dziedzictwem reformacji. Sprawna i karna organizacja, bardzo dobre przygotowanie teologiczne, elastyczna w prowadzeniu rozmaitych akcji reguła były atutami nie do pogardzenia w tym trudnym dla Kościoła czasie. W 1564 roku założyli pierwsze na ziemiach polskich kolegium w Braniewie. W 1567 roku pierwsi jezuiccy socjusze mieli okazję - z różnych zresztą powodów - wizytować Gdańsk. Dzieje gdańskiej placówki jezuitów rozpoczynają się jednakże w maju 1585 roku, gdy przysłano tu pierwszych stałych misjonarzy.
W strukturze Towarzystwa Jezusowego misją nazywano każdą co najmniej dwuosobową placówkę tego zakonu, stworzoną w konkretnym celu działań duszpasterskich, kaznodziejskich, katechizacyjnych, niezależnie od tego, czy powstawała na „surowym korzeniu”, pośród rzeczywistych pogan, w krajach protestanckich, czy w ultrakatolickim środowisku. Niesamodzielna pod względem finansowym, stacja misyjna polegała niemal całkowicie na różnorakim wsparciu ze strony placówki wyższego szczebla, rezydencji, bądź kolegium i w sprzyjających okolicznościach sama się w takowe zamieniała. Stacja misyjna w Gdańsku przekształciła się w rezydencję w 1596 roku, gdy udało się zorganizować realne uposażenie dla tego ośrodka, choć wciąż jeszcze nie dysponował on jasno sprecyzowaną siedzibą. Akt fundacji Kolegium Gdańskiego nosił co prawda datę 8 stycznia 1592 roku, ale nazwa „Collegium Gedanense” na trwałe trafiła do jezuickich katalogów funkcji zakonnych dopiero w 1609 roku. I wtedy była jeszcze trochę na wyrost, bo nie działała szkoła i wciąż nie było jasno określonego dlań lokum. Tak naprawdę dopiero wybudowanie kościoła, mieszkania oraz budynków zaplecza, a wreszcie uruchomienie w 1621 roku działalności edukacyjnej uformowało nowy, w pełni samodzielny jezuicki ośrodek, w którym zdarzało się, że pracowało jednocześnie więcej niż trzydziestu zakonników. Tyle, że nie działał on w Gdańsku, a w podmiejskiej, należącej wówczas do biskupów kujawsko-pomorskich posiadłości Stare Szkoty. A jezuitom najbardziej zależało na pracy wewnątrz murów protestanckiego miasta.
***
W 1585 roku pierwsi misjonarze z zakonu jezuitów ulokowali się najpierw w kompleksie klasztornym brygidek na Starym Mieście. W styczniu 1587 roku mieszkanie to, wespół z dużą częścią kościoła i klasztoru, spłonęło w dość niejasnych okolicznościach. Jezuici próbowali odtąd różnych sposobów na zorganizowanie duszpasterstwa wewnątrz Gdańska. Niezależnie od tego, gdzie im pozwalano na odprawianie mszy, u dominikanów, brygidek, czy w lokum dawnych pokutnic na Starym Mieście, już w 1589 roku zamieszkali na plebanii Kościoła Mariackiego. Obchodzimy więc również, niejako przy okazji, 430. rocznicę pojawienia się jezuitów w murach tego obiektu. Początkowo był to jednak pobyt nie do końca formalny, taki „na walizkach” – w oczekiwaniu lepszego lokum wewnątrz murów i w stałej obawie, że będą zeń siłą usunięci.
Reformacja w Gdańsku w 1557 roku osiągnęła istotny sukces, przywilej wyznaniowy dla wyznania luterańskiego. W konsekwencji tego aktu nastąpiła trwała i niemal całkowita protestantyzacja miasta. W krótkim czasie katolicy z wyznania jedynego i panującego stali się nic nie znaczącą mniejszością, a kilka ośrodków duszpasterskich, które zostały w ich gestii: trzy klasztory i plebania mariacka, przypominały wysepki dla garstki rozbitków pośród obcego i niechętnego wyznaniowo żywiołu. Rozbudowany w początku wieku XVI za rządów proboszcza Maurycego Ferbera czworobok plebanii, tzw. Faraf, miał zatem w sobie coś z twierdzy i mógł być dogodnym schronieniem dla budzących obawę w mieście jezuitów. Ówczesny proboszcz gdański, Mikołaj Miloniusz wyznaczył im w 1589 roku kilka pomieszczeń, w tym jedno większe, rychło przerobione na kaplicę, nawet całkiem sporą, mieszczącą około setki osób. Nie wiemy dokładnie, gdzie to pierwsze oratorium się mieściło, ale na pewno nie w obecnym miejscu Kaplicy Królewskiej, bo wtedy jeszcze na plebańskim gruncie znajdowało się tam pięć oddzielnych kamieniczek czynszowych z fasadami od strony ulicy Świętego Ducha.
