PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Nad kuźniczkowym stawem

Nad kuźniczkowym stawem
Nie ma już śladu po głównym nurcie Strzyży, przez wieki toczącym wodę do stawu w Kuźniczkach, przez Güntera Grassa nazwanego w powieści „Psie lata” Stawem Browarnym. Staw, który tuż przed wojną dał nazwę ślepej, mało znanej uliczce (Am Kleinhammerparkteich – Nad Stawem Kuźniczkowego Parku, po wojnie po prostu – Nad Stawem) też już zniknął.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Staw w cieniu wierzb i zarośli, w głębi peron kolejki SKM; 1994
Staw w cieniu wierzb i zarośli, w głębi peron kolejki SKM; 1994
Fot. S. Kościelak

Nie ma stawu, nie ma zieleni wierzb i różanych zarośli, które wciskały się w każdą przestrzeń wolną od obecności człowieka. Jest za to wielkie centrum handlowe. Nic nie ochroniło przed zagładą rozciągającej się tuż za nim przy ulicy Nad Stawem tzw. Indiańskiej Wioski. Ona też zniknięła bezpowrotnie z przestrzeni Wrzeszcza.

Nie, nie chodzi o to, by wzniecić poczucie żalu i od nowa rozpalić pełne emocji dyskusje nad celowością tych przemian. Jak pisał poeta, „przeżytych kształtów żaden cud nie wróci do istnienia”. Ale jest niezwykle ważne, by pozostało świadectwo minionego czasu: ludzi, zdarzeń i miejsca. Bo tak się składa, że przez pierwsze trzydzieści trzy lata mojego życia ulica Nad Stawem była moją ulicą. Dla Güntera Grassa w czasach jego dzieciństwa w magicznej przestrzeni nad Browarnym Stawem stała tajemnicza lodownia i był domek dla łabędzi, a w Indiańskiej Wiosce żyli „spensjonowani podmajstrowie murarscy”. Dla nas, dzieciaków z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku, staw to było prawdziwe morze, od lamp ulicznych (pojawiły się w 1959 roku, gdy wycięto otulające ulicę Kilińskiego lipy) zwane Jarzeniowym. Plac po zniszczonej lodowni był miejscem uprawiania sportów (coś na kształt budapesztańskiego Placu Broni z popularnej niegdyś powieści Ferenca Molnara), a podstacja kolejek elektrycznych, przy której w służbówkach mieszkały trzy rodziny, ale dziesięcioro brzdąców, stolicą dziecięcego „państwa” o tajemniczej – może trochę śmiesznej – nazwie  Gdyglob.

Dzieje Labesweg – ulic Nad Stawem i Lelewela, które do rozbudowy browaru w połowie lat trzydziestych XX wieku tworzyły jedną, bardzo ważną wrzeszczańską arterię, już opisywałem. Tym razem zatrzymamy się przede wszystkim nad stawem – nazwotwórczym, inspirującym, kreatywnym – jak się okazuje nie tylko w gospodarczym sensie.

***

Strzyża to ostatni dopływ Wisły, jeden „z ważniejszych cieków odwadniających strefę krawędziową Wysoczyzny Gdańskiej” (Jerzy Szukalski). W 1283 roku stał się granicą między posiadłościami cystersów oliwskich a gruntami miasta i mieszczan gdańskich. I jedni i drudzy rychło docenili przemysłowe walory małej (zaledwie 9,4 kilometra długości!), ale wartkiej rzeczki. W 1551 roku po oliwskiej, północnej stronie cieku odnotowano istnienie osady Kleinhammer, czyli Małej Kuźni – stąd nasze dzisiejsze Kuźniczki – a już w dwa lata później wiadomo było o funkcjonowaniu w niej młynów olejowego i zbożowego. Skoro były młyny, mógł się pojawić także i staw. O obecności niewielkich zakładów przemysłowych, kuźni, browaru, tartaku, bielnika i wspomnianych młynów informowały kolejne dokumenty.

