PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Kłopoty z niedzielą

Kłopoty z niedzielą
Pokusie, by za pomocą rozporządzeń i nakazów prawnych kierować ludzi na drogę pobożności, nierzadko ulegały też władze w Gdańsku.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Handlujących na ulicy (czy w niedzielę?), uwiecznił Izaak van den Blocke
Handlujących na ulicy (czy w niedzielę?), uwiecznił Izaak van den Blocke
Fot. Zbiory Muzeum Gdańska

Dokoła Gdańska czuło się niszczycielski oddech wojny, która do podręczników historii przeszła jako trzecia wojna północna (1700-1721). Rozpętał ją elektor saski August II (od 1697 roku król Polski), któremu zamarzyło się wydrzeć Szwecji Estonię i Inflanty, aby umocnić swoją pozycję w Rzeczpospolitej, a przy okazji sięgnąć po władzę nad wybrzeżem Bałtyku. Szalony władca wciągnął do swoich planów Rosję i Danię. Leżące o krok od Gdańska ziemie Prus Królewskich zaczęły padać łupem przemarszów wojsk rosyjskich, saskich i szwedzkich.

Wybuch trzeciej wojny północnej skłonił gdańszczan, by z jeszcze większą intensywnością podjąć prace przy miejskich fortyfikacjach. Dzieła te realizowano między innymi pod kierunkiem i wedle koncepcji Jana Charpentiera, francuskiego inżyniera i kartografa, pozostającego od 1696 roku w gdańskiej służbie. Dużym wysiłkiem i niemałym kosztem wzniesiono system silnych fortów. Trudno jednak ocenić, czy to one powstrzymały obce wojska od szturmu na miasto, czy zadecydowały o tym inne okoliczności. W każdym razie, wdzięczni gdańszczanie nadali Charpentierowi stopień kapitana.

Fortyfikacje broniły miasta, natomiast bezbronne pozostawały jego liczne posiadłości wiejskie. Już w 1703 roku dużą część tych dóbr zajęli Szwedzi, którzy zmusili Gdańsk do wypłacenia stu tysięcy talarów okupu. W roku następnym, również Szwedzi, przymusili gdańszczan do zapłacenia równowartości około stu pięćdziesięciu tysięcy złotych tytułem niezwróconego długu, zaciągniętego przez miasto jeszcze w XV wieku, oraz dodatkowo prawie siedemdziesięciu tysięcy talarów kary za okres ociągania się z tą spłatą. W1704 roku do wojny oficjalnie przystąpiła Polska. Fakt ten odebrał polskiemu wówczas Gdańskowi status miasta niezaangażowanego w konflikt.

Chociaż przez kilka wojennych lat żadna z armii nie podjęła szturmu na Gdańsk, trzeźwo myślące ordynki gdańskie uznały w 1705 roku, że nawet najlepsze fortyfikacje i pełne szkatuły to jeszcze mało, jeśli sam Bóg nie osłoni miasta. Czy były jednak szanse na przychylność takiego Obrońcy?

Starotestamentalna „Księga Sędziów” przytacza szereg przykładów, kiedy to Izraelici czynili pokutę i nawracali się, a wówczas Bóg Jahwe wyzwalał ich z niewoli politycznych, w jakie popadali wskutek swoich grzechów. Nowy Testament przypomina wszelako, że Bóg pomaga tylko ludziom skruszonym i nawróconym, nie zaś pysznym i chciwym, którzy nie chcą wydostać się z niewoli pieniądza i dobrego mniemania o sobie. Gdańszczanie zaś, jak większość społeczeństw wzbogaconych własną mozolną pracą, byli ludem pysznym, chciwym, który sam chce decydować o tym, co dobre i złe. Bez skrępowania korzystali z uroków życia, z każdej wolnej chwili, szczególnie jeśli była to niedziela czy inny dzień świąteczny, które to – jako „dni Pańskie” (albo „dni świętych Pańskich”) – powinny być w zasadzie poświęcone Bogu.

Tymczasem poza nie najliczniejszymi w mieście menonitami i kalwinami mało kto naprawdę żył według zasad oficjalnie wyznawanej wiary chrześcijańskiej i należycie czcił święte dni. Modne stało się raczej „używanie życia”, odwiedzanie w dniach świątecznych licznych w mieście i okolicy gospód oraz zyskujących coraz większą popularność herbaciarni i kawiarni. Nie omijano również winiarni. Najwykwintniejsze towarzystwo spotykało się w Dworze Artusa albo po domach czy w podmiejskich rezydencjach, gdzie hucznie biesiadowano, balowano, muzykowano, a także grywano w karty. W takie dni chętniej zaopatrywano się w owoce oraz słodycze u ulicznych sprzedawców. Popularnością cieszyły się dalekie wycieczki poza bramy miejskie, gdzie czekały na gości lokale urządzone w idyllicznej scenerii leśnych wzgórz, strumieni i stawów. Wybierano się też na przejażdżki szkutą do Wisłoujścia, gdzie ulubionym celem spacerów była latarnia morska. W niedziele i święta, kiedy można było spodziewać się wielu gości, chętnie zawierano związki małżeńskie oraz wyprawiano wystawne wesela.

Wybierano się na przejażdżki szkutą do Wisłoujścia
Wybierano się na przejażdżki szkutą do Wisłoujścia
Fot. Zbiory PAN Biblioteki Gdańskiej

Stąd to, z troski o zaskarbienie miastu przychylności Bożej, tak potrzebnej w trudnych latach wojny (brak tej przychylności odczuwano jako karę za zachwianie proporcji w używaniu i nadużywaniu), zrodziła się w gdańskich ordynkach myśl uchwalenia rozporządzenia o pobożnym spędzaniu wolnego czasu ze szczególnym uwzględnieniem niedziel i dni świątecznych („Ordnung die Feyer - und Heligung der Sonn - und anderer hoher Fest-Tage betreffende...”), które ostatecznie obowiązywać zaczęło w dniu 18 grudnia 1705 roku.