Ze swojej tymczasowej siedziby jezuici podejmowali kilka nieudanych prób przeniknięcia do kościoła i klasztoru brygidek (między innymi 1593, 1605-1606, 1612), ale przede wszystkim rozwinęli prężną działalność propagandową. Odwiedzający w 1617 roku Gdańsk węgierski kalwinista, Marton Csombor, nie zostawił wprawdzie suchej nitki na egzystujących w Gdańsku zakonnikach, ale zanotował też w swoich wspomnieniach, raczej bez cienia sarkazmu, że „przy kościele [Mariackim] jest rezydencja jezuitów, gdzie z zasłyszanych tam częstych nauk przesławnego ojca Kryspina [Boltza] wiele [odniósł] pożytku”. Po utworzeniu zrębów kolegium w Starych Szkotach lokum na plebanii straciło jednak na znaczeniu. W kolejnych dziesięcioleciach była to przede wszystkim sypialnia dla dwóch-trzech zakonników z Towarzystwa Jezusowego, w tym dwóch kapłanów oraz kucharza. W latach 1623-1641 kapłani przemykali stąd – nawet całkiem dosłownie – do kościoła św. Brygidy, gdy na krótko król Zygmunt III Waza wywalczył im rolę spowiedników nadzwyczajnych mniszek i kapelanów w tej staromiejskiej świątyni. Z kaplicy w mariackim probostwie jednak nadal korzystali. W 1636 roku zaprowadzili tu księgę rejestrującą chrzty, a potem drugą, równoległą, dla rejestracji ślubów. Sytuacja ta, bynajmniej nie idylliczna, uległa istotnemu pogorszeniu po 1638 roku.
Najpierw na zlecenie ksieni brygidek, Barbary Wichmann, wyburzono służącą im przez kilkadziesiąt lat jako oratorium dla katolickiego Bractwa Bożego Ciała kaplicę pokutnic. W listopadzie 1641 roku zamknięto przed nimi podwoje brygidiańskiego kościoła. Mała kaplica na plebanii mariackiej, z trudem mieszcząca 100-120 osób, stała się wtedy ich głównym polem pracy duszpasterskiej wewnątrz miasta. Ale i ten punkt aktywności w mieście padł, gdy nieprzychylny jezuitom biskup kujawsko-pomorski, Mikołaj Wojciech Gniewosz w lutym 1644 roku ustanowił proboszczem gdańskim Floriana Falcka. Wywodzący się z Gdańska i mający krewnych protestantów Falck w krótkim czasie doprowadził do zamknięcia kaplicy dla odprawiania mszy (styczeń 1645), choć udzielania w niej sakramentów jeszcze im wtedy nie zabronił.
W 1649 roku władze miasta nie pozwoliły dostarczać jezuitom piwa ze Starych Szkotów, zakazały wchodzenia z posługą do Szpitala dla Ospowatych (Pockenhasu) i zażądały zaprzestania udzielania ślubów w kaplicy. Różne dotkliwe restrykcje spadły także na kolegium w Starych Szkotach. Toczący swoją małą wojnę z potężnym zakonem Falck doprowadził nawet w pewnym momencie do całkowitego usunięcia zakonników z plebanii. Sytuacja zmieniła się jednak wraz ze śmiercią biskupa Gniewosza. Nowy biskup, Kazimierz Florian Czartoryski, zdecydowanie poparł zakonników i zwrócił się przeciwko Falckowi, którego po dłuższym kanonicznym procesie poddano depozycji ze stanowiska i 10 lipca 1656 roku nawet ekskomunikowano.
***
Jezuici powrócili do swoich zadań, a po 1663 roku przełożonych tej małej stacji misyjnej zaczęto określać mianem superiorów „in Faraf”. Działo się tak nie bez przyczyny. W latach szwedzkiego „potopu” zakon utracił w wyniku prewencyjnego zniszczenia budynki kolegium w Starych Szkotach. I teraz jezuici nie spieszyli się z odbudową ośrodka na przedmieściu, oczekując od miasta rekompensaty. Na przykład – zgody na wprowadzenie kolegium w jego mury. Podjęto stosowne kroki prawne w celu uzyskania odszkodowania i poczyniono przygotowania organizacyjne do planowanej „inwazji”. W październiku 1675 roku placówkę „na Farafie” wizytował prowincjał polski Towarzystwa Jezusowego, Stanisław Branicki. Zalecił, aby superior na probostwie zaprowadził księgę dochodów i wydatków. Zachowana do dziś, dokumentuje gospodarcze problemy placówki aż po rok 1713.