W 1703 roku oliwska i wrzeszczańska części Kuźniczek zostały scalone pod jednym zarządem patrycjuszowskiej rodziny von Boemeln, a w 1711 roku całość przeszła w ręce innych gdańskich patrycjuszy, Schmidtów. W 1763 roku Kuźniczki odziedziczył syn gdańskiego burmistrza, Michaela, Michael Gottfried Schmidt. Po dokupieniu gruntów od okolicznych dzierżawców i właścicieli dokonał po 1766 roku gruntownej przebudowy całej swojej posiadłości. Wzniesiony wówczas okazały dwór w Kuźniczkach (przy dzisiejszej Wajdeloty 13) zmieniał jeszcze cokolwiek swój wygląd, ale kilka elementów urbanistycznego układu pozostało niezmienionych aż po nasze czasy. Do tych elementów należał kuźniczkowy staw.

Dziwnym trafem zachowały się aż dwie pisemne relacje z okresu tuż po tej spektakularnej przebudowie. W 1773 roku zajrzał do Kuźniczek Daniel Chodowiecki, ale znakomitego malarza interesowały jedynie dokonania szwedzkiego rzeźbiarza, Daniela Eggerta, o których na kartach swojego dziennika wyrażał się zresztą dość krytycznie. Na staw nawet nie spojrzał. O wiele dokładniejszy opis Kuźniczek pozostawił Gottfried Lengnich, prawnik, historyk i syndyk gdański, który przygotował historię rodu Schmidtów.

Kuźniczki były wówczas ze wszystkich stron ogrodzone wysokim parkanem, ale przez sam środek posiadłości biegła publiczna droga, wysadzana lipami aleja, arteria na osi dzisiejszych ulic Dmowskiego i Kilińskiego. Po jej prawej stronie rozciągał się park z posągami dłuta Eggerta i dworem, a następnie wzdłuż alei ciągnął się rząd mieszkań i drewnianych domów, a bliżej rzeczki browar. Fundamenty tych robotniczych oficyn odkopano kilkanaście lat temu podczas prac renowacyjnych w parkowej resztówce. Po lewej stronie alei, w miejscu, gdzie dziś wznoszą się perony wrzeszczańskiego dworca, znajdował się drugi, większy jeszcze ogród i dopiero za nim rozciągał się „bardzo duży staw” (ein sehr grosser Teich), za którym u ujścia Strzyży ulokowano funkcjonującą w okresie letnim bielarnię płótna, a dalej jeszcze – ogród kwiatowy (Ziergarten). Dopiero za tym ostatnim ogrodem toczył swe wody specjalnie wybudowany na zlecenie Michaela Gottfrieda Schmidta opływ Strzyży, prosty kanał, który bliżej dworu zasilał cztery mniejsze sadzawki i specjalnym systemem podziemnych rur zaopatrywał w wodę sześć fontann. Całość tworzyła widok imponujący.

Widok browaru (przed gruntowną przebudową obiektu), w głębi staw z wpadającą doń Strzyżą i budynek lodowni; druk reklamowy z ok. 1905
Widok browaru (przed gruntowną przebudową obiektu), w głębi staw z wpadającą doń Strzyżą i budynek lodowni; druk reklamowy z ok. 1905
Fot. Zbiory autora

W okresie porozbiorowym dla Kuźniczek nastały czasy trudniejsze. Już w 1772 roku skarżono się na trudności w zbywaniu piwa, a blichownik (pracownik zajmujący się bieleniem płótna) zamierzał zamknąć niedochodowy interes. Blokada celna Gdańska, nowe pruskie ciężary podatkowe mocno uderzyły w podstawy bytu właścicieli i robotników najemnych. Na przełomie XVIII i XIX wieku budynki dworskie były w złym stanie, a ogród i park mocno zaniedbano. Sytuację pogorszyły wojny okresu napoleońskiego, kontrybucje, nieustanne przemarsze wojsk i oblężenia. Zubożali Schmidtowie w 1822 roku wystawili majątek na licytację. Przez następne pięćdziesiąt lat Kuźniczki przechodziły z rąk do rąk, siedem razy zmieniając właściciela, nie zmieniając jednak zbytnio swego wyglądu. Aż dopiero 16 listopada 1871 roku parkowo-ogrodowa przestrzeń trafiła w ręce akcjonariuszy Danziger Aktien-Bierbrauerei. Rok wcześniej koszalińsko-gdańska kolej żelazna zajęła południowo-zachodni fragment dawnego ogrodu.