Już we wstępie rozporządzenia ordynki zaznaczyły, że ogłaszają ów zbiór przepisów w okresie dla Królestwa Polskiego i miasta dramatycznym, kiedy przez ziemie Rzeczpospolitej przetacza się od kilku lat straszna wojna. Jedynie powrót do źródeł wiary poprzez wypełnianie zarządzeń ordynacji mógł uchronić gdańszczan od „gniewni i kary Bożej” jako konsekwencji nagminnego przekształcania dni świątecznych w „dni grzechu”, kiedy domy modlitwy, dające pożytek duszom, zieją pustką w przeciwieństwie do miejsc uciech, dających radość tylko ciałom. By zatem odwieść rodziny mieszczańskie oraz ich służbę, czeladników i uczniów od pokusy nieuczestniczenia w krzepiących duszę świątecznych nabożeństwach, pod karą grzywny zamiennej na kilkudniowe uwięzienie zakazywano w dni świąteczne podejmowania wszelkiej produkcji oraz uprawiania handlu. Było to kluczowe zarządzenie ordynacji, zważywszy, że większość mieszczan utrzymywała się z rzemiosła i handlu.

W trosce o powszechny udział wszystkich bez wyjątku w nabożeństwach świątecznych ordynacja wzbraniała otwierania do godziny siedemnastej takich lokali jak domy cechowe, garkuchnie, herbaciarnie, karczmy, kawiarnie, piwiarnie i winiarnie. W lokalach, gdzie podawano napoje alkoholowe oraz herbatę i kawę, nakazano zaprzestać serwowania tychże używek po godzinie dwudziestej pierwszej. Mistrzom i czeladnikom nie zezwolono na urządzanie w swoich domach cechowych spotkań kończących się biesiadami. Także niedopuszczalne okazało się zawieranie ślubów i urządzanie przyjęć weselnych w dni świąteczne.

Do czasu zakończenia nieszporów niedozwolone było udawanie się z towarzyskimi wizytami, wszelkie zaś konieczne wyjścia poza bramy miejskie przed godziną szesnastą odbywać się mogły tylko na podstawie zezwolenia urzędującego burmistrza. Do zakończenia nieszporów wstrzymana miała być też uliczna sprzedaż ciastek, owoców i innych smakołyków, podobnie jak nie można było do tej godziny oddawać się grze w karty i kości, muzykowaniu i tańcom. W dniach jarmarku świętego Dominika zakazywano na czas nabożeństw występów trup teatralnych, popisów sztukmistrzów i innych cieszących gawiedź trefnisiów. Korzystanie w celach spacerowych ze szkuty kursującej do Wisłoujścia dozwolone było dopiero od godziny siedemnastej. Ordynacja nie zezwalała również na korzystanie z usług zamiejskich pijalni miodu, piwa, wina i wódki, jeśli nie były własnością osób płacących podatki do gdańskiej kasy.

Swoistą „motywacją” dla osób opierających się przepisom rozporządzenia miały być kary pieniężne ściągane przez sąd wetowy w wysokości od dwóch do dziesięciu reichstalarów, które mogły być zamienione na kilkudniowy pobyt w więzieniu, niekiedy nawet pięciodniowy. Osoba, która zgłosiłaby sądowi wetowemu popełnienie przestępstwa przeciw rozporządzeniu, miała otrzymać trzecią część grzywny przewidzianej dla zadenuncjowanego wykroczenia.

Czy wobec powyższego gdańszczanie zaczęli pobożniej świętować „dni Pańskie” i czy ich żarliwa pobożność oddaliła na jakiś czas od Aurea Porta Rzeczpospolitej widmo „kary Bożej” lub jakoś ją złagodziła? – trudno powiedzieć.

Chociaż wojna długo jeszcze się nie zakończyła, obce wojska szczęśliwie ani razu nie wtargnęły do miasta. Niespodziewanie jednak, zaledwie cztery lata po ogłoszeniu rozporządzenia, w 1709 roku, spadł na Gdańsk potężny cios i to wcale nie zadany ręką człowieka. Znad Ukrainy nadciągnęło nad Motławę morowe powietrze. Wystarczyło zaledwie pół roku, by na dżumę wymarła blisko połowa gdańszczan, a znaczna liczba zbiegła na zdrowsze tereny. Po ustaniu zarazy, z powodu wyludnienia, z dużymi trudnościami nawiązywano przerwane kontakty ze światem i przywracano niejedną lokalną tradycję. Nigdy też nie udało się odbudować dawnej świetności miasta. Tej odbudowie nie pomogło też wznowione w 1746 roku rozporządzenie z 18 grudnia 1705 roku o pobożnym spędzaniu wolnego czasu.

 

Tymoteusz Jankowski

 

Wykorzystano:

Cieślak Edmund, „Wspólne dole i niedole z Rzecząpospolitą”, [w:] „Dzieje Gdańska” pod red. E. Cieślaka i Cz. Biernata, Gdańsk 1969;

„Mieszkańcy Gdańska w życiu codziennym”, [w:] „Historia Gdańska” pod red. E. Cieślaka, Gdańsk 1993;

Topolski Jerzy, „Polska doby baroku i rozwijającej się oligarchii magnackiej (1618-1733)”, [w:] „Dzieje Polski” pod red. J. Topolskiego, Warszawa 1976.

 

Pierwodruk: „30 Dni” 9/2001