Okazja, by wkroczyć w mury Gdańska nastręczyła się sama. Od ponad stu lat jedyna ocalała w mieście katolicka parafia, mariacka, borykała się z brakiem odpowiedniego obiektu sakralnego. Patronat nad parafią należał do polskich monarchów, proboszczowie zachowali plebanię, ale z najbardziej prestiżowego kościoła w mieście korzystać nie mogli. Po bezowocnych próbach odzyskania Kościoła Mariackiego od lat trzydziestych XVII wieku pojawił się pomysł wybudowania całkowicie nowej, zastępczej świątyni parafialnej. Za Jana III Sobieskiego sprawa nabrała tempa. W sierpniu 1677 roku król przybył osobiście nad Motławę, by rozwiązać nabrzmiałe gdańskie problemy. Pospólstwo domagało się wtedy większego udziału we władzy, a gdańskie cechy – jego najbardziej aktywna część – ograniczenia konkurencji płynącej ze strony tzw. partaczy, rzemieślników zamieszkujących coraz liczniej katolickie, przyklasztorne jurydyki wewnątrz miasta. Sprawy polityczne i ekonomiczne miały zatem głęboki, religijny podtekst. Jeżeli dodamy do tego kwestię katolickich rewindykacji i działań odszkodowawczych, a ponadto postulat równouprawnienia i swobody katolickiego kultu w mieście, łatwiej będzie zrozumieć, dlaczego duchowym przywódcą cechowej opozycji był przez pewien czas charyzmatyczny i radykalnie antykatolicki rektor i kaznodzieja z luterańskiego gimnazjum, Idzi Strauch. I dlaczego akurat wtedy tak bardzo mocno podniosła się temperatura wyznaniowego sporu.
Król bawił w Gdańsku około pół roku, ale z wyżej wymienionych kwestii rozwiązał tylko jedną i to całkowicie nie po myśli zwykłych luterańskich obywateli i mieszkańców miasta. Katolicy otrzymali kilka miejsc w Trzecim Ordynku i zgodę na budowę zastępczej świątyni parafialnej. Jej budowa, rozpoczęta w lutym 1678 roku, odbywała się zatem w atmosferze głębokiego rozczarowania, wręcz niechęci do katolików. Trudno się dziwić, że kiedy kilka miesięcy później karmelici zorganizowali publiczną, z punktu widzenia luterańskiej władzy nielegalną procesję z okazji święta Znalezienia Krzyża (3 maja 1678 roku) doszło do jednego z najbardziej spektakularnych antykatolickich tumultów w Gdańsku. Więc chociaż Kaplicę Królewską budowano tylko przez trzy lata, prawie drugie tyle czekano na dogodny moment jej uruchomienia. I od razu znalazła się w kręgu zainteresowań Towarzystwa Jezusowego.
Nowy, zastępczy obiekt parafialny, kościół pod bardzo długim wezwaniem, które rzadko kto dzisiaj pamięta – Świętego Ducha, św. Jana Chrzciciela i św. Andrzeja – wybudowano z wykorzystaniem pięciu kamieniczek flankujących czworobok plebanii mariackiej od strony ulicy Świętego Ducha. Do dziś czytelny jest ich układ we wzniesionej nietypowo, bo na piętrze świątyni. W środku miasta stanęło piękne, jedyne w swoim rodzaju barokowe cacko, o architekturze wyzywająco propagandowej, bo przecież z zewnątrz świątynia ta przypomina do złudzenia wykonaną w miniaturze rzymską bazylikę św. Piotra. Wystrój świątyni był stosunkowo skromny, ale funkcjonalny, a pod nią zachowano przejazd na dziedziniec wewnętrzny plebanii. I przede wszystkim przebito bezpośrednie przejście do wnętrza pomieszczeń probostwa. Bez przeszkód można było się dostać do niej bez wychodzenia na ulicę, w przestrzeń publiczną. Takiej okazji jezuici nie mogli nie wykorzystać i od początku starali się w niej posługiwać.