***

Już w pierwszych latach po założeniu przedsiębiorstwa uruchomiono produkcję piwa na niespotykaną dotąd w Gdańsku skalę. Powstał kompleks duży i nowoczesny, i kilkakrotnie jeszcze – w latach 1910-1913, 1919-1920 i 1928 – rozbudowywany. Zmiany dotyczyły zwłaszcza sąsiedztwa parku i dworu, po prawej, wschodniej stronie ulicy Kilińskiego (wówczas Kleinhammerweg), gdy tymczasem obszar wokół stawu pełnił rolę pomocniczego zaplecza. Między stawem a wrzeszczańskim dworcem wybudowano bocznicę kolejową z wielkim rozjazdem na kilka osobnych torowisk i przedłużeniem do hal produkcyjnych i magazynowych po drugiej stronie Kleinhammerweg. Między stawem i Labesweg (Nad Stawem) wybudowano natomiast wielką lodownię, jeśli wierzyć Grassowi, mającą dwie kondygnacje piwnic w podziemiu. Obrys jej fundamentów od strony ulicy Kilińskiego był doskonale widoczny jeszcze długie lata po wojnie, a remont ulicy Kilińskiego w 1995 roku odsłonił na moment ich fragment w przyziemiu. Między lodownią a torami kolejowymi, wzdłuż brukowanej w tym miejscu Labesweg, rozciągała się natomiast pusta łąka, tylko bliżej białego domku u ujścia Strzyży do stawu, który niegdyś stanowił mieszkanie blichownika, zamieniona w pole uprawne. Obraz tej przestrzeni nie byłby jednak pełny, gdyby nie dodać doń Indiańskiej Wioski.

Tereny nieistniejącego już oddziału Mostostal „Wrocław” przy ul. Nad Stawem 7, w tle budynki Indiańskiej Wioski i wiadukt w ciągu dzisiejszej ul. Kościuszki; zdjęcie z dachu podstacji, 1994
Tereny nieistniejącego już oddziału Mostostal „Wrocław” przy ul. Nad Stawem 7, w tle budynki Indiańskiej Wioski i wiadukt w ciągu dzisiejszej ul. Kościuszki; zdjęcie z dachu podstacji, 1994
Fot. S. Kościelak

***

Po północnej stronie ulicy Labesa, jeszcze w XIX wieku, w czasach gdy była ona tylko polną drogą łączącą Strzyżę Dolną z Nowymi Szkotami, urządzono wielki plac ćwiczeń wojskowych (Grosser Exerzierplatz). Należał do wojska, zatem nic dziwnego, że gdy na początku XX stulecia rozwinęła się sztuka awiacji, ten rozległy i płaski teren wytypowano jako doskonałe miejsce na jedno z pierwszych gdańskich lotnisk. Powstało ono w 1910 roku. Dla wojskowej obsługi lotniska wybudowano wówczas po południowej stronie Labesweg, blisko linii kolejowej, kompleks 10 parterowych budyneczków z doskonale do dziś czytelnym placem musztry i odpraw oraz wyodrębnionym, o znacznie lepszym standardzie, budynkiem dla oficerów (dziś Nad Stawem 4). W sąsiedztwie znajdował się jeszcze hangar (po wojnie przez długi czas jeden z magazynów Centrali Surowców Skórnych). Za młodości Grassa koszary te były już tylko ogródkowym osiedlem, które oprócz „murarskich podmajstrów” zamieszkiwali robotnicy portowi i z tej racji zasługiwało na miano siedliska socjalistów i komunistów. To tutaj noblista doszukiwał się etymologii nazwy „Indiańskiej”, a pierwotnie – „Czerwonej Wioski”. Wystarczyło zatem niewiele lat, by po przymusowej demilitaryzacji miasta i odsunięciu cywilnego lotniska bardziej na północ od zabudowy, koszarowy kompleks zamienił się w wiejską enklawę w środku miasta – ze względu na obecność zwierzęcego inwentarza w przydomowych obórkach w pełni zasługującą na to miano.

I tak zapamiętał tę przestrzeń Grass. W Browarnym Stawie łowiono ryby, a młodzież z Indiańskiej Wioski zażywała w nim kąpieli. Staw był pełen pijawek, cuchnął od browarowych ścieków i nie tylko od nich, czasem potrafił się pienić na brzegu, jak piwo. Dzieciaki bawiły się w chaszczach między stawem a rzeczką, to znowu przesiadywały w koprach u wioskowych płotów. Domy zdaniem Grassa były w Indiańskiej Wiosce pobielane, ale tak naprawdę biały mógł być tylko jeden – dawny domek blichownika. W powietrzu unosił się zapach fermentujących drożdży i przerobionego słodu, a browarowe budynki dominowały nad okolicą, jak jakiś wielki, średniowieczny zamek. Bohaterowie „Psich lat”, Harry, Jenny, Tulla, z pijawek warzyli pijawkową zupę, zbierali gumowe uszczelki od piwnych butelek, czasem piekli podarowaną przez wędkarzy rybę, a czasem zaciągali się dymem z ukradzionych dorosłym fajek. Tulla miała kryjówkę w szopie na drewno, albo chowała się w domku dla łabędzi. Jednak najbardziej intrygująca była lodownia – „rudera z płaskim dachem” – obity smołowaną papą, pozbawiony okien czarny sześcian. Wejście do środka, zagłębienie się w jej najniższy poziom, gdzie bryły lodu miały już po wiele lat, urastało do rangi wyprawy po złote runo, dawało poczucie młodzieńczej inicjacji…

***

W 1945 roku teren browaru zbytnio nie ucierpiał, choć drewniana lodownia musiała jednak spłonąć, może celowo zniszczona przez szabrowników lub poszukiwaczy piwa. Ocalała także w całości Indiańska Wioska. Zakłady Piwowarskie stały się teraz przedsiębiorstwem państwowym. W zupełnie pustej przestrzeni pomiędzy Indiańską Wioską, browarem i stawem w 1951 roku ulokowano budynek wspomnianej podstacji (jej zadaniem było zasilanie uruchomionej 2 stycznia 1952 roku linii kolejek elektrycznych Gdańsk Główny-Sopot, która zapoczątkowała dzisiejszą Szybką Kolej Miejską). Ówczesne normy dozwalały na umieszczanie przy takich podstacjach (wyposażonych w generatory, prostowniki i inne urządzenia przetwarzające prąd wysokiego napięcia rzędu 12 tysięcy V do napięcie 800V potrzebnego do napędu kolejek) mieszkań służbowych. I w taki oto sposób w 1953 roku znalazła się w tym domu moja rodzina. Gdy dziewięć lat później przyszedłem na świat, teren wokół wydawał się być w pełni i raz na zawsze ukształtowany.

Budynek podstacji otaczały przydomowe ogródki, ale można go było przez długi czas swobodnie obejść dookoła. Dopiero w sierpniu 1961 roku, tuż po wybetonowaniu koryta opływu Strzyży, plac po lodowni został otoczony płotem. Od strony podstacji można było się doń jednak swobodnie dostać wąską ścieżką biegnącą nad rzeczką. Przy domu nasi ojcowie, zgodnie ze starym porzekadłem, posadzili klony, dziś piękne i bujne drzewa (ciekawe, jaki będzie ich los?). Mniej więcej w połowie dystansu między ulicą Kilińskiego a torami kolejowymi w betonowym korycie opływu umieszczono schodki, umożliwiające zejście do poziomu wody i – dla chętnych – przejście po kamieniach wystających z nurtu na drugi brzeg. A tam już, bezpośrednio nad stawem, znajdował się rodzaj drogi gruntowej – parkingu dla furmanek, które codziennie rano z podgdańskich wsi przyjeżdżały po słodową sieczkę, browarniany odpad, który uważany był za znakomitą paszę dla świń. Okoliczni mieszkańcy, użytkownicy przydomowych ogródków, bardzo sobie ten koński postój chwalili i po odjeździe furmanek pieczołowicie zbierali pozostałości po końskich potrzebach. Zdarzali się i tacy, którzy odchodzili z wiadrami czegoś bardziej płynnego…

Staw otoczony był od strony północnej bardzo starymi i bardzo wysokimi wierzbami, z których nie zachowała się do dziś ani jedna. Najwyższa znajdowała się nad białym domkiem dawnej bielarni i uchodziła za najwyższy, godny chłopięcej uwagi szczyt w całej okolicy, na miarę Mount Everestu. Między dawną bielarnią, betonowym opływem Strzyży a płynącym wzdłuż bocznicy do stawu właściwym nurtem rzeczki, dzikim i otulonym krzakami czarnego bzu, znajdowało się – jak i przed wojną – uprawne pole. Częścią kartoflisko, częścią ogród przy bielarni, częścią zamienione na działki przez okolicznych mieszkańców. Mieszkańcy dawnej bielarni, etatowi pracownicy browaru, trzymali w obejściu konia i uprawiali przy jego pomocy ten skrawek ziemi, co musiało interesująco wyglądać z wysokości kolejkowego peronu.