Obiekt był z grubsza gotowy w maju 1681 roku, ale wtedy wciąż nie było dobrej atmosfery do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. W mieście panował stan wyjątkowy. Zaledwie kilka tygodni wcześniej dokonano publicznej egzekucji na gdańskim czeladniku, Martinie Köpkem, oskarżonym o sprofanowanie Najświętszego Sakramentu podczas tumultu w 1678 roku. Tak naprawdę był on jedyną śmiertelną ofiarą tamtych zdarzeń, więc ludzie znowu wyszli na ulice, posypały się kamienie w stronę katolickich duchownych, których obarczano winą za „sądową zbrodnię”. Do miasta wrócił z wygnania Strauch i także podgrzewał w mieście atmosferę swoimi płomiennymi antykatolickimi wystąpieniami. Doszło wtedy w Gdańsku do ostrej teologicznej dysputy, w której uczestniczyli po stronie luterańskiej miedzy innymi Strauch i jego następca w rektoracie, Samuel Schelwig, a katolików reprezentował ówczesny jezuicki superior na probostwie, Jan Franciszek Hacki, brat Michała Antoniego, opata z Oliwy.
Gdy 13 grudnia 1682 roku umarł niespodziewanie Strauch, tłumy luterańskich uczniów i kupieckiej czeladzi z pochodniami i szpadami gotowe były rzucić się na zamieszkiwaną przez jezuitów plebanię, bo rozpuszczono pogłoskę, że jezuici kazali podpalić dom zmarłego kaznodziei oraz gimnazjum. W ostatniej chwili kilku co odważniejszym i rozsądniejszym rajcom udało się powstrzymać samosąd. Wrogi katolikom tłum zebrał się także dwa tygodnie później, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, gdy rozeszła się z kolei pogłoska o szykowaniu niezapowiedzianej inauguracji Kaplicy Królewskiej. Do bójki nie doszło, bo kaplicy nie otworzono, nie było w niej bowiem jeszcze wtedy ławek. Posługę w Kaplicy Królewskiej zainaugurowano w oktawę święta Trzech Króli, 13 stycznia 1683 roku, a 17 stycznia, w uroczystość Imienia Jezus, jezuici spróbowali odprawić w niej nabożeństwo. Gdy podjęli posługę kolejnym razem, po 26 stycznia, stanowczo zareagowała Rada Miejska, nazywając ich duszpasterstwo okupacją kaplicy, a ich samych uznając za obcych w mieście i naruszających jego wolność. Akcję Rady poparły pozostałe ordynki, domagając się całkowitego usunięcia jezuitów z probostwa i nawet z obrębu miejskiej jurysdykcji. Król, obawiając się nowych tumultów, wystosował 4 lutego edykt zalecający oddanie kaplicy w ręce duchowieństwa świeckiego. Pod naciskiem opinii publicznej jezuici wycofali się z kaplicy, ale probostwa nie opuścili. Gdy w następnym roku raz jeszcze spróbowali wejść z duszpasterstwem do nowej świątyni, znowu wywołali w mieście wrzenie i złowrogie dekrety.
Z pewnością nie był to dobry czas dla nich i dla innych katolików, zwłaszcza duchownych tego wyznania w Gdańsku. Mnożyły się wrogie incydenty, pobicia, oskarżenia. Cierpieli na tym goście plebanii i jezuickiej misji, uczeni i udający się w dalekie kraje jezuiccy misjonarze. Za każdym razem patrzono podejrzliwie na ich obecność na plebanii, ograniczano potrzeby, zabraniano nawet zwykłych, prozaicznych usług, np. naprawy zepsutego pieca. W mieście oficjalnie obowiązywało prawo, że jezuitom nie wolno przebywać w mieście po zapadnięciu zmroku. Nieoficjalnie, nadal jednak na plebanii mieszkali. Nie układały się też nazbyt dobrze stosunki zakonników z niektórymi proboszczami. Nie wspierał ich pierwszy rządca Kaplicy Królewskiej, Grzegorz Ridelius, więc jezuici nie przekazali mu swoich ksiąg metrykalnych. Założył zatem własne. Ślady tej podwójnej rejestracji można prześledzić w zachowanych do naszych czasów księgach metrykalnych.
W 1698 roku, po wizycie króla Augusta II Mocnego, podczas której monarcha zdawał się udzielać jezuitom swojego poparcia, zakonnicy znowuż spróbowali wejść do Kaplicy Królewskiej i znowuż omal nie doprowadzili do tumultu, gdy 21 września tego roku rozeszła się pogłoska, że trzystu uczniów jezuickiego kolegium na Starych Szkotach wybiera się zbrojnie i procesjonalnie do miasta, by wziąć udział w jezuickim kazaniu na uroczystość św. Mateusza Apostoła. Rada nakazała zamknąć bramy miejskie, a wzburzony tłum pod plebanią domagał się rewizji i sprawdzenia, czy liczba przebywających tam jezuitów nie uległa powiększeniu. Do apogeum zadrażnień doszło na przełomie 1713 i 1714 roku, gdy w kompleksie probostwa uruchamiano po latach niebytu katolicką szkołę parafialną. Wtedy, na krótki czas władzom protestanckiego miasta udało się doprowadzić do rzeczy niebywałej – zamurowania przejścia pomiędzy plebanią a Kaplicą Królewską. Wkrótce jednak, w czerwcu 1714 roku przebito na nowo przejście, a potem zbudowano nowe osobne schody, które prowadziły na najwyższe piętro budynku, gdzie w części mieszkalnej probostwa kilka pomieszczeń należało do jezuitów.