Między podstacją i torami była pusta przestrzeń nad opływem, ulubiony skrót dla spieszących się na pociąg i ulubione miejsce zasadzek ze strony tropiących ten nielegalny proceder SOK-istów. Ale był to także jedyny w okolicy wzgórek, więc zimą dzieciarnia zjeżdżała zeń na sankach niemal z poziomu torów na ścieżkę w kierunku podstacji. Trzeba było dobrze uważać, by z rozpędu nie wjechać w betonowy kanał, od czasu ocembrowania cokolwiek stromy i niebezpieczny. Niejeden z nas kończył swój saneczkarski zjazd w skutym lodem, płytkim nurcie. Latem z tego samego wzgórka można było obserwować zjeżdżające na bocznicę pociągi ze skrzynkami na piwo i „prostować” na szynach kapsle od butelek. Mieszkając w sąsiedztwie browaru miało się tych kapsli całe mnóstwo. I mnóstwo piwnych etykietek.

***

Cały ten teren stał przed nami otworem. I bocznica ze starym zdezelowanym wagonem na jednym z torów i koński postój, plac po lodowni okolony od strony ulicy Nad Stawem wysokimi topolami, zarośla nad rzeczką i sam staw. Jednego grudniowego poranka 1966 roku, w czasie powrotu z rorat (a więc porannej adwentowej mszy św.) nad jego wodami w głowach kilku podwórkowych kolegów z podstacyjnych służbówek, z których tylko jeden miał wówczas więcej niż dziesięć lat, zakiełkował plan utworzenia „państwa”. Pomysł zdradzał fascynację polityką i mimowolne chłopięce tęsknoty za wolnym światem, demokracją, swobodą.

Autor na betonowym mostku, w miejscu gdzie tama oddzielała opływ Strzyży od jej właściwego nurtu. W tle pole uprawne w kierunku stawu; 1970
Autor na betonowym mostku, w miejscu gdzie tama oddzielała opływ Strzyży od jej właściwego nurtu. W tle pole uprawne w kierunku stawu; 1970
Fot. W. Kościelak

Powstawało państwo „federacyjne”, na wzór Stanów Zjednoczonych, z wybieralnym prezydentem (ale pierwszy, najstarszy z nas, bo trzynastoletni, był z samomianowania), Gwardią Narodową, szeryfami. „Gdyglob” brzmiał cokolwiek po gdyńsku, ale miał podkreślać właśnie gdańskość całego przedsięwzięcia (lepiej to zapewne brzmiało, aniżeli Gdaglob). Człon „glob” zdradzał, że to był dla nas cały świat. Staw stawał się odtąd Morzem Jarzeniowym, a z czasem pojawiły się i inne nazwy – dziką Strzyżę zwano Rzeką Śmierdzących Kości, a jej opływ Kanałem Bystrzyckim. Wielka wierzba nad stawem zasłużyła na miano Botanosławia, a stolicą była nasza podstacja, czyli Fort Gdyglob. Wyimaginowane stany nosiły jednakże angielskie nazwy, bo brzmiało to wiarygodniej i bardziej dorośle (np. teren bocznicy nazywał się Steel Way (Żelazna Droga). Państwo miało swoją walutę (wspomniane piwne etykietki) i własny organ prasowy, z angielska nazwany „States Press” (brzmiało jak Associated Press), ukazujący się przez cały okres zabawy, ponad pięć lat, redagowany głównie przez mego starszego brata, jednego z pomysłodawców Gdyglobu oraz Leszka, najstarszego syna sąsiadów.