***
Cały ten, bardzo długi okres sporów zakończył jednak dopiero akt biskupa Szaniawskiego z 18 grudnia 1719 roku, ustanawiający stałą stację misyjną jezuitów wewnątrz miasta. Dlaczego gdańszczanie tym razem nie podnieśli larum? Być może był to zwrot taktyczny. W całej Rzeczypospolitej wzrastała presja na resztki protestanckich struktur, nawet ewangelickiej szlachcie odbierano jej ustawowe prawa, w tym dostęp do urzędów i godności ziemskich. Ustępując w tej jednej sprawie, władze Gdańska bynajmniej nie zamierzały ulec np. w kwestii zwrotu Kościoła Mariackiego. A poza tym bardzo zaawansowana była już w tym czasie odbudowa budynków jezuickiego kolegium na przedmieściu i świadczyła niezbicie, że jezuici przestali marzyć o wybudowaniu drugiego kolegium w szczupłej przestrzeni „Farhofu”.
Zgodnie z ordynacją misji jezuici pozostawali na plebanii w charakterze misjonarzy i stałych pomocników proboszcza. Na swój użytek mieli kaplicę domową, sypialnie (na drugim piętrze), refektarz, kuchnię i pomieszczenia gospodarcze (na piętrze pierwszym) oraz piwnice w przyziemiu. W Kaplicy Królewskiej winni byli odprawiać msze, głosić kazania, słuchać spowiedzi, wykładać katechizm i udzielać wszelkich sakramentów, jednakże opłaty z tego tytułu należeć miały do proboszcza. Proboszcz winien był otoczyć ich życzliwą opieką, jednak w żadnym razie nie subsydiował ich działalności. Zakonnicy korzystali natomiast bez problemu z zakrystii i liturgicznego sprzętu. Misja wewnątrz Gdańska była najczęściej trzyosobowa. Działało tu dwóch kaznodziejów, polski i niemiecki oraz jeden brat-laik (zazwyczaj kucharz). Pomiędzy 1719 a 1754 rokiem powierzono im również prowadzenie katolickiej szkoły parafialnej (w budynku narożnym między ulicami Świętego Ducha i Podkramarską). Po 1756 roku wycofano brata zakonnego, a w jego miejsce wprowadzono trzeciego kapłana, również kaznodzieję i wtedy postawiono bardziej na specjalizację podług pór dnia oraz dni świątecznych i zwykłych. W 1772 roku pojawił się jeszcze i czwarty zakonnik, również misjonarz-kaznodzieja.
Po 1719 roku stosunki jezuicko-gdańskie nadal nie były idylliczne, ale już nigdy nie starano się wyrzucić niewygodnych zakonników z wnętrza plebanii oraz z miasta. Spełniali tu zwykłe, duszpasterskie czynności. W pracy tego rodzaju zastała ich kasata zakonu w 1773 roku. Kolegium w Starych Szkotach znalazło się w granicach zaboru pruskiego i mogło dalej funkcjonować pod swoją nazwą i we właściwy dla zakonu sposób aż do 1780 roku. Gdańsk był jednak nadal częścią Polski, a zatem tu kasatę przeprowadzono. Czterech jezuickich księży kaznodziejów z probostwa pozostało więc w mieście w charakterze wikarych, a jeden z nich, Jan Trebbels, został nawet kimś w rodzaju wiceproboszcza.
Rezydent króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w Gdańsku, szambelan Aleksy Husarzewski, otoczył ich troskliwą opieką i zapewnił finansowanie z funduszy Komisji Edukacji Narodowej, które wszak powstały na kanwie pojezuickiego majątku. Trzech z nich dotrwało tu aż do lipca 1786 roku, kiedy to z niewyjaśnionych do końca powodów równocześnie opuścili plebanię i Gdańsk. I w ten sposób jezuicka misja w środku Gdańska dobiegła końca.
Sławomir Kościelak
Pierwodruk: „30 Dni” 6/2019