Tak ustanowiony organizm ostatecznie wciągnął do zabawy kilkadziesiąt dzieci z całego sąsiedztwa, głównie chłopaków, choć były w tym gronie także i dziewczęta. I było w tych kilkuletnich burzliwych dziejach tyle wydarzeń, ile zdarza się w normalnych państwach: wojna domowa, secesja kilku kolegów (założyli własne państwo na tych samych terenach, do których i my rościliśmy sobie prawa), wojny zewnętrzne (między innymi z chłopakami z Indiańskiej Wioski, którzy tworzyli swoje własne „plemienne” imperia). Zakładaliśmy w związku z tym „bazy wojskowe” na wierzbach i „arsenały broni” (klonowych kijków i „piaskowych granatów”) w krzakach. Ale były też przedsięwzięcia całkiem pokojowe. Mecze „międzypaństwowe” na placu po lodowni, olimpiady lekkoatletyczne i rozgrywki piłkarskie, ligowe i pucharowe (w systemie jeden na jednego). Jeden z kolegów dokonał czynu iście wiekopomnego – wspiął się na sam szczyt wierzby „Botanosławia”.

Jednak z czasem nad całym tym obszarem zawisły z naszego – chłopięcego punktu widzenia – czarne chmury. Już w 1971 roku na placu po lodowni zaczęto gromadzić betonowe bloki pod fundamenty. Niejeden z nas, skacząc po nich, nieźle posiniaczył sobie kolana. W 1972 roku zaczęto wznosić pierwszą z hal rozlewni Pepsi-Coli. Gierkowskie „otwarcie na świat” i nowe technologie dla Gdyglobu oznaczały nieuchronną zagładę. W krótkim czasie w miejsce lodowni stanęła aluminiowa hala, druga, podobna, magazynowa zajęła teren po bielarni i polu uprawnym. Staw i bocznica stały się bardziej niedostępne. Zniknęła w tunelu większa część opływu Strzyży wraz ze schodkami ułatwiającymi przejście na jej drugi brzeg. Kiedy uruchomiono produkcję pepsi zwiększył się może dostęp do fajnych kapsli, ale zniknęły furmanki, a zastąpił je smród spalin z dostawczych samochodów, które codziennie rano – zwyczajem socjalistycznego czasu -  przez długie kwadranse rozgrzewały swoje silniki na placu nad stawem. I tak z dnia na dzień, gdzieś między szkołą podstawową a liceum wygasła chęć do organizowania podwórzowego państwa.

Budowa Galerii Metropolia; w głębi wciąż jeszcze widoczny żółty budynek podstacji i „blaszak” rozlewni Pepsi-Coli; czerwca 2013
Budowa Galerii Metropolia; w głębi wciąż jeszcze widoczny żółty budynek podstacji i „blaszak” rozlewni Pepsi-Coli; czerwca 2013
Fot. S. Kościelak

***

Cóż więc powiedzieć o inwestycji, jaką jest centrum handlowe? Surową – „na korzeniu” – równinę nad małą rzeczką Strzyżą zajęły najpierw młyny, kuźnia, bielarnia. Patrycjusze Schmidtowie zamienili ten gospodarski rewir w piękną rokokową, a potem klasycyzującą rezydencję ogrodowo-parkową. Browar uczynił z niej obszar  industrializacji, staw na długi czas zamieniając w ściekowy basen. W XX wieku ta przemysłowa tendencja pogłębiła się, aż w końcu podporządkowana Zakładom Piwowarskim rozlewnia Pepsi-Coli opanowała niemal cały teren wokół tego zbiornika. Zbudowane u progu XXI stulecia centrum handlowe, jedyne w swoim rodzaju w Gdańsku, bo powiązane z modernizowanym jednocześnie dworcem, zupełnie ten staw wyparło z powierzchni ziemi.

Organizacja gruntów przy ulicy Nad Stawem osiągnęła zatem stan kompletnej zupełności. Jedno jest w tym wszystkim pewne: nie powstanie już więcej w tym miejscu świat nowych dziecięcych marzeń…

 

Sławomir Kościelak

 

Wykorzystano m.in.:

  1. Walther, „Die Entwicklung des Gutes Kleinhammer”, „Weichselland”, Jg 39, 1940;
  2. Grass, „Psie lata”, przekł. Sławomir Błaut, Gdańsk 1990;
  3. Adamski, „Browar nad wodami Strzyży”, [w:] „Z dziejów browarów Gdańska i Pomorza”, Gdańsk 1994;
  4. Szukalski, „W dolinie Strzyży”, „Jantarowe Szlaki”, nr 4/1999.

 

Pierwodruk: „30 Dni” 3/